piątek, 28 kwietnia 2023

The New Mutants

Historia X-Menów wcale nie jest taka zawiła!

No dobra, pożartowaliśmy, pośmialiśmy się... ale, prawdę mówiąc, nawet tę przytłaczającą i meandrującą continuity można ugryźć w strawny sposób. Skończyłem właśnie ponowną lekturę The New Mutants Chrisa Claremonta, zanim przejdę więc do wrażeń - spróbuję nakreślić króciutko tło.

Współczesne wydania zbiorcze określają tę serię jako "The New Mutants Classic".

W roku 1963 X-Men po raz pierwszy pojawili się na prasowych stojakach. Jak  wielokrotnie pisałem, wspieram tu w pełni Arnolda Drake'a, który widział w nich koślawą kopię własnego Doom Patrol! Nie ma co tu kryć, X-Meni z Silver Age nie zapisali się złotymi zgłoskami w historii komiksu: długo poszukiwali swojej narracyjnej tożsamości, a skład zespołu był odrobinkę mdły. Cyclops, Beast, Angel i Iceman to na tym etapie niezbyt fascynujące osobowości; ot, czterech wesołych, dobrze sytuowanych białych nastolatków. Charakter Jean Grey - jedynej kobiety w zespole - sprowadza się zaś generalnie do bycia "the girl": okazjonalnej damsel in distress oraz obiektu westchnień chłopaków (oraz, w litościwie szybko wyrugowanym wątku, również samego Profesora X).

Tak było, nie zmyślam!

Trudno dziwić się temu, że seria ta została zamknięta z racji na niską sprzedaż: brakowało w niej tak ważnego pierwiastka Otherness. Koncept Doom Patrol - genetycznego protoplasty X-Men - dział, gdyż drużyna składała się z autentycznych potworów i wyrzutków; w pierwszej inkarnacji X-Men jedynym członkiem de facto odbiegającym od norm piękna był nieforemny Beast (wtedy jeszcze bez futra). Jak na drużynę feared and hated by mankind, nie było szczególnie czego się bać.

Profesor X wspomina obie starsze drużyny; kadry z powieści graficznej The New Mutants, 1982.

Rewolucja przyszła w 1975, kiedy Len Wein oraz Dave Cockrum - w historii Second Genesis - powołali do życia nową inkarnację zespołu. Nieco kierując się własnymi gustami, a nieco za sprawą odgórnej wydawniczej sugestii postawili na wielokulturowość: zamiast reprezentantów białej Ameryki z przedmieść dostaliśmy na przykład Nightcrawlera (Niemca), Colossusa (Rosjanina) czy wywodzącą sie z Afryki Storm. Użycie Otherness w sensie etnicznym było niezaprzeczalne, ale pojawiły się też elementy Otherness fizycznej: demoniczny Nightcrawler miał niebieskie futro, chwytny ogon oraz nieludzką liczbę palców. Zaraz po tym wydaniu specjalnym stery tytułu przejął najbardziej legendarny ze scenarzystów X-Men, Chris Claremont; to pod jego kierunkiem marka stała się klasykiem komiksu superbohaterskiego.

Scenarzyści często pisują komiksy raptem przez kilka-kilkanaście miesięcy, więc dwa-trzy lata to już bardzo solidny staż. Claremont pisał serię Uncanny X-Men przez 16 lat - i nie była to jedyna seria, nad którą wówczas pracował! Jego dziełem są mitotwórcze fabuły, które przez dekady stanowiły i stanowią nadal punkty odniesienia dla innych twórców: The Dark Phoenix Saga; God Loves, Man Kills; Days of Future Past. Claremont z sukcesem stosował elementy soap opery, a pisane przez niego latami wątki nakładały się na siebie i wiły się jak bluszcz (lata później wiele osób porównywało jego styl z tym znanym z serialowych The X-Files). To on wprowadził na łamy marvelowskich komiksów plejadę interesujących postaci kobiecych, zdobywając rzesze fanek oraz nadając X-Menom rangę jednego z najbardziej feministycznych tytułów wydawnictwa (rola, którą w DC pełnił Legion Superbohaterów, inny bezpośredni przodek X-Men).

Debiut drużyny!

Mamy rok 1982; aby umiejscowić to chronologicznie, w głównym magazynie X-Menów wybrzmiały już The Dark Phoenix Saga (1980) oraz Days of Future Past (1981). Claremont pisze pierwszy w historii spin-off ze świata mutantów: powieść graficzną The New Mutants. Lata '80 są znane w branży jako dekada powieści graficznej, graphic novel: komiksów o zamkniętej, powieściowej strukturze (w kontraście do serializowanych fabuł), wydawanych często w twardej okładce oraz na lepszym papierze - na wzór albumów komiksu europejskiego. Inicjatorem skupienia się na tych prestiżowych wydaniach był Jim Shooter, ówczesny redaktor Marvela (oraz wcześniejszy scenarzysta Legionu Superbohaterów); miały one być dostępne nie tylko na tradycyjnych stojakach, ale również w księgarniach. "Prestiżowość" często znajdowała też odbicie w poważniejszej tematyce: pierwszą pozycją z linii była The Death of Captain Marvel, w której tytułowy bohater (heroiczny kosmita, którego tytuł przejęła później Carol Danvers) zmarł na raka. The New Mutants - czwarta powieść graficzna Marvela - jest na szczęście mniej depresyjna; opowiada o Profesorze X biorącym pod swoje skrzydła nowy nastoletni zespół.

Ta właśnie powieść graficzna dała początek niemal stuzeszytowej serii.

"The dream is still good."

Może nie od pierwszego numeru... ale jest to zapewne moment, w którym zacząłem kochać X-Menów. Ich nastoletnie komiksy z Silver Age could be fun, but they were never exactly good; międzynarodowa ekipa z Second Genesis to już z kolei w pełni uformowani dorośli. The New Mutants stanowią - co nie będzie pewnie niespodzianką dla żadnej osoby śledzącej tego bloga - moją osobistą peanut butter & jelly combination: to młodzi superbohaterowie, dopiero u progu dorosłości. Jakiś czas temu zdecydowałem się więc przeczytać tę serię ponownie i spojrzeć na nią znów z perspektywy lat!

Kto więc wchodzi w skład pierwszego nastoletniego spin-offu X-Menów? Przyjrzyjmy się  nowemu pokoleniu - oraz temu, jak realizują problematykę Otherness!

WOOO JEDZIESZ Z DZIADEM, DANI, DAJEEEESZ

Mirage, Danielle Moonstar: współprzywódczyni zespołu, przybyła prosto z rezerwatu Szejenka, której mocą jest tworzenie iluzji na podstawie lęków oraz pragnień danej osoby. Jest starsza niż większość drużyny, ale też najbardziej zapalczywa i buntownicza; jeśli ktoś ma wygarnąć Profesorowi X lub innej dostojnej figurze, będzie to właśnie ona. Bo, co bardzo lubię w tej serii, postacie nauczycieli - chociaż zarysowane pozytywnie - nie są bynajmniej idealne i potrzebują czasem takiego wygarnięcia! Otherness: I'm a Cheyenne to stała mantra Danielle; Claremont pisze ją zgodnie z archetypem proud warrior nation.

Będę mieszał w tym wpisie style różnych rysowników - na przestrzeni ponad 50 numerów autorstwa Claremonta kilku ich było!

Cannonball, Sam Guthrie: drugi współprzywódca zespołu, tyczkowaty chłopak z górniczej rodziny z Appalachów; potrafi latać dzięki odrzutowej reakcji i jest podczas lotu praktycznie niezniszczalny - gorzej jednak ze sterowaniem. Na co dzień raczej spokojny i uprzejmy w południowym stylu, gdyż uprzejmość to właściwie jedyne, na co było stać jego rodzinę. Otherness: Sam pochodzi z małego miasteczka i jest biedny. To dla mnie wyjątkowo ciekawe, gdyż widzimy w końcu nie inność nie tylko etniczną, ale i socjoekonomiczną! Nie mam póki co dowodów, ale jestem też święcie przekonany, że nazwisko Sama to mrugnięcie okiem do Woody'ego Guthrie, ważnej figury amerykańskiego folku.

Karma pojawiła się w komiksach wcześniej, ale to w drużynie New Mutants znalazła dom!

Karma, Manh Cao Xuan: uchodźczyni z Wietnamu potrafiąca krótkotrwale kontrolować ciała innych osób. Mówi z francuskim akcentem (za sprawą francuskich wpływów w Wietnamie) i generalnie jest wyjątkowo tragiczną postacią; jeśli Magneto Claremonta jest wyrzutem sumienia po Holokauście, to Karma (nomen omen) jest wyrzutem sumienia po wojnie w Wietnamie. Otherness: Wietnam... i worek traum z nim związanych.

"I'm Scots."

Wolfsbane, Rahne Sinclair: najmłodsza członkini zespołu, ruda Szkotka będąca właściwie wilkołaczycą: potrafi przyjąć zarówno pełną formę wilka, jak i przejściową, pół-wilczą, pół-ludzką. Z racji na wiek zazwyczaj przypada jej rola niewinnego dziewczęcia zdumionego bezeceństwami Ameryki. Otherness: kolejna ciekawa realizacja - Rahne jest nie tylko Szkotką, ale też katoliczką (co w Stanach ma kompletnie inne konotacje niż u nas; jakim wydarzeniem było na przykład wybranie Kennedy'ego na pierwszego w historii katolika-prezydenta USA). Ciekawe jest też odejście Rahne od popularnego wówczas standardu urody: zamiast bujnych loków prosto z salonu ma - nawet w ludzkiej formie - włosy krótkie i gęste jak wilcza sierść.

A co to za dziwny sport?

Sunspot, Roberto da Costa: ciemnoskóry Brazylijczyk, który ładuje się energią słoneczną i może wykorzystywać ją w formie nadludzkiej siły. Nie dysponuje jednak klasycznym "pakietem kryptoniańskim" - może dźwigać tony, ale jest wrażliwy na urazy jak wszyscy inni. Wiekowo - wczesne liceum, ale już robi się z niego podrywacz i czarujący bawidamek zespołu. Otherness: Roberto jest ciemnoskóry i pochodzi z innej kultury, ale nie zapominajmy o najważniejszym: jego ulubionym sportem nie jest baseball, jak każe X-Menowska tradycja, a obcy i dziwaczny soccer (którą to pasją próbuje zarazić Sama).

W toku przygód zespół się rozrasta, ale to właśnie jego założycielska piątka! To dobra mieszanka charakterów, z odpowiednią porcją zarówno linii konfliktu, jak i porozumienia. Zdziwi się jednak każda osoba, która podejdzie do The New Mutants szukając szkolnych perypetii rodem z Archie Comics! To właśnie drugi powód, dla którego kocham tę serię: Claremont, cały czas piszący główną serię X-Menów (Uncanny X-Men) zrobił bowiem ze spin-offu pole do kreatywnych eksperymentów. Zaczynamy właściwie jako companion book Uncanny (całe fabuły bywają rozwinięciem/uzupełnieniem wydarzeń z głównego tytułu, jak na przykład Profesor X zainfekowany przez Brood), ale z czasem magazyn robi się absolutely buck-wild crazy. Abym nie pozostał gołosłowny:

New Mutants udają się do amazońskiej puszczy, gdzie odnajdują miasto Nova Roma - enklawę starożytnego Rzymu!

Claremont realizuje swoje historyczne pasje pisząc o intrygach senatorów i gladiatorskich bojach, a drużyna wychodzi z tej przygody z nową koleżanką: jest nią córka jednego z noworzymskich patrycjuszy, kontrolująca magmę Amara Aquilla:

Nosi odtąd przydomek Magma! No dobra, dramy a'la Archie Comics też szczyptę znajdziemy; jak widać, pojawienie się arystokratycznej blond piękności nie wszystkim jest w smak.  

W innej przygodzie... czas iść do piekła! A właściwie do wymiaru Limbo, ale bądźmy poważni - marvelowskie Limbo jest pełnym demonów i czarnej magii piekłem, just  without using the forbidden H-word.

Z piekła zrekrutowana zostaje jego królowa - Illyana Rasputin, Magik.

"...humanity's savior... or the means of it's eternal damnation." - eat your heart out, Hellboy! Żartuję, ale tylko trochę: sądzę, że Mike Mignola naprawdę mógł (choćby podświadomie) inspirować się Illyaną tworząc swojego piekielnego ulubieńca. "Demoniczne dziecko" mające sprowadzić piekło na Ziemię, ale sprzeciwiające się temu przeznaczeniu? Broń będąca częścią jej samej (dłoń Hellboya/Soulsword Illyany)? Nawet rola nazwiska "Rasputin"? Koniec końców, to oczywiście różne postacie w różnych historiach, ale paralele są intrygujące - szczególnie, że Mignola pracował też przy X-Menach!

A innym razem...

New Mutants organizują imprezę integracyjną wraz z lokalną młodzieżą... i zdobywają przyjaciela-kosmitę spomiędzy gwiazd!

Jest nim technoorganiczna istota określająca się jako Warlock - ale nie Adam Warlock, to inny marvelowski kosmiczny bohater - której zmiennokształtna natura to stała okazja do wizualnych szaleństw:

Blond kolega to z kolei Cypher, stały gość internetowych list "najgorsza postać z X-Men"!

To w sumie niezasłużona reputacja, bo Doug "Cypher" Ramsey wcale nie jest taką kiepską postacią; ma po prostu mało spektakularną moc - jest nią biegłość we wszystkich językach. Czuć, że w latach '80 Claremont pisał go z myślą o nowoczesnym "języku maszyn", programowaniu; dlatego zresztą on i mechaniczny Warlock stanowią zgrany duet. Co ciekawe, raz na jakiś czas kolejny autor bierze Douga na warsztat i stara się uczynić go "fajnym"; w jednej z takich prób scenarzysta uczynił go mistrzem sztuk walki, naciągając definicję do... mowy ciała i walki będącej językiem. Let's just say, it wasn't very good.

Ale wracając do lat '80 - nie obędziemy się bez skór, ćwieków i ostrzejszej muzyki!

Sam znajduje dziewczynę, która jest gwiazdą rocka! Ale Lila jest również międzygalaktyczną złodziejką, której ambicją jest... ukraść Ziemię. Co powie na to wszystko Ma Guthrie, gdy wybranka jej syna przyjedzie do Kentucky na rodzinny obiad?! Okładka, swoją drogą, to też fajne postawienie na głowie ogranego motywu z "pięknością uczepioną nogi herosa".

Cały wątek Sama oraz Lili jest przeuroczy! Po pierwsze, ćwieki, skóry i gitary, więc już jest fajnie; po drugie: dobry chłopiec Sam Guthrie nigdy w życiu nie pomyślałby, że założy skóry i ćwieki, ale czego się nie robi dla miłości; po trzecie: kosmiczna rockerka Lila nie jest wcale zagrana jako jakiś wamp wykorzystujący biednego chłopca z prowincji; they really are into each other:

Pokaźne uszy Sama to dobry punkt zaczepienia do kolczyków!

Był już starożytny Rzym, piekło, kosmos... to może Asgard? A jakże! Jak to często bywa, Loki i Enchantress knują; Storm zostaje porwana do Asgardu, by zostać nową boginią gromu w miejsce Thora (Loki ma swoje powody), a New Mutants zostają porwani z rozpędu - i jest to okazja, by przeżywali Dungeons & Dragons adventures:

Olbrzymy! Trolle! Niewinna szkocka katoliczka Wolfsbane oczarowana sexy księciem wilków!

Dobry chłopiec Sam Guthrie - wychowany w końcu w górniczej rodzinie - czuje się wśród krasnoludów jak u swoich, zaś Szejenka Danielle nawiązuje więź ze skrzydlatym koniem...

...i zostaje wciągnięta w bycie jedną z Walkirii!

A gdy Profesor X znika, kto zostaje nowym dyrektorem szkoły? Magneto. Mistrz Magnetyzmu, superzłoczyńca o pokaźnym stażu - ale też przecież bliski przyjaciel Profesora. A że sporo się w życiu nacierpiał, he's crazy overprotective when it comes to the kids left in his care - i kiedy jedna z uczennic zostaje pobita, wjeżdża w agresorów na pełnym gazie:

Wzajemny szacunek i zaufanie to podstawa w relacji uczeń/nauczyciel!

Kiedy zaś Avengersi chcą nastukać Mistrzowi Magnetyzmu, New Mutants nie będą stać obojętnie; może to i supervillain, but he's our teach!

"Nasty, nasty Mister America!" Z Kapitanem Ameryką czy nie, Magik rozgrywa Avengersów jak dzieci - i na luzie zabiera Kapitanowi tarczę, żeby się nie ciskał.

Na przestrzeni ponad pięćdziesięciu zeszytów mamy oczywiście zarówno fabuły, od których nie można się oderwać (THIS IS SO GOOD I LOVE IT SO MUCH, myślałem sobie podekscytowany któregoś wieczora idąc dorobić drinka pod dalszą lekturę - było to w okolicach solowych przygód New Mutants wracających chwilowo do domów), jak i some real stinkers (nie wiem, czy jest fizycznie możliwe stworzenie angażującej fabuły o rodzinie Karmy). Mogę jednak potwierdzić: rozumiem doskonale, co kiedyś tak bardzo podobało mi się w The New Mutants, i po prostu niesamowite było śledzenie, ile elementów tej serii wciąż podświadomie we mnie siedziało po latach - od części fraz Sama Guthriego po nauczycielskie przemyślenia. I know, it may sound sappy as all get out, ale podczas pierwszej lektury tej serii nie byłem jeszcze nauczycielem - a dziś mam wrażenie, że za rdzeniem mojego podejścia zawodowego stoją chyba... Profesor X, Magneto i Emma Frost.

"There is no shame in making mistakes (...) Here, my boy, you always have a second chance. You did well today, Sam. And, like those X-Men, you'll do better." Lekcja Profesora X: make your kids feel safe and always give them a second chance.

"There's always the fear that the moment you turn away is the one they need you most." Magneto mówi z kolei: be there for your students, but get used to the fact that it will never feel like enough, 

"They are greatly disturbed, that much is clear... and it's beginning to affect their physical well-being." - Lekcja Emmy Frost: mental and physical health are connected; they both affect your students' performance... and, ultimately, they are more important than grades.

Są tu kolorowe przygody, ale są też poważniejsze kwestie: jest zwrócenie uwagi na rolę zdrowia psychicznego, jest ukazanie depresji (po beznadziejnej konfrontacji z Beyonderem - jednym z kosmicznych bytów Marvela - cały zespół wpada w jej sidła), są całe fabuły obracające się dookoła przemocy rodzinnej, nietolerancji czy nawet samobójstwa. Jak na teenage book, ton jest często autentycznie mroczny - i nie jest to mrok czającego się w cieniach superłotra, a psychiki naszych postaci. 

"Goodnight, teacher." "Goodnight, New Mutants. Pleasent dreams."

Właśnie mrok ten stał się jednym ze znaków firmowych The New Mutants - szczególnie od momentu, gdy artystą został Bill Sienkiewicz. Sienkiewicz rysował wcześniej Moon Knighta, a rozpoczynając pracę nad The New Mutants postawił sobie za cel przesunięcie nieco wizualnych granic komiksu superbohaterskiego. Odbiór jego prac w latach '80 był mieszany - jak przystało na awangardę, dla części czytelników był zbyt nowatorski - ale historyczna perspektywa oddała mu sprawiedliwość; to, moim zdaniem, jeden z najważniejszych rysowników komiksu superbohaterskiego w ogóle.

Do tej pory skrzętnie omijałem w tym tekście wzmianki o Demon Bear Saga - fabule będącej tour de force Sienkiewicza, którą przebojem wszedł na łamy magazynu! Danielle Moonstar stawia w niej czoła demonicznej istocie, która już wcześniej prześladowała jej rodzinę; historia ta została potem (luźno) wykorzystana w filmowej adaptacji.

Asymetryczne, niepokojąco przechylone kadry; agresywne zestawieni czerni i czerwieni; realistyczne rysy twarzy oraz ciężkie cienie - styl Sienkiewicza naprawdę był kompletnie nową jakością w porównaniu z ówczesnym wydawniczym standardem.

"Besides, it's not as if we have a choice." To już nie pastelowa, kreskówkowa dżungla czy słoneczne plaże Brazylii; w tych zeszytach mamy burze śnieżne, sterylny szpital i łzy.

Zwróćcie uwagę na centralny motyw kompozycji - minimalistycznie, geometrycznie zarysowaną twarz Profesora X!

Bill Sienkiewicz doskonale pokazuje, jak strona wizualna może wpłynąć na odbiór komiksu. Scenariusz Chrisa Claremonta nie jest szczególnie odmienny od wcześniejszych; jego narracja nadal brzmi znajomo, a dialogi wciąż wyraźnie prowadzą nasi starzy znajomi. Zmienia się jednak kontekst, zmieniają się punkty ciężkości. Sam wpadający do pokoju przebierającej się Dani mógłby być w rękach innego artysty fun and sexy - tutaj zaś figury są bardziej wydłużone, niezgrabne, a cienie skrywają bardziej rany i blizny niż cokolwiek innego. Tytułowy Demon Bear w interpretacji Sienkiewicza to przejmująca, ekspresyjna kompozycja cieni, szponów i ślepi - podczas gdy rysowany przez kogoś innego łatwo mógłby zdryfować w bycie just another cartoonish monster. Krótko mówiąc - nie dziwi mnie ani trochę, że Demon Bear Saga jest uważana przez wielu za sztandarowe osiągnięcie artystyczne The New Mutants.

Od strony scenariuszowej znalazłyby się pewnie lepsze historie; jak wspominałem, jestem przykładowo fanem późniejszych solowych przygód mutantów. Dani wracająca w rodzinne strony, ścierająca się ze znajomymi z przeszłości, walcząca jako Walkiria o czyjeś życie z samą Śmiercią? It's just great comic books, and with quite an emotional load, too.

No właśnie - postacie ewoluują krok po kroku, fabula po fabule; nagle łapiemy się na tym, że ta wkurzona dziewczyna z rezerwatu z pierwszych numerów jest teraz asgardzką Walkirią decydującą, kto przeżyje, a kto umrze. Co ważniejsze - sensownie pasuje to do jej charakteru!

Sam styl Claremonta jest nieco smakiem nabytym. Ma bardzo specyficzny rytm, kadencję, formę; czasem kwiecista fraza czy stałe powtórzenia wydają mi się wręcz homeryckie w naturze (a czy konwencja ta nie pasuje do superbohaterów?); innym razem mam wrażenie, że scenarzysta czułby się lepiej w czystej prozie.

Ramka trzecioosobowej narracji po ramce! Współcześnie rzadko już widujemy podobny styl.

Co do powtórzeń, sprawa jest prosta: Claremont pisał w erze wydawniczego mandatu mówiącego, że każdy zeszyt powinien być zrozumiały dla świeżego czytelnika. Spodziewajcie się więc, że niemal w każdym zeszycie Sam powie Ah'm pretty much invulnerable while Ah'm blastin'; spodziewajcie się, że ramka narracji za każdym razem wytłumaczy, że Soulsword w dłoni Illyany stanowi the ultimate expression of her mystical power - i to praktycznie tymi samymi słowami, numer po numerze. Ale skłamałbym mówiąc, że frazy te nie nabierają pewnego uroku; z czasem zaczynają wręcz przypominać własny temat muzyczny danej postaci. Oh, it's time for Sam to say the line!

Wcześniej wspominałem, że The New Mutants to często eksperymentalna mieszanka horroru, science fiction i fantasy, nie tylko szkolne perypetie - ale te szkolno-nastoletnie wątki jak najbardziej są obecne, odgrywając istotną rolę w budowaniu nastroju tytułu. Curriculum młodych mutantów to nie tylko bojowe sesje w Danger Room; mamy już w końcu lata '80, zaliczają więc również nowoczesne lekcje informatyki:

"Honored teacher, would you explain?" - muszę spopularyzować ten zwrot i we współczesnej szkole!

A po lekcjach i treningu - wiadomo, czas na relaks!

Nawet w tak lekkich momentach Sienkiewicz utrzymuje mroczniejszą tonację! Mutanci śmieją się i bawią, ale jednak otacza ich ciemność - buduje to ciekawy nastrój.

Co ciekawe, lekka scenka powyżej jest punktem wyjścia do rozmowy na temat medialnej reprezentacji. Danielle nie jest zachwycona westernowym ukazaniem rdzennych ludów, ale nie chce też zaczynać dyskusji; robi to wrażliwa Rahne. Attagirl, Rahne, you tell 'em!, myśli tylko próbująca dodzwonić się do rodziców Szejenka.

Aby dołożyć smaczku szkolnym problemom, poznajemy też konkurencyjną szkołę - Massachusetts Academy, nad którą pieczę sprawuje Emma Frost. Kształci się tam nowe pokolenie organizacji łotrów, Hellfire Club; ich młoda drużyna - konkurencyjna wobec New Mutants - nosi nazwę Hellions.

Nie jest to najbardziej kreatywna z drużyn - stanowi po prostu lustrzane odbicie New Mutants. Zmiennokształtna Catseye to wariacja na temat Rahne; Jetstream posiada moce zbliżone do tych, którymi dysponuje Cannonball; Thunderbird nie jest może Szejenem, jak Dani... ale jest Apaczem.

Lecz Claremont odchodzi jednak od najprostszej sztampy: chociaż obie szkoły mogą rywalizować, to same dzieciaki - już niekoniecznie (a jeśli już, to częściej na płaszczyźnie sportowo-ambicjonalnej). W swoich znajomościach, przyjaźniach, a nawet fascynacjach romantycznych nie przejmują się aż tak bardzo kolorem uniformów; zdarzają się nawet transfery z jednej szkoły do drugiej. Emma Frost - dyrektorka Akademii - z przyjemnością dowali konkurencji, ale chyba po raz pierwszy zaczyna tu być pisana jako nauczycielka. Owszem, nadal nosi fetyszystyczne ciuchy oraz pali papierosa w cieniach jak klasyczna femme fatale... ale priorytetem jest dla niej dobrostan uczniów oraz uczennic, i to dopiero początek jej nowego zniuansowania. Widać, że na tym etapie Claremont zżył się już ze swoimi postaciami tak mocno, że czarno-białe rozróżnienie hero/villain przestaje być adekwatne. Zamiast tego mamy po prostu people: kierowanych własnymi ambicjami oraz systemami wartości; raz ścierających się, kiedy indziej widzących więcej celowości we współpracy. O ile więc fabuły mogą być często komiksowym nonsensem - podróże w czasie, kosmici, roboty - o tyle charakteryzacja pozostaje jednym z największych atutów Claremonta.

You just grow to like these guys.

Ja, wracając do The New Mutants po latach, polubiłem ich po raz kolejny. Tak, to serialowa fabuła, która czasem potrafi być rozwleczona, czasem nieciekawa; i owszem, niekiedy Claremont wydaje się gubić we własnych wątkach lub wieńczy je w mało satysfakcjonujący sposób. Dobrze, jeśli w ogóle kończy je w tym samym magazynie! Project: Wideawake zostaje wprowadzony z początku serii i wychodzi z niego wielkie nic... przynajmniej na łamach The New Mutants. Wszystkie te bolączki bledną jednak w porównaniu z głównym atutem komiksu: sympatyczną obsadą, która przeżywa kolejne przygody już od czterdziestu lat... i do której, jak się okazuje, mogę wracać z kompletnie nową, dojrzalszą perspektywą - oraz nadal dobrze się bawić w ich towarzystwie. A że trochę bliższy jest mi teraz zapewne Profesor X niż dobry chłopiec Cannonball?

No cóż; jak powiedziałby Sam Guthrie, them's the breaks.


(Są jeszcze przynajmniej dwa powracające motywy, które chciałbym omówić w związku z oryginalną serią The New Mutants - ale doszedłem do wniosku, że podwoiłoby to chyba długość wpisu. Spotkajmy się więc lepiej z mutantami raz jeszcze, w przyszłym tygodniu!)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz