piątek, 27 września 2024

Knédżi: oceany, klasyka, kawa i transformacja!

Nie chcę zapeszać, ale udało się już właściwie przetrwać pierwszy tydzień roku szkolnego! Tak jak sobie życzyłem - nie jest najgorzej, chociaż zaliczyłem już dosyć niefajną infekcję (w ramach tzw. corocznej szkolnej wymiany zarazków). Stale pomagały za to Knédżi - przyjrzyjmy się więc liście lektur!

Jeśli nie boisz się wirusów, Blade...?

Na sam koniec wakacji postanowiłem zanurkować w oceaniczne odmęty:

Zachęciła mnie ładna okładka oraz obietnica naukowej podróży po oceanach; sięgając entuzjastycznie po Deep Water Jamesa Bradleya popełniłem jednak classic blunder: nie sprawdziłem kwalifikacji autora. Bradley nie jest bowiem naukowcem, a prozaikiem - i być może jako powieściopisarz oraz krytyk radzi sobie przednio, ale tutaj zwyczajnie nawija nam na uszy całe rafy makaronu.

Ocean to temat wiodący - a w praktyce stelaż, na którym Bradley zawiesza co tylko przyjdzie mu do głowy. Historia kolonializmu oraz wyzysku rdzennych kultur? Mikroplastik? Rozmnażanie krewetek? Myślicie być może, że żartuję, ale autor naprawdę dryfuje od jednego do drugiego - i z hukiem plasnąłem dłonią o czoło, kiedy od horrorów statków niewolniczych przeszedł prosto do wspomnianego rozmnażania krewetek. Wszystko podane jest nieznośnym akademickim pustosłowiem; jestem biegły w uczelnianym żargonie, ale kiedy przyspieszające przemiany ekosystemów ktoś opisuje jako unhinging of temporality, to jest wyraźnie zbyt zakochany we własnej frazie. Bradley wszystko stara się ująć w ramy historiozofii i możemy przeczytać na przykład o mikroplastiku: this toxic accumulation is not just biological; it contains within it a history of violence and dispossession that has shaped our world

Zajmowałem się akademicko Pierwszymi Narodami, wywracałem więc też oczami za każdym razem, gdy Bradley wpadał w klasyczną pułapkę idealizowania rdzennych kultur. Są takie wspaniałe, tak bliskie naturze, mądrzejsze niż my starożytną mądrością; intencje autora są zapewne jak najlepsze, ale nieuważnie spycha inne kultury w krainę fetyszystycznej egzotyzacji, magicznych elfów, noble savages. Mi byłoby wstyd wyjść z takimi refleksjami do ludzi; może Bradley - zamiast bić pokłony prekolonialnym kulturom  - powinien więcej czasu spędzić z Pierwszymi Narodami oraz ich tożsamościową literaturą, by zobaczyć, co sami myślą o takim podejściu. Po raz kolejny: autor ma zapewne jak najlepsze zamiary, ale spod jego pióra wychodzi wyznanie grzechów białej kolonialnej winy... i prekolonialne kultury wydają się w tym ujęciu biernym rekwizytem służącym rytuałowi, bożkiem na monstrancji, a nie integralną stroną narracji. No cóż; takie już ryzyko pisania na pograniczu etniczności.

Jak zapewne widzicie, nie jestem pod wrażeniem; dużo więcej na temat problematyki związanej z oceanami dowiedziałem się choćby z kilku rozdziałów bardzo solidnej Garbology Edwarda Humesa.

Na pocieszenie sięgnąłem po Tales of Ten Worlds, wydaną w 1962 antologię tekstów Arthura C. Clarke'a. Jestem miłośnikiem klasycznej science-fiction, mam nią zapchane całe półki i naprawdę nieźle orientuję się w dorobku twórców aktywnych od lat '50 do '80 ubiegłego stulecia - ale, choć uwielbiam powieści Clarke'a (pana Clarke'a, jak podkreślał Cannonballl z New Mutants), jego opowiadania jakoś do tej pory mi umknęły. Może za sprawą dostępności w Polsce? Zbiór ten - jeśli się nie mylę - ukazał się u nas tylko raz, w 1992.    

Już od pierwszego opowiadania - I Remember Babylon - dałem się oczarować retrofuturyzmowi Clarke'a, który w 1960 przewidział wykorzystanie satelitów do swobodnej, ponadnarodowej transmisji sygnału telewizyjnego. Autor skupia się na zimnowojennych zagrożeniach związanych z tą technologią: kraje bloku wschodniego planują wykorzystanie jej, by zalać odbiorców ze Stanów potężną, niekontrolowaną mieszanką rozrywkowej erotyki, krwawej przemocy oraz propagandy. 

Zupełnie odmienny obraz zimnej wojny otrzymujemy w opowiadaniu Hate, będącym - a jakże - krytyką ślepej, plemiennej nienawiści. Poza kojarzonymi z autorem opowieściami o eksploracji kosmosu dostajemy również całkiem sporo tekstów stricte humorystycznych: An Ape about the House (zgodnie z obietnicą: z małpą, bo przecież małpa = humor) to zabawna krytyka drobnomieszczaństwa, zaś A Slight Case of Sunstroke wynosi futbolową rywalizację (oraz południowoamerykańską miłość do piłki nożnej) na nowe poziomy.

Ponad sześćdziesiąt lat na karku, ale proza Clarke'a się nie starzeje; co najwyżej dojrzewa jak dobra whiskey, i z takim właśnie skojarzeniem zostawił mnie ten zbiór opowiadań: jakbym, w staromodnym klubie dżentelmenów, siedział ze szklaneczką w obitym skórą fotelu i słuchał kolejnej opowieści snutej przez lokalnego master storyteller. Nie są to może epokowe dzieła, ale Tales of Ten Worlds nadal trzymają się zaskakująco dobrze!  

Przeglądając ofertę księgarń zacząłem coraz częściej wpadać na opisy w rodzaju "perfect for fans of 'Legends & Lattes'", "in the vein of 'Legends & Lattes'" i podobnych. Nie było wyjścia; czas przeczytać powieść ("a TikTok sensation!"), która najwyraźniej katapultowała nurt cozy fantasy na nowe wyżyny popularności!

And cozy it is; orczyca Viv postanawia odwiesić miecz i zakończyć awanturnicze życie, osiadając w mieście i otwierając kawiarnię. Kawa - egzotyczny przysmak gnomów - zasmakowała jej podczas przygód i podróży, ma więc nadzieję spopularyzować ten wykwintny napój! Zamiast drużyną łowców skarbów - stopniowo zaczyna otaczać się kolejnymi współpracownikami i przyjaciółmi; na tym etapie bardziej niż sprawnych zabijaków potrzebuje w końcu cieśli, piekarza lub specjalistki od marketingu. Nowe problemy również nie przypominają tych napotykanych podczas awanturniczych ekspedycji... choć miejski półświatek oraz widma przeszłości okazjonalnie dają o sobie znać.

Legends & Lattes to powieść o banalnej kompozycji, przypominająca wręcz oglądanie kogoś grającego w (papierowego lub komputerowego) erpega. Konstrukcja jest liniowa, schematyczna jak w ekonomicznym symulatorze: otwieramy lokal, losujemy KARTĘ WYDARZENIA; zamykamy lokal i zliczamy fundusze, dochodzi do jakiejś INTERAKCJI POSTACI; to wszystko, grasz kolejny dzień? Całość podana jest z prostej perspektywy Viv, od której (poza króciutkim epilogiem) nie odrywamy się ani na chwilę; she's very clearly the player character. Zwroty akcji są sygnalizowane *tuż* przed ich zajściem, by nie brały się kompletnie znikąd, zaś język jest prosty i ilustracyjny; nie było tam chyba ani jednej frazy, która uczciwie zrobiłaby na mnie wrażenie.

But it is fun. Słuchałem Legends & Lattes jako audiobooka (czytanego zresztą przez autora, i to w całkiem niezłej interpretacji - Baldree był lektorem audiobooków jeszcze przed rozpoczęciem pisarskiej kariery) i była to słodka, wieczorna melasa, w której mogłem zatopić się przed pójściem spać. Nic nie jest tu szczególnie oryginalne, nawet przełamywanie konwencji (no bo szczerze, ile razy widzieliśmy już orka szukającego spokojnego życia lub skromnego sukkuba?), ale wszystko przyjemnie się zgrywa - jak przewidywalna, komfortowa melodia. O, fajnie, że mają teraz nowe wypieki; ciekawe, ilu klientów przybędzie!

Thune, miejsce akcji, to najzabawniejszy element całości: miesza mieczowo-magiczną konwencję fantasy oraz specyfikę westernowego frontier town (mamy nawet postacie mówiące z folkowym amerykańskim akcentem). Baldree wydaje się działać jak rozrywkowy mistrz gry, który pozwala grupie na anachroniczne zabawy: OK, zakładamy kawiarnię! Ekspres ciśnieniowy to, uhhh, wynalazek gnomów, i "latte" to też gnomie słowo! No dobra, możecie sprzedawać kawę mrożoną... tylko wytłumaczcie mi, skąd bierzecie lód! Kawa na wynos? Hm, może uzasadnimy to tak... Jest w tym wszystkim stały duch zabawy, podobny do (powtórzę!) erpegowej kampanii; może i postacie są sztampowe, a dekoracje znajome, ale tak naprawdę liczy się przyjemna atmosfera przy stole. Znając życie - wrócę kiedyś po więcej! 

(Po raz kolejny widzimy też na okładce rekomendację od Seanan McGuire! Seanan, przestań polecać cudze książki, na własnych się skup porządniej!)

Kartony po przeprowadzce już dawno rozpakowane, biblioteczka stoi w nowym miejscu - mogę więc kontynuować nadrabianie polskich pozycji, które kupiłem jeszcze rok temu lub wcześniej! Sex, disco i kasety video Wojciecha Przylipiaka to zgrabna, przekrojowa analiza lat transformacji ustrojowej; czym się interesowano, jak handlowano, co było na topie?

Cieszy właśnie przystępność oraz przekrojowość tej pozycji: Przylipiak nie odkrywa koła na nowo i nie próbuje kreować się na wielkiego guru wszelkich specjalizacji. Każdy rozdział nie dość, że otwarty jest kuszącą multimedialną listą lektur ("posłuchaj... obejrzyj... przeczytaj..."), to później z akademicką wręcz szczerością odsyła nas wielokrotnie do książek szerzej lub głębiej realizujących dane zagadnienie (w przypadku rynku wydawniczego lat '90 są to na przykład Historie fandomowe, które swego czasu omawiałem na blogu). Co ważne, w rekomendacjach tych rolę odgrywa przede wszystkim merytoryka, a Przylipiak dokonuje ich ponad wydawniczymi liniami.

Sama treść to spojrzenie na polskie lata '90; nie tak wyczerpujące jak The Nineties: A Book Chucka Klostermana, ale za to nasze, swojskie - z konsekwencjami ustawy Wilczka, gorączkowymi próbami cywilizacyjnego nadgonienia Zachodu (cywilizacja to McDonald's, Michael Jackson oraz Naomi Campbell) oraz telewizyjnymi seansami bioenergoterapii. Osobiście najbardziej czekałem na rozdział o komiksie tej ery - chociaż formie tej poświęcono raptem kilkanaście stron, to możemy poczytać o TM-Semic, Produkcie, a wzmianki doczekuje się nawet moje ukochane Mikropolis Wojdy i Gawronkiewicza. Plus już za to!

Książka z zaskoczenia odblokowała w mojej głowie wspomnienie półlegalnej telewizji Sky Orunia; poznałem też dzięki niej słowa takie jak chabanina ("mięso gorszego sortu", bez jakichkolwiek atestów, które rolnik sprzedawał prosto z gazety i rąbał siekierą na miejscu) czy hoker (jako stolik barowy). Trudno też nie zaśmiać się wspominając początki "światowości" oraz angielskiego na naszym gruncie (na pokłony zasługuje na andrychowski napój Dick Black, udzielający zresztą nazwy... damskiej drużynie siatkówki)!

Moje jedyne zastrzeżenie to brak solidniejszej centralnej narracji; autor błyszczy świetnymi anegdotkami oraz reportażowymi kawałkami, ale nie splatają się one koniecznie w bardziej przenikliwy obraz dekady. Było tak, mówi Przylipiak, a ja mogę pokiwać głową i się zgodzić... ale odrobinę brakuje mi pytania "i co z tego?", próby usystematyzowania oraz analizy wszystkich tych historii; nie tylko przypomnienia, ale zrozumienia ich z historycznej perspektywy.

Ale może to materiał na kolejną książkę? Sex, disco i kasety video to szczere spojrzenie na kulturę epoki transformacji - nieszczególnie odkrywcze, ale stanowiące świetny punkt wyjścia do dalszych lektur oraz poszukiwań. I jak ładnie ilustrowane!

 

Nagrodę magazynu literackiego Knédżi składam na ręce... Travisa Baldree za Legends & Lattes! Jak wspomniałem - to co prawda bardzo prosta i konwencjonalna powieść, ale od premiery w 2022 już zrobił się z niej punkt odniesienia dla całego gatunku cozy fantasy (przynajmniej marketingowo). Dużo czasu lektura wam nie zajmie, a przyjemnie jest być na czasie - zobaczymy, jak ten trend ewoluuje!

Tymczasem ruszam zrobić sobie całkowicie autentyczną latte i rozpocząć weekend. Jak zwykle - Knédżi powrócą!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz