piątek, 6 grudnia 2024

Knédżi: saturacja, pociąg, goście i geografia!

Ostatnie Knédżi gościły na blogu pod koniec września, ale te ciemne miesiące to barbarzyński czas; usypiałem często po piętnastu minutach od włożenia audiobooka na uszy. Zacząłem się aż martwić, czy to chroniczne chrapanie nie stanowi jakiejś choroby, objawu wieku starczego, ale jak zwykle pocieszyły mnie rozmowy z młodzieżą: gdy podczas zajęć pytam o plany na weekend (czasy przyszłe, spekulowanie), odpowiada mi zgodny chór - spać; spanie; będę spała; spanie to moje hobby; gdybym miała wolne, spałabym

I tak już płynie to senne jesienne życie, ale - choć łóżko wzywa - udało mi się wchłonąć ostatnio nieco literatury. Trzy razy beletrystyka, jeden raz nonfiction; startujemy!

Ale potem spać!

Na szczęście lektury same w sobie nie były usypiające... poza pierwszą!

Szanuję Adriana Tchaikovsky'ego jako solidny współczesny głos w science fiction - podobały mi się zarówno jego powieści, jak i nieco krótsze formy. Saturation Point należy do tej drugiej kategorii; na niecałych dwustu stronach opowiada o przyszłości naszej planety, która jest już zdewastowana przez katastrofę klimatyczną. Całe strefy globu nie nadają się do życia, a ludzkość funkcjonuje w stałym stanie quasi-covidowego lockdownu; nowy klimat to także nowe ekosystemy, zaś nowe ekosystemy równają się świeżym bakteriom i wirusom.

Doktor Jasmine Marks była przed laty członkinią ekspedycji do Strefy: obszaru, w którym tropikalna temperatura i wilgotność osiągnęły takie poziomy, że ludzki organizm poddaje się po paru godzinach. Nie było to dla niej łatwe doświadczenie - stałe ryzyko śmierci, uzależnienie od ciężkiego kombinezonu - ale czas odwiedzić Strefę ponownie: tym razem w poszukiwaniu zaginionej mentorki. Lecz Strefa, jak to Strefy mają w zwyczaju, kryje liczne tajemnice!

Nudne to wszystko jak flaki z olejem, a do tego wtórne w najgorszy sposób. Postacie Tchaikovsky'ego wprost rozmawiają o literackich inspiracjach świata, w którym przyszło im żyć: o Pikniku na skraju drogi Strugackich (no Strugatsky shit to stały refren w dyskusjach nad Strefą), o Jądrze ciemności Conrada, o Wyspie doktora Moreau Wellsa. To nieeleganckie jak haft oglądany od lewej strony; rozumiem, że Tchaikovsky chciał się odnieść do klasyków, ale czy naprawdę musiał pokazywać przy tym każdą nitkę inspiracji? It feels self-congratulatory; even masturbatory, if you want to be less kind

Ano tak, Wyspa doktora Moreau - gdyż okazuje się, że w Strefie wyhodowano nowych, "zielonych" ludzi, którzy są w stanie przeżyć w ekstremalnych warunkach. Takim więc morałem kończy się nasza eko-przypowieść; jeśli wy nie zadbacie o klimat, to w wasze miejsce wskoczy jakiś inny gatunek! A, i korporacje są amoralne oraz skupione tylko na zysku. Nie chcę specjalnie deprecjonować tych prawdziwych w końcu tez, lecz jako czytelnik współczesnej science-fiction widziałem je już tyle razy - i to często lepiej podane - że finałowo zostałem po lekturze z nieciekawym, dydaktycznym smrodkiem.

Wybacz, Adrian, jest jak jest; Saturation Point to wprawka literacka, która powinna była zostać w szufladzie. Ja byłem nią nasycony już po trzydziestu stronach.

Kolejna powieść - The Cautious Traveller's Guide to the Wastelands - dzieli pewne koncepcyjne podobieństwa z Saturation Point, lecz Sarah Brooks realizuje je bez porównania oryginalniej i zgrabniej! Jesteśmy u przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku, w alternatywnej wizji historii, w której większość Azji została pokryta przez tajemnicze Pustkowie - przestrzeń, na której zwykłe prawa nauki i natury nie obowiązują; przestrzeń obcych form życia, lovecraftowskich geometrii i hipnotycznych świateł, na której pobyt może z łatwością doprowadzić nieprzygotowanych wędrowców do szaleństwa. Rosja i Chiny nie szczędziły sił i środków, by odciąć się tytanicznymi murami od tejże dziczy - lecz biznes jest biznes; okazjonalnie przez Pustkowie mknie hermetycznie zapieczętowany pociąg, przewożący cenne towary i gotowych zaryzykować życie pasażerów. Są wśród nich arystokraci pragnący szybko pokonać połać kontynentu; są badacze i akademicy, dla których Pustkowia są nieodpartą zagadką; jest też i w końcu załoga... oraz okazjonalny pasażer na gapę.

Choć galeria postaci jest liczniejsza, centralnymi bohaterkami są Zhang Weiwei - osierocona nastolatka urodzona na pokładzie pociągu, która zaadoptowana przez załogę spędziła w trasie całe życie (trochę jak tytułowy bohater Novecento Alessandro Baricco); nikt chyba nie zna pociągu równie intymnie, co ona - oraz pozostająca w żałobie Maria Petrovna (ale czy naprawdę się tak nazywa?), która wsiada do Ekspresu, by oczyścić imię skazanego na niesławę ojca. Ten był szklarzem, którego okna pomagały izolować pociąg od grozy Pustkowi; gdy podczas jednej z podróży doszło do rozszczelnienia, to jego obarczono winą za tragedię. Weiwei oraz Maria lawirują więc w rozwarstwionym, klasowym środowisku pociągu - szukając informacji to na arystokratycznym śniadaniu, wśród dam oraz uczonych, to w wśród tragarzy w ładowni; lawirują na krawędzi tarcia dwóch imperiów... oraz - dosłownie - dwóch światów.

Forma jest leciutka jak piórko; stylizacje na język z przełomu wieków są dyskretne i podane z umiarem, nie zmieniając książki w szpadlem kładziony pastisz. Podobnie jest z samymi Pustkowiami - umiar i samokontrola to kluczowe cnoty autorki, dzięki którym opisy są intrygujące oraz zostawiające pole wyobraźni. Powieść unika też chaotycznego meandrowania, którym tak zniechęcił mnie Miéville; wszystko jest skupione, kontrolowane, pędzące ku wybuchowemu finiszowi jak - nomen omen - gnający szynami pociąg. Co bynajmniej nie oznacza zawrotnego tempa; przez 60% książki tylko gadają, głosił jeden z krytycznych głosów, na które natknąłem się w sieci. Owszem, gadają - ale zawsze gadają o czymś, a gadanie to ma tematyczny oraz fabularny sens.

Może nie jestem zupełnie obiektywny - uwielbiam historie osadzone w pociągach oraz lovecraftowskie klimaty - ale The Cautious Traveller's Guide to the Wastelands to fantastyczna rzecz, szczególnie jak na debiutancką powieść. Podobnie jak u Tchaikovsky'ego, znajdziemy tu tajemniczą "Strefę", tematykę ekologiczną, krytykę korporacjonizmu... ale Sarah Brooks bierze taki Saturation Point, składa go w trzech ruchach jak mistrzyni judo, przydeptuje i mówi na koniec "łatwo".   

Powrót do Arthura C. Clarke'a bardzo dobrze mi ostatnio zrobił, zdecydowałem się więc kontynuować retro-podróże i sięgnąłem po The Visitors - nieznaną mi wcześniej powieść Clifforda D. Simaka. Grand Master of Science Fiction to nie przelewki i Simak faktycznie często stawiany jest na tym samym piedestale, co Clarke; jak wiec trzyma się po latach jeden z ostatnich jego tekstów, wydany pierwotnie w 1980?

To powieść bardzo charakterystyczna dla Simaka: z jednej strony mamy nadejście tajemniczych Obcych, którzy potencjalnie mogą wywrócić społeczny ład do góry nogami; z drugiej - małomiasteczkowe, ciepłe realia, z bohaterami obserwującymi całe zamieszanie w przerwach od jeżdżenia na ryby i pędzenia bimbru (country style zobowiązuje). Simak - ze swoim humanizmem i humorem - zawsze wydawał mi się oddzielonym Żelazną Kurtyną kuzynem Kira Bułyczowa... ale to już tak na marginesie.

So anyways, pewnego dnia przylatują kosmici, ale nie są to stare, dobre zielone ludziki ani nawet nowoczesne szaraki; to świadome (najwyraźniej?) wielkie czarne monolity, niczym prosto z Odysei kosmicznej - chociaż monolity Simaka są przeciętnie wysokości kilku pięter. Na początku nie dzieje się dosłownie nic (poza jednym incydentem, kiedy wieśniak ze strzelbą próbował odeprzeć "inwazję"); po jakimś czasie goście biorą się jednak za przetwarzanie drzew na niemal czystą celulozę. Po co im to? Czy celuloza to jakaś wielka rzadkość we wszechświecie? Czy planują się zatrzymać, czy obeżrą nam planetę jak owce Australię? Ot, zagadka.

Postacie to również klasyka Simaka: poza małomiasteczkową galerią dziwaków śledzimy poczynania młodego naukowca, reprezentantów i reprezentantek prasy (Simak sam był dziennikarzem i ma tu dużo do powiedzenia na temat etyki oraz etosu tego zawodu) oraz garści polityków, którzy próbują jakoś odnaleźć się w całej sytuacji.

Podejrzewam, że The Visitors emanowali duchem retro już w momencie wydania; idąc przez powieść miałem przed oczami dekoracje oraz realia społeczne lat '60. Czuć, że to już schyłkowy okres tego zmarłego w 1988 pisarza! Narracja toczy się nieśpiesznie i tak naprawdę dopiero ostatnia ćwiartka powieści przedstawia centralne dylematy i zagadnienia tekstu; na tym etapie żałowałem, że nie mam jej przed sobą więcej. Przyznam też, że byłem sceptyczny co do otwarcia powieści - prowadzony u prowincjonalnego fryzjera dialog na temat rdzennych Amerykanów to bardzo klarowna tematyczna zapowiedź konfrontacji ludzkości z technologicznie zaawansowanymi obcymi - lecz całość okazuje się nieco bardziej złożona.

Ramotka, ale ciepła i technicznie sprawna, zaś obraz kosmitów jako kompletnie obcych i enigmatycznych (w kontraście do toposu "kosmici jako inna kultura/grupa etniczna, ale generalnie nadal zrozumiała w ludzkim kontekście") jest zawsze ciekawy.  

Paul Richardson to ponoć acclaimed travel and food writer publikowany między innymi w Financial Times czy Daily Telegraph. Pisze jednak jak akademik, w klarowny sposób organizując strukturę Myths of Geography: Eight Ways We Get the World Wrong - ale nie będę kłamał, przy analizie poważnych zagadnień ten brak tytułu naukowego zapala mi w głowie małą czerwoną lampkę; nie mam ochoty znowu nadziać się na niewypał w rodzaju Deep Water Jamesa Bradleya (również rzekomo "acclaimed writer").  

Richardson buduje jednak narrację bardzo przejrzyście: jego celem jest dyskusja nad ośmioma geograficznymi mitami (wszyscy lubią obalanie mitów!), które - według niego - czas odstawić do lamusa. Są to, po kolei, klasyczne pojęcie kontynentów (czy Europa nie stanowi de facto półwyspu Azji?); mit granicy (oraz dlaczego mury - chiński, Hadriana, Trumpa - nie działają, lub przynajmniej działają inaczej, niż myślimy); koncept narodowości (relatywnie nowego, wbrew pozorom, wynalazku); koncept suwerenności narodów (czy w ogóle możliwej - i w jakim zakresie?); przyjęcie produktu krajowego brutto za miarę sukcesu; narracja o rosyjskim ekspansjonizmie; lęk przed "nowym chińskim jedwabnym szlakiem"; oraz w końcu będące owocem kolonializmu - świadome lub nie - spisywanie Afryki na straty.

Authoritative and punchy, mówi reklamowy blurb, i właśnie to moje główne źródło sceptycyzmu. Nie zrozumcie mnie źle; Richardson staje w twardej opozycji do koncepcji geopolitycznego determinizmu, której orędownikiem na polskim gruncie jest między innymi medialny doktor magister Jacek Bartosiak, czemu mogę wyłącznie przyklasnąć - gdyż tak rozumiana geopolityka to, według mnie, horoskopy dla weselnych wujów, nad którymi mogą sobie debatować nad szklaneczką. Richardson punktuje tu niedociągnięcia oraz chwiejne podstawy podobnych koncepcji, popisowo rozmontowując na przykład geopolityczne teorie (ponoć poważnych autorów) poparte cytowaniem testamentu Piotra Wielkiego; propagandowym fałszerstwem napisanym zresztą przez polskiego szlachcica. To zbyt powierzchowne, prostolinijne narracje, popularne za sprawą intuicyjnej zrozumiałości oraz schlebiania chłopskiemu rozumowi...   

...ale narracje Richardsona również są raczej proste, choć paradoksalnie często mówią, że "problem jest bardziej złożony". Czy produkt krajowy brutto to metryka godna zaufania? Problem jest bardziej złożony: po pierwsze, nie uwzględnia on innych czynników, jak szczęście, długowieczność obywateli czy dobrobyt ekologiczny, a do tego aktywnie premiuje negatywne czynniki (np. branżę tytoniową), ignorując te pozytywne (edukacja i opieka zdrowotna). Czy należy się obawiać nowego jedwabnego szlaku? Wątpliwe, mówi Richardson; jego stworzenie to raczej naturalna odpowiedź na malejące rynki zbytu w samych Chinach oraz tamtejszą nadprodukcję, a nie chytry chiński plan zawładnięcia światem. W domenie polityki - mówi autor - chaos reigns; jeden niestabilny przywódca (jak Putin), jedno katastrofalne tąpnięcie pogody może mieć wpływ większy, niż wszystkie rzekome "uwarunkowania geopolityczne".

Interesująca lektura, bez dwóch zdań, a okładkowa rekomendacja profesora Jerry'ego Brottona z pewnością pomaga... ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ktoś próbuje sprzedać mi antidotum na powierzchowne rozumienie geografii i polityki w formie odrobinę tylko bardziej wysublimowanej narracji o przeciwnym zwrocie. Ale może to tylko paranoja po ostatnich doświadczeniach czytelniczych; tak czy inaczej, ciekawa rzecz i zapewne warto samodzielnie wyrobić sobie opinię. 

 

Nagrodę magazynu literackiego Knédżi otrzymuje w tym miesiącu... Sarah Brooks za The Cautious Traveller's Guide to the Wastelands! Co za debiut; jeśli wierzyć jej stronie internetowej, autorka pracuje obecnie nad doktoratem poświęconym chińskim wierzeniom w duchy. Oby ogarnęła się z tym jak najszybciej i wracała z kolejną powieścią!

A na koniec bonus z tegorocznej matury próbnej! Zadanie 12 kazało zdającym wcielić się we mnie:

Do tej pory nie rozumiem, czemu CKE z takim uporem trzyma się tej podwójnej formy "przesłuchałeś/przesłuchałaś". Nie prościej napisać bezosobowo, "udało ci się przesłuchać"?

Knédżi powrócą - z pewnością jeszcze przed maturami!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz