piątek, 24 września 2021

The Other History of the DC Universe

Jeśli choć trochę interesujecie się komiksem, pamiętacie pewnie Vertigo - imprint wydawnictwa DC, pod szyldem którego wydawano serie przeznaczone raczej dla dorosłych. Było tam sporo pamiętnych tytułów - Sandman, Hellblazer, Preacher, Fables... i nie przesadzę chyba, gdy powiem, że mi dodatkowo kojarzą się z jednymi z pierwszych amerykańskich komiksów, które można było kupić normalnie ot tak, w księgarni. Ówczesny prestiż Sandmana robił swoje; pamiętam, że na jego wydania zbiorcze można było natknąć się nawet w księgarniach, które na co dzień nie dotykały komiksu kijem przez szmatę.

Jakiś czas temu imprint Vertigo został w końcu zamknięty. Powód był dwojaki - po pierwsze, wiele spośród jego flagowych serii dobiegło już końca lub zostało wciągniętych do "mainstreamowego" DC; po drugie, podjęto biznesową decyzję o ujednoliceniu marki - żeby nikomu nie wydawało się, że Vertigo to jakieś kompletnie osobne wydawnictwo. W 2018 powstał więc nowy imprint pełniący rolę starego Vertigo - nazywa się DC Black Label.

Przyznam, że często wywracam trochę oczami przy słowach "historie tylko dla dorosłych" - miewam obawę, że "bardziej dojrzałe" będzie oznaczać "więcej brzydkich słów, więcej golizny, więcej przemocy", czyli to nastoletnie wyobrażenie o "dojrzałości". A przecież nie trzeba krwi i flaków, by opowiadać o dorosłości, jej dylematach i problemach - przykładem niech będzie chociażby Spider-Woman, o której pisałem jakiś czas temu! Do publikacji spod szyldu DC Black Label podchodzę więc zawsze nieco jak pies do jeża; obwąchuję, sprawdzam, zastanawiam się, czy to faktycznie dla dorosłych, czy tylko "dla dorosłych".

Seria The Other History of DC Universe spełniła wszystkie moje oczekiwania!
 

Czym jest The Other History of the DC Universe? Od samego początku czuć było, że to ten aktualny ambitny projekt wydawnictwa DC. Tematyka: spojrzenie na historię - zarówno fikcyjną (uniwersum DC) jak i realną - z perspektywy literackiego the Other - osób wykluczonych z racji na rasę, płeć, orientację lub inne czynniki. Format: grube, ponad czterdziestostronicowe zeszyty i bogato ilustrowana proza, właściwie na pograniczu powieści i komiksu. Scenarzysta: John Ridley, nagrodzony Oscarem za 12 Years a Slave. Brzmi jak award bait? Oczywiście, i seria była już nawet nominowana do tegorocznego Eisnera - nie była jednak jeszcze kompletna, więc póki co rywalizowała dopiero w kategorii best single issue (na razie bez nagrody). Będę jednak śledził jej losy w przyszłorocznym konkursie!

Trudno bowiem odmówić jej klasy. Na przestrzeni pięciu numerów zagłębiamy się w historię od lat '70 po rok 2010, a każdy rozdział pisany jest z perspektywy innej postaci. W otwierającym zeszycie narratorem jest Jefferson Pierce, Black Lightning; pierwszy czarny bohater wydawnictwa DC ze swoją własną serią. W drugim rozdziale pochodnię przejmują Karen Beecher (Bumblebee) oraz Mal Duncan (Guardian); trzeci pisany jest z perspektywy Tatsu Yamashiro, Katany; narratorką czwartego jest Renee Montoya, policjantka później znana jako Question, zaś w finale wracamy do rodziny Pierce'ów - tym razem z Anissą, córką Jeffersona. Jeśli ktoś zna już te postacie - doceni na pewno ich interesujące interpretacje; jeśli nie - to świetna okazja, by je poznać.

Seria łączy wydarzenia z historii DC z realną historią - jak tutaj, gdzie mamy odniesienie do masakry podczas igrzysk w Monachium w 1972

Jefferson Pierce zaprzeczał wszystkim negatywnym stereotypom związanym z czarnymi. Powstał w 1977, pięć lat później niż marvelowski Luke Cage (1972) i jedenaście lat po Black Panther (1966). Widać tu interesującą ewolucję: Black Panther był oczywiście pozytywną postacią, ale raczej baśniowego charakteru - magiczny wojownik z serca mistycznej czarnej Afryki (do tego z maską kompletnie zakrywającą twarz, by nie był jeszcze zbyt "agresywnie" czarny); Luke Cage był zaś rozrywkowym stereotypem ery blaxploitation, rzucającym slangiem, muskularnym zbirem o złotym sercu, który nie tyle łamał stereotypy, co je umacniał. Wiele analiz zwraca uwagę na fakt, że ówczesny obraz "czarnego chłopaka z getta" służył w pierwszym rzędzie nie tyle identyfikacji czarnych (choć oczywiście mógł - i również i taką rolę pełnił), co rozrywce białych - Luke Cage może i był czarny, ale był jednym z tych dobrych czarnych; może i był niezbyt wyedukowanym byłym skazańcem, ale przynajmniej dawał w mordę złym kolesiom i mówił śmiesznym slangiem. Sweet Christmas, yo!

W kontraście do tych dwóch postaci, Jefferson Pierce stanowił kompletnie przełamanie wzorca. Nie miał kryminalnej przeszłości. Miał ojca, który był dla niego wzorem i bohaterem. Dzięki własnej ambicji został występującym na Olimpiadzie sportowcem, ale o jego wartości stanowiły nie tylko atuty fizyczne - był też nauczycielem oraz dyrektorem szkoły. Słowem - była to w końcu postać, która stanowiła jednoznacznie pozytywny wzorzec! Oczywiście, nie był ideałem - przeżywał swoje superbohaterskie dylematy moralne, a podwójna tożsamość ciążyła na jego życiu prywatnym i rodzinnym - nie da się jednak ukryć, że niewiele było wcześniej postaci takich, jak Jefferson Pierce.

Słowami Johna Ridleya, w pierwszym zeszycie Jefferson opowiada tę historię z własnej perspektywy. Daleko temu do triumfalnej laurki; zaczyna od poczucia niespełnienia towarzyszącego olimpijskim sukcesom: "całe życie trenowałem, żeby być pierwszym, żeby pobić ten rekord - ale nic się nie zmieniło, kiedy to w końcu zrobiłem". Przechodzi do tego, że bycie pierwszym ze swojego rodzaju - w tym przypadku czarnym superbohaterem - to może i zaszczyt, ale dużo bardziej przygniatający ciężar odpowiedzialności; niczego nie robi się już dla siebie, zawsze jest się na świeczniku, a media i nieprzychylne głosy rzucą się z rozkoszą na każde potknięcie. Widzimy Jeffersona popełniającego pomyłki z uczniami, których on sam jeszcze wtedy nie widział, ale my - mądrzejsi o czytelniczą perspektywę i jego psychologiczny portret - już tak. Jesteśmy świadkami powstania, rozpadu i ponownego zbliżenia jego rodziny, i jego wina jest tu bezdyskusyjna. Gdy jego córka również zostaje superbohaterką - jest załamany; bynajmniej nie dlatego, by chciał ją ograniczać - miał po prostu nadzieję, że skoro on już był bohaterem, to kolejne pokolenie nie będzie musiało. Krótko mówiąc, to nie spiżowy pomnik, ale też nie brutalny retcon i napisanie jego historii od nowa; to po prostu uwypuklenie wątków, które zawsze były w fabułach z Black Lightning obecne, i pogłębienie ich charakterologiczno-psychologicznej interpretacji.

Yup, not one of Jefferson's finest moments

To samo spotyka całą resztę narratorów i narratorek. Do mnie, osobiście, szczególnie przemówiła historia Renee Montoyi, która opowiada nie tylko o tym, jak to jest być Latynoską i lesbijką, ale i policjantką. Jak to jest być częścią organizacji, która z jednej strony ma spełniać potrzeby wszystkich klas społecznych, ale z drugiej - w praktyce musi często chodzić na pasku elit; jak to jest pracować w mało lubianym systemie właśnie po to, by pomimo całego jego rozpadu i problemów wykorzystywać go, by oddolnie robić coś dobrego? Czy paralele z systemem edukacji nie nasuwają się same? No dobra, trochę żartuję... ale tylko trochę.

Policja w Gotham ma przynajmniej działające komputery i rzutniki!

Przy tym wszystkim - jest to nadal historia uniwersum DC. Narracje będą zahaczały o punkty takie, jak pojawienie się Supermana, sformowanie Justice League czy liczne - i koniecznie zapisywane wielką literą - Kryzysy. Kiedy Renee Montoya opisuje swoje rozważania podczas zrobienia z Gotham ziemi niczyjej czy jej wyprawy z umierającym Viciem Sagem, mogłem kiwać głową i myśleć tak, pamiętam, byłem tam wtedy z tobą; kiedy Anissa Pierce wspominała czas spędzony w zespole Outsiders, mogłem tylko potwierdzić, że tych kilka paneli faktycznie stanowi skondensowanie wielozeszytowej serii sprzed lat. To osiągnięcie szczególnie imponujące, gdyż rozmaite serie i tytuły były przecież pisane na gorąco, często jako proste historie przygodowe; The Other History of the DC Universe sprawnie zszywa je jednak w całość i nadaje im dodatkowej głębi - Anissa podjęła wtedy taką, nie inną decyzję, gdyż była właśnie w tym konkretnym miejscu swojego psycholgiczno-charakterologicznego rozwoju. Jest to po prostu to, czym idealnie powinna być komiksowa continuity - nie nienaruszalną świętą księgą ograniczającą kreatywne opcje, a wartością dodaną, która subtelnie łączy historie w większy gobelin oraz pozwala na głębsze i ciekawsze interpretacje. To nie continuity dekoracji i gadżetów - czy Batman miał strój taki czy inny, ile pali Batmobil - ale continuity motywów i charakterów. 

Giuseppe Camuncoli robi ciekawe rzeczy z układem paneli

Interesująca jest też forma. Czy to nadal komiks, skoro nie mamy klasycznych dymków dialogowych, pól narracji czy onomatopeicznych efektów wizualnych, a zamiast tego wyłącznie paragrafy prozy? Gdzie przebiega różnica pomiędzy komiksem a ilustrowaną powieścią? Moim zdaniem o komiksie możemy mówić wówczas, gdy strona graficzna jest absolutnie integralna dla historii. W przypadku powieści stworzenie, zmiana czy usunięcie grafik to element dodany; pełnią one wyłącznie rolę ilustracyjną, nie modyfikują samego tekstu. W przypadku komiksu strona graficzna będzie zaś zawierać treść nieobecną w samym tekście - subtelności emocjonalne, skupienie na konkretnych detalach, metaforykę. Ale czy dobre ilustracje książkowe nie mogą robić tego samego?, zapytacie; mogą, ale w sposób wtórny - już po stworzeniu samego tekstu.

Od drugiej wojny po prezydenturę Obamy - seria nie stroni od realnej historii. I podobnie jak w opisie życia protagonistów i protagonistek - nie jest to historia laurkowa i słodka.

To już jednak akademickie rozważania. Ważne jest to, że The Other History of the DC Universe zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie, i czekam na listopadową premierę edycji zbiorczej, by w wersji fizycznej postawić ją półce. To naprawdę dobry tekst, balansujący sprawnie pomiędzy realizmem i superbohaterskim patosem, podający nowe perspektywy na znane historie, łączące serie wydarzeń w przekonującą psychologiczną ewolucję. W swoim częstokroć powtarzanym zwrocie Roger Ebert określił kiedyś filmy jako maszyny do generowania empatii; czym innym są komiksy, które dodatkowo pozwalają skupić się w stopklatce na subtelnościach mimiki czy mowy ciała? Gdy jest to do tego generowane zrozumienie i empatia dla osób z grup innych, niż my sami - jest to projekt dodatkowo wartościowy i wzbogacający nasze widzenie świata. Wiem, wiem, napuszone słowa, ale The Other History of the DC Universe naprawdę na nie zasługuje.

Award bait? Pewnie. Ale przy tym naprawdę solidny projekt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz