Pierwsze cztery odcinki WandaVision już za nami! Jak tam podoba mi się póki co serial, którego gwiazdami jest dwójka odrobinę drugoplanowych Avengersów? Otóż całkiem całkiem, i wiem już, że chętnie obejrzę ciąg dalszy!
Zanim na dobre zaczniemy - jestem w ogóle zdania, że formuła serialu telewizyjnego lepiej sprawdza się przy okazji adaptacji komiksów niż ekran kinowy. Jasne, kinowe blockbustery mają budżet, gwiazdy z pierwszej ligi oraz takie efekty specjalne, jakie tylko można było wycisnąć z kart graficznych - ale ograniczenie do dwóch-trzech godzin sprawia, że gubią nieco ducha komiksowych oryginałów. Nie zrozumcie mnie źle - nie chcę tu tworzyć jakichś sztucznych podziałów, bawię się na dobrym popcornowym widowisku jak każdy - ale pamiętajmy, że komiks superbohaterski ma swoje korzenie w tanich, papierowych, serializowanych gazetkach. Spora część jego uroku to bycie soap operą w bardziej sexy strojach i dekoracjach - do kolejnych numerów wraca się nie po pulitzerowskiej klasy literaturę, ale po poczucie znajomości, komfortu i spotkania ze starymi fikcyjnymi znajomymi. Pomiędzy tymi znajomymi, jak to w telenoweli, ciągną się długodystansowe, wydumane wątki - tu romansują, tam się zdradzają; nagle pojawia się zły brat bliźniak; o nie, ktoś się rozchorował - i jest to spora część atrakcyjności tego gatunku. Dlatego też każdego dnia tygodnia i o każdej godzinie powiem wam, że uniwersum seriali superbohaterskich stacji CW (teraz CWverse, do niedawna Arrowverse) przynosi mi uczucia dużo bliższe faktycznego czytania komiksów niż cały kinowy Marvel.
Ale ale, dosyć tych ogólnych przemyśleń o naturze mediów i gatunków - pomówmy trochę o serialu, którego gimmickiem jest bawienie się konwencją mediów i gatunków! Co nietypowe do tej pory w kontekście serialu superbohaterskiego, WandaVision zrealizowany jest w konwencji fikcyjnego sitcomu; Wanda (mutantka znana jako Scarlet Witch) oraz Vision (android - bądź "syntezoid" - znany jako Vision) są jedną z tych soap operowych par, o których pisałem - na kartach komiksów już z zaliczonymi kryzysami, pięknym ślubem, dziećmi, co tam tylko chcecie. Tutaj twórcy wrzucają ich w pierwszym odcinku w realia czarno-białego sitcomu z lat '50, ery eksplozji popularności telewizji oraz bardzo tradycyjnych ról społecznych - tak więc Wanda odgrywa komediową rolę lekko nieporadnej pani domu, zaś Vision ubiera marynarkę oraz kapelusz i rusza do biurowej pracy, w której czekają go absurdalne perypetie z szefem ("masz realne szanse na awans... jeśli kolacja u ciebie zrobi na mnie wrażenie!" "o nie, na śmierć zapomniałem!" <śmiech z puszki>)
![]() |
W tym serialu zobaczycie, że Wanda i Vision jednak mają mimikę |
Skąd taka zmiana tonu względem kinowych Avengers? Otóż od samego początku dosyć oczywiste jest, że oglądamy rzeczywistość, którą Wanda sama stworzyła jako metodę radzenia sobie z traumatycznymi doznaniami - jest mutantką na tyle potężną, że jej wewnętrzne załamanie dosłownie załamuje rzeczywistość, która ją otacza. Z każdym odcinkiem ta terapeutyczna bańka staje się jednak coraz bardziej absurdalna i coraz mocniej trzeszczy w szwach - widać, że pod idylliczną fasadą sitcomu coś mocno zgrzyta. Czuć w scenariuszu inspirację komiksową historią House of M, w której Wanda po utracie dzieci (nie martwcie się, zrobiło się im lepiej) zmieniła rzeczywistość w skali nawet nie jednego miasteczka, ale całego świata.
Od strony technicznej podobają mi się nawiązania do historii telewizji - w pierwszym odcinku klasyczne lata '50, w drugim '60 (z uroczym animowanym intrem i wstawkami), w trzecim docieramy już do telewizyjnego koloru i lat '70. Zgodnie z formułą soap opery - nazwanej tak w końcu prześmiewczo, gdyż mieszała high drama z reklamowaniem siedzącym w domu gospodyniom środków czystości - mamy też pastisze reklam z odpowiednich epok, zwykle z jakimś mrugnięciem oka do komiksowego rodowodu: toster produkcji Stark Industries, zegarek model von Strücker, taki kaliber. Miło też zobaczyć pierwszoplanową parę w nieco szerszym zakresie aktorskim, niż mieli okazję pokazać w filmach - tam głównie robili za tło stojąc z poważnymi minami, na małym ekranie mogą zaś wyszaleć się bardziej i komediowo, i dramatycznie.
![]() |
Celowo zostawiłem czarne paski po bokach, bo serial bawi się również odpowiednimi dla danych dekad aspektami ekranu |
Powyższy kadr z intra zawiera w ogóle mój ulubiony do tej pory gag wizualny serialu, a mianowicie Bova Milk! Otóż słuchajcie: w dalekiej Europie jest sobie mistyczna Wundagore Mountain, którą obrał sobie za siedzibę komiksowy łotr znany jako High Evolutionary. Jego gimmickiem jest oczywiście sztuczne ewoluowanie zwierząt i obdarzanie ich ludzką budową oraz inteligencją; ot, trochę taki doktor Moreau w śmiesznym kasku. No i takim właśnie ulepszonym zwierzęciem jest Bova, krowa pełniąca rolę przybranej matki całej menażerii - i zarazem położna, która przyjmowała poród małej Wandy i chwilę się nią opiekowała. Bova Milk!
![]() |
Cóż to za potężna krowa? Oczywiście, jest to Bova! |
To mój preferowany rodzaj komiksowego gagu: drobny, w tle, blink and you miss it - no i obowiązkowo wystarczająco silly, żebym zaczął się na kanapie chichrać z drinkiem w ręce. Z innych odwołań, które grzeją moje serce - w serialu widzimy też dorosłą Monicę Rambeau, która pojawiła się na ekranie po raz pierwszy jako mała dziewczynka w Captain Marvel; tutaj jest już dorosłą kobietą, więc czekam tylko, aż będzie tak wspaniała jak w komiksowej serii Nextwave: Agents of H.A.T.E., w której nie pozwala nikomu - nikomu - ani na chwilę zapomnieć, że kiedyś był taki moment when she ran The Avengers.
![]() |
Wśród członków Nextwave był też zapijaczony Captain 🕱🕱🕱🕱, konsekwentnie tak właśnie zapisywany |
Widziałem w Internecie trochę komentarzy o tym, jak bardzo WandaVision jest produkcją dziwną, wręcz momentami lynchowską, i kompletnie innym niż to, co czego przyzwyczaiły nas produkcje superbohaterskie. To dobry serial, ale aż daleko w jego opisie bym nie szedł; podobne zabawy formalne i nawiązania do poprzednich epok telewizji widzieliśmy na komiksowym poletku choćby w ostatnim sezonie Agents of S.H.I.E.L.D. czy w wiecznie doskonałych Legends of Tomorrow (💖), zaś jeśli ktoś szuka czegoś faktycznie weird, to WandaVision wciąż nie ma według mnie startu do Doom Patrol. To mimo to naprawdę kawałek dobrej rozrywki; zabawny, estetycznie zrealizowany i zwięzły w tym, co robi. Jak zwykle, nie dajcie się po prostu złapać na jakiś przesadny hype i nie oczekujcie drugiego Miasteczka Twin Peaks z głęboką i uniwersalną symboliką; to nie ten adres.
Oczywiście - to dopiero cztery odcinki i czas pokaże, w którym kierunku pójdzie reszta. Sitcomowy metraż sprawia, że warto poczekać z oglądaniem, aż zbierze się kilka kolejnych - ale kiedy już się zbierze, na pewno z przyjemnością zmieszam sobie drinka i zasiądę przed telewizorem na kanapie.
Jak to na dobry sitcom.
(z perspektywą na nieco więcej)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz