niedziela, 6 listopada 2022

Panele na niedzielę: Stepping Stones for a Giant Killer!

Pisałem ostatnio, że nawet marne fabuły z Tytanami często są i tak przyjemne w odbiorze - dzięki zdrowej porcji absurdu, humoru oraz koleżeńskich interakcji postaci. I - nie będę krył - pisałem te słowa myśląc już o naszym dzisiejszym zeszycie! Is it good? Not in a conventional sense, no... but it sure is entertaining! Historia: Stepping Stones for a Giant Killer, autor: Mike Friedrich, data: styczeń-luty 1969!

Okładkę standardowo rysuje Nick Cardy, ale za wnętrze zeszytu odpowiada dziś gościnnie Gil Kane - ten sam artysta, który przejął ostatnio Hawk & Dove!

Dzisiejszy scenarzysta - Mike Friedrich - to kolejna ciekawa postać. Współcześnie pamiętany jest głównie jako pionier amerykańskiego komiksu niezależnego; owszem, pracował parę lat dla DC i Marvela - dzisiejszy zeszyt najlepszym dowodem - ale skrzydła rozwinął w kolejnej dekadzie publikując magazyn Star*Reach.  Już pierwszy numer zawierał prace sław takich, jak Jim Starlin (ten od Thanosa i kosmicznego Marvela z lat '70 ogółem), Walt Simonson (ten od Thora z lat '80) oraz Howard Chaykin (ten od kryminałów z mocnym dodatkiem erotyki z lat '80 - a do tego będący protegowanym naszego dzisiejszego artysty, Gila Kane'a!). W 1974, kiedy Mike Friedrich złożył do kupy pierwszy numer Star*Reach, przedsięwzięcie to było bardzo nowatorskie - antologia komiksu w nieco europejskim stylu, skierowana do dorosłego czytelnika. Drwiąca z obyczajowego Comics Code mieszanka science fiction, horroru, erotyki i humoru była prekursorska wobec późniejszego o trzy lata słynnego magazynu Heavy Metal (1977); a że nie było mowy o puszczeniu tak pikantnego materiału na prasowe stojaki (zaś specjalistyczne sklepy komiksowe były dopiero w powijakach), dystrybucja przypominała model fanowskich zinów - zapis na listę i wysyłka pocztą.

Star*Reach #4, rok 1976 - pierwszy numer bez gołego biustu na okładce!

A co to za disco wąsacz na okładce? Why, it's Cody Starbuck - bohater stworzony przez Howarda Chaykina; gwiezdny zawadiaka z mieczem w ręce! Kombinacja statków kosmicznych, szermierczych pojedynków oraz nie do końca kryształowej natury protagonisty sprawiła, że trzy lata później Mike Friedrich upomniał się a łamach magazynu o to, by George Lucas oddał sprawiedliwość Chaykinowi:

Ktoś mógłby powiedzieć, że tak zwany planetary romance - przygodowy gatunek łączący cechy science fiction i fantasy - to koncept stary jak Flash Gordon (1934) czy cykl Edgara Rice'a Burroughsa o marsjańskich przygodach Johna Cartera (1917)... ale George Lucas faktycznie znał Starbucka i wcale nie krył się z inspiracjami!

No i jasne, "Moby Dick" to amerykańska lektura obowiązkowa, ale kosmiczny bohater imieniem Starbuck pojawił się też w oryginalnym serialu "Battlestar Galactica" z 1978. Moim zdaniem - zbieżność konceptów i okresu zbyt spora, by był to przypadek! 

Sądzę więc, że widać całkiem nieźle kulturowy wpływ magazynu Star*Reach. Kiedy Marvel brał się za wydawanie komiksowej adaptacji Gwiezdnych wojen, George Lucas poprosił, by rysownikiem serii został... tak jest, na pewno udało wam się zgadnąć!  

Howard Chaykin, rzecz jasna!

Dla Chaykina - zainteresowanego bardziej własną boundary-pushing work - rysowanie adaptacji popularnego filmu nie było wyśnioną robotą, ale jednak się zgodził. Tom Brevoort, redaktor Marvela, pisze:

...the production company asked for Chaykin because George Lucas had been a fan of his Cody Starbuck stories in STAR*REACH – stories that shared some common DNA with STAR WARS. Chaykin swiftly switched over to doing just storytelling breakdowns, and was backed up by the finishes of Steve Leialoha, one of the best brush men in the business.

Podkreślę pewien komizm sytuacji: Gwiezdne wojny to, w porównaniu z przygodami Cody'ego Starbucka, naprawdę grzeczna szkółka niedzielna. Cody - niczym zainspirowany nim Han Solo - shoots first, jego pojedynkowy banter to ostre kombinacje fuck oraz motherfucker, zaś po uratowaniu porwanej szlachcianki... no cóż, Howard Chaykin nie bez powodu znany jest z rysowania erotyki!

Wracając już do Tytanów - sytuacja powyżej nieco zbliżona do tej z łamów Hawk & Dove, gdzie Steve Ditko szybko stracił zainteresowanie projektem i przekazał tytuł w ręce Gila Kane'a. Chaykin, z uprzejmości wobec Lucasa, porysował troszkę Gwiezdnych wojen... i również oddał stery komuś innemu. A że, jak wspomniałem, Chaykin to protegowany i wychowanek Kane'a - cała ta środowiskowa historia jest lepsza niż niejedna komiksowa fabuła! Which brings us to the point: co tam dziś słychać w latach sześćdziesiątych?

Otóż jakiś nerdowaty mydłek wychodzi z autobusu z ambicją zapisania się do School of Criminology. Ale nie takiej kryminologii w sensie "chcę zostać detektywem"; o nie, w tej placówce szkoleni są złoczyńcy!  

"Headmaster-Mind, Principal" - tajemniczo! Ale dyrektorem nie jest niestety Mr. Mind, robal będący przeciwnikiem Kapitana Marvela (lub Shazama, jak teraz jest znany).

Wprowadzenie łotra numeru jest zbyt dobre, by je opuścić! Po pierwsze: nosi on przedziwne nazwisko Sylvester Sepastopol (nie, nie Sewastopol, jak największe miasto na Krymie; Sepastopol). Po drugie: ma on plan zniszczenia Justice League, ale nawet w superłotrowskiej branży realia rynku pracy są bezlitosne:

"Nie masz doświadczenia? Nie przyjmiemy cię do pracy!" "To jak niby mam zdobyć..." *KOPS*

Na szczęście Sylvester ma jakieś opcje i gotowy jest pay his dues; postanawia udowodnić kryminalne kompetencje krok po kroku, poczynając od junior league: zlikwidowania Tytanów. 

Do kryjówki drużyny wpadł tymczasem z wizytą Speedy - i po przyjacielsku dogryzają sobie z Robinem:

Gil Kane wydawał mi się ostatnio męczyć trochę przy rysowaniu Hawk & Dove, ale w humorystycznym tonie Tytanów czuje się doskonale: spójrzcie tylko na tego Robina, który pogwizdując udaje, że nie usłyszał riposty kolegi!

Podział na zespoły to dla Speedy'ego nie problem; nie przyszedł w końcu do siedziby Tytanów dla Robina!

Uff, ale ze zwężaniem talii Wonder Girl to Gil Kane nieco przegiął!

Anyone ever tell you you're a fast worker, kid?, pyta Donna już na pokładzie odrzutowca (bo Speedy - jako podopieczny Olivera Queena - dysponuje arrow-plane jet), na co Roy odpowiada oczywiście wypracowanym sucharem: they don't call me Speedy for nothin', doll!

Z jakim zagrożeniem Roy i Donna zmierzą się w Nowej Anglii? Otóż będzie to... antysemityzm:

Scenka trochę jak staropolskie "a za jaką drużyną jesteś"

Żydowscy nastolatkowie stają w obronie kolegi i sytuacja zmienia się w all-out brawl. Donna i Roy interweniują:

"Switchblades aren't kosher, man!"

Gdy po fakcie Speedy próbuje przemówić agresorom do rozumu, na scenie pojawia się chytry Sylvester Sepastopol - człowiek o nazwisku tak głupim, że aż nie potrzebuje pseudonimu:

Tak, to oczywiście on zainscenizował całą awanturę, by ściągnąć Tytanów w pułapkę

Sylvester zaprasza dwójkę Tytanów do siebie pod pretekstem omówienia problemu teenage prejudice, ale na miejscu...

"The fools! They always fall for that -- we-teens-need-help-nonsense!"

I co tu kryć, Sylvester zna się najwyraźniej na swojej robocie - mechaniczne ustrojstwo na środku pokoju to honest-to-gosh antigravity device:

Sylvester najpierw podnosi grawitację tak bardzo, że Donna i Roy nie mogą się ruszyć - a potem odwraca ją, nokautując Tytanów uderzeniem o sufit.

Kolejny komiksowy wynalazek, który zmieniłby losy ludzkości i zarobił dla twórcy miliardy dolarów - wykorzystany, by poznęcać się nad nastolatkami! Ale nie kwestionujmy decyzji naszego technicznie utalentowanego młodzieńca; nim minie kwadrans, ma już Roya i Donnę tied up and helpless:

W porównaniu z wieloma innymi łotrowskimi więzami, które składały się niemalże z trzech owinięć i pętelki na kokardkę - it's not a bad tie, actually

Pamiętacie, jak wspomniałem, że Sylvester Sepastopol to nazwisko takie, że nawet pseudonimu nie trzeba? Otóż sam zainteresowany uważa inaczej! Przed wami...

So, uh... did you put the costume *over* the suit and tie - or was it like a creepy scene with Roy and Donna forced to watch you strip?

Punch - na co zwraca uwagę Donna - ma stanowić odniesienie do brytyjskiego teatru kukiełkowego, w którym Punch i Judy są tradycyjnymi postaciami. Roy z kolei mówi to, co myślimy chyba wszyscy - Punch nawet in-story traktowany jest jako żenująca figura!

Przenieśmy się tymczasem do amerykańskiego Midwestu, gdzie... oburzeni rolnicy chcą rozpędzić młodzieżową dyskotekę w stodole? It's some Footloose thing, I guess.

"San Francisco East" to uroczy detal - miasto znane ze swobody obyczajowej użycza nazwy wiejskiej dyskotece!

Rolnicy się nie patyczkują - jak widać, do nauczenia nastolatków moresu mają im posłużyć nie tylko kije, ale i strzelby. This will not stand... ale nim druga drużyna Tytanów ruszy z pomocą - najpierw łyczek wody na wzmocnienie:

Popijający Aqualad jest piękny - ale muppetowaty Robin obok jeszcze piękniejszy!

Kid Flash radzi sobie z rolnikami po rolniczemu:

Ach, tłum wygrażający widłami, klasyk. Również: tzw. pixie boots Robina w pełnej krasie!

Gdy agresywni wieśniacy zostają rozpędzeni (niestety, nie było nam dane poznać ich głębszej motywacji), Tytani mogą nacieszyć się potańcówką w stodole. Ale i ta oczywiście okazuje się pułapką zastawioną przez Sepastopola Puncha:

Punch - wynalazca nie tylko maszyny do kontroli grawitacji, ale i nowoczesnego electro rave

Takiej wiejskiej potańcówki jeszcze świat nie widział - z głośników dobiegają dezorientujące dźwięki, światła zamieniają się w potężne stroboskopy i ogólnie robi się z tego hardcore rave party. Tytani nie są w stanie zdzierżyć rozrywek przyszłości, zbierają więc manto od sługusów Puncha: 

Nadchodzą lata '70 - nim disco stanie się dowcipem, disco bandits powyżej będą nowoczesnymi łotrami!

Obie drużyny Tytanów pokonane! Punch teleportuje Robina, Aqualada oraz Kid Flasha do swojej kryjówki (poza maszyną kontrolującą grawitację posiada bowiem w arsenale działający teleporter), gdzie czas na wielki finał. You know the drill - deadly deathtraps, ironic doom, the whole nine yards. 

Kid Flash skrępowany zaciskającymi się przy ruchu pasami! Łuk Speedy'ego leżący tuż poza jego zasięgiem! Tak, szczególnie to ostatnie z pewnością się nie zemści - dobra robota, Punch!

Pycha Puncha (który, oczywiście, z niewiadomych powodów wychodzi z komnaty tortur) zostaje ukarana dosłownie dwa panele później; chłopaki mogą rywalizować towarzysko, ale profesjonalnie ładnie współpracują:

Łucznik zębowy!

Speedy, z precyzją Robina Hooda, trafia prosto w linę trzymającą Aqualada nad basenem; morski chłopak w kontakcie z wodą szybko odzyskuje siły i uwalnia resztę drużyny:

Gil Kane zdecydowanie daje nam tu bardziej dynamiczne panele niż w Hawk & Dove

Chłopaki rzucają się w pogoń za Punchem, zaś Wonder Girl bierze się za crowd control:

Punch jest przynajmniej dość miły dla swoich zbirów: nie są to jacyś "henchmen", "underlings" czy "minions", a "my helplings"

I tu dochodzimy do absolutnie najlepszej sceny dzisiejszego numeru! Speedy i Robin mają pełną świadomość, że Punch is a joke; taki pajac to nie materiał na poważną finałową bitwę. Gdy chłopakom udaje się zagonić go w kozi róg, postanawiają więc nieco się zabawić:

iks de

A do tego - Robin jest tak grzecznym chłopcem, że przed wyprowadzeniem nokautu...

...zdejmuje Sepastopolowi okularki!

Ten panel to jeden z moich ulubionych paneli z Dickiem Graysonem w ogóle; it's just so him. I tak właśnie kończy się krótka kryminalna kariera Sylvestra Sepastopola! Cześć jego pamięci; mógł zmienić świat swoimi cudownymi wynalazkami, mógł zostać królem muzyki elektro, ale wolał bić nastolatków ubrany w strój dosłownego pajaca.

Czas już się żegnać! Przed nami mała zmiana - Aqualad wraca do morza, biorąc na jakiś czas urlop od regularnego uczestnictwa w grupie; jego miejsce - awansując z roli guest star - zajmie popularny wśród czytelników i czytelniczek Roy Harper, Speedy:  

I to od razu wchodzi z poboczną romance plot! Ta poza zrezygnowanego, niedowierzającego, ale nadal wesołego Robina też jest super; po prostu widać, jak Boy Wonder kręci głową słuchając kolegi!

A nie mówiłem? Fabuła Stepping Stones for a Giant Killer jest bzdurna, łotr numeru fatalny (i to tak, że nawet Tytani o tym mówią), a jego plan - absolutnie pozbawiony sensu; ale, mimo wszystko, i tak czyta się to z bananem na gębie! To zasługa właśnie lekkiego tonu oraz tych uroczych character moments, jak Robin i Speedy grający w papier-nożyce-kamień o przywilej wklepania łotrowi. Z nieco poważniejszej perspektywy, pisanie właśnie takich głupotek było z pewnością branżowym stepping stone dla Mike'a Friedricha - ciekawie widzieć kolejne interesujące nazwisko na łamach Teen Titans, szczególnie ze świadomością, że już za kilka lat zabłyśnie jako redaktor, wydawca i pionier komiksu niezależnego.

Za tydzień wrócimy do Hawka i Dove, gdzie - dobra wiadomość - odbiliśmy się już od dna! Szykujcie się więc na pozytywne zaskoczenie... albo nie szykujcie, bo właśnie zepsułem niespodziankę. Oh well, don't blame me for spoilers! It's a 50 year old comic, after all.

~.~

Missed an episode? Chronologiczną listę wszystkich naszych dotychczasowych spotkań z Tytanami możesz znaleźć klikając tutaj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz