piątek, 12 lutego 2021

Grzebanie w backlogu: Mutazione

Co tym razem wygrzebałem z czeluści komputera? Otóż Mutazione, grę, która sama reklamuje się jako a mutant soap opera where small-town gossip meets the supernatural. Pamiętam, że klikałem guzik "kup" już po pierwszych trzech słowach i rzucie oka na śliczną stronę wizualną. Instynkt mnie nie zawiódł!

W Mutazione wcielamy się w piętnastoletnią Kai, która wyrusza na spotkanie ze schorowanym dziadkiem. Dziadek praktycznie nie utrzymywał kontaktu z rodziną, żył bowiem na tytułowej Mutazione: wyspie, na którą lata wcześniej spadł tajemniczy meteor. Zdarzenie to zrujnowało okolicę, zdziesiątkowało populację - a ci, którzy przeżyli, zmienili się w dziwaczne stwory.

Nie jest to jednak historia sci-fi ani nawet szczególnie przygodowa; zgodnie z opisem, jest to a mutant soap opera. Kai dzieli swe dnie pomiędzy zajmowanie się schorowanym dziadkiem, sadzenie roślin (z inicjatywy tegoż dziadka, który pełnił w małej społeczności rolę szamana i zielarza) oraz poznawanie mieszkańców-mutantów, ich charakteru, historii i sieci relacji, które ich łączą. It's very much a social game; radość płynie tutaj nie z pokonania trudnej sekwencji zręcznościowej czy rozwiązania zagadki logicznej, ale z poznania od nowej strony którejś z postaci czy wyciągnięcia od kogoś szczególnie soczystej ploty.

Zabrzmi straszliwie poważnie, jeśli napiszę, że to gra o życiu, rodzinie i społeczności - dodajmy więc, że jest też o łażeniu po drzewach, wyprawach łódką i wieczornych ogniskach

Wszystko to jest napisane w przyjemny, niespieszny sposób. Owszem, w życiu mieszkańców Mutazione jest soap opera drama, ale nie dzieje się tutaj nic katastroficznego. Wszyscy są generalnie na swój sposób sympatyczni i nawet jeśli się kłócą, to w końcu jednak muszą żyć ze swoimi sąsiadami - nieco więc pomilczą, poburczą, pobędą przez chwilę obiektem plotek, ale i te fale zaczną się z czasem wygładzać. To, że wszyscy na wyspie są nieco pokracznymi stworami, to ciekawy filtr dla percepcji gracza; trudno na pierwszy rzut oka ocenić wiek czy nawet płeć niektórych postaci, stary truizm o nieocenianiu książki po okładce nabiera więc nowego znaczenia. Poza humanoidalnymi postaciami mamy też plemię uroczych Dots (wyglądających jak, niespodzianka, kropki z nogami), Sausages (zgadnijcie, jak wyglądają) czy grzybomeduzę o imieniu Jell-A - każde z nich z własnym charakterem, historią i rolą w małej społeczności. Sama Kai też budzi sympatię - młoda, ciemnoskóra, energiczna dziewczyna, której pasją jest sportowe pływanie i która, tu soczysta plota, podkochuje się w koleżance z drużyny. Po wyspie biega nieustannie w rozciągniętym t-shircie i niedbale założonych skarpetach, brudzi się przy kopaniu w ziemi i zapełnia notatnik entuzjastycznymi wpisami - słowem, she's pretty cool i ma sporo charakteru jako protagonistka. Nie ma też szczegółowo odwzorowanej twarzy, możemy więc tym łatwiej dokonać własnej projekcji lub wyobrazić sobie mimikę pasującą do sytuacji i naszego jej obrazu.

Kai jest fajna

Pod względem mechanicznym Mutazione jest niemalże siostrą-bliźniaczką Night in the Woods - to mniej gra, a bardziej interactive storybook. W odróżnieniu od klasycznej visual novel nasze opcje nie są zawężone do wybierania tekstowych opcji z menu - możemy pobiegać sobie po wiosce i okolicy, nacieszyć się kreatywnymi animacjami, zatrzymać się w cieniu wielkiego drzewa i posłuchać odgłosów przyrody. Nie brzmi to może jak dużo, ale właśnie takie łażenie i cieszenie się atmosferą stanowi serce tej gry: jest ranek, ptaszki śpiewają, owady zaczynają bzyczeć, co by tu zrobić? W dzienniku jest notatka, żeby załatwić drobną sprawę w wiosce, ale może najpierw zobaczę, jak tam Tung radzi sobie na swoim podwórku z pracą przy łódce, którą próbuje odrestaurować... Tylko tyle i aż tyle. Jest to historia, która i tak potoczy się swoim rytmem - możemy jednak po niej wędrować zgodnie z tym, jak nam dusza podyktuje: odwiedzić tę osobę, posłuchać historii drugiej, poznać perspektywę trzeciej. Nie trzeba tego robić - możemy zagłębiać się w niuanse tła na tyle, na ile mamy ochotę - ale nie robić tego to jak zostawić na stole nieruszony posiłek. Na początku martwiłem się trochę, że gra zakopie mnie tonami informacji i ze kluczowe będzie zapamiętywanie wszystkiego tak, jakbym uczył się na egzamin; jest jednak wprost przeciwnie. Dialogi są zwięzłe i ciekawe; rozmawiałem z kolejnymi postaciami nie dlatego, ze szukałem wskazówek i informacji jak przygodówkowy detektyw, ale po prostu dlatego, że fajnie się z nimi rozmawiało. Opcje dialogowe, tak jak w Night In The Woods, sprowadzają się zazwyczaj do wyboru pomiędzy dwiema opcjami i nie mają znaczącego wpływu na fabułę - wybieramy raczej, przykładowo, czy zagrać reakcję Kai jako bardziej żartobliwą, czy bardziej ciekawską.

Głębokie, życiowe dialogi

Podczas łażenia po wyspie zbieramy też nasiona i pędy, z których Kai tworzy później zróżnicowane ogrody. Jest to wplecione w narrację gry; tutaj dziadek potrzebuje leczniczych liści, tam wyhodujemy nieco ziół dla lokalnej kucharki, gdzie indziej zaprojektowanie ogrodu będzie kwestią zrobienia komuś urodzinowej niespodzianki. Dzięki szamańskiemu bębnowi dziadka oraz zestawowi melodii Kai jest w stanie sprawić, by rośliny rosły nadnaturalnie szybko - możemy więc cieszyć się ogrodami już w chwilę po zasadzeniu. Sadzeniem tym nie rządzi też jakiś zawiły zestaw prawidłowości - wybieramy po prostu ze zgromadzonych nasion takie, które pasowałyby do określonej gleby i układamy rośliny zgodnie ze swoim zamysłem estetycznym. Nic więcej - może tylko to, że tak jak Kai bije w szamański bęben, tak i sadzone rośliny wydają konkretne dźwięki i nuty, komponując się nie tylko wizualnie, ale i muzycznie. Jeśli taka zabawa komuś się spodoba, gra ma nawet osobny tryb do tworzenia samych ogrodów oraz słuchania, jak nam grają.

Ogródking na dachu chatki dziadka. Nad całą grą unosi się delikatnie metafora uprawiania ogrodu jako pielęgnowania naszych relacji z innymi.

Z przyjemnością odpalałem Mutazione niemal co wieczór, by tylko połazić nieco po tytułowej wyspie; jest wprawdzie krótsza niż Night in the Woods, ale wakacje zawsze są krótkie. Swoją drogą, celowo używam tu znowu słowa łażenie, nie wędrówka czy przygoda - bo jest to gra, w której się właśnie łazi, jak na leniwych letnich wakacjach. Przypomniała mi, jak się czułem, kiedy sam byłem w wieku Kai i wyjeżdżałem na wakacje na wieś; może mam po prostu odpowiedni zasób wspomnień, ale wraz z grą odblokowywałem kolejne  zagrzebane gdzieś w mózgu doświadczenia: jak to jest w gorący dzień czuć zapach trawy i lasu, gdy w ciężkim i gorącym powietrzu bzyczy masa zapylających to wszystko owadów; jak to jest trzymać rękę w rzece i czuć na mokrej skórze prąd wody i zmiany jej temperatury; jak to jest, kiedy obiad jest jednym z największych wydarzeń w trakcie dnia, a wieczorem idzie się usiąść w ulubionym miejscu tylko dlatego, że jest tam ładnie, bez żadnego wyższego celu.

Słowem, Mutazione sprawiła, że przez kilka wieczorów znów poczułem się jak dzieciak na wakacjach przed laty - i nie wiem, jaką wyższą rekomendację mógłbym wystawić tej grze.

...może tylko taką, że latające na ekranie ptaszki i owady co wieczór wabiły też do telewizora kotka, który łapał je jak żywe!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz