piątek, 5 lutego 2021

Grzebanie w backlogu: Roundabout

Ależ się zrobił ciężki klimat z tym backlogiem! Najpierw anime apokalipsa po rosyjsku, potem przechodzenie przez etapy żałoby - czas więc rozjaśnić atmosferę czymś naprawdę silly. A zatem: ladies, gentlemen and all the rest: Roundabout!

Yup, it's that kind of game

No to zacznijmy z grubej rury: Roundabout spokojnie mógłby być grą na komórkę albo budżetową produkcją gdzieś z okolic roku 2001. Wcielamy się tu w rolę kierowcy obrotowej limuzyny, która kręci się i kręci dookoła własnej osi nawet stojąc na parkingu; możemy jedynie poruszać się nią w różne strony, ale - nie uwzględniając kilku później odblokowywanych zdolności - na jej ciągły ruch obrotowy nie mamy żadnego wpływu. Jest to dosłownie koncept z prostej gierki komórkowej: prostokąt nieustannie się obraca, kieruj nim tak, żeby płynąc z tym ruchem omijać przeszkody i pokonywać wąskie gardła. Co więc nobilituje Roundabout do poziomu doświadczenia? Dwa słowa: wstawki filmowe.

Wstawki filmowe z żywymi aktorami były najbardziej charakterystyczne dla lat '90, kiedy nośniki były już na tyle duże, by zmieścić takie nagrania, a technologia 3D nadal na tyle raczkująca, że przekazywanie fabuły przez zlepek 100 figur geometrycznych udających człowieka mało kogo kręcił (XD). Jakoś tych filmików była - dyplomatycznie rzecz ujmując - różna, ale nienajwyższa; klasykiem gatunku były na przykład te z serii gier strategicznych Command & Conquer (przykład, już dosyć późny, możemy zobaczyć tu). Roundabout obraca (XD) właśnie takie retro-campowe sekwencje filmowe w swoją największą atrakcję!

Czy nazwisko naszego kierowcy może być świadomym nawiązaniem do uważanego za jeden z najgorszych filmów świata Manos: The Hands of Fate? Biorąc pod uwagę styl gry, powiem: po stokroć nie, a zarazem w dwójnasób tak!

Struktura gry jest prosta: Georgio Manos, postać, w którą się wcielamy (niema, ale o jakże bogatej mimice!), jedzie swoją obracającą limuzyną po kolejnego pasażera; rozpoczyna się krótkie nagranie wideo, w którym tegoż pasażera poznajemy (bogaty przekrój powracających postaci: wiecznie umorusany mechanik, zagraniczny turysta, strażniczka rezerwatu przyrody, randkująca para, szkielet morderca i tak dalej), po czym w zręcznościowej sekwencji manewrujemy obrotową limuzyną po miejskich ulicach, starając się nie tłuc za bardzo o budynki, drzewa czy inne samochody. Po dowiezieniu pasażera na miejsce zostajemy uraczeni kolejną sekwencją filmową (thank you, Georgio, you're the best!) i możemy sprawdzić nasz wynik - czy udało nam się pokonać trasę wystarczająco szybko, czy zebraliśmy odpowiednią liczbę bonusów po drodze, czy nie rozbiliśmy limuzyny plus parę innych kryteriów. Wynik ten nie ma wpływu na grę, ale może stanowić motywację do poprawiania swoich osiągnięć i rywalizowania ze znajomymi o tytuł the best revolving limousine driver. I tak przez jakieś trzy-cztery godziny, chyba ze postanowimy naprawdę szlifować swoje wyniki i badać wszystkie zaułki mapy.

Niby w starym GTA czy Carmageddonie dosłownie nie sposób nie rozjeżdżać przypadkowych przechodniów - ale jest i opcja wyłączenia tejże krwawej brutalności!

Georgio (w uroczym przykładzie genderbendingu grany przez panią) komunikuje się z pasażerami w kominczym języku spojrzeń, wzruszania ramionami i wywracania oczami, zaś pasażerowie gadają jak najęci. Aktorzy robią wrażenie krewnych i znajomych producentów gry i nie silą się na profesjonalne aktorstwo; zwykle reprezentują szkołę przesadzonego bwa-ha-ha stereotypu i akcentu, czasem nie zgrywają się z reagowaniem na kwestie drugiej osoby, patrzą w dziwne strony lub robią niezręczne pauzy. Cała ta campowa estetyka jest oczywiście celowa - i dla mnie była autentycznie zabawna! Problemem celowego campu jest czasem zbytnia samoświadomość, patrzcie, jaki jestem wacky and kooky; pod tym względem Roundabout zachowuje w swoich scenkach dobry balans.

W dramatycznej fabule Georgio będzie rozkręcał (XD) swój nowatorski biznes, zmagał z nieuczciwym imitatorem i pracował dla szemranych figur; znajdzie kobietę swojego życia, wpadnie w sidła narkotykowego nałogu, ba, zostanie wręcz wrogiem publicznym numer jeden! Czy wyjdzie zwycięsko z tych zawirowań (XD), czy może stoczy na dno, a jego życie obróci się (XD) w proch? Im mniej tutaj zdradzać, tym lepiej, gdyż absurdalne niespodzianki w kolejnych sekwencjach filmowych to połowa radości z tej gry. Zaczynamy z w miarę standardowym pastiszem funkowych lat '70, a potem robi się tylko dziwniej i dziwniej. Powiedzmy po prostu, że pomaganie księdzu w zakopywaniu trumien przez obijanie ich limuzyną po cmentarzu, by trafiły do właściwych dołów - przy rytmach wesołej muzyki i entuzjastycznych okrzykach kapłana - to wcale nie jest ostatnie słowo tej gry.

Dosłownym ostatnim słowem - jest to bowiem minigra odblokowana przez przejście całej fabuły Roundabout: jest kolejne pastiszowe nazwiązanie: remake słynnej parodystycznej gry Desert Bus. W oryginalnym Desert Bus z 1995 celem jest pokonanie oszałamiająco nudnej i monotonnej ośmiogodzinnej trasy do Las Vegas w czasie rzeczywistym. Droga jest prosta i nie ma na niej ruchu; jedynym utrudnieniem jest to, że nasz autobus leciutko dryfuje na bok, od czasu do czasu trzeba więc wyrównać tor jazdy. Pisał o tym nawet New Yorker:

“Every few years, video games are blamed in the media for all of the ills in society,” said Teller. In the early nineteen-nineties, I wrote an article for the New York Times citing all the studies that show video games have no effect on a child’s morals. But we wanted to create some entertainment that helped make the point.” The conversation with Gorodetsky seeded the idea of a video game that casts the player as a bus driver in a rote simulation. “The route between Las Vegas and Phoenix is long,” said Teller. “It’s a boring job that just goes on and on repetitiously, and your task is simply to remain conscious. That was one of the big keys—we would make no cheats about time, so people like the Attorney General could get a good idea of how valuable and worthwhile a game that just reflects reality would be.” (The U.S. Attorney General at the time, Janet Reno, was a critic of on-screen violence.)

Roundabout, dzięki połączeniu z internetem, zmienia tę parodię w sport rywalizacyjny: możemy zmagać się z graczami z całego świata w prowadzeniu limuzyny przez nudną pustynię - bez przerw, bez ułatwień, bez większego sensu (ale czy takie wyzwania zawsze muszą mieć sens?) Lista czołowych pustynnych szoferów pokazuje rezultaty liczone w dziesiątkach godzin; lubię sobie wyobrażać, że zostały osiągnięte na jakiejś maratonowej studenckiej imprezie, gdzie kierowcy zmieniali się co parę godzin i właśnie ta rotacja (XD) oraz wzajemne kibicowanie zostały uwiecznione w tabeli wyników.

To screen z internetu - dziewięć godzin to nie mój wynik. Miejcie litość.

Komu mogę więc polecić Roundabout? Z jednej strony osobom zakręconym (XD) na punkcie campu i starych bad movies, z drugiej - amatorom ścigania się na internetowych tabelach wyników. Gra jest tak trudna, jak sami chcemy - nie ma tu limitu żyć, a rozbicie limuzyny cofa nasze postępy raptem o kilka sekund (no i oczywiście obniża wynik). Można więc zataczać od krawężnika do krawężnika i walić w każdy śmietnik po drodze, byle tylko zobaczyć szybciej kolejną sekwencję filmową - ale można też podejść do gry jak do faktycznego sprawdzianu zręczności. Wysoka tolerancja na rozmaite puns obracające się (XD) dookoła tematu kręcenia i wirowania również będzie dodatkowym atutem, czego lepiej mieć świadomość już w tym miejscu.

Cóż więcej mogę powiedzieć? Tylko jedną rzecz, dokładnie tę, której obawialiście się już od samego początku tego wpisu:

See you... AROUND!

(XD)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz