poniedziałek, 11 stycznia 2021

Mój ostatni post napisałem dziewięć lat temu, ale...

...w tym trudnym czasie świat potrzebuje unikalnego rodzaju radości i lekkości, z którego słynął far and wide blog Anglisty przed niemal dekadą! Wracam, starszy i mądrzejs głupszy niż kiedykolwiek wcześniej; wracam, aby ponownie wnosić w wasze życie durnoty związane z komiksami, cudownej urody Muzyczne Poniedziałki, magiczny zapach ginu i więcej!

Jest też w tym wszystkim jeszcze jedna refleksja. Wiecie dobrze, True Believers, że Anglista zawsze był cheesy and sappy; czas na właśnie ten cheesy and sappy moment, więc ostrzegam w tym momencie osoby bardziej wrażliwe; być może czas odwrócić oczy.

Odkąd mój angielski stał się funkcjonalny, moim internetowym domem była anglojęzyczna blogosfera komiksowa. Czytywałem blogi miłośników rzeczy kompletnie mi nieznanych (kto to jest Nightwing? czym jest Legion of Super-Heroes?), śledziłem rozważania i perypetie właściciela sklepu komiksowego, słuchałem podcastu fanki, która z czasem została autorką powieści i scenarzystką komiksową; it was the best time on the internet. A potem, jedno po drugim, te piękne światła na blogowym nieboskłonie zaczęły gasnąć. Powodów było wiele, o których pisał nie będę, gdyż ma to być silly and happy place; powody te sprawiły jednak, że z rozświetlonych konstelacji wzorów, znajomych i mentorów pozostały dziś pojedyncze węgielki.

Kinda sad, ain't it.

Ale jest też druga strona medalu. Dziś sam jestem dziadk Dziś sam siedzę w anglojęzycznym komiksiarstwie od ponad dwudziestu lat, i najlepsze, co mogę zrobić, to become the Torchbearer. Mówiłem: cheesy and sappy, ale niczego innego nie mógłbym sobie życzyć! W kompletnie innym świecie, pokolenie później, ale jeśli choć jeden gówniarz (lub gówniara) trafi tutaj po przypadkowym image searchu, zarechocze nad głupkowatym panelem komiksowym niczym ja dwadzieścia lat temu, przeczyta bezużyteczną ciekawostkę od Anglisty i pomyśli ej, to fajne - wtedy moja misja będzie dokonana!

Więc jak się czujesz, Anglisto?, zapytacie teraz uprzejmie; i cóż mogę odpowiedzieć?

Kyle Rayner, jeden z Green Lanterns, którego widzicie powyżej, powinien być patron saint tego całego przedsięwzięcia. To on właśnie był przez jakimś czas tym, który był ostatnim Green Lantern, to on niósł tę pochodnię, to on był właśnie the Torchbearer. No to, Kyle, trzymaj kciuki! Nadal jesteś moim drugim ulubionym Green Lantern, a z pewnością napiszę tu jeszcze o tym, kto i dlaczego jest moim numerem jeden - w końcu serialowa wersja Green Lanterns już w produkcji!

Dobra, dosyć głupot. Czas na Głupoty, wielką literą, i ja będę wam tych Głupot dostarczał. Będzie komiksiarstwo, i będzie muzyka. Będą planszówki, gin i radość, a jeśli szczęście dopisze, wróci tutaj duch 1999!

See you in the funny pages!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz