Czym
jest The Other History of the DC Universe? Od samego początku czuć było, że
to ten aktualny ambitny projekt wydawnictwa DC. Tematyka: spojrzenie
na historię - zarówno fikcyjną (uniwersum DC) jak i realną - z
perspektywy literackiego the Other - osób wykluczonych z racji na rasę,
płeć, orientację lub inne czynniki. Format: grube, ponad
czterdziestostronicowe
Trudno bowiem odmówić jej klasy. Na przestrzeni pięciu numerów zagłębiamy się w historię od lat '70 po rok 2010, a każdy rozdział pisany jest z perspektywy innej postaci. W otwierającym zeszycie narratorem jest Jefferson Pierce, Black Lightning; pierwszy czarny bohater wydawnictwa DC ze swoją własną serią. W drugim rozdziale pochodnię przejmują Karen Beecher (Bumblebee) oraz Mal Duncan (Guardian); trzeci pisany jest z perspektywy Tatsu Yamashiro, Katany; narratorką czwartego jest Renee Montoya, policjantka później znana jako Question, zaś w finale wracamy do rodziny Pierce'ów - tym razem z Anissą, córką Jeffersona. Jeśli ktoś zna już te postacie - doceni na pewno ich interesujące interpretacje; jeśli nie - to świetna okazja, by je poznać.
![]() |
Seria łączy wydarzenia z historii DC z realną historią - jak tutaj, gdzie mamy odniesienie do masakry podczas igrzysk w Monachium w 1972 |
Jefferson Pierce zaprzeczał wszystkim negatywnym stereotypom związanym z czarnymi. Powstał w 1977, pięć lat później niż marvelowski Luke Cage (1972) i jedenaście lat po Black Panther (1966). Widać tu interesującą ewolucję: Black Panther był oczywiście pozytywną postacią, ale raczej baśniowego charakteru - magiczny wojownik z serca mistycznej czarnej Afryki (do tego z maską kompletnie zakrywającą twarz, by nie był jeszcze zbyt "agresywnie" czarny); Luke Cage był zaś rozrywkowym stereotypem ery blaxploitation, rzucającym slangiem, muskularnym zbirem o złotym sercu, który nie tyle łamał stereotypy, co je umacniał. Wiele analiz zwraca uwagę na fakt, że ówczesny obraz "czarnego chłopaka z getta" służył w pierwszym rzędzie nie tyle identyfikacji czarnych (choć oczywiście mógł - i również i taką rolę pełnił), co rozrywce białych - Luke Cage może i był czarny, ale był jednym z tych dobrych czarnych; może i był niezbyt wyedukowanym byłym skazańcem, ale przynajmniej dawał w mordę złym kolesiom i mówił śmiesznym slangiem. Sweet Christmas, yo!
W kontraście do tych dwóch postaci, Jefferson Pierce stanowił kompletnie przełamanie wzorca. Nie miał kryminalnej przeszłości. Miał ojca, który był dla niego wzorem i bohaterem. Dzięki własnej ambicji został występującym na Olimpiadzie sportowcem, ale o jego wartości stanowiły nie tylko atuty fizyczne - był też nauczycielem oraz dyrektorem szkoły. Słowem - była to w końcu postać, która stanowiła jednoznacznie pozytywny wzorzec! Oczywiście, nie był ideałem - przeżywał swoje superbohaterskie dylematy moralne, a podwójna tożsamość ciążyła na jego życiu prywatnym i rodzinnym - nie da się jednak ukryć, że niewiele było wcześniej postaci takich, jak Jefferson Pierce.
Słowami Johna Ridleya, w pierwszym zeszycie Jefferson opowiada tę historię z własnej perspektywy. Daleko temu do triumfalnej laurki; zaczyna od poczucia niespełnienia towarzyszącego olimpijskim sukcesom: "całe życie trenowałem, żeby być pierwszym, żeby pobić ten rekord - ale nic się nie zmieniło, kiedy to w końcu zrobiłem". Przechodzi do tego, że bycie pierwszym ze swojego rodzaju - w tym przypadku czarnym superbohaterem - to może i zaszczyt, ale dużo bardziej przygniatający ciężar odpowiedzialności; niczego nie robi się już dla siebie, zawsze jest się na świeczniku, a media i nieprzychylne głosy rzucą się z rozkoszą na każde potknięcie. Widzimy Jeffersona popełniającego pomyłki z uczniami, których on sam jeszcze wtedy nie widział, ale my - mądrzejsi o czytelniczą perspektywę i jego psychologiczny portret - już tak. Jesteśmy świadkami powstania, rozpadu i ponownego zbliżenia jego rodziny, i jego wina jest tu bezdyskusyjna. Gdy jego córka również zostaje superbohaterką - jest załamany; bynajmniej nie dlatego, by chciał ją ograniczać - miał po prostu nadzieję, że skoro on już był bohaterem, to kolejne pokolenie nie będzie musiało. Krótko mówiąc, to nie spiżowy pomnik, ale też nie brutalny retcon i napisanie jego historii od nowa; to po prostu uwypuklenie wątków, które zawsze były w fabułach z Black Lightning obecne, i pogłębienie ich charakterologiczno-psychologicznej interpretacji.
To samo spotyka całą resztę narratorów i narratorek. Do mnie, osobiście, szczególnie przemówiła historia Renee Montoyi, która opowiada nie tylko o tym, jak to jest być Latynoską i lesbijką, ale i policjantką. Jak to jest być częścią organizacji, która z jednej strony ma spełniać potrzeby wszystkich klas społecznych, ale z drugiej - w praktyce musi często chodzić na pasku elit; jak to jest pracować w mało lubianym systemie właśnie po to, by pomimo całego jego rozpadu i problemów wykorzystywać go, by oddolnie robić coś dobrego? Czy paralele z systemem edukacji nie nasuwają się same? No dobra, trochę żartuję... ale tylko trochę.
Przy
tym wszystkim - jest to nadal historia uniwersum DC. Narracje będą
zahaczały o punkty takie, jak pojawienie się Supermana, sformowanie
Justice League czy liczne - i koniecznie zapisywane wielką literą - Kryzysy.
Kiedy Renee Montoya opisuje swoje rozważania podczas zrobienia z Gotham
ziemi niczyjej czy jej wyprawy z umierającym Viciem Sagem, mogłem kiwać
głową i myśleć tak, pamiętam, byłem tam wtedy z tobą; kiedy Anissa Pierce
wspominała czas spędzony w zespole Outsiders, mogłem tylko
potwierdzić, że tych kilka paneli faktycznie stanowi skondensowanie
wielozeszytowej serii sprzed lat. To osiągnięcie szczególnie imponujące,
gdyż rozmaite serie i tytuły były przecież pisane na gorąco, często
jako proste historie przygodowe; The Other History of the DC Universe
sprawnie zszywa je jednak w całość i nadaje im dodatkowej głębi - Anissa podjęła wtedy taką, nie inną decyzję, gdyż była właśnie w tym
konkretnym miejscu swojego psycholgiczno-
![]() |
Giuseppe Camuncoli robi ciekawe rzeczy z układem paneli |
Interesująca jest też forma. Czy to nadal komiks, skoro nie mamy klasycznych dymków dialogowych, pól narracji czy onomatopeicznych efektów wizualnych, a zamiast tego wyłącznie paragrafy prozy? Gdzie przebiega różnica pomiędzy komiksem a ilustrowaną powieścią? Moim zdaniem o komiksie możemy mówić wówczas, gdy strona graficzna jest absolutnie integralna dla historii. W przypadku powieści stworzenie, zmiana czy usunięcie grafik to element dodany; pełnią one wyłącznie rolę ilustracyjną, nie modyfikują samego tekstu. W przypadku komiksu strona graficzna będzie zaś zawierać treść nieobecną w samym tekście - subtelności emocjonalne, skupienie na konkretnych detalach, metaforykę. Ale czy dobre ilustracje książkowe nie mogą robić tego samego?, zapytacie; mogą, ale w sposób wtórny - już po stworzeniu samego tekstu.
![]() |
Od drugiej wojny po prezydenturę Obamy - seria nie stroni od realnej historii. I podobnie jak w opisie życia protagonistów i protagonistek - nie jest to historia laurkowa i słodka. |
To
już jednak akademickie rozważania. Ważne jest to, że The Other History
of the DC Universe zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie, i czekam
na listopadową premierę edycji zbiorczej, by w wersji fizycznej postawić
ją półce. To naprawdę dobry tekst, balansujący sprawnie pomiędzy
realizmem i superbohaterskim patosem, podający nowe perspektywy na znane
historie, łączące serie wydarzeń w przekonującą psychologiczną
ewolucję. W swoim częstokroć powtarzanym zwrocie Roger Ebert określił kiedyś filmy jako
maszyny do generowania empatii; czym innym są komiksy, które dodatkowo
pozwalają skupić się w stopklatce na subtelnościach mimiki czy mowy
ciała? Gdy jest to do tego generowane zrozumienie i empatia dla osób z
grup innych, niż my sami - jest to projekt dodatkowo wartościowy i
wzbogacający nasze widzenie świata. Wiem, wiem, napuszone słowa, ale The
Other History of the DC Universe naprawdę na nie zasługuje.
Award bait? Pewnie. Ale przy tym naprawdę solidny projekt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz