piątek, 4 sierpnia 2023

Mind MGMT

Jedną z rzeczy, które bardzo lubię w komiksiarstwie, jest poruszanie się po tej tkaninie wzajemnych powiązań, motywów oraz inspiracji. Wcześniej w tym roku wziąłem się za ponowną lekturę oryginalnej serii The New Mutants Chrisa Claremonta, co zmotywowało mnie do nadrobienia serialu Legion - który, inspirując się właśnie Chrisem Claremontem oraz Billem Sienkiewiczem, opowiada surrealistyczną historię tytułowego mutanta: Davida Hallera, syna Profesora X. To z kolei zachęciło mnie do zakupu wydanej w 2021 planszówki Mind MGMT; doskonale przyjętej hidden movement game, której tematyka (psychic agents hunting each other in Zanzibar) bardzo ładnie koreluje z Legionem. Ale przecież planszówka Mind MGMT jest, przede wszystkim, adaptacją innego komiksu! I o tym właśnie komiksie chciałem napisać dziś parę słów; oto Mind MGMT - 36-zeszytowa seria Matta Kindta wydawana w latach 2012-2015.

Tak, "MGMT" to "Management"

Meru Marlow - kolejna z długiej linii komiksowych rudowłosych bohaterek - jest autorką true crime, której kariera ostatnio pikuje. Jej poprzednia książka była bestsellerem, ale od tego czasu nie powstał żaden nowy manuskrypt, fundusze zaczęły topnieć, a agent powoli robi się coraz bardziej niecierpliwy. Meru decyduje się więc zbadać tajemniczą historię lotu 815, którego wszyscy pasażerowie (oraz załoga!) zostali równocześnie dotknięci amnezją. Nie wszyscy, jak się okazuje; było jedno dziecko, które z niewiadomych przyczyn zachowało wspomnienia, oraz niejaki Henry Lyme, który - chociaż figurował na liście pokładowej - po wylądowaniu ulotnił się jak kamfora.

Meru decyduje się przeprowadzić prywatne śledztwo; stawia wszystko na jedną kartę, wydaje ostatnie pieniądze na zagraniczną podróż i rusza śladem Lyme'a.

W swoich podróżach trafia do miasteczka, którego los okazuje się jeszcze gorszy, niż lotu 815 - jego mieszkańcy zostali dotknięci obsesją lepienia identycznych garnków tak mocną, że umarli z głodu i wyczerpania.

Dzieje się coraz więcej, i Meru okazuje się być person of interest dla agentów CIA - ale pozornie wszechobecna CIA to dziecinna zabawa w porównaniu z agencją, która naprawdę steruje światem zza kulis: tytułową Mind Management. Organizacja ta składa się z telepatów, remote viewers oraz innych psychics różnej maści; wszystko to przywodzi na myśl autentyczny Project Stargate oraz inne programy psychotroniczne z okresu zimnej wojny. Agenci i agentki Mind Management to nie X-Meni strzelający laserami czy kulami ognia, ale są przez to wręcz bardziej niepokojący: potrafią wymazywać wspomnienia, wywoływać halucynacje, doprowadzać cele do kwestionowania samej natury rzeczywistości. Niektórzy posiadają kontrolę nad własnym ciałem tak rozwiniętą, że nie są w stanie umrzeć; krążą też opowieści o agencie, który potrafi zabić kogoś jednym dotknięciem palca - tylko dlatego, że ofiara wierzy, że jest w stanie to zrobić.

Henry Lyme był najpotężniejszym agentem Mind Management, ale opuścił organizację.... lecz, jak to z podobnymi agencjami, nigdy nie da się tego zrobić w stu procentach.

"MIND MGMT FIELD GUIDE, 4.1..." - Matt Kindt opowiada historię nie tylko w klasycznych kadrach, ale i wykorzystując mnóstwo formalnych trików: budujący dodatkowy kontekst tekst na marginesach, fałszywe "reklamy", małe pod-komiksy...

Już sama historia Meru poszukującej Lyme'a stanowiłaby interesujący, zamknięty thriller, ale to dopiero pierwszy akt Mind MGMT; dopiero sama powierzchnia intrygi. Nie zdradzę tu misternie konstruowanych niespodzianek, ale na połechtanie apetytu powiem tylko: to już któryś raz, kiedy Meru odnalazła Lyme'a.

Cała seria kipi od zabawy formą komiksu: tutaj na przykład nie ma potrzeby, byśmy słyszeli dokładne słowa Lyme'a, autor zasłania je więc ramką narracyjną z perspektywy Meru.

Matt Kindt wie doskonale, dlaczego historie o telepatach potrafią być tak angażujące: jeśli komiksowa figura superbohatera to metafora autokreacji tożsamości, to figura telepaty stanowi metaforę epistemologii. Kwestie poznania, percepcji, prawdy; Profesor X, Legion czy Henry Lyme to często tak naprawdę elementy eksperymentów myślowych, które zaczynamy analizować podczas lektury: na ile rzeczywistość jest obiektywna/zewnętrzna, ale na ile konstruujemy ją w naszej głowie? Czy istnieje coś takiego jak "osobowość", czy może jesteśmy wyłącznie sumą naszych przeżyć i doświadczeń? Jeśli to drugie -  to jak wpływa na nas nieuchronny proces zapominania; jak wpływa na nas przypominanie i reinterpretacja własnej przeszłości? Henry Lyme manipuluje cudzymi umysłami, a my - na co dzień - manipulujemy własnym; manipulując swoim umysłem, świadomie lub nie, manipulujemy z kolei otaczającym nas światem. Oczywiście, wszystkie te filozoficzne zagadnienia są w Mind MGMT podkolorowane do formy angażującego thrillera szpiegowskiego - ale warto zaznaczyć, że thriller ten zbudowany jest na solidnych podstawach tematycznych.

Henry Lyme nie ma już pojęcia, co jest realne, a co nie. Jeśli jest telepatą - czy może wierzyć w miłość swojej żony? A co, jeśli nieświadomie na nią wpływa? Co, jeśli sam się oszukuje; jeśli jego własna podświadomość i psychologiczne mechanizmy obronne nie pozwalają mu tego uczciwie zweryfikować? A co, jeśli to tylko paranoja?

Tak, paranoja to chleb powszedni dla agentów Mind Management. Matt Kindt wydaje się wziąć tych wszystkich claremontowskich telepatów - Charlesa Xaviera, Emmę Frost, Davida Hallera - i skupić się wyłącznie na nich; stara się doszlifować tę soczewkę, którą kieruje następnie na nasze własne umysły. Robi to w wyjątkowo intrygujący sposób! W wstępie z 2013 Brian Michael Bendis - ówczesny scenarzysta X-Menów - pisze:

I love this comic. It makes me work harder on my books, it fills me with hope for the entire medium, and it makes me fucking grateful we killed off Professor X in X-Men before I took over the book. Who wants to write psychics at the same time this book exists?!

Who indeed! Swoją drogą, jeśli ktoś nabija się z Jean Grey i jej powrotów zza grobu - zachęcam do sprawdzenia, ile razy zrobił to Profesor X; to naprawdę jak cykliczna zmiana pór roku w X-Menach: żyje - nie żyje - teraz żyje - akurat nie żyje - żyje.

Kiedy Bendis pisze o hope for entire medium, docenia Mind MGMT jako autorski, jednoosobowy projekt. Matt Kindt jest scenarzystą, rysownikiem, kolorystą i liternikiem zarazem; jednym, co ogranicza go pod katem twórczym jest jego własna kreatywność - a tej mu nie brakuje. Posługuje się całym zakresem środków; tworzy więc samodzielnie backup comics, które wprowadzają nowe postacie w oderwaniu od głównej intrygi oraz budują dodatkowe tło...

Kontrola umysłów przez skrojone pod cel reklamy i ogłoszenia? To codzienność organizacji!

...przeplata komiks fikcyjnymi reklamami...

"Take a bite. Blow your mind."

...wykorzystuje marginesy oraz tzw. gutters na dodatkowy tekst, a nawet dodatkowy komiks...

Tekst z marginesów nie jest tam po prostu wepchnięty, bo gdzie indziej nie było miejsca - często kontrapunktuje i wzmacnia zawartość głównej strony, jak dodatkowy instrument wzbogacający linię melodyczną.

...czy nawet szkatułkowo umieszcza komiks w komiksie, wkładając go w dłonie postaci:

Kindt pozwala tu sobie - w słowach Lyme'a - na nieco autorionii!

Gdy seria ta się ukazywała, to właśnie strona wizualna najbardziej dzieliła czytelników. Nie da się ukryć, że jest wyraźnie odmienna od branżowego standardu - ale, moim zdaniem, tym lepiej. Pewna umowność oraz szkicowość kreski pasuje do historii, w której rzeczywistość, pamięć i percepcja bywają płynne! Gdy dochodzi do pojedynków telepatów, Kindt polega na sprawdzonej komiksowej recepturze i serwuje nam surrealistyczno-impresjonistyczne sekwencje rozgrywające się wyłącznie w myślach postaci (ba, na kartach komiksu przewija się sam Salvador Dalí); nie byłoby przecież nic nudniejszego, niż dwie osoby stękające i patrzące się na siebie intensywnie (z opcjonalnymi palcami przytkniętymi do skroni, jak załatwiają to czasem filmy). 

Często zacierają się granice pomiędzy tekstem i obrazem; tekst bywa wykorzystywany wizualnie, jako element grafiki. Tutaj widzimy telepatę, który mimowolnie odczytuje wrażenia osób dookoła; poszarpane krawędzie "ramek myśli" sugerują ich fragmentaryczność, wyrwanie z kontekstu.

Ciekawe jest również zastosowanie koloru. Marginesy są nieco spłowiałe, by upodobnić całość do  archiwalnych dokumentów; przede wszystkim jednak - Mind MGMT to jeden z niewielu komiksów, gdzie barwy naniesione są akwarelami. Osobiście byłem zauroczony tą decyzją; nie znajdziemy tu może precyzji znanej z prac zawodowych kolorystów, ale - jak już kiedyś pisałem - ten element "ludzkiej niedoskonałości" potrafi nadać pracom charakteru.

Spójrzmy na niebo powyżej: kolor nie tylko nie wypełnia idealnie panelu (nie zgrywa się nawet z linią gór), ale też widzimy ślady wodnej plamy. Wszystko wydaje się być nieco płynne, niedoskonałe, konstruowane na bieżąco - jak nasze wspomnienia.

Matt Kindt okazjonalnie bawi się własnym stylem; potrafi na przykład zaprezentować fragment struktury Mind Management w estetyce książeczki dla dzieci:

Równocześnie zabawne i niepokojące!

Jak skomplementował ten styl jeden z tytanów branży, Darwyn Cooke:

The work is intutitive, straight ahead, and composed with great thought and imagination. (...) Eight unconnected lines form a skyline that nails the environment. One bold and confident stroke sets a character's mouth in a way that leaves no doubt of how they feel. A quick switch-up of tools and tint, and Matt brings a clarity to disparate story elements, making his complex narrative graphically easier to take in.

Nie mam nic więcej do dodania! To gęsta lektura, i aż prosi się o kolejne podejście - kiedy wiemy już więcej o Mind Management oraz znamy lepiej postacie, na wiele scen z pierwszych zeszytów możemy spojrzeć z nowej perspektywy. Całość jest naprawdę precyzyjnie skonstruowana, od początku aż do samego końca - chociaż narracja nieraz będzie wyciągać nam przysłowiowy dywan spod nóg, to mogę was uspokoić: to nie wiecznie meandrujące na ślepo The X-Files; dążymy tu do logicznego zamknięcia.

Przykładna pani domu jako uśpiona agentka? Znajdziemy tu również i ten (inspirowany paranoją lat '50) motyw!

Żałuję, że nie miałem okazji czytać Mind MGMT w oryginalnych zeszytach! Wiele komiksów - szczególnie tych lekkich - czyta się lepiej w wydaniu zbiorczym, ale tutaj chętnie dawkowałbym sobie lekturę w comiesięcznych porcjach. Miałbym więcej przestrzeni na własne zgadywanie, spekulacje, rozwiązywanie łamigłówek (bo tak, Matt Kindt zamieszcza w komiksie dosłowne łamigłówki); rzecz jasna, nadal mógłbym to robić z omnibusem, ale powodzenia - it's just too much of a page-turner! Jak każdy komiks, i ten nie jest doskonały - czasami autor wydaje mi się przesadnie zafiksować na budowaniu świata i nie dostarcza dosyć emocjonalnej motywacji, by przejmować się losami niektórych postaci (szczególnie tych wprowadzanych później) - ale Mind MGMT to i tak pozycja, po którą warto sięgnąć. I nie przejmujcie się tym wcześniejszym gadaniem o epistemologii; Matt Kindt nie myli nigdy podtekstu z tekstem i nie wpada w samozachwyt nad własną ambicją. To przede wszystkim dobry, rozrywkowy thriller, ze sprawnie skonstruowanymi warstwami tajemnic, gdzie nikt nie jest tym, kim początkowo się wydaje. It's different; it's memorable. Jeśli macie ochotę na podobne klimaty - psychotronicznych agentów, echa zimnej wojny, stałą atmosferę niepewności - Mind MGMT dostarczy wam mnóstwa zabawy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz