Mam wrażenie, że The New Mutants, superbohaterski horror osadzony w okolicach X-Menów, przeszedł nieco bez echa. Nie da się ukryć, że produkcja filmu przeciągała się straszliwie; nawet przed problemami covidowymi był on przerabiany, montowany od nowa i generalnie na jego losy duży wpływ miały korporacyjne przepychanki za kulisami. Podchodziłem więc do seansu raczej bez wygórowanych oczekiwań... i co?
![]() |
Istotnych spoilerów w tekście poniżej brak! |
...i okazało się, że moje obawy były w dużej mierze bezzasadne, gdyż jest to moim zdaniem po prostu kompetentnie zrobiony średniak. Gdybym nie był świadomy trudnej historii kręcenia The New Mutants, nie miałbym o niej pojęcia! Przy okazji Justice League czy Wonder Woman 1984 czułem bardzo mocno, że zmiany koncepcji, dokręcanie scen i korporacyjne ingerencje zmieniały te filmy w niespójny, chaotyczny bałagan; finałowa wersja The New Mutants jest na pewno nie wybitna, ale przemyślana i równa. Tym niemniej, nadal jest to moim zdaniem najwyżej średniak, gdyż jest to w dużej mierze film o niczym i po nic.
![]() |
Tak czy inaczej, dobrze wspominam komiksowy oryginał i lubię nastoletnich superbohaterów, nie mogłem więc tego filmu przepuścić! |
Śledzimy w nim losy nastoletniej rdzennej Amerykanki - Danielle Moonstar - która okazuje się mutantką; jej moce ujawniają się niespodziewanie, robi krzywdę ludziom w swoim otoczeniu, zostaje zabrana do instytucji, która ma pomóc jej kontrolować własne zdolności - classic X-Men stuff. Różnica jednak w tym, że nie zostaje zabrana do przyjaznej szkoły dla "specjalnie uzdolnionej młodzieży" Profesora X, a do szpitala na odludziu. Wielki, zimny i pusty budynek ma już swoje lata świetności wyraźnie za sobą; na miejscu Dani spotyka zaś nie tylko swoją opiekunkę/lekarkę/terapeutkę, ale i grupkę innych młodych mutantów z problemami. Wolfsbane, for all intents and purposes, jest wilkołakiem; Sunspot rozgrzewa swoje ciało do ogromnych temperatur; Magik potrafi się teleportować i posługiwać magicznym ostrzem, a Cannonball jest w stanie latać z niezwykłą prędkością.
![]() |
"Hej, to ta aktorka z Gambitu Królowej!", zauważyła moja żona; faktycznie, Illyana Rasputin - Magik - jest grana przez Anyę Taylor-Joy! |
Moce postaci są tu jednak na drugim planie; jak to w porządnej historii z X-Menami, skupiamy się bardziej na charakterze postaci. I tak Wolfsbane próbuje pogodzić zachodzące zmiany ze swoim bardzo tradycyjnym religijnym wychowaniem, Sunspot i Magik próbują na różne sposoby zagłuszyć traumy z przeszłości (on bardziej wchodząc w archetyp fun teenage jock, ona high school mean girl), Cannonball wiecznie czuje się zaś nie na miejscu jako chłopak z biednej, górniczej rodziny. To całkiem fajna mieszanka charakterów, i obserwowanie ich wzajemnych tarć oraz prób zbliżenia się do siebie to jedna z najmocniejszych stron filmu.
Najsłabszą jest z kolei jakaś dziwna narracyjna inercja. Jak możecie się domyślać, opiekunka piątki młodych mutantów nie ma najbardziej kryształowo czystych intencji - it's a horror story, after all - i nastoletnia grupa będzie w końcu musiała wyrwać się spod jej czujnego oka. To bardzo klasyczna X-Menowa fabuła, i - czy to w komiksach, czy na ekranie - widzieliśmy ją już dziesiątki razy. Nic tutaj nie zaskakuje - authority figure nie jest godna zaufania, nastolatki poznają swój charakter i swoje moce, they bicker a bit but then they all come together; raczej superbohaterska sztampa.
Przyjemna jest na pewno estetyka horroru, całkiem zbliżona do oryginalnych komiksów z lat '80 - zimny i mroczny szpital; moce, które są bardziej niepokojące niż efekciarskie; blizny i rany (zarówno fizyczne, jak i mentalne) młodej grupy. Nie mogę uczciwie powiedzieć, że film w pełni adaptuje klasyczną dla tego zespołu historię Demon Bear Saga, ale robi przynajmniej ukłon w jej stronę i czerpie z niej nieco inspiracji wizualnych. Podobała mi się obsada; tytułowi mutanci wyglądali moim zdaniem jak wyjęci z kart komiksu, i chociaż charaktery rysowane były czasem nieco grubą kreską, zrzucam to na karb ograniczonego czasu ekranowego.
![]() |
Najmniej swój komiksowy pierwowzór przypomina Sunspot, w oryginalne bardziej ciemnoskóry; reszta naprawdę blisko! |
Dlaczego zatem - chociaż film jest spójny, ma dobrą obsadę i odpowiedni nastrój - klasyfikuję go w kategorii solidnego średniaka? Przed wszystkim dlatego, że powiela on wszystkie X-Menowe klisze bez skomentowania czy wywrócenia ich w jakikolwiek sposób. Gdyby ktoś zapytał mnie, o czym to właściwie było?, to jasne - mogę streścić wydarzenia, ale od strony tematycznej tak naprawdę trudno ten film zanalizować. Można pewnie pójść do starego, wiernego hasła towarzyszącego nastoletnim superbohaterom - tak naprawdę to historia o dojrzewaniu - ale nawet to byłoby naciągane. Ani główna bohaterka, ani reszta towarzystwa nie zmieniają się jakoś szczególnie w trakcie seansu; postacie są tylko zaprezentowane - jakby był to pilot serialu czy pierwsza część filmowego cyklu - ale nie rozwijają się jeszcze w satysfakcjonujący sposób.
Tak zresztą miało być; planowano kontynuację The New Mutants, ale z racji na zakulisowe zamieszanie dotyczące przejęcia firmy i praw do tytułu raczej to się nie stanie. Zostajemy więc z prostą fabułą o znajomych akcentach, solidną młodą obsadą i przyjemnym klimatem lekkiego horroru. What you see is what you get; nikogo raczej The New Mutants nie zachwycą, ale jeśli będziecie mieć jesiennym wieczorem ochotę na (dosyć formulaiczne) kino superbohaterskie przyprawione (niezbyt strasznym) horrorem - możecie śmiało kliknąć play.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz