piątek, 3 września 2021

Po sezonie: Flash

Czas stawić temu czoła! Jak tam poradził sobie w tym - już siódmym! - sezonie The Flash, moim zdaniem ostatnio jeden ze słabszych komiksowych seriali stacji CW? Czytajcie dalej... jeśli starczy wam odwagi!

It's pretty spoiler-iffic below this point!
Well, it was a hot mess - ale na szczęście z tendencją wzrostową, do czego dojdziemy pod koniec tego wpisu! Największym felerem siódmego sezonu było - co nikogo chyba nie zaskoczy - zamieszanie covidowe; kręcenie w zeszłym roku przypadało na szczyt pandemii, trzeba było więc uciąć je szybciej i zostawić trochę niedokończonych wątków. Sezon siódmy był więc tak naprawdę chaotyczną sklejką trzech fabuł - najpierw mieliśmy pośpieszne domknięcie historii z Mirror Monarch, zaraz potem na ekranie pojawiła się adaptacja komiksowego wątku z różnymi forces (w której do będącej źródłem mocy Flasha speed force dołączyły inne, jak strength force czy still force), a ostatnia część sezonu poświęcona była tradycyjnym podróżom w czasie i powrotowi wcześniej widzianych łotrów, jak Godspeed i Eobard Thawne. 
 
Pierwszy odcinek był tak słaby, że weszliśmy przy oglądaniu w pełen Mystery Science Theater 3000 mode, z nabijaniem się z serialowych głupotek i podkładaniem głosów postaciom włącznie. Popłakałem się ze śmiechu, kiedy rzuciłem jakiś żart o stawianiu komuś popiersia, a zaraz potem na ekranie pojawiło się pamiątkowe popiersie odchodzącego herosa! Czuć było, że scenariusz pisany był pod mocną presją czasu - i to tak, by uwzględnić wszystkie zakulisowe trudności; a poza pandemią było to na przykład niespodziewane odejście aktora grającego Elongated Mana. Efekt końcowy był chaotyczny, pośpieszny i w tandetny sposób ckliwy - oglądaliśmy więc początek sezonu mocno wywracając oczami, i nasze oczekiwania spadły od hazardowego "czy Flash będzie dobry w tym tygodniu? zaryzykujmy!" do fatalistycznego "jak zły będzie Flash w tym tygodniu?" 
Jednym z nielicznych plusów początku sezonu był kostium Mirror Monarch - zachowywał fajnie akcenty komiksowego oryginału i działał dobrze na ekranie. To jedna z tych sytuacji, gdy na statycznym zdjęciu kolory wydają się zbyt przesycone i błyszczące, ale ruch i filmowe oświetlenie robią swoje!
Całość nabrała odrobinę kształtu po przejściu do kolejnego wątku - tego z różnymi forces - ale nadal nie był to kształt szczególnie apetyczny. Fabuła ta nie przypadła mi do gustu, gdy czytałem ją w komiksach, a ekranowa adaptacja niewiele pod tym kątem zmieniła; znowu były to po prostu inaczej pokolorowane wersje tych samych postaci - a czy ktoś strzela żółtymi, czy fioletowymi błyskawicami, to naprawdę kosmetyczna różnica. Dużo szumu było wokół tego, że przekonujący się z czasem do Flasha reprezentanci pozostałych forces są dla niego przybranymi członkami rodziny czy wręcz dziećmi - ale była to, jak mówi ładne angielskie wyrażenie, tylko lip service; więcej gadania niż realizacji, za dużo tell, za mało show. Jedną nową postacią, którą uczciwie polubiłem w tej fabule był reprezentujący statyczną still force Deon - wkurzony, ale nie niemoralny czy zły, i charakterologicznie zrozumiały w swoich decyzjach.
 
"Young Angry Black Man" to z drugiej strony jeden z tych wyświechtanych stereotypów, ale niech będzie, działało to tutaj - miał przynajmniej więcej charyzmy niż reszta forces
Plusem tej części sezonu był też powrót Killer Frost, lub też po prostu Frost, odkąd przeszła zdecydowanie na tę dobrą stronę. She's also a fun character - nadal w sercu trochę bad girl włócząca się po barach, wdająca się w zadymy i romansująca z facetami, od których zdrowiej byłoby trzymać się z daleka. Moja żona jest już od dawien dawna fanką jej kostiumu, i nie dziwię się nic a nic - również i ten strój świetnie działa na ekranie!
Brak rękawów płaszcza i długie rękawiczki nadają fajnego visual flair!

Końcówka sezonu - czyli wątek z podróżami w czasie i Godspeedem - był zdecydowanie momentem, w którym sezon złapał oddech i nabrał tempa; szkoda tylko, że tak późno. Gdy obejrzeliśmy parę odcinków, które autentycznie były fun, nasze podejście do serialu wróciło do bardziej pozytywnego; łapaliśmy się czasem na koniec seansu wymieniając spojrzenia i lekko zaskoczony komentarz ej, to było całkiem dobre! Nie kryję, że po chaotycznym sezonie oczekiwania nie były wysokie, ale wrócił ten moment, kiedy można było uczciwie cieszyć się silly superhero action and comedy. Do plusów tej ostatniej tercji sezonu zaliczyłbym na pewno powrót Sue Dearborn:

Grająca ją Natalie Dreyfuss ma plastyczną mimikę, dobre wyczucie campu i sprawnie balansuje pomiędzy silly comedy oraz cool action!

Wątek Sue Dearborn i Ralpha "Elongated Mana" Dibny'ego - komiksowej wieloletniej pary - przewijał się już w serialu wcześniej, ale odejście aktora grającego Ralpha podcięło mu skrzydła. Mieliśmy więc okazję zobaczyć tylko kilka ich wspólnych występów - nie zostali w sumie nigdy cute crime-solving couple, jaka pojawiał się na komiksowych kartach.

They were super cute in the comics

Całe szczęście, że serialowy koniec Ralpha nie oznaczał tego samego losu dla Sue! Wróciła ona jako kompletnie samodzielna i niezależna postać, lawirując pomiędzy archetypami (ubranej w obcisły czarny skórzany kombinezon) Catwoman, zdolnej złodziejki o dobrym sercu stojącej na bakier z prawem, i (ubranej w obcisły czarny skórzany kombinezon) Black Widow, eleganckiej agentki potrafiącej przyjmować różne maski i pokonującej trudności baletowym krokiem i akrobatycznymi kopniakami.

I nie jest to jakieś wydumane porównanie, Sue w jednej ze scen dosłownie pokonuje klasyczne laserowe zasieki wykonując elementy baletu do muzyki poważnej w tle! It was really silly - and really fun.

Elementy parodystyczne idą tak daleko, że Sue dosłownie robi też filmową pozę Black Widow, z zarzuceniem włosów na koniec i w ogóle - tę samą, z której nabijała się Yelena w filmie!

Widać zatem, że klasyczna komiksowa interpretacja postaci i jej ekranowa wersja zaczynają się rozjeżdżać, ale nie sprawia mi to absolutnie problemu, gdyż serialowa Sue jest fun in her own right; kto wie, może taka jej wersja przesiąknie też do komiksów? Nie miałbym naprawdę nic przeciwko!

A skoro ostatnia część sezonu to też podróże w czasie, to tym razem zobaczyliśmy dorosłe potomstwo Flasha przybyłe z przyszłości - nie tylko znaną nam już XS, ale i pojawiającego się po raz pierwszy Impulse'a!

I oboje fajnie było zobaczyć!

Nie byłbym sobą, gdybym nie zauważył, że XS (swoją drogą jedno z cutest comics book codenames, zarówno "extra small", ponieważ jest drobna, jak i "excess", z racji na intensywny charakter) jest komiksową członkinią Legionu! Mówimy tu co prawda o interpretacji zespołu o dekady późniejszej niż ta, którą na razie zajmujemy się podczas naszych niedzielnych spotkań, ale spójrzcie tylko:

Cały charakter XS w dwóch panelach! Lightning Lass - w tej interpretacji znana jako Spark - otrzymała właśnie prezent od tajemniczego wielbiciela; XS z ekscytacji dosłownie przebiera nogami!
No i była też kulminacyjna sekwencja akcji sezonu, w której Flash i jego nemezis Eobard Thawne ramię w ramię stawiali czoła Godspeedowi, innemu złemu speedsterowi. Wrogowie jednoczący się przeciw wspólnemu zagrożeniu to sprawdzony motyw, ale wisienką na torcie był moment, w którym - kompletnie znikąd, bez żadnej wcześniejszej podbudowy czy zapowiedzi - cała trójka stworzyła z wezwanych błyskawic miecze świetlne i dostaliśmy szermierczy pojedynek. Wyskoczyło to kompletnie z zaskoczenia, sensu nie miało prawie wcale - ale było przynajmniej wizualnie ciekawsze, niż proste klepanie się pięściami po gębach.

Duel of the Fates! Może i nie miało to sensu, ale co tam - nie udawajmy, że miecze świetlne w Gwiezdnych Wojnach jakoś szczególnie mają!

Widzicie pewnie, że w wymieniu dobrych stron tego sezonu nie mówię nic o tytułowym bohaterze. Nie bez powodu - Barry Allen to nadal głównie sentymentalna męczybuła; robi smutne miny, podejmuje "trudne" decyzje, ale jest dla mnie jednak kompletnie emocjonalnie nieprzekonujący. Dodatkowo mamy też jeszcze jeden problem - serial nie może się do końca zdecydować, czy Flash (po siedmiu już sezonach!) ma być grany jako uznany heros i żywa legenda, czy jako wciąż szukający siebie protagonista. W jednej scenie tak, w drugiej inaczej; w rezultacie żadna z tych twarzy nie robi wrażenia; jego moralne dylematy są naciągane, jego życie uczuciowe mało intrygujące, jego action persona monotonna. Krótko mówiąc, Barry jest moim zdaniem jedną z najmniej ciekawych postaci własnego serialu; dosłownie klaskaliśmy z zadowoleniem, gdy z początku jakiegoś odcinka okazywało się, że Flash jest na misji/na wakacjach, dziś skupiamy się na reszcie obsady.

Powiem więc tak - ostatnia tercja tego sezonu przywróciła mi wiarę we Flasha; no, może nie w samego Flasha, ale w całą resztę serialowej ekipy. Dajcie mi Sue i Frost, Deona, XS i Impulse'a - Barry Allen jest mi już w tym serialu kompletnie zbędny, jego rolę spokojnie mógłby na tym etapie odgrywać złoty posąg we Flash Museum, do którego ciekawsi członkowie obsady przychodziliby w poszukiwaniu inspiracji i komfortu.

Ważne jednak, że nawet po tych męczących dwóch trzecich sezonu serial zaliczył jednak swoją małą redemption story! Oczywiście, it is what it is - nawet w swoich najlepszych momentach to tylko dosyć schematyczna, cotygodniowa superbohaterska action comedy - ale poprawa poziomu pod koniec zachęciła mnie uczciwie do dania szansy kolejnemu sezonowi. A ten startuje już w listopadzie; trzymajmy kciuki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz