niedziela, 23 października 2022

Panele na niedzielę: dwie fabuły z dwoma braćmi!

To tylko jeden numer, ale aż dwie fabuły - z osobnymi tytułami i w ogóle! Czyżby ktoś stwierdził, że Hawka i Dove łatwiej strawić w małych porcjach? Jeśli tak - joke's on them, ponieważ obie dzisiejsze fabuły są raczej niestrawne! Historia (historie?): After the Cat/Twice Burned, autor: Steve Skeates, data: grudzień 1968 - styczeń 1969!

Dove walczy z brutalnością policji! Powiedzmy.

Steve Ditko zwątpił najwyraźniej w swój projekt, gdyż wraz z dzisiejszym numerem - po całych trzech zeszytach - skończył go nawet rysować. Za stronę wizualną będzie odtąd odpowiedzialny Gil Kane; weteran branży, wśród dokonań którego było między innymi zmodernizowanie postaci Green Lantern w roku 1959 - to on właśnie dał nam Hala Jordana i zmienił koncept bohatera z magiczno-mistycznego na science fiction! Na stronach Hawk & Dove nie uświadczymy niestety podobnej rewolucji... ale co tu będę opowiadał - zobaczmy samodzielnie! Co tam dziś słychać w latach sześćdziesiątych?

Otóż miasto terroryzowane jest tym razem przez niejakiego The Cat, włamywacza w kocim kostiumie. Hank ma ochotę zapolować na przestępcę, zaś Don - chociaż ma za sobą już kilka przygód w kostiumie - znowu wraca do męczenia buły o tym, że nie jest żadnym glory-seeking pseudo-crime-fighter (so many hyphens!).

Cieniowanie na twarzy Hanka to jeden z fajnych detali, które wniósł na strony magazynu Gil Kane 

Don rusza do coffee house - czyżby scenarzyści wzbraniali się przed wysłaniem nastolatka do dyskoteki lub klubu? - zaś Hank kompletnym przypadkiem słyszy podczas patrolu stłumiony wybuch dochodzący z któregoś z wyższych pięter. To musi być The Cat!, wyciąga szybko daleko idący wniosek... i jak zwykle ma absolutną rację, gdyż nikt w redakcji nie ma ochoty wymyślać bardziej realistycznego dochodzenia:

Dalej uważam, że lęk wysokości Hanka to fajny detal - szkoda trochę, że nic z niego nie wynika!

Trochę się tłuką, ale The Cat okazuje się zbyt zwinny jak dla Hanka - i, manewrem prosto z wrestlingowego ringu, nokautuje chłopaka rozbijając mu krzesło na głowie. Złodziej ucieka z workiem kosztowności a'la Bracia Be z Kaczora Donalda, a gdy Hank dochodzi do siebie, musi wytłumaczyć bałagan dziwnie jajowatemu właścicielowi mieszkania:

Oczywiście, konwersacje nie są mocną stroną Hanka - a gdy brakuje mu słów w gębie, i on wyskakuje przez okno! Wykorzystajcie ten trik, kiedy następnym razem znuży was jakaś dyskusja.

A jak tam radzi sobie Don? Lokalny coffee house nie jest, na pierwszy rzut oka, przesadnie ekscytującym miejscem:

Oho, czy to nowe postacie?

Linda i Ruthie z miejsca wydają się skrojone na wymiar jako potencjalne love interests braci; mam trochę wrażenie, że po odejściu Steve'a Ditko Skeates zaczął eksperymentować z wprowadzaniem elementów teenage drama. Nagle okazuje się, że nasze chłopaki mają jakiś krąg znajomych - co niewątpliwie jest zmianą na plus!

Przemoc pojawia się jednak nawet w najmniej prawdopodobnym miejscu - Don (w swoim grzecznym garniturku) i dziewczyny zostają zaczepieni przez agresywnego hippisa (???).   

Hippis-agresor nie proponuje dziewczynom alkoholu, ale... cafe borgia?

Nigdy w życiu nie widziałem kawiarni, która byłaby taką jaskinią zła! Jeśli macie ochotę spróbować ukochanego napoju hippisów-kryminalistów, cafe borgia składa się z 1) kawy oraz 2) gorącej czekolady zmieszanych pół na pół, z dodatkiem startej skórki pomarańczowej oraz bitej śmietany. Drink groźnego półświatka - pijcie z umiarem!

Cóż w obliczu szarpania koleżanki może począć biedny Don, który zaprzysiągł powstrzymanie się od przemocy? W sumie najbardziej byłoby mu chyba na rękę, gdyby zadymiarze po prostu sami sobie poszli. And lo and behold:

Faktycznie sami sobie poszli! Ekstra punkty dla Dona za przekonujący argument: "Hey! Let her go!" Czuć, że to złotousty inteligent naszego duetu.

That could have been a sticky situation - uff, Don, całe szczęście, że nic nie zrobiłeś! Kiedy sytuacja zaczyna się uspokajać, do stolika dosiada się nikt inny, a Hank - mocno poobijany po zatrzymaniu rozpędzonego krzesła twarzą:

Hippis próbuje zagadać, ale poirytowany Hank z miejsca sprzedaje mu lufę - i to tak, że padający długowłosy przewraca stolik!

This coffee house, you guys. Just... this coffee house. Może pierwotnie naprawdę był to jakiś bar pod ciemną gwiazdą, a redakcja kazała Skeatesowi zmienić scenografię na nieco bardziej nastoletnią? It's all just so bizarre.

Nie mniej bizarre jest cała następna strona - ale nie chodzi mi nawet o fabułę (dziewczyny są pod wrażeniem agresywnego Hanka, Don znowu wątpi w siebie), co o prowadzenie czytelniczej linii wzroku. Spójrzcie:

Jak waszym zdaniem wygląda kolejność czytania paneli?

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że tak:

Intuicyjnie idziemy lewo-prawo, a później przekraczająca granice kadrów twarz Dona sugeruje, by podążyć za nią - tak przynajmniej mówią reguły sztuki!

Gil Kane decyduje się jednak na bardzo dziwaczną sekwencję:

Dawno nie widziałem czegoś tak nieintuicyjnego!

W rozmowach o komiksie słyszę czasem - nawet od dorosłych osób, które pod innymi względami są sprawnymi czytelnikami i czytelniczkami - że miewają problemy z kolejnością kadrów. Zawsze wydawało mi się to dziwne... ale powyżej widzimy dowód, że niewprawne prowadzenie linii wzroku jak najbardziej potrafi narobić problemów. Zastanawia mnie tylko, że do takiego zamieszania dopuścił Gil Kane!

Don spaceruje więc smutny po mieście, gdy tym razem to on wpada przypadkiem na łotra numeru - wszystko to jest fabularnie tak leniwe i naciągane, że aż zęby bolą. The Cat zabunkrował się w obrabianym mieszkaniu, ale tym razem jest otoczony przez policję! Don wkracza do akcji...

...i w rezultacie komplikuje wszystkim życie!

A kiedy myślicie, że Dove nie mógłby być już mniej efektywnym superbohaterem...

...w pościgu za przestępcą dosłownie wywala się o śmietnik

Dlaczego Dove pisany jest jako taka chodząca katastrofa? Jeśli wierzyć scenarzyście, wszystko to za sprawą najpierw Steve'a Ditko (który, choć określał się jako obiektywista, zdecydowanie większą sympatią darzył proaktywnego Hawka), a później redaktora - Dicka Giordano (ten z kolei chyba niezbyt dobrze rozumiał centralny dylemat postaci). Skeates mawiał, że ilekroć w jego historiach Dove robił coś heroicznego, to albo Ditko, albo Giordano z miejsca zmieniali go znowu w pozbawionego kompetencji męczybułę - bo tak obaj wspomniani panowie rozumieli pojęcie "pacyfisty". Za sprawą tych kreatywnych spięć Hawk & Dove nie mieli raczej szansy jako marka.

Tak czy inaczej, uciekający The Cat  dostaje kulkę od policjanta. Czy śmiertelną? To pozostaje w sferze dwuznaczności, ale i tak jest to bardzo mroczna scena jak na dobiegającą końca Silver Age. Dove ucieka nękany wyrzutami sumienia; dobrze wie, że włamywacz został postrzelony/zastrzelony przez jego mieszanie się do sytuacji. Chłopak wraca więc pod drzwi speluny-kawiarni, ale humorek już nie ten:   

Don odchodzi zgarbiony i pokonany, w tle gra smutna muzyczka ze starego serialu z Hulkiem

The end? You wish! Dzisiejszy zeszyt podzielony jest na dwie historie; są mocno powiązane, żeby nie było, ale taki The Cat już nie powróci (pewnie dlatego, że nie żyje). Tym razem otwieramy sceną przy śniadaniu państwa Hall; sędzia jak zwykle wygłasza tyrady, a chłopki wyczytują w gazecie, że ojciec koleżanki padł ofiarą pobicia:

Nic dziwnego, że mama chłopaków nie kojarzy żadnej Lindy - blondyna z kawiarni pojawia się dziś po raz pierwszy!

Gazetowy opis napastników kojarzy się Hankowi z szemranymi typami, które kręcą się w okolicy lokalnego placu zabaw. Chłopak niemal wprost deklaruje, że idzie obić im mordy, aż przyznają się do winy - zaś Don krytykuje impulsywność brata i postanawia rozwikłać zagadkę po swojemu.

Spoiler: Hank ma oczywiście - po raz kolejny - rację!

Lindy nie ma akurat w szkole, lecz Don namierza jej młodszego brata. Chłopak ze łzami w oczach opowiada o pobiciu oraz deklaruje, że weźmie sprawę w swoje ręce; jakoś odpłaci zbirom, przyrzeka. Don widzi w młodym własnego nieodpowiedzialnego brata... i ogólnie wątek ten jest nieco lepszy, niż wcześniejsze bzdurki z The Catem!

Hank - jako Hawk - bije zbirów na placu zabaw (nic wizualnie ciekawego), a Don znajduje w końcu Lindę:

Casimer, pol. "Kaźmierz"

Pomińmy wypełniacze (sporo tu wypełniaczy jak na dziesięciostronicową historię) i przejdźmy od razu do finału! Mark, młodszy brat Lindy, zorganizował skądś pistolet i rusza nocą pod dom złowrogiego Kaźmierza. Dove wchodzi do akcji, by uchronić chłopaka przed popełnieniem tragicznego błędu:

Spójrzcie tylko, jak w drugim panelu Dove został odepchnięty; nawet dla Marka to nie przeciwnik, a zawalidroga!

Wywiązuje się szarpanina o pistolet i Don musi (który to już raz?) zdecydować, czy pozostanie wierny swoim regułom. Tym razem jest blisko jak nigdy...

...ale, koniec końców, udaje mu się zająć chłopaka aż do przyjazdu policji.

Policji wezwanej przez Hawka, swoją drogą - zgodnie z planem, wytłukł on z pachołków Kaźmierza wyznanie winy oraz zeznania obciążające szefa (jeszcze kilka minut z Hawkiem i przyznaliby się pewnie do zamachu na Kennedy'ego).

Nieco później Don rozważa sytuację; po raz pierwszy o mało kogoś celowo nie uderzył, i to nie jakiegoś kryminalistę - a chłopaka, którego starał się ocalić! Gdy na miejsce dociera Hank (chciał, jako Hawk, załapać się na nieco przemocy przed przyjazdem policji), Don nie ma do niego cierpliwości - nic a nic:

Finałowa reakcja Hanka to dokładnie moja reakcja na cały ten zeszyt!

You know it, Hank!

It's such a mess, and not even in a fun way. Ogromną siłą Tytanów jest stałe bycie entertaining; nawet te kiepskawe fabuły czyta się nieźle dzięki sympatycznym character moments, dynamice zespołu i obecnym w tle workom wesołego absurdu. Hawk i Dove starają się być poważniejsi w tonie... ale zwyczajnie to nie działa: konflikt charakterów braci jest rysowany zbyt grupą kreską, by mógł pretendować do psychologicznego realizmu.

Wydawnictwo czuło już chyba na tym etapie, że chłopaki nie mają szans na utrzymanie samodzielnego magazynu. Steve Ditko odszedł, a drugi scenarzysta - Steve Skeates - też już właściwie pakuje rzeczy i rusza powoli szukać zieleńszych pastwisk. Odejście oryginalnego twórcy, dziwna struktura z dwiema fabułami oraz nowy rysownik, Gil Kane, dopiero próbujący wyczuć postacie - wszystko to składa się moim zdaniem na low point całej serii.

Dobra wiadomość: od tej pory będzie już chyba tylko lepiej! W przyszłym tygodniu wracamy na łamy Tytanów... gdzie za rysunki również będzie odpowiadał Gil Kane, a za scenariusz... no cóż, zobaczycie!

~.~

Missed an episode? Chronologiczną listę wszystkich naszych dotychczasowych spotkań z Tytanami możesz znaleźć klikając tutaj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz