niedziela, 27 listopada 2022

Panele na niedzielę: NO W KOŃCU!

Hawk i Dove zwijają już powoli interes - dzisiejszy zeszyt to przedostatni z ich własnej serii. Czas więc chyba, by ewolucja relacji obu braci poszła nieco naprzód - w czym dobitnie pomoże nowy scenarzysta! Historia: Walk With Me, O' Brother... Death Has Taken My Hand!, autor: Gil Kane, data: kwiecień-maj 1969.

Okładka: Gil Kane, rysunki: Gil Kane, scenariusz: Gil Kane, tusz: Gil Kane

Nie mam dziś przesadnie wielu branżowych ciekawostek - poza jedną: więdnący magazyn został stuprocentowo w rękach Gila Kane'a! Na przestrzeni sześciu numerów doczekaliśmy się trzech scenarzystów, co musi być jakimś rekordem jak na non-anthology title. Jako autora tego zeszytu mój omnibus podaje Steve'a Skeatesa, ale to oczywista pomyłka popełniona chyba z rozpędu - Skeates odszedł wraz z numerem #4, a Kane podpisał się nawet jako scenarzysta na stronie tytułowej numeru (to w końcu 1969, anonimowi wcześniej twórcy wywalczyli już to prawo).

Co więc słychać dziś w latach sześćdziesiątych? Ano dzieje się, bo już na pierwszej stronie dostajemy efektownego łotra:  

Czyżby w końcu jakiś barwny superzłoczyńca, a nie kolejny przyziemny gang?

No cóż, niestety nie; to kolejny zwykły bandzior, a trupia maska to po prostu element skleconego na szybko przebrania - ląduje na chodniku dosłownie w drugim panelu i nie wraca już później. Szkoda, bo podoba mi się ten projekt!

Odjeżdżając na pełnym gazie bandyta potrąca jeszcze chłopca, który wbiegł na asfalt goniąc piłkę do kosza. Trupia maska niewiele mu jednak pomogła - świadkowie bez problemu identyfikują złoczyńcę; to niejaki Sam Hodgins!

RODO srodo, nazwisko i zdjęcie podejrzanego leci na pierwszą stronę!

Sędzia Hall jest w ciężkim szoku - Sam to jego stary znajomy; ojciec naszych bohaterów nie może więc, oczywiście, prowadzić procesu... ale obiecuje przyjacielowi, że wstawi się w jego sprawie. Hodgins przysięga bowiem, że w czasie napadu drzemał w domu - mieszka jednak sam i nikt nie jest w stanie potwierdzić jego wersji. Czyżby ktoś chciał wrobić kumpla sędziego Halla?

Hawk i Dove wracają tymczasem z patrolu. Działają już bez większych zgrzytów jako crime-fighting duo; nareszcie! No, może Hank znowu sklepał złodziejaszków, kiedy można było rozwiązać sprawę bardziej elegancko, ale bracia nawet przesadnie się o to nie kłócą:

"E, szkoda gadać znowu o tym samym, chodź lepiej na kanapki"

Zafrasowany sędzia Hall zwierza się chłopakom z trudnego dnia - i tłumaczy zażyłość łączącą go z Samem:

"Ach, gdyby tylko jacyś młodociani superbohaterowie mi pomogli!"

Chłopakom nie trzeba powtarzać dwa razy! Następnego dnia, zaraz po szkole, ruszają do akcji - i to bez wzajemnych uszczypliwości oraz kłócenia się w każdym panelu. No w końcu! Gil Kane powiedział chyba "ile można" i dał nam nareszcie braci nieco dojrzalszych w swoich różnicach.

Uff! Chyba bym skisł, gdybym znowu musiał czytać Dona zapierającego się rękami i nogami przed wskoczeniem w kostium i wydzierającego się na niego Hanka.

Biegając po dachach, chłopaki mają co prawda okazję lekko się posprzeczać (Hawk krytykuje biedne sąsiedztwo jako wylęgarnię przestępczości - Don kontruje, że to nie takie proste), ale to już rozmowa i problematyka trochę dojrzalsza, niż wcześniejsze starcia braci. Liczy się, że jako superbohaterowie współpracują bez zgrzytów:

Tym razem to Dove prowadzi duet, planując kolejne ruchy i korzystając ze swojej wiedzy!

Hawk również jest dużo sympatyczniejszy - nie sprzeciwia się dla samego sprzeciwu, a daje bratu dojść do słowa i bierze sobie do serca jego rady. W końcu chłopaki dowiadują się już wszystkiego, co mogli podsłuchując zebranych kryminalistów; Dove woli wycofać się i przemyśleć poszlaki, ale Hawk preferuje aktywniejsze podejście - i wpada do magazynu wytłuc ze zbirów konkretne zeznania:

Hawk uśmiechnięty - i nawet fighting banter jakiś taki weselszy!

A skoro doszło już do konfrontacji - Dove nie będzie, po raz pięćset fąfnasty, przeżywał pacyfistycznych dylematów! Może nie planuje nikogo tłuc do nieprzytomności... ale nie oznacza to, że nie wyrwie zbirowi pistoletu:

No dobra, Dove nie powinien może zaczynać kariery jako komik - ale wolę sto razy to, niż kolejne "O NIE - NIE MOGĘ GO UDERZYĆ - ALE MUSZĘ - ALE NIE MOGĘ"

Ale zaraz później... o nie, czy to regres do wcześniejszego portretowania braci?

*WINK!*

Nie, to tylko Hawk i Dove zgrywający własne karykatury na potrzeby manewru z dobrym i złym gliną! It's actually brilliant in it's simplicity; czas najwyższy, by różnice pomiędzy braćmi przestały być wyłącznie przeszkodą, a zaczęły być wykorzystywane jako ich atut! To dopiero pół zeszytu, a Gil Kane już naprawił najbardziej męczące felery tego komiksu.

Kane doszedł też chyba do wniosku, że radykalny pacyfizm może być trudny do ciekawego oddania w narracji superbohaterskiej - próbuje więc przenieść kontrast między braćmi na nieco inną płaszczyznę:   

Bracia puścili pana z wąsikiem, by doprowadził ich do grubszej ryby operacji

Zamiast problemu "pacyfizm kontra przemoc" - dylematu, który został już na kartach serii wyciśnięty jak cytryna - pojawia się nieco subtelniejszy dualizm pomiędzy emocjami a logiką. Że to narracyjny samograj, wiemy już z przykładu porywczego kapitana Kirka oraz opanowanego pana Spocka! Podejrzewam zresztą, że Star Trek (początek emisji w 1966) był już na tyle znany, że Gil Kane mógł nieco inspirować się popularnym serialem. 

Uciekający cwaniaczek - niejaki McGuire - wbiega do ciemnej alejki i znika braciom z oczu. Don sugeruje, że szanse dorwania go są nikłe, ale jeden z nich powinien wrócić na miejsce spotkania w magazynie, a drugi sprawdzić adres domowy uciekiniera. Hawk nie jest pod wrażeniem: another dumb Dove plan! But it's the only one we've got...

Samochód ten sam, co z początku numeru!

Chyba jednak w środku nie siedzi McGuire -  kierowca pozbawiony jest charakterystycznego wąsika. Zamiast uciekać, łotr decyduje się zwabić bohaterów w pułapkę i pozbyć się ogona:

Wszystko rozgrywa się w klasycznej dla gatunku "warehouse district"

Jaką to pułapkę wykoncypował tajemniczy niegodziwiec? Największą słabością Hawka okazują się...

...kartony! Drewniane skrzynie!

Hawk pada bez czucia - nieprzytomny? martwy? - zaś Dove w rezultacie dociera do granicy, na przekroczenie której czekaliśmy od pierwszego numeru:

No more Mr. Nice Guy!

Wściekły i ze łzami w oczach, Dove rzuca się w pogoń za zabójcą brata. Tym razem chłodna logika trafia na półkę; Don nie ma zamiaru się hamować i kontrolować:

Montażowa splash page - jakby imitująca wcześniejszy styl Steve'a Ditko!

Czas poznać tożsamość przestępcy!

"Killer! Killer! Filthy, rotten killer!"

Cios za ciosem, uderzenie za uderzeniem - it's a no-holds-barred beatdown, w którym Dove wypuszcza z siebie całą złość, smutek i frustrację. Trwa to przez całą resztę strony, aż w końcu - gdy Hodgins leży już ledwie żywy - przychodzi moment opamiętania:

"I knocked him cold" to łagodne ujęcie sprawy, Don!

Finałowe sceny rozgrywają się już w szpitalu. Hank żyje, ale czy ma szansę kiedykolwiek wrócić do pełnej sprawności?

Siedząca na korytarzu pani Hall została nagle blondynką - we wcześniejszych numerach miała rudawe włosy - ale nie czepiajmy się, w 1969 też farbowano włosy!

Gdy Hank odzyskuje przytomność, początek rozmowy braci przebiega zgodnie ze znanym schematem...

...ale Hankowi nie chodzi wcale o to, by zmieniać naturę brata!

Nie, mówi Hank, każdy może mieć moment słabości - a pojedyncza wpadka nie oznacza, że należy przekreślić wszystkie swoje przekonania:

Awww!

Hawk i Dove nigdy nie byli wybitnym komiksem - ale jestem pod wrażeniem nowej energii wniesionej przez Gila Kane'a! Kane - chociaż wprowadzony na zastępstwo na ostatnie dwa numery - rozumiał, w którym kierunku posunąć fabułę: chłopaki działają nareszcie razem jako sprawny duet. Dove musiał w końcu - choćby na chwilę - stracić samokontrolę i zrozumieć, że nie jest posągową figurą, że potknięcie to nie koniec świata; krótko mówiąc, wyrosnąć z radykalnie czarno-białego obiektywizmu, który Steve Ditko postulował jako temat wiodący całej serii. Ten sam tematyczny motyw obecny jest również w intrydze kryminalnej: Sam Hodgins - który kiedyś bohatersko uratował życie sędziego Halla - równolegle okazuje się być lekceważącym życie innych złoczyńcą. Good guys? Bad guys? It's more complex than that. 

Gil Kane mógł po prostu napisać kolejną fabułkę bez większych implikacji (magazyn w końcu i tak szedł pod nóż), lecz zdecydował się na ruch odrobinę ambitniejszy: nawiązanie do centralnej problematyki postaci i dialog z tezą, którą kilka numerów wcześniej postawił Ditko. Myślę, że dzięki temu można uczciwie stwierdzić: Hawk i Dove faktycznie dorośli nieco na przestrzeni swojej pierwszej serii! Zobaczymy ich w jeszcze jednym ostatnim solowym zeszycie - ale nim to nastąpi, mamy jeszcze po drodze crossover z Tytanami.

Hej, właśnie - czy numer ten nie miał jakoś nawiązać do ostatniej przygody Tytanów? I nawiązuje - w sposób, który współcześnie kojarzymy głównie z kina. Oto... scena po napisach!

"YOU BET YOUR SWEET BIPPY IT IS!"

Już w kolejnym numerze! Teen Titans oraz Hawk i Dove spotkają się w... Citadel of Fear!

~.~

Missed an episode? Chronologiczną listę wszystkich naszych dotychczasowych spotkań z Tytanami możesz znaleźć klikając tutaj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz