piątek, 14 kwietnia 2023

Variety Show: dwa trailery, jeden film, fabulous camera i inne atrakcje!

Najwyraźniej wypowiedziałem ostatnio w złą godzinę, że nie ma fajnych trailerów komiksowych - a może w dobrą? Od razu pojawiły się bowiem dwa! Od nich zacznijmy, a potem przejdźmy do innych głupot - animowanego pełnometrażowego Legionu Superbohaterów, wrażeń po pół roku grania w Marvel Snap oraz paru podobnie wesołych drobiazgów. Let's get it started!

It's the Variety Show! With some actual variety today!

Po pierwsze: trailer The Marvels!

Looks pretty fun! Na Captain Marvel bawiłem się bardzo dobrze - podobał mi się klimat lat '90 (powiedzcie, że szukanie zwłok kosmitów w tajnym rządowym magazynie to nie głaskanie po głowie starych fanów The X-Files), lubię też Ms. Marvel, zarówno w komiksach, jak i w serialu; ekranowa Monica Rambeau jeszcze mojego serca nie zdobyła. Does she go by Spectrum, still? Tak określa ją przynajmniej karcianka Marvel Champions, więc będę się tego trzymał - Monica ma dosyć długą komiksową historię zmieniania pseudonimów. Tak czy inaczej, fabuła wygląda na solidnie głupkowatą; doskonale! Czas również, żeby zobaczyć w końcu jakieś kinowe plony ziaren zasadzonych w serialach. 

Kim jest pani, z którą nawalają się nasze bohaterki? Miałem nadzieję, że to pół-siostra Carol, Lauri-Ell...

Koty, jak widzicie, są stałym elementem również w komiksach w Captain Marvel!

...trzyma w końcu młot Oskarżycielki Kree i w ogóle. Rzut oka w materiały na temat filmu zdradza jednak, że pani ta nosi imię Dar-Benn, who was a bit of a nothing character in the comics (and also a guy). Osobliwy wybór i wygląda trochę, jakby na jakimś etapie pracy and scenariuszem miała to być Lauri-Ell, ale coś powędrowało w nieprzewidzianym kierunku i trzeba było zmienić postać na kogoś innego. Mam też nadzieję, że nie jestem zwodzony po raz kolejny "fajnym trailerem z fajną muzyką"; zapowiedź Black Panther 2 zrobiła na mnie w końcu wyjątkowo pozytywne wrażenie, a film okazał się dosyć rozwleczony. Trzymam jednak kciuki i chyba po raz pierwszy od dawna mam ochotę wybrać się do kina, a nie czekać na marvelowską premierę na Disney+!

Drugim trailerem jest Blue Beetle od DC:

Kolejny "fajny trailer z fajną muzyką"... ale co tu kryć, DC ma u mnie taryfę ulgową jako aktualny kinowy underdog! Fabuła wygląda jak najbanalniejsza z banalnych (zła korporacja chce położyć łapy na symbioncie z komosu połączonym z niechętnym, przypadkowym nosicielem), ale jest też szansa na odrobinę oryginalności: siłą komiksowego Blue Beetle była w końcu mocna więź z rodziną i przyjaciółmi, bez zabaw w wielkie sekrety i podwójne tożsamości. Problem tylko w tym, że niszę tę na ekranie zajęła już poniekąd... Ms. Marvel. Blue Beetle może więc ryzykować wydawanie się wtórnym, choć komiksowo wyprzedzał o parę lat marvelowską koleżankę!

Powiem jednak tak: u Marvela mamy pewną klęskę urodzaju... a u DC cieszę się, kiedy w ogóle uda im się wypuścić nowy film. Trzymam więc kciuki za Błękitnego Skarabeusza! Może nie aż tak mocno, by pędzić na oślep do kina, ale z przyjemnością go obejrzę. Miłym zaskoczeniem jest na pewno symboliczna obecność dwóch starszych Skarabeuszy; stroje Dana Garreta oraz Teda Korda migają przez chwilę w trailerze, pojawia się też latający pojazd tego drugiego (jeśli wydaje się wam podobny do statku Nite Owla z Watchmen - to dlatego, że Nite Owl to pastisz Blue Beetle)!

Pojawił się też w końcu animowany Legion of Super-Heroes, dla którego nadrobiłem cały tzw. Tomorrowverse od DC! Film wypadł dostatecznie, raczej bez fajerwerków - przede wszystkim wyszłoby mu na zdrowie, gdyby zamiast Legion of Super-Heroes nazywał się po prostu Supergirl.

Bo to właśnie Kara jest centralną postacią - klasycznie, od jej życia na Kryptonie oraz zagłady planety, przez trudności z aklimatyzacją na współczesnej Ziemi, aż po podróż tysiąc lat w przyszłość, w czasy Legionu.

Wszystko to jest ładne i funkcjonalne: logiczne wydaje się na przykład, że przyzwyczajona do technologicznych cudów rodzimej planety Kara nie może odnaleźć się na Ziemi; logiczne, że w takiej sytuacji kuzyn Kal proponuje jej "studia za granicą" - na Ziemi o tysiąc lat bardziej rozwiniętej. Nabijam się z tymi studiami za granicą, ale szczerze mówiąc podoba mi się, że (zgodnie z komiksową tradycją) "za tysiąc lat" Legionu jest traktowane właśnie tak: jak inna planeta czy magiczna kraina, do której można wyskoczyć bez ciężkich dylematów o paradoksy, zachowanie linii czasu i takie tam.

Są też ładne obrazki! Lubię styl wizualny całej tej serii filmów.

Zgrzyt miałem w sumie jeden, za to spory: Legion to w tym filmie wybitnie tło, a jego obecność jest mało satysfakcjonująca. Supergirl trafia do grupy najnowszych rekrutów i rekrutek, w której głównymi postaciami są Braniac 5, Mon-El oraz Triplicte Girl; nad ich postępami czuwają weterani - Timber Wolf, Shadow Lass - zaś większość grupy (w tym założycielska trójka, Saturn Girl, Lightning Lad oraz Cosmic Boy) jest akurat zajęta misją w odległym kosmosie. Wysłanie części drużyny hen, daleko - by nie zaprzątać sobie nimi narracyjnie głowy - to narracyjny manewr Legionu o dekadach tradycji... ale nawet okrojony, dietetyczny skład grupy ledwie ma szansę błysnąć. Film ma nieco ponad 80 minut, nie ma więc szans zbudować między licznymi postaciami angażującej, autentycznej chemii i relacji.

Narracja opiera się więc na kliszach: Supergirl i Braniac 5 z miejsca działają sobie na nerwy, but make no mistake - they will be smooching by the end of the movie! Co tu kryć, nawet Timber Wolf powyżej zdaje się mówić "OK, kids, can you skip to the smooching already?"

Jest tam zła organizacja Dark Circle, jest trochę innych legionowych konceptów, ale żaden nie otrzymuje prawdziwie intrygującej podbudowy. Brakuje też solidnych niespodzianek - nawet kulminacyjna zdrada wewnątrz zespołu jest telegrafowana z pięciu kilometrów! Podobał mi się za to projekt Braniaca - nie heroicznego Braniaca 5, a klasycznego Braniaca-superłotra; otóż, in a delightful bit of body horror, wbudował on swoje kolejne wersje (te od 2 do 4) we własne ciało.

Do tego zespolone z nim starsze wersje gadają różnymi głosami, kubek w kubek jak Master z oryginalnego Fallouta. Neat!

Trudno winić twórców, że zdecydowali się stworzyć film z myślą o fanach - ale może trzeba było już pójść na całego i ograniczyć w takim razie "przystępny i wprowadzający" wątek będącej fish out of water Supergirl. Wolałbym więcej klasycznego Legionu, z postaciami z różnych światów, rozmaitymi barwnymi planetami (no właśnie, osadzenie praktycznie całej akcji w Akademii Legionu to trochę stracona szansa na efektowną wycieczkę po galaktyce) oraz galerią retrofuturystycznych łotrów!

Ale nie powiem, smaczków było sporo - gdy już pojawia się całość Legionu, widzimy nie tylko założycielską trójkę, ale też postacie z lat '90, ery tak zwanego Archie Legion (gdyż styl rysunków przypominał wówczas ten znany z Archie Comics)! Spójrzcie, na dole ekranu pośrodku unosi się na przykład Gates, wspaniały robal-socjalista.

Jako fan Legionu mogłem więc dokopać się w filmie do pewnych złóż zabawy, ale żona przysnęła na końcówce - i tym zamknijmy tę mini-recenzję.

Żona przegapiła więc Supergirl chwalącą się kuzynowi nowym zastraszonym chłopakiem, jedną z najbardziej uroczych scen filmu!

Jeśli chcecie obejrzeć coś z Tomorrowverse - podtrzymuję rekomendację The Long Halloween. Film jest lepszy niż oryginalny komiks!

OK, czas na głupotki i różności! Po pierwsze: przeglądając płyty kupione podczas ostatnich antykwariatowych żniw wpadłem na cudowny dokument epoki: książeczka albumu Top of the Pops: Best of 1998 zawierała bowiem wypełniony kupon umożliwiający wygranie fabulous digital camera!

Kluczowe dane zasłonięte, by chronić prywatność panny Potter - najprawdopodobniej pierwszej posiadaczki albumu!

Dziś panna Potter ma już 36 lat i pewnie też z zainteresowaniem spojrzałaby na swój popkulturowy profil sprzed dekad! To już chyba ostatnie lata, gdy w rubryczce e-Mail wpisywano jeszcze "-"; zauważmy jednak, że komputer już posiadała! Cieszy mnie ta wkładka, jestem w końcu znanym fanem podobnych ephemera - i czuję też pewne pokrewieństwo dusz, gdyż sam wypełniłem niegdyś parę podobnych kuponów (i również przeważnie nie chciało mi się ich wysyłać).

Jest połowa kwietnia, czas więc pochwalić się komiksowymi prezentami świątecznymi! Późno, ale cóż poradzę, że od grudnia nie było porządnego Variety Show? Tak czy inaczej, na półce pojawiła się kolejna tzw. święta figurka; inspiracji dostarcza mi teraz sama błogosławiona Kate Bishop:

Oraz Lucky, the Pizza Dog! Również: stały lansik na biblioteczkę z komiksową literaturą przedmiotu w tle.

Wiele słyszałem różnych opinii o figurkach FunkoPop, but they always crack me up; a poza prostym humorem cieszy mnie też możliwość postawienia na półce ulubionych postaci z rzędu B lub C, które nie doczekały się jeszcze solidniejszego merchandise'u. Co tu kryć, póki co Squirrel Girl i Kate Bishop nie są jeszcze wiodącymi postaciami Marvela...

...póki co.

Upływa też właśnie jakieś pół roku odkąd zacząłem pykać na komórce w Marvel Snap. Gra nadal mnie angażuje - zarówno jako entuzjastę komiksów, jak i karcianek -  co może chyba świadczyć o jej jakości! Pojedyncze partie są króciutkie, rozgrywam je więc zwykle w ramach relaksu podczas szkolnych okienek, ćwiczenia (jedna partia Marvel Snap to dla mnie idealna przerwa pomiędzy seriami pompek/przysiadów/podciągnięć) czy wieczornego relaksu. Przynajmniej jeden z kolegów medżikowych również się w nią wciągnął; reszta jeszcze się nie przyznaje.

Spora część radochy z Marvel Snap to nie tylko taktyczna zabawa, ale również zbieranie alternatywnych grafik kart. Oto dziewięć perełek z mojej kolekcji!

Na początek: Gambit! Bardzo lubię wszystkie te warianty, które pokazują postać inaczej, niż w standardowym ujęciu pełnej sylwetki. Jestem też zauroczony dopasowaniem postaci do zdolności, tzw. flavor, jak to się mówi po karciankowemu - Gambit pokonuje losowego przeciwnika rzucając kartą... autentyczną kartą z ręki gracza!

Maria Hill w tak zwanym casual variant! Dowódczyni S.H.I.E.L.D. jedząca na luzie burgerka zawsze łapie mnie za serce. Złożyłem nawet tematyczną talię z postaciami z S.H.I.E.L.D., po czym okazało się, że dzielą też wspólną mechanikę - dodawanie losowych kart do ręki!

Colleen Wing jest fajna i w ogóle, ale to kotek jest tu gwiazdą.

Star-Lord w swoim baby variant! Talia Strażników też zawsze przynosi mi dużo zabawy; ich tematem jest zgadywanie, na które z trzech pól przeciwnik zagra kolejną kartę. Czuję się jak telepata za każdym razem, gdy mi się uda!

Angela w interpretacji Stephanie Hans - ta grafika to zarazem okładka jej pierwszej serii; nie moglem odpuścić!

Standardowa grafika Drakuli jest dosyć koślawa, ale ten powyżej spełnia z nawiązką moje wiktoriańsko-gotyckie oczekiwania! Nic nie cieszy tak, jak końcówka gry z Drakulą discardującym Apocalypse'a i rosnącym nagle do 20+ punktów siły.

Dan Hipp to artysta odpowiedzialny za styl wizualny Teen Titans Go! - posługuje się naprawdę świetną karykaturalną kreską. Nieważne, kogo rysuje; jego warianty to zwykle pierwsze, na które poluję! Trochę jakby zmiksować Skottiego Younga z Genndym Tartakovskym; I dig it.

Pisałem, że największą przyjemnością Marvel Snap jest Drakula rosnący nagle na koniec gry? Korekta: największa radość to wygrać kompletnie znikąd przez zamianę lokacji miejscami! Alexandra Maleeva pamiętam głównie z nastrojowych prac przy Daredevilu, ale jego Quake też jest całkiem, całkiem.

Giulio Rincione daje nam fajnego Morbiusa, ale prawdziwymi gwiazdami są tu nietoperze - w animowanej wersji karty ruszają się i machają skrzydełkami. It is absolutely the goofiest thing, and I love it to pieces! FRUSZ FRUSZ FRUSZ

I jeszcze jedna rzecz, o której warto wiedzieć: jeśli gibiecie w dłoni telefonem, to wyświetlane na nim karty będą się gibać zgodnie ze wskazaniem żyroskopu! Odkryłem to dopiero po paru tygodniach, a płynie z tego połowa atrakcyjności ulepszenia grafik do wersji 3D. 

A już zupełnie na koniec - zupełnie inna karta z zupełnie innej gry! Upolowałem ostatnio minidodatek do planszówki Dobry Rok; zawiera on dodatkowe ambicje dla naszych postaci, z których jedną jest...

Jak widać, źródłem dobrego humoru jest posiadanie grzybków - grafika pokazuje nawet klasyczne psychodeliczne muchomorki!

I takiego właśnie dobrego humoru - uzyskanego w dowolny sposób, ze środkami psychoaktywnymi lub bez - życzę wam w nadchodzący weekend!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz