Kolejny marvelowski serial dobiegł jakiś czas temu końca! Jak tam wrażenia?
![]() |
Spotykamy się po sezonie - spoilery wliczone w cenę biletu! |
Krótko mówiąc: generalnie Loki jest oki; pomimo pewnych niedociągnięć oglądało mi się go przyjemnie. A dlaczego, i jakie to były niedociągnięcia, śpieszę powiedzieć poniżej!
Fabularny punkt wyjścia: chociaż Loki został na wielkim ekranie zabity przez Thanosa, to przez przetasowania związane z podróżami w czasie inna wersja tegoż Lokiego uciekła Avengersom. Nim jednak nas bohater nacieszył się wolnością, zostaje ujęty przez TVA - agencję pilnującą właściwego biegu czasu - i dowiaduje się, że nie powinien nawet istnieć; he's a time variant, a powinnością TVA jest takie odstępstwa od reguły likwidować. Ale nim zostanie usunięty, dostaje propozycję trochę jak z Milczenia owiec - on sam, zdolny przestępca, ma pomóc ująć innego. Szybko jednak okazuje się, że przestępcą tym jest kolejny Loki variant, a sama agencja TVA też ma sporo za uszami.
Obawiałem się podchodząc do tego serialu, że będzie to trochę męcząca próba wybielenia Lokiego - za czym, jako narracyjnym manewrem, szczególnie nie przepadam. Osobiście nie przekonuje mnie po prostu mówienie no cóż, może i zabił kilkadziesiąt niewinnych osób, ale zobacz jak mu teraz smutno i jak ładnie się uśmiecha! Na całe szczęście - serial nie idzie w tym kierunku i od początku do końca jasne jest, że nasz Loki nie jest jakimś wyjętym z przeszłości Lokim czystym i niewinnym jako ta lilija śnieżnobiała, a ma na sumieniu na przykład inwazję na Nowy Jork z pierwszych Avengersów. So far, so good.
Problemem jednak jest to, że użycie "wcześniejszego" Lokiego cofa nieco rozwoju postaci, który nastąpił na przestrzeni obu Thorów. Tak, serial próbuje to nadgonić przez posadzenie Lokiego przed time monitorem i pokazywanie mu, jak jego historia powinna wyglądać - smutno mu, bo mama umarła; cieszy cię, bo nawiązują z Thorem jakąś nić porozumienia; takie tam. Tego rodzaju scenariuszowy upkeep, porządki, wyjaśnienia i ekspozycja, to moim zdaniem najsłabsza część Lokiego; dlatego właśnie pierwszy odcinek (Loki wkręcony w tryby TVA i dowiadujący się wszystkiego) oraz ostatni (punkt wyjścia do kolejnych przygód i zarysowywanie przyszłości kinowego Marvela) wydają mi się najsłabsze z całego serialu. Nie czułem, że są organiczną częścią przygody, a bardziej obowiązkową pracą domową konieczną przy budowaniu świata.
![]() |
Estetyka prosto z komputerowych Falloutów - i to na tyle podobna, że dosłownie ma kreskówkową Miss Minutes w roli kreskówkowego Vault Boya. |
Przy czterech odcinkach w środku bawiłem się dużo lepiej. Intryga szła dynamicznie, nieustannie coś się działo; sporo było sekwencji naprawdę interesujących wizualnie. Po raz pierwszy przy okazji serialu Marvela myślałem też, że Loki pewnie skorzystałby z klasycznego telewizyjnego formatu - wiecie, 18-22 odcinków na sezon. Chętnie dałbym postaciom więcej miejsca do poznania się; parę odcinków skupionych na relacji Lokiego i Mobiusa, powiedzmy, zanim dorzucone zostałyby kolejne postacie i komplikacje. Kilka lekkich villain of the week stories, w których naszym głównym bohaterem byłby po prostu Loki being Loki - wesoły asshole trickster gotowy z uśmiechem wbić komuś nóż w plecy, a potem dla kontrastu rzucający głupi suchar, dzięki któremu zdezorientowana widownia mimo wszystko bije mu brawo. Tu tymczasem fabuła szła w takim tempie, że takiego klasycznego Lokiego było zaskakująco mało - jakby ktoś wziął podręcznik pisania i wyczytał, że w dobrej fabule postać musi się jakoś zmienić i ewoluować. Pewnie, że musi - ale dajmy też widowni nacieszyć się tymi etapami pomiędzy zmianami, żeby one same wydały się bardziej znaczące i zasłużone.
![]() |
Dla samej Sylvie warto było obejrzeć |
A co do manewrów prosto z podręcznika pisania - kulminacyjna konfrontacja i jej metaforyka. So there is a guy with an apple... and a man, and a woman... and the woman chooses free will, complications to follow. Trochę ta biblijna symbolika była mocno on the nose; czułem po prostu zespół scenariuszowy przybijający sobie piątki i kiwający głowami oh yeah, oh yeah, that's deep. Z pozytywnych stron jest zdecydowanie ta woman ze wspomnianej sceny - Sylvie, kolejna Loki variant, była chyba moją ulubioną postacią serialu i jedną z ulubionych kobiecych postaci kinowego Marvela w ogóle. Ma fajną backstory, jest intensywna, gra przekonująco i wygląda świetnie zarówno w scenach akcji, jak i w dialogach - super, super, super i chętnie zobaczyłbym jej dużo więcej w przyszłości. Jej magiczne umiejętności, blond włosy (w kontraście do ciemnych głównego Lokiego) i jej ciągłe odmienianie przez wszystkie przypadki słówka enchant każe mi się też mocno zastanawiać, czy nie ma ona w zamyśle stanowić ekranowej wersji Enchantress - jednej z klasycznych przeciwniczek Thora.
![]() |
No powiedzcie, że to nie jest kubek w kubek ta dynamika |
Może to więc nieco furtka na przyszłość, a nieco drobny easter egg? Co do tych easter eggs, najwięcej szumu i radości w środowisku komiksowym wywołało chyba pojawienie się dwóch klasycznych głupotek: porzuconego helikoptera podpisanego THANOS oraz zamkniętej w słoju żaby w stroju Thora. To nie były akurat moje ulubione mrugnięcia okiem, ale nim przejdziemy do mojego faworyta, rzućmy okiem na te klasyczne bits of silliness!
Na początek: Thanos-Copter. Skąd w ogóle wziął się taki koncept? Ano z komiksu Spidey Super Stories:
![]() |
Tak, to Patsy Walker - Hellcat! W bardziej dorosłym ujęciu przyjaciółka She-Hulk i entuzjastka martini, a w serialowym wydaniu - przyjaciółka Jessiki Jones. |
Spidey Super Stories to seria z lat '70, która była skierowana do młodszych dzieci - takich w wieku od sześciu lat w górę. Jej celem - poza dostarczeniem kolorowych superhero thrills - było uczenie brzdąców samodzielnego czytania; stąd też krótkie kwestie, duże litery i często tylko trzy-cztery panele na stronie. Pobocznym celem marketingowym tego tytułu było też oczywiście zaznajomić dzieciaki z galerią postaci Marvela... i dlatego własnie popularnemu Spider-Manowi towarzyszył cały zastęp przyjaciół, przyjaciółek i łotrów płci obojga (bo też, zgodnie z wytycznymi edukacyjnymi, miał to być very much a boys and girls title). Nie były to historie szczególnie głębokie czy przejmujące się continuity innych linii Marvela; raczej proste, jednorazowe historyjki skierowane do dzieci - wzięto więc to, że Thanos jest zły i chce zdobyć Cosmic Cube, ale nie komplikowano przenoszeniem opowieści w kosmos, kiedy wystarczył porządny helikopter. Oczywiście, dorośli fani chichrali się radośnie widząc kosmicznego tytana rzucającego puns i wpakowanego do śmiesznego pojazdu - i to podpisanego na ogonie, by dzieciaki wiedziały, kto to - i tak oto Thanos-Copter wszedł do kanonu marvelowskich głupotek.
Jeszcze jedna strona ze Spidey Super Stories, żebyśmy poczuli klimat tej serii! Do tej pory jest to skarbnica pojedynczych głupkowatych paneli wyjętych z kontekstu:
![]() |
"Coconuts to you!" |
Co edukacyjnie możemy z tego wynieść? Ano to, że sporo krążących po internecie absurdalnych paneli pochodzi właśnie z komiksów dla dzieci, komiksów reklamowych (jednostronicowe minikomiksy reklamujące ciastka Twinkies to cała komiksowa tradycja) czy broszurek dołączanych do zabawek. Takiej proweniencji nie ma jednak Frog Thor, który również mignął w odcinku Lokiego!
![]() |
Siedzi tam, zamknięty w słoju! |
Frog Thor to naprawdę Thor - urokiem zmieniony w żabę w zeszycie Thor #364. Choć fizyczna forma już nie ta sama, nadal jest pełen wojowniczego ducha:
W końcu jednak, z Mjölnirem w żabiej łapie, odzyskuje moc i staje się Frog of Thunder:![]() |
Dlatego zapewne numer na słoju w serialu to "T365" - gdzie Thor był już Żabą Gromu |
Autorem tej pięknej sagi jest jeden z najsłynniejszych scenarzystów Thora - Walt Simonson - i pod głupkowatym płaszczykiem kryje się urocze baśniowe przesłanie: czy to mityczny bój w Asgardzie, czy wojna między szczurami a żabami w parku, szlachetny i dzielny Thor pozostanie szlachetnym i dzielnym Thorem - nawet wtedy, gdy jest akurat mały i zielony.
Ale nie - moje ulubione easter egg nie było nawet natury komiksowej! Było nim krótkie pojawienie się okrętu USS Eldridge na wysypisku u krańca czasu:
USS Eldridge to bohater miejskiej legendy z gatunku UFO - konspiracje - supertajne technologie; tak zwanego Philadelphia Experiment. Szybko streszczając: zgodnie z legendą, w roku 1943 okręt ten miał być obiektem badań nad nowym systemem kamuflażu; odpalono na pokładzie niezwykły generator - a okręt miał zniknąć, nie tylko z radarów, ale i stać się kompletnie niewidoczny gołym okiem. W relacjach o tym wydarzeniu powtarza się fraza, że eksperyment był sukcesem, ale załoga była kompletną porażką; gdy USS Eldridge pojawił się ponownie, część załogi miała być martwa, część miała zupełnie zniknąć, inni mieli oszaleć, jeden z członków załogi miał pojawić się w płomieniach i płonąć przez parę dni, zaś jeszcze inny zmaterializować się wywrócony na lewą stronę. Koniec końców, it's a pretty cool ghost story - i rozbawiło mnie, że ten element amerykańskiego folkloru doczekał się mrugnięcia okiem w serialu.
I czas już do samego serialu wrócić! Bawiłem się dobrze z drinkiem w ręce, ale powiem wam szczerze - po zakończeniu seansu wrzuciliśmy na dobitkę wieczoru jeden odcinek Flasha i fabularnie nie dzielił tych produkcji jakiś straszny dystans. Alternatywne wersje tych samych postaci, multiverse, podróże w czasie - klasyczna comic book silliness, i główną różnicą było to, że Loki robi to w kinowym budżecie, a Flash kleci co może z cotygodniowo-telewizyjnego. Trochę jakby było to zrobione pospiesznie; jeśli głównym motywem historii jest dylemat wolnej woli, to eleganckim rozwiązaniem byłoby unikać podawania wprost sformułowania wolna wola w tekście, żeby zachować nieco subtelności - jakoś zabrakło mi takich właśnie finałowych szlifów. Koniec końców, czułem że Loki jako serial dostał niewdzięczne zadanie rozbudowywania kinowego uniwersum i tworzenia podwalin pod kolejną kinową sagę - przez co cierpi jako osobna produkcja. Tak, tak, będzie drugi sezon - ale rozpoczęcie było powolne, a zakończenie mało satysfakcjonujące. Mimo to, bawiłem się nieźle na tych czterech odcinkach w środku - żałuję więc, że Loki nie dostał sezonu na ich kilkanaście, by pobawić się luźniej postaciami i rozwinąć tę most fun part całego przedsięwzięcia.
Podobała mi się strona wizualna, Sylvie was pretty great, ale ogólnie oglądając czułem się trochę jak postacie serialu - za mało luzu i zabawy, za dużo rygorystycznego budowania sacred continuity.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz