piątek, 13 września 2024

Variety Show: wiedźmy, ośmiornica, wielka wanna i macki!

Drugi tydzień roku szkolnego, a ja już wpadłem na dwudniowe zwolnienie! No cóż, takie prawa obcowania z setkami osób w szkole - najwyraźniej złapałem wirusa, który męczył moich kolegów w wakacje (jedni twierdzą, że to brzuszna wirusówka, inni - że jakiś mutant-covid). Dochodzę więc do siebie na zaskakująco smacznych elektrolitach Plusssz i, w ramach rekonwalescencji, zapraszam was na kolejny Variety Show - always entertaining!    

...and informative!

Oho, w końcu mamy komiksowy trailer! Tym razem pięć minut na ekranie otrzyma... Agatha Harkness, w marvelowskim serialu Agatha All Along. Brzmi jak skrobanie przysłowiowego dna beczki na miarę Madame Web? Stuprocentowo, ale każdemu projektowi jestem skłonny dać szansę! No dobra, są różnice: grana przez Kathryn Hahn Agatha była jedną z centralnych postaci WandaVision, nie jest więc kompletnie wyciągnięta z wiedźmiego kapelusza.

OK, jestem zaintrygowany! Drugi sezon Lokiego był średnią przyjemnością, ale tu zapowiada się zgrabna halloweenowa atrakcja z wizualnymi zapożyczeniami z baśni oraz horrorów. Aubrey Plaza wydaje się grać wszystko na jedno kopyto, ale z drugiej strony bycie character actor to żaden wstyd i podobała mi się w świetnym Legionie - więc może i tu się sprawdzi!

Aubrey jak Aubrey, ale największą atrakcją trailera był dla mnie motyw muzyczny, The Ballad of Witches' Road (napisany zresztą przez twórców muzyki z WandaVision):

Blood and tear and bone; Maiden, Mother, Crone! No powiedzcie, że nie jest to dobry earworm; jeśli tylko Kathryn Hahn przeniesie to przymrużenie oka, nieco tej scenicznej teatralności na ekran, będę bawił się całkiem nieźle. W końcu jeśli aktorzy dobrze się bawią - to i ja powinienem!

Z ciekawostek na temat komiksowej Agathy Harkness: tradycyjnie, podobnie jak spider-manowska ciocia May, była damą w podeszłym wieku...

Avengers West Coast #51, sierpień 1989

...ale skoro trafiła już na ekran (i to grana przez zdecydowanie młodszą aktorkę), do odmłodzenia doszło również w komiksach. I tak oto na łamach miniserii Midnight Suns z 2022 (zawdzięczającej zresztą swoje istnienie bardzo dobrej grze) Agatha wraca all glammed up and sexified:

Tak to już jest; przypomina mi się to środowiskowe rozbawienie, kiedy w roli zazwyczaj pomarszczonej jak suszona śliwka cioci May obsadzono Marisę Tomei! Agatha to przynajmniej wiedźma, manipulowanie wiekiem i wyglądem to w sumie jej specjalność.

Mam wrażenie, że "nowa" Agatha jest o jeden złoty diadem od pełnej stylówy Liliany Vess, jednej z wiodących postaci karcianki Magic: the Gathering:

Hej, nawet mam tę konkretną kartę - chociaż nie pamiętam, kiedy ostatnio trafiła na stół! W naszej grupie to raczej kolega R. jest specjalistą od talii z Lilianą.

Co do Medżika - wiecie, że i sam Aquaman w niego grał?

Grał, ale się nie zaciągał!

Nie jest też jedynym komiksowym bohaterem, który miał styczność z tą karcianką! Tak, wróciłem do Aquamana z ery The New 52 - głównie po to, by mieć materiał porównawczy względem niedawnego filmu. Pokażę więc wam może to, co w tekście o ekranizacji uznałem za znak zmiany epok: przedstawienie Topo, zwierzęcego pomocnika Aquamana!

W Silver Age był to komediowy zwierzak uszyty z tego samego materiału, co superpies Krypto, superkot Streaky i cała reszta ferajny; po wesołych latach '60 takie koncepty wypadły jednak z łask, gdyż komiksy robiły się poważniejsze i "bardziej realistyczne". Takie właśnie nastawienie widać jeszcze w rozpoczętej w 2011 erze The New 52; zamiast śmieszną ośmiornicą, Topo jest tam wielkim mrocznym kaiju, który pożera w Atlantydzie skazańców.

No dobra, Mera pewnie tylko wkręca tego biedaka. Ale czy na pewno...? Współcześnie wahadło dobiło ponownie w stronę humoru!

Nie jest to wybitna seria - zresztą mało która z tej epoki jest - choć w pewnym momencie pisał ją nawet Cullen Bunn (komplementowałem go za nastrojowe Harrow County). Przy Aquamanie zdecydowanie nie pracował jeszcze na wszystkich swoich kreatywnych cylindrach - choć komiks ma swoje okazjonalne przebłyski!

Lata mijają, a mnie nadal bawi ten klasyczny bendisowski gag ze zdublowaną ilustracją oddającą niezręczną ciszę!

Przeczytałem też rozpoczętą w 2018 serię Domino autorstwa Gail Simone - głównie dlatego, że Domino jest jedną z bohaterek rozszerzenia NeXt Evolution do karcianki Marvel Champions i to właśnie z tej serii zaczerpnięto większość grafik, postaci oraz klimatu. Zazwyczaj wakacje były dla nas czasem przechodzenia kolejnej kampanii, lecz tym razem nie wyszło; zastanawiam się, kiedy przestanę mówić "wszystko to przez przeprowadzkę" - może za rok? - ale odejście od rutyny też ma swoje zalety!

Więc jak tam sama seria?  

Domino, by przypomnieć, jest mutantką - a jej mocą jest manipulacja prawdopodobieństwem; she's always lucky.

Nie będę oryginalny: Gail Simone zapisała się w mojej pamięci głównie jako scenarzystka Birds of Prey: ukochanej przez komiksowy fandom serii DC, w której a bunch of kickass women (Black Canary, Huntress, Oracle) were having pulpy adventures and being friends. Domino to Gail Simone próbująca tego samego przepisu u Marvela! Tytułowa bohaterka dość szybko wchodzi w posiadanie pływającego kasyna na rzecznym statku...

Domino idealna...

 ...ale Gail Simone - jak to zwykle - zabawnie kontrastuje superbohaterski glamour z prozą życia:

...i Domino poranna!
 
Głównymi partners in crime Domino są Diamondback - była przeciwniczka Kapitana Ameryki - oraz Outlaw, teksańska najemniczka ze stron Deadpoola. Mają całkiem dobrą chemię jako grupa (gdyby tylko Gail nie szarżowała aż tak z teksańskimi manieryzmami Outlaw!) i generalnie naprawdę czułem, że czytam jakieś zagubione zeszyty Birds of Prey.

Dokładnie ten klimat, przygody jak z serialu z lat '90: motorówki w tropikach, skutery śnieżne w Norwegii!
 
Autorka tak wróciła na stare śmieci, że aż przebija to w niektórych frazach:

"They have a meta!" Meta/metahumans to utarta terminologia DC, fraza nieobecna szerzej w Marvelu; aż dziwne, że redakcja nie wyłapała!
 
Seria doczekała się nawet własnego annual, do którego w zabawny sposób dołożył się Fabian Nicieza, współtwórca głównej bohaterki (oraz autor solidnych kryminałów). W jego krótkiej winietce wróciliśmy do tej oto słynnej sceny:

Czy Cable nie rdzewieje w wannie?

Dialog całkiem dowcipny, ale co w tej scenie takiego pamiętnego? Ano to, że w oryginale (w zeszycie X-Force #6, styczeń 1992) narysował ją Rob Liefeld, poster boy artystycznych bezeceństw lat '90:

Panel ten zyskał memetyczną nieśmiertelność: absolutnie GIGANTYCZNA wanna, nieprzezroczysta woda, wielkie jak bochny chleba mięśnie ud Domino (którą normalnie Liefeld rysował jako drobną kobietę), ogólnie osobliwa anatomia i perspektywa (ale to u Liefelda standard), dziwna poza Cable'a (spróbuje ją przyjąć podczas następnej kąpieli!), te smugi złowrogiego dymu...

 ...tak, tak, wiem, że to miała być para, ale bądźmy poważni! Tak czy inaczej, Nicieza miał okazję wrócić do tej sceny z innym rysownikiem (Juan Gedon), który oddał ją zdecydowanie lepiej. Wanna jest rozsądniejszych rozmiarów, anatomia postaci - zdrowsza, a woda - choć nadal jest nieprzezroczysta dla zachowania skromności postaci - odbija przynajmniej mocne światło lampy, co jest zgrabnym uzasadnieniem.

Myślicie być może, że przesadzam mówiąc o statusie tej sceny - ale kiedy koszulkowałem talię Domino, parsknąłem szczerym śmiechem, gdyż jedną z jej kart jest...

..."a good workout"!

Nie uciekniemy od tego; chyba wszyscy komiksiarze w pewnym wieku - chcąc czy nie - pamiętają tytaniczną wannę Liefelda.

Wracając do Domino Gail Simone: to kilkanaście zeszytów rozgrywających się na poboczu uniwersum; akurat ten rodzaj historii, w którym można mocniej poczuć autorską rękę. To pod kątem tonu naprawdę stare, dobre Birds of Prey, przebrane po prostu w marvelowskie dekoracje... ale chwali się, że Domino i kompania nie osuwają się w prostą kalkę Black Canary i jej ekipy. 

Poza akcją jest dużo uścisków, wyrazów przyjaźni, wzajemnych słów wsparcia, pojawia się nawet zaproszona na imprezę Dazzler (who is awesome) - ot, a solid feel-good comic.

Moim feel-good moment zaś było ostatnio odkrycie, że zupełnie pod moim radarem przemknął kolejny 80-page special DC - a że jestem miłośnikiem tego formatu, odnalezienie go nawet nieco po premierze było miłym zaskoczeniem! Tym razem temat antologii był wybitny:

"In this issue: APES."

Już sam Mark Waid stwierdził dekady temu, że małpy to podstawa! Ape-ril Special zdecydowanie dostarcza na tym froncie: dostajemy taki przekrój małp z DC, że - nieskromnie mówiąc - nawet ja nie wszystkie kojarzyłem. W głównej fabule Monsieur Mallah - goryl-rewolucjonista, wróg Doom Patrol - kladzie swoje futrzaste łapy na przerażającej księdze: 

...the Monkeynomicon!

...co z kolei przypomina mi o ostatnim drobiazgu, o którym chciałem dziś napisać!

Man, my segues are on point today! Albo po prostu nadal gorączkuję.

Pod koniec wakacji znalazłem na Steamie przygodówkę Prisoner of Ice, która ukazała się oryginalnie niemal trzydzieści lat temu. To dla mnie nostalgiczny tytuł - stanowił bowiem mój pierwszy kontakt z Lovecraftem w medium gier wideo! Płytkę dostałem od kolegi, który nie radził sobie z angielskim, średnią miał więc przyjemność z narracyjnej zabawy; postanowił więc hojnie przekazać ją temu kolesiowi, który zna angielski. Dziękuję!

"The periscope", ang. "peryskop"

Zew Cthulhu to jedno, a zew nostalgii drugie; pomogła też promocja, w której grę wyceniono na całe 8 złotych. Po dekadach nie pamiętałem rozwiązań zagadek, przeszedłem więc ją kompletnie na świeżo; co za doświadczenie!

Prisoner of Ice jest modelowym przykładem wszystkich problemów ówczesnych przygodówek. Mamy całą masę timed puzzles, w których trzeba wykonać serię działań pod presją czasu (dobrze chociaż, że przed takimi sekwencjami odpala się autosave); mamy zagadki w stylu pixel hunt, w których należy - skanując mozolnie tła kursorem - namierzyć jakiś malutki interaktywny kawałeczek planszy.   

Bramę dalej otwiera przełącznik ukryty w bruku; a to jeszcze banał, spróbujcie znaleźć dosłowną *igłę* w bazie marynarki wojennej!

Przejście gry zajęło mi trzy godziny... z czego tej igły szukałem przez 30 minut, jeśli nie więcej (I smiled when seeing another reviewer referring to the needle, pisze jeden z recenzentów na Steamie; igła to zdecydowanie pamiętny moment, wspólne doświadczenie!).

W innym miejscu mamy ułożyć we właściwej kombinacji osiem medalionów: cztery reprezentują żywioły, cztery zaś istoty z mitologii Cthulhu:

No dobra, Dagon to woda, a "Prisoner" będzie związany z "Ice" - taki jest w końcu tytuł gry - ale co z resztą?

Generalnie przy projektowaniu gier zakłada się zwykle, że nie powinny robić użytku z zewnętrznej wiedzy, czyli takiej niedostępnej do zdobycia podczas zabawy - szczególnie, jeśli to jakieś pierdoły z fikcyjnej mitologii. Ja akurat te pierdoły znam, ale jaki był zamysł projektantów?

To ciekawa praktyka z epoki: jak wyczytałem, wskazówki do tej zagadki zawarte były w papierowych dodatkach obecnych w pudełku, tzw. feelies. Manewr ten był popularny szczególnie w przypadku przygodówek; wiele z nich - jako wczesne zabezpieczenie antypirackie - wymagało informacji, które dostawaliśmy w instrukcji, w formie biletu, tarczy kodowej lub podobnych gadżetów. W jaki sposób rozwiązałem tę zagadkę przed dekadami, skoro dostałem samą płytkę? Najwyraźniej na tzw. pałę, to w końcu tylko sześć symboli do połączenia (Prisoner + Ice to oczywistość). Projektanci byli łaskawi; symboli mogło być trzydzieści!

Czy jest po co wracać do Prisoner of Ice?

Jeśli nie macie w tym żadnej nostalgicznej stawki, raczej nie; gra chodzi w DosBoxie, fabuła jest ledwie zrozumiała (to w ogóle sequel wcześniejszej o dwa lata Shadow of the Comet, której niestety żaden kolega mi nie wręczył) i jest to bardzo mocno ten Lovecraft-lite z gatunku "ooo potwór rozwalę go zaklęciem!". Ma jednak trochę klimatu, szczególnie we wstawkach animowanych:

Nie są długie, ale nastrojowe na pewno - szczególnie apokaliptyczne wizje Ziemi zrujnowanej przez Przedwiecznych!

Jak za osiem złotych - był to jednak przyjemna podróż w przeszłość. Zostawiła mnie tylko z pytaniem "czy naprawdę te przygodówki były wtedy takie krótkie?"... ale cóż, Prisoner of Ice nigdy nie był uważany za perłę tego gatunku.

Moje segues mogą dziś być piękne, lecz niestety nie mam akurat pod ręką efektownego zakończenia - wrócę więc po prostu do rekonwalescencji, a wy uważajcie na siebie w tę ulewną pogodę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz