czwartek, 25 lutego 2021

Knédżi: pająki, żule, neurologia i starwarsy

Co tam ostatnio przeczytałem niekomiksowego? A zaznaczę od razu, że zazwyczaj będę pisał zamiennie o słuchaniu i czytaniu, jestem bowiem od lat miłośnikiem audiobooków. Kolega Vlad stwierdził kiedyś, że moja tolerancja na wielogodzinne słuchanie wypływa na pewno z genetyki; przeglądaliśmy bowiem jakieś durnowate horoskopy oparte na grupach krwi i wychodziło z nich, że moja krew należała do stepowych jeźdźców, którzy siedząc w siodle dnie i noce musieli zabawiać się opowiadaniem i słuchaniem historii. Czy można wierzyć w takie szamaństwo? Powiem jak zwykle: po stokroć nie, a zarazem w dwójnasób tak!

Anyways, czas na knédżi.

Children of Time to książka, z którą spędziłem kilka przyjemnych wieczorów; to science fiction w dużej skali, rozpisana na setki - a właściwie nawet tysiące - lat. Punktem wyjścia jest moment, w którym ludzkość decyduje się terraformować obce planety i rozsiewać na nich życie i ziarna inteligencji w postaci nanowirusa, który ma przyspieszać ewolucję świadomości. Dochodzi na tym tle do ideologicznego rozłamu i wojny domowej ludzkości; Ziemia w rezultacie cofa się w technologicznym rozwoju i zostaje praktycznie zniszczona, zaś małpy, które miały ewoluować jako nowa rasa rozumna zostają wybite. Ostatnią nadzieją ludzkości są arkships, na pokładzie których spoczywają zahibernowane resztki ludzkości. Tymczasem na orbicie terraformowanej planety głównodowodząca projektu z małpami również wchodzi w stan hibernacji, zostawiając na straży planety będącą jej kopią sztuczną inteligencję. A na powierzchni planety nanowirus, nie mogąc zabrać się za wytrzebione naczelne, bierze się za przyspieszanie ewolucji pajęczaków. I to jest dopiero punkt wyjścia do rozwoju właściwej fabuły.

It's a perfectly good sci-fi book, załapała się nawet na nagrodę Arthura C. Clarke'a - i faktycznie, jest to trochę styl tego właśnie klasyka. Śledzimy przyspieszoną ewolucję - biologiczną, ale i społeczną - pajęczaków, z którą skontrastowany jest upadek wewnętrznie skonfliktowanej ludzkości. Big themes, krótko mówiąc. Dzięki temu, że bohaterowie wchodzą i wychodzą ze stanu hibernacji skaczemy zwykle po kluczowych, decyzyjnych punktach historii; nie musimy czekać wraz z bohaterami stu lat na konsekwencji społeczne obrania jakiegoś toru działania, bach, bohatera do lodówy i w następnym rozdziale jesteśmy już stulecie do przodu. Pajęczaki mają zaś trochę Dune-style genetic memory, na przestrzeni ich pokoleń łatwo więc poznać te same linie genetyczne.

Jeśli ktoś ma ochotę na taką historię w dużej skali, to mogę śmiało polecić - ja miałem i się nie zawiodłem. Jest też druga część, Children of Ruin, ale szczerze mówiąc nie czuję na razie potrzeby jej czytania; Children of Time jest całkowicie dobrą self-contained story.

Byłem kiedyś na całkiem fajnym szkoleniu z neurodydaktyki i wśród lektur polecanych przez prowadzącą była i ta, znana i już niemłoda, bo wydana o raz pierwszy w 1985. Zrobiłem sobie mentalną notkę, żeby kiedyś ją w końcu nadrobić, i ostatnio się udało! Autor opisuje tutaj historie pacjentów cierpiących na zestaw problemów neurologicznych, od tytułowej agnozji wzrokowej po brak umiejętności formowania nowych trwałych wspomnień. To nadal interesująca lektura i dosyć przerażająca w tym wszystkim; przypomina, ze wystarczy jakiś problem neurologiczny, jakieś zwarcie w tej czarnej skrzynce, którą nazywamy mózgiem, i rezultat może być niemal równy śmierci - bo jak inaczej nazwać amnezję, w której ktoś zapomina poprzedniej części życia? To doskonałe paliwo dla paranoi, kiedy słyszy się, że ktoś po prostu pewnego dnia stracił nie tylko władzę w nodze, ale i wręcz poczucie, że to w ogóle jego noga. Dlaczego? Można wymyślać mądre słowa na samo zjawisko, ale generalnie nie wiadomo dlaczego.

Z drugiej strony - trzydzieści pięć lat to potrafi być wieczność, jeśli chodzi o rozwój nauki, trudno mi więc obecnie przyjmować informacje tutaj zawarte jako cokolwiek więcej, niż zbiór ciekawostek i interesujących przypadków neurologicznych. Wersja, której słuchałem, zawierała dodatkowe komentarze dodane już po pierwszym wydaniu - ale i tak wolę ostrożnie wrzucić tę pozycję do mentalnej szufladki trivia & entertainment niż science, choć niewątpliwie trochę elementów edukacyjnych można w niej znaleźć. Widać też, że z czasem poza nauką zmienia się też język; zawsze miałem reakcję huh, it sure was written 35 years ago, kiedy generalnie empatyczny autor opisywał swoich pacjentów na przykład jako retards

Malcolm XD wielkim poetą jest; jeśli ktoś nie ma świadomości, mówimy o autorze klasycznej pasty o ojcu-fanatyku wędkarstwa, słynnej tak, że została nawet zaadaptowana jako krótkometrażówka. Niedawno Malcolm wydał swoją pierwszą powieść, Emigrację, która była lekka i zabawna - utrzymywała ton internetowego pastowego gawędziarstwa w nieco dłuższej formie, gdy śledziliśmy w niej przejścia młodego bohatera z małego miasteczka w kraju i poza nim. Kolejną książka Malcolma XD było Pastrami - zbiór wcześniejszych past, jak nietrudno się domyślić, przekornie określone w samej książce jako super pomysł drukowania internetu na papierze. A teraz skończyłem lekturę pełnoprawnego sequela Emigracji, Edukacji.

Edukacja nie opowiada jednak o edukacji formalno-szkolnej, na co po cichu liczyłem jako edukator w końcu, a bardziej o edukacji życiowo-cwaniaczkowskiej naszego protagonisty. Aby zaliczyć studenckie praktyki zatrudnia się bowiem w firmie-krzak stolicznego kombinatora... no i oczywiście wynikają perypetie, w których dowiadujemy się, co i po co przepisać na żula albo na jakich towarach i z kim można zrobić handel. Nie chichrałem się podczas lektury tak często, jak przy poprzednim dziele autora - momentami Edukacja jest przydługa, a niektóre perypetie lekko przekombinowane - ale i tak bawiłem się w sumie w porządku. Czasem miałem po prostu wrażenie, że autor stara się imitować zbyt mocno swój własny styl, przez co całość traci nieco na autentyczności. Trochę taki sophomore slump, jak to się ładnie mówi po angielsku.    


Na fali entuzjazmu po graniu w Fallen Order zaryzykowałem też świeżą powieść ze starwarsów, która ma otwierać nowy rozdział tego uniwersum. No i taka już natura ryzyka, że można przegrać! Niestety jest to najgorsza rzecz, jaką ostatnio czytałem: nudna i straszliwie overwritten, jakby autor wychodził z założenia, że po co robić jedno dwa zdania, jeśli można siedem. Czy to kwestia korporacyjnego pisania na akord, czy po prostu problem samego autora - nie wiem. Wiem za to, że w powieści tej przewija się z pięćdziesiąt postaci, z czego właściwie wszystkie nudne - a nawet te z jakimś potencjałem giną w tłoku. Antagoniści to jacyś kosmiczni piraci, którzy są super źli - można to poznać po tym, że biorą narkotyki i słuchają muzyki punk. Poważnie. Wkładem tej pozycji w uniwersum starwarsów jest muzyka scrap punk, którą ci straszliwi najeźdźcy grają na instrumentach zrobionych ze złomu po zniszczonych statkach. Motywację i stylówę mają generalnie jak bandyci z Fallouta, a wśród nich można znaleźć takie osobistości jak Gunganin-seryjny morderca o ksywie Wet Bub, na którą zarobił BO JEST TAK CZĘSTO POKRYTY KRWIĄ OFIAR OD STÓP DO GŁÓW. such edge much dark

Początek zapowiadał się jeszcze jako tako, ale scena akcji, którą brałem za początkowy cold open ciągnie się, ciągnie i ciągnie przez ćwierć książki chyba, nowe postacie wprowadzane są bez ładu i składu i widać, że ma to służyć jako pierwszy rozdział większej serii. Ale kto da tej serii szansę, jeśli pierwszy rozdział był tak męczący? Było tam parę elementów, które mi się podobały - mistrz Jedi i jego uczeń, którzy ze sobą żartują i prowadzą luźne pogawędki czy próba zbudowania settingu jako okresu bardziej jasnego i optymistycznego - ale tych fajnych elementów jest za mało, żebym wrócił do kolejnego tomu. Żeby nie kończyć bez dobrego słowa: audiobook jest zrealizowany z efektami dźwiękowymi, słychać więc, jak roboty robią pip pip, a wybuchy w kosmosie bum. Mokry morderca Gunganin mówi też z durnowatym gungańskim akcentem z filmów, jakby lektor sam robił sobie jaja.

Kiedy następne knédżi? No ja jestem ostatnim, który może to wiedzieć - ale po cichu zdradzę, że już odpalam kolejnego audiobooka do słuchania podczas zabawy z kotkiem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz