Co to, ledwie było o The Suicide Squad, a tu znowu Komiksiarstwo na ekranie? Cóż, tak się jakoś złożyło; wykorzystuję najwyraźniej wakacje do nadrabiania filmowych zaległości. Dzisiaj chciałbym podsumować moje ostatnie przygody z filmami animowanymi DC; wiadomo, że DC od dawien dawna dobrą animacją stoi - by wspomnieć tylko klasyczne kreskówki z Batmanem i Supermanem - i nieustannie wypuszcza coraz to nowe produkcje pełnometrażowe, czasem wybitnie skierowane do dorosłego odbiorcy, czasem kompletnie all-ages. Zaczynajmy więc!
moja ulubiona Green Lantern?
![]() |
It's Jessica Cruz, everybody! Już w pierwszym wpisie na blogu wspominałem, że kiedyś znajdę okazję, by powiedzieć o niej parę słów! |
Jessica pojawiła się w komiksach w 2013 i szybko przejęła tytuł mojej ulubionej Green Lantern. Dlaczego? Bo, moim zdaniem, doprowadza koncept Green Lantern do najbardziej logicznej i najbardziej naturalnej konkluzji. Green Lanterns, jako organizacja, posługują się pierścieniami, które pozwalają im kierunkować siłę woli w roli fizycznie istniejących konstruktów czy energii. You have the ability to overcome great fear, komunikują pierścienie nowym rekrutom; welcome to the Green Lantern Corps. Pierwszym nowoczesnym Green Lantern był Hal Jordan - pilot myśliwca, narwaniec o gorącej głowie, generalnie człowiek bez strachu; klasyczny macho hero z lat '60.
Scenarzystom potrzeba było pół wieku na pewną refleksję - czy nie byłoby ciekawiej, gdyby bohaterem nie był heros bez strachu, ale faktycznie osoba, która na naszych oczach potrafiłaby overcome great fear? I tak powstała Jessica Cruz, kobieta cierpiąca na zaburzenia lękowe - z całym przekrojem związanych z tym problemów, jak ataki paniki i utrudnienia w codziennym funkcjonowaniu. Kiedy ma zły dzień, wyczynem jest dla niej wstać z łóżka czy wyjść z domu. Ale Jessica, dla której życie z lękiem nie jest niczym nowym, robi to. Kosztuje ją to dużo bólu i wysiłku, ale dzień po dniu roznieca w sobie tę iskrę siły woli; tę ability to overcome great fear. I jest to siła woli tak potężna, że - skupiona dzięki kosmicznemu pierścieniowi - pozwala Jessice stawać w Justice League jako równorzędna partnerka Supermana czy Wonder Woman. To rewelacyjne i inspirujące splecenie rzeczywistej problematyki z komiksową metaforyką!
![]() |
Po Jessice Cruz nie wyobrażam sobie bardziej wydestylowanej wizji Green Lantern |
Ale wróćmy do samego filmu! W pierwszych scenach trójka członków Fatal Five - Persuader, Mano i Tharok - włamują się do siedziby Legionu i porywają time sphere, by odnaleźć pozostałą dwójkę uwięzioną w przeszłości - Emerald Empress i Validusa. W pościg przez czas wyrusza za nimi Star Boy, który w tej (współcześniejszej) interpretacji cierpi na schizofrenię - a nagła natura pościgu sprawiła, że nie ma możliwości zabrania swoich leków z trzydziestego pierwszego wieku. Jedyna osoba, która zna plany Fatal Five, utyka więc w dwudziestym pierwszym wieku z jasnymi objawami schizofrenii... i ma, delikatnie mówiąc, problem z przekonaniem kogokolwiek, że pochodzi z odległej przyszłości.
Nie jest to skomplikowana historia, ale uderza w odpowiednie emocjonalne akordy - ludzie pokonujący własne ograniczenia, ludzie znajdujący nić porozumienia, ludzie gotowi do trudnych wyborów i poświęceń - klasyka. Fun factor, poza emocjonalnymi interakcjami postaci, dostarcza też oczywiście kilka starć współczesnej Justice League z futurystyczną Fatal Five. Już w pierwszej konfrontacji atomowy topór Persuadera rani do krwi samego Supermana - a później tempo tylko rośnie! Jak to w dobrym crossoverze, wszyscy dostają swoje pięć minut i mają szansę pobłyszczeć - włączając w to słabiej znane postacie, jak Mr. Terrific (który, dzięki płynnej i pomysłowej animacji jago gadżetów, wydawał mi się nawet wizualnie ciekawszy niż w komiksach). Głównym wątkiem jest jednak wyraźnie ten Jessiki Cruz - i fantastycznie, gdyż w końcu bardzo lubię ją, bardzo lubię Legion, a tutaj oba te światy spotykają się w kombinacji przyjemnej jak gin i wermut.
![]() |
Design Fatal Five nadal zasadniczo ten sam! |
![]() |
Yup, it's really silly |
Jak możesz, Anglisto!, zawołacie być może; przecież Teen Titans Go! w ogóle nie są jak poprzedni animowany serial z Teen Titans! Zgadza się; ta inkarnacja pozbywa się generalnie nastoletniej dramy, a podkręca pokrętło humoru - i tę wersję również w pełni kupuję. Kiedyś to był kreskówki, słyszę czasem, nie to, co te głupoty teraz; spotykałem pogląd taki zarówno u osób w moim wieku, jak i od nastolatków, których uczę w liceum. To oczywiście głównie kwestia idealizowania własnego dzieciństwa i wyrastania z grupy targetowej; pewnie, moje pokolenie mogło wychować się na Duck Tales i animowanym serialu z Batmanem, ale późniejsze dzieciaki też przecież miały masę rewelacyjnych produkcji dla siebie. Avatara oraz starszych Teen Titans; Fineasza i Ferba oraz Gravity Falls. I właśnie chyba najwięcej genów Fineasza i Ferba widzę w Teen Titans Go! - niespożytą energię, wieczne uśmiechy i nieskrępowaną, szaloną kreatywność; a do tego wszystko to podane przez znane i lubiane postacie, choć oczywiście w wersji pełnej farsy. It's pretty great.
Fabuła: filmy o superbohaterach są super-popularne, Teen Titans decydują więc, że pora na ich własny! Przed nimi jednak masa przeszkód - są w końcu nastolatkami, mało kto traktuje więc ich zespół poważnie. Do tego wypadałoby zaangażować będącą na topie producentkę i pozbyć się konkurencji - ale wszystkie te wyboje to tylko paliwo i motywacja dla młodego zespołu. A możecie mieć pewność, że Teen Titans nie rozwiążą żadnego problemu prosto, jeśli mogą to zrobić w sposób maksymalnie zawiły, najchętniej z wykorzystaniem podróży w czasie i numerów muzycznych!
![]() |
♫ The Star! The Fire! The Live! The Wire! / The alien princess in her alien attire! ♫ |
Proste gagi dla dzieciaków i fart jokes mieszają się tu z autoironiczną krytyką filmów superbohaterskich jako gatunku - i bywa to często satyra tak gryząca i ostra, że rechotałem przed ekranem z myślą oh no, I can't believe they went there! Nie mam nic poza pochwałami dla jakości humoru - w trakcie filmu scenarzyści potrafią wprowadzić dowcip, potem zrobić z niego powracający running gag, żeby w finale podkopać go i postawić na głowie dla dodatkowego efektu; to najbardziej elegancko skonstruowana i przemyślana komedia, jaką ostatnio widziałem. Od żartów słownych (bardzo na przykład bawiła mnie Starfire, która - jako kosmitka - kompletnie nie czuła, kiedy w języku angielsku wykorzystuje się the) po wizualne, od nawiązań do dekad historii komiksu po nabijanie się ze współczesnych trendów - a wszystko to podane z prędkością karabinu maszynowego.
![]() |
Nic, tylko zrobić stopklatkę i czerpać ubaw z tylu znanych postaci narysowanych w komicznej stylistyce! |
![]() |
Feudalna Japonia czy nie, Alfred zadaje szyku |
![]() |
Catwoman w klapkach japonkach i Harley Quinn z młotem jak z komediowego anime |
No właśnie - gigantyczne roboty, pojedynki na katany, sekretne klany ninja i małpy. Cała masa małp!
Ten film to bezpretensjonalny, przekomiczny, surrealistyczny majak - i nie dziwię się, że ktoś oczekujący poważnej fabuły z Batmanem odbił się od niego jak piłka od ściany garażu. Batman Ninja to ćwiczenie ze stylu; widać, że myślą przewodnią twórców było ma wyglądać super, a reszta mało istotna. Mamy więc całe sekwencje animowane w różnych stylach i z różnymi kreskami; szalone technologiczne konstrukcje klecone z bambusów i sznurów; kostiumy, których projektowanie musiało być workiem frajdy. A fabuła? A tam fabuła, zdają się mówić twórcy z machnięciem ręką, patrz, jak małpy biegną. Nie chcę tu sprawiać wrażenia, że fabuły tam nie ma - jest, i ma swoją porcję zaskoczeń i emocji - ale wyraźnie pełni ona rolę służebną wobec aspektu wizualnego.
So, it's completely over the top - i jeśli skusicie się na ten film, oczekujcie humoru opartego na opowiadaniu kompletnych bzdur z grobowo poważną miną. Osobiście lubię ten typ zabawy, a jeśli do tego podany jest tak wizualnie atrakcyjnie? Batman Ninja, podobnie jak dwa poprzednie filmy, przyniósł mi sporo dobrej zabawy.
Opisałem dzisiejsze produkcje hurtem nie dlatego, bym uważał animację za formę w jakiś sposób podrzędną wobec filmów aktorskich - ale raczej by pokazać rozpiętość obecną w animowanych produkcjach DC. Klasyczna superhero story dla starszego widza; komediowa farsa w wydaniu all-ages; stylistyczny szał dla koneserów nietypowych konceptów - wszystko to, i więcej, można znaleźć w ich bibliotece. Jeśli więc wasza usługa streamingowa zaproponuje wam jakąś animację, nie przewijajcie od razu dalej; być może znajdziecie w nich tyle zabawy, co ja ostatnimi czasy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz