Wykrakałem w ostatnim wpisie! Nie dość, że sypie śnieg, to w pakiecie dostaliśmy deszcz i wichurę. Wpłynęło to bardzo negatywnie na komórkowy internet; chciałem załadować trochę przeprowadzkowych zdjęć, ale okazjonalne przepuszczenie tekstu to dziś maksimum jego możliwości.
Odtrąbiłem sukces, ale przeprowadzka to długofalowy proces. Mamy już łóżko w sypialni, całkiem sporo mebli w salonie oraz funkcjonalną kuchnię oraz łazienkę, lecz nadal jest to wybitnie work in progress. Co chwila orientujemy się, że nie zabraliśmy ze starego mieszkania jakieś "mało priorytetowej rzeczy" - która nieodmiennie okazuje się wysoce istotna! Wśród przykładów: specjalna łyżka do nakładania kawy do kolby ekspresu (można to robić zwykłą herbacianą, ale o ile jest szybciej i wygodniej z właściwym sprzętem!); cążki do paznokci (mają tendencję do zadzierania i łamania się przy robocie); pilot do telewizora; miska (moim pierwszym posiłkiem w nowym domu były płatki... w kubku). No i buty na śnieg; stałem dziś w kolejce po śledzie w przemoczonych adidaskach.
Generalnie cały proces przebiega jednak sprawnie. Organizację i systematyczność mam wdrukowane w mózg za sprawą pracy w szkole; stale w końcu powtarzam uczniom i uczennicom, że lepiej poświęcić pięć minut na planowanie, niż stracić godzinę na bezsensownej robocie. Nakupowałem więc zapas kartonów i taśmy pakowej; każdy karton doczekał się oznaczenia markerem, a potem - dzień po dniu - były konsekwentnie pakowane do bagażnika i przewożone. Zacząłem od pakowania sypialni, oznaczałem więc kartony literką S1, S2 i tak dalej; kiedy wziąłem się za salon, zaskoczyło mnie wybitnie, że "salon" również zaczyna się na "S". Tyle, jeśli chodzi o perfekcyjne planowanie!
By unikać korków, starałem się jeździć załadowanym na Tetrisa samochodem możliwie późną porą. I, jak wspominałem ostatnio, dobrze po pierwszej zatrzymała mnie raz policja! Zacząłem się z miejsca zastanawiać, czy aż tak źle jeżdżę na ręcznej skrzyni biegów (poruszałem się pożyczonym samochodem), ale wpadłem po prostu na rutynową kontrolę: policjant zwrócił uwagę na żarówkę do wymiany i od razu podsunął alkomat (nie trafił, byłem pod wpływem wyłącznie roboczego odurzenia). Kontrolujący był zaskoczony nietutejszą rejestracją pożyczonego auta, ale gdy okazało się, że jestem as local as can be - pożartowaliśmy trochę o znajomych utrudnieniach w ruchu i całe spotkanie okazało się nienajgorszym w sumie przerywnikiem w taszczeniu gratów.
Taszczenie to odciska swoje piętno, dosłownie - moje siniaki mają już siniaki. A to wyślizgnie mi się ciężka płyta i huknę się w udo, a to źle chwycę karton; nie czuć tego nawet w trakcie roboty, ale moje ramiona i nogi co wieczór są innej barwy. Może więc jestem obolały, może przemęczony - ale szczęśliwy!
Jeszcze jedna ważna obserwacja o egzystencjalnej wręcz wadze: nikt nie jest mądrzejszy niż instrukcja z IKEI. Poważnie, ile razy przy montażu kuchni próbowałem iść na skróty albo zrobić coś po swojemu, nieodmiennie się to mściło! Uczcie się na moich błędach, nie cwaniakujcie i ufajcie instrukcji.
Pytacie też w listach: WHERE CAT HOW CAT SHOW CAT. Kot był, rzecz jasna, straszliwie zastraszony pierwszego dnia; wykorzystałem jednak komiksową mądrość Wonder Woman i zadbałem, by miał dosyć znajomych zapachów (tu drapak, tam ulubiony fotel... a żona zorganizowała nawet kocie feromony). Już pierwszej nocy, gdy tylko ucichł rumor przenoszonych mebli, kot wyściubił nos poza adaptacyjny pokój i zaczął buszować po nowym terenie; drugiej nocy nie krępował się już nic, przyłażąc spać do naszego łóżka. Krok po kroku - aklimatyzacja postępuje!
Ja też potrzebuję jeszcze trochę aklimatyzacji, szczególnie pod kątem snu. Dobrze, że przed nami przerwa świąteczna! Już niedługo powinienem wrócić do standardowej blogowej aktywności... ale kto by tam w święta czytał blogi; szykujcie prezenty, bawcie się dobrze - a my spotkamy się, gdy warunki pozwolą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz