Drugie podejście DC do zekranizowania komiksowego Suicide Squad! Jak poszło tym razem? Istotnych spoilerów w tekście pod plakatem nie będzie, zapraszam więc do lektury!
![]() |
Sam plakat w ogóle całkiem mi się podoba - krzykliwe kolory, stylizacja na tani druk reklamujący kiedyś kino klasy B; od razu widać, w jaką estetykę ten film celuje! |
Pierwszy filmowy Suicide Squad ma bardzo kiepską reputację, ale moim zdaniem nie do końca zasłużenie. Sure, it's a bit of a mess i widać, że koncepcja na film zmieniała się w trakcie kręcenia o parę razy za dużo - ale jest kolorowy, nie udaje nie wiadomo czego i nie dłuży się przesadnie. Mówię bez cienia ironii - chętniej obejrzałbym pod wieczornego drinka właśnie złapany przypadkiem pierwszy Suicide Squad, niż takiego Ant-Mana i Wasp czy Batmana v. Supermana. Ma trochę tego so bad it's good uroku kina klasy B, i uczciwie podobało mi się trochę rzeczy w realizacji wizualnej - szczególnie horror-inspired sekwencje z Enchantress (nie tą Enchantress, jesteśmy teraz w drugim wydawnictwie). Od razu powiem więc, że The Suicide Squad (dodanie samego "the", nie dwójki, pokazuje, że to taki ni to sequel, ni to reboot) jest lepszym filmem niż pierwsza część!
Punkt wyjścia fabuły: w superciężkim więzieniu Belle Reve rządowa agentka Amanda Waller oferuje skazańcom możliwość zbicia paru lat z wyroku za uczestnictwo w niebezpiecznych misjach. Gdyby komuś przyszło do głowy nie słuchać jej rozkazów, Waller ma też ostateczny argument w postaci bomb wszczepionych w głowy kryminalistów - w razie czego może ona zdalnie taki ładunek odpalić. Tym razem misją jest zinfiltrowanie bananowej republiki Corto Maltese, gdzie doszło do przewrotu wojskowego; a zagraża to stabilności międzynarodowej, bo ta pod innymi względami biedna i mało istotna nacja dysponuje jednak tajną bronią w postaci Project Starfish. Do tej pory był z tym spokój, ale cóż; nowa wojskowa junta jest nieobliczalna. A Project Starfish - ej, to żaden spoiler, widać go w trailerze - to nic innego, jak uwięziony kosmita Starro the Conqueror!
![]() |
Starro był pierwszym wrogiem Justice League! |
Część zabawy w fabułach z Suicide Squad to oczywiście to, kto z ekipy łotrów przeżyje, a kto nie; czy to za sprawą niebezpieczeństw misji, czy palca Amandy Waller na bombowym guziku. Nie będę więc może pisał za dużo o poszczególnych postaciach - zaznaczę tylko, że trup ściele się gęsto, jest to w końcu R-rated movie.
Przyjemnym zaskoczeniem było dla mnie, że w odróżnieniu od wielu R-rated movies ten unika raczej pułapki bycia exploitative. Przemocy jest sporo - eksplodują głowy, kule wyrywają dziury w korpusach żołdaków, ktoś zostaje rozerwany na pół - ale jest to w dużej mierze taka grindhouse'owa zgrywa z mrugnięciem okiem w tle, skontrapunktowana wizualnym gagiem czy odpowiednim sucharem. Obyło się jednak bez nieprzyjemnego seksizmu - kiedy bohaterowie mają spotkać kontakt w szemranym barze ze striptizem, to nawet tam film powstrzymuje się od gówniarskiej okazji do wpakowania gołych biustów na ekran; kiedy Harley Quinn w pewnym momencie zmienia ciuchy, dobiera do nich nie absurdalne szpile, ale bardziej praktyczne ciężkie wojskowe trepy. Jeśli już, to raczej paru panów paraduje tutaj z gołymi klatami i sześciopakami na widoku - ale i tu czuć, że jest to nabijanie się z klasycznych ujęć w filmach akcji, gdzie bez większego sensu jakaś pani pręży się na ekranie dla zapewnienia eye candy.
Fabuła jest mocno umowna - tajna misja w poszukiwaniu głupkowato wyglądającego kosmity w bananowej republice - ale w jej toku pojawia się parę twistów i komplikacji, które albo wnoszą nieco humoru, albo utrudniają życie protagonistom. Przyprawione jest to porcją realnej goryczy dotyczącej działań Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej; wiadomo w końcu nie od dziś, że CIA i inne agencje zrobiły sobie z mieszania u latynoamerykańskich sąsiadów wręcz tradycyjny sport. Gdy pojawia się kwestia tego, czy w misji znowu chodzi o destabilizację jakiegoś rządu, Amanda Waller kapiąc cynizmem odpowiada mniej więcej, że junta srunta, w dupie mam tych operetkowych generałów i cały ten biedny kraik, kosmitę mi przywieźcie i tyle. Jednym z członków zespołu jest też Peacemaker - stary bohater wydawnictwa Charlton Comics, które później zostało wykupione przez DC...
![]() |
Peacemaker był jedną z postaci, na których Alan Moore wzorował protagonistów Watchmen - jego odpowiednikiem był tam Comedian |
Humor - jak to często z humorem bywa - jest hit and miss; nie zaśmiewałem się w trakcie seansu non stop na głos, ale były tam zabawne elementy; różnych ludzi bawią różne rzeczy, ze swojej osobistej perspektywy powiem więc tylko, że doceniłbym nieco więcej humoru dialogowo-słownego. Mimika i gra postaci oraz gagi wizualne wykonywały dla mnie większość komediowej roboty; rzadko miałem jednak momenty, w których po kwestii czy komentarzu postaci myślałem sobie heh, that's clever. Miałem za to moment autentycznego wesołego rozczulenia, gdy zobaczyłem na lusterku samochodu zawieszoną figurkę Mafaldy, bohaterki klasycznego argentyńskiego paska komiksowego!
![]() |
To ona! Nie, nie jest członkinią Suicide Squad. |
Jeśli chodzi o stronę techniczną, sekwencje akcji były odpowiednio efektowne, podobało mi się też trochę ujęć i konceptów wizualnych - od nieoczywistego kadrowania do ukazania sceny w formie lustrzanego odbicia w statycznym obiekcie. Czułem w tym fajną nutkę reżyserskiej zabawy: a zróbmy tak, może nietypowo, ale będzie fajnie; nie po prostu kolejne wyrobnicze ujęcie ok, teraz pokażemy ich jak rozmawiają, teraz jak biegną, a teraz szeroki plan żeby pokazać okolicę; dobra, fajrant.
To co, warto? Moim zdaniem tak, ale z jednym zastrzeżeniem - tak samo, jak pierwszy filmowy Suicide Squad uważam za zbyt negatywnie oceniany, tak samo The Suicide Squad wydaje mi się w internetowych dyskusjach oceniany przesadnie pozytywnie. Zaczynałem seans z bardzo wysokimi oczekiwaniami, a dostałem po prostu solidne, rozrywkowe kino. Początek jest nieco chaotyczny i mętny, ale z każdym kolejnym aktem film się rozkręca i nabiera tempa! Na poziom jakiegoś wybitnego dzieła raczej nigdy nie wchodzi, ale czy sprawdza się jako komiksowy summer blockbuster? Pewnie.
No i mały aside na sam koniec: mało które tłumaczenie męczy mnie tak, jak Legion samobójców, polska wersja tego tytułu. Po pierwsze, gubi aliterację z S-S, a po drugie - możecie chyba spodziewać się po mnie tego komentarza - słówko Legion w kontekście komiksów DC jest już związane z kompletnie inną grupą postaci. To trochę tak, jakby serial, w którym występują marvelowscy Daredevil, Luke Cage, Jessica Jones i Iron Fist nazwać Fantastyczna Czwórka. Można? Pewnie można, ale jakiś zgrzyt w tym jest. Ale to już tylko takie tam drobiazgi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz