wtorek, 23 lutego 2021

Komiksiarstwo na ekranie: Batwoman

Batwoman to serial, który nieustannie ma pod górkę, więc nieustannie trzymam za niego kciuki in a true underdog fashion. Jak tam wrażenia po pierwszych kilku odcinkach drugiego sezonu - i dlaczego właściwie ma pod górkę?

Batwoman jest częścią serialowo-komiksowego uniwersum stacji CW. Uniwersum to - jak pisałem już wcześniej - jest moim zdaniem najwierniejszym odbiciem papierowych komiksów na ekranie; seriale toczą się niespiesznie, soap operowość jest głęboka - w kółko ktoś się zakochuje, odkochuje, kogoś nęka zły klon z alternatywnej rzeczywistości - a przy tym wszystkim jest też czas na kopanie głęboko w materiale źródłowym: scenarzyści sięgają po postacie nie tylko z ligi B, ale i C oraz D. Poszczególne serie robią okazjonalne crossovery, które wahają się od gościnnego występu danej postaci w innym serialu do kilkuodcinkowych crisis crossover events, w których uczestniczą po trzy-cztery seriale.

Uniwersum CW startowało od Arrow, który był tym bardziej mrocznym, street-level serialem. Szybko dołączył do niego lżejszy pod względem tonacji Flash, i dualizm obu tych postaci stanowił serialowe odbicie dualizmu Batman/Superman z komiksowego DC - ich pierwszy wspólny crossover nosił nawet tytuł World's Finest, od tytułu komiksu, w którym tradycyjnie występowali właśnie Superman oraz Batman. Analogie te szły na tyle daleko, że serialowy Green Arrow zaczął szybko adaptować wątki i postacie z Batmana: pojawił się Ra's al-Ghul, League of Assassins i te klimaty. Skąd takie tańce i kombinacje? Stąd, że te flagowe postacie były zarezerwowane dla wielkobudżetowych produkcji kinowych; uniwersum serialowe dostawało więc wszystko to, czego na wielkim ekranie zbyt szybko byśmy nie zobaczyli. Krótko mówiąc, resztki.

Było to największe błogosławieństwo dla tego projektu. Zamiast męczenia po raz kolejny tych samych historii z Batmanem i tych samych pięciu jego najpopularniejszych łotrów - bach, nurkujemy o poziom głębiej. Zamiast Jokera, Two-Face'a i Catwoman pierwsze skrzypce nagle zagrali Deathstroke, Zoom czy Black Canary. Co lepsze, przez sam format - ponad dwadzieścia odcinków na sezon - postacie te miały czas na wzrost i charakteryzację, której tak bardzo brakuje w kinowych blockbusterach. Oczywiście, ta charakteryzacja to nie żadna głęboka literatura - masa z tych odcinków to corny villain of the week stories - ale nie adaptujemy tu przecież noblistów, a lekkie fabuły komiksowe!

Do Arrow i Flasha dołączyły później kolejne seriale - Legends of Tomorrow (💖), który zaczynał jako budżetowi Avengersi podróżujący w czasie, a gdzieś w okolicach drugiego sezonu ewoluował w campową, metatekstualną action comedy i mój absolutnie ulubiony serial komiksowy wszechczasów; Supergirl, która czerpała z Supermana, jego motywów oraz postaci towarzyszących (Martian Manhunter! Legion of Super-Heroes!) tak, jak Arrow robił to z Batmanem; oraz opowiadający o klasycznym czarnym herosie Black Lightning, najpoważniejszy w tonie z całej tej grupy.

Kiedy Arrow zakończył się po siedmiu sezonach, na jego miejsce w ramówce wskoczyła Batwoman; miała być kontynuacją tego street-level klimatu poprzednika. A że nie dość, że główna bohaterka była kobietą, to do tego i lesbijką, serial z miejsca trafił na celownik różnych niefajnych grup społecznych; w wyniku akcji internetowych kolesie przerażeni perspektywą g-g-girls in my TV? wystawiali mu jednogwiazdkowe recenzje jeszcze twardo przed premierą. Serial jednak ukazał się zgodnie z planami, faktycznie był kubek w kubek kontynuacją klimatu z Arrow i doczekał się już nie tylko drugiego sezonu, ale i zatwierdzonego trzeciego. Alice - antagonistka pierwszego sezonu - była zawsze a delight to watch i kradła show w każdej scenie, w której się pojawiła; miejski klimat był oddany przyjemnie, a zdjęcia konwencjonalnie ładne, jako to w serialu spod szyldu CW.

Design komiksowej Batwoman jest ciekawszy niż większość designów Batmana. There, I said it.

Przy całej mojej sympatii do tego projektu będę pierwszym, który wskaże parę jego problemów: po pierwsze, ten kostium nie działał na ekranie nic a nic. Na komiksowych łamach design Batwoman to uderzające zestawienie czerni i czerwieni, przy którym można się artystycznie popisać; w wersji aktorskiej nie sposób oderwać wzroku od okropnej peruki.

A dodajmy, że na tym plakacie peruka wygląda lepiej niż w akcji

Trudno było też utrzymać poziom scen akcji z Arrow; te były naprawdę moim zdaniem jednymi z najlepszych w telewizji, odtwórca głównej roli pokazywał się zresztą na wrestlingowym ringu, teraz zaś zajmuje się serialem opowiadającym o wrestlingu właśnie - i tę dynamikę oraz choreografię było widać. Batwoman wychodziło to niestety słabiej i mniej przekonująco.

No i do tego wszystkiego po zakończeniu pierwszego sezonu aktorka odtwarzająca główną rolę zrezygnowała z serialu. Dlaczego? Podsumowując, serial był kręcony z dala od jej domu, więc potrzebne było dużo poświęcenia; była to jej pierwsza w ogóle rola jako pierwszoplanowej gwiazdy serialu, i do tego - last but definitely not least - praca nad superhero show wiązała się z masą kontuzji; i to kontuzji takich, że w pewnym momencie aktorka nie była pewna, czy nie zostanie z paraliżem. COVID też całej sprawy nie ułatwiał, no i koniec końców zdecydowano o tym, że Kate Kane już nie wróci, a strój Batwoman zostanie w drugim sezonie przejęty przez nową postać.

Lubiłem poprzednią aktorkę, ale to była dobra decyzja.

Po pierwsze - Ryan Wilder, nowa Batwoman, nie jest kolejną milionerką-filantropką; jest młodą kobietą cierpiącą z powodu uprzednich zatargów z prawem - ma problem z tym, żeby ze swoją kartoteką znaleźć pracę czy mieszkanie. I o ile samo rozpoczęcie sezonu i przekazanie stroju jest cokolwiek naciągane, o tyle szybko zaczyna się robić lepiej; pod koniec pierwszego odcinka sam byłem zaskoczony, że zmiana warty poszła tak sprawnie. Komediowy potencjał świeżej superhero, która nie do końca ogarnia, jak obsługiwać własny strój i gadżety nie zostaje pominięty; z tarcia ze starymi członkami ekipy wyciskana jest odpowiednio soap operowa dramaturgia, zaś do widza puszcza się czasem oczka co do niedociągnięć pierwszego sezonu; czas pozbyć się tej peruki, mówi dosyć szybko Ryan. Nawet sceny akcji są zrealizowane są nareszcie z nieco większym kopem!

Gwiazdą pierwszych odcinków był dla mnie Victor Zsasz - seryjny morderca, którego nieco odmienną interpretację można było ostatnio zobaczyć w kinowych Birds of Prey. W Batwoman nie jest zagrany w tonie uuu jestem taki straszny; zamiast tego jest rozgadanym, charyzmatycznym łotrem o poczuciu campu, którego od komiksowego serialu oczekuję. Zobaczcie zresztą!

Jeśli powyższa scena was cieszy - to i serial zapewne będzie. Ponownie, to raptem kilka pierwszych odcinków nowego sezonu, ale będę wracał do niego z przyjemnością; kontynuuje estetykę, którą lubiłem w Arrow, ale z nową grupą postaci i - mam wrażenie - nieco większą swobodą. Dekadę temu Arrow starał się bardzo mocno udowadniać, że superbohaterowie w telewizji mogą być zagrani na poważnie i mrocznie, BIF BANG POW comics are not just for kids anymore, cały ten refren. W roku 2021 telewizyjne uniwersum CW potrafi już embrace the silliness zamiast od niej uciekać, nawet w tych teoretycznie mroczniejszych swoich zakątkach. Jak dla mnie - doskonale! Jasne, nadal jest tu family drama, są wychodzące na światło dzienne operetkowe sekrety z przeszłości, jest pójdą do łóżka czy nie pójdą - ale wszystko to wzięte jest w odpowiednio teatralny cudzysłów; it's just a show, you should really just relax.

Trochę akcji, trochę soap opery, trochę humoru - tego właśnie oczekuję od komiksowego serialu, i to dokładnie dostałem. Oby tak dalej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz