Wspominałem niedawno, że w tym roku szkolnym plan daje w kość i nie mamy kiedy usiąść na porządne sesje serialowe. Tym bardziej doceniłem więc lekką, sitcomową formułę She-Hulk: Attorney at Law!
![]() |
Spotykamy się już po sezonie, więc spoilery poniżej i tak dalej. |
Jennifer Walters to kuzynka Bruce'a Bannera, która - w wyniku naciąganych perypetii (w komiksach jest to procedura szpitalna, w serialu: przypadkowe "zakażenie" w wypadku samochodowym) - otrzymuje od niego transfuzję napromieniowanej krwi i dołącza do rodziny zielonych monstrów. Haczyk w tym, że Jen wiedzie względnie poukładane życie i w nosie ma superbohaterszczyznę; gdyby od niej to zależało, pracowałaby dalej realizując się jako prawniczka.
Ale chwila - przecież to od niej to zależy! Najnowszy wątek w tkaninie MCU jest więc zrealizowany jako komedia obyczajowa w dwudziestominutowych odcinkach, w sam raz pod kotleta czy jako light nightcap wieczorem. Od razu powiem: cieszę się z tego bardzo, bo sztywny marvelowski format telewizyjny - po sześć pełnowymiarowych odcinków na sezon, choćby się waliło i paliło - już od jakiegoś czasu uważam za poważny feler tej marki w telewizji. Dobrze widzieć nieco więcej elastyczności!
![]() |
Conflicts in literature, postmodern: protagonist vs. author |
Ale ja nie chcę oglądać sitcomu o prawniczce-singielce, dało się słyszeć z niektórych stron. And that's perfectly reasonable; jeśli ktoś twardo oczekuje od Marvela superbohaterów ratujących świat... naprawdę, może bez żalu pominąć ten serial. Pod tym względem MCU staje się coraz podobniejsze do komiksów: nikt nie oczekuje od pojedynczego czytelnika czy czytelniczki śledzenia absolutnie wszystkiego - wręcz przeciwnie: you are expected to pick and choose.
Dużo rozczarowań, które widziałem w związku z MCU, związanych było z traktowaniem absolutnie każdej pierdółki jako lektury obowiązkowej. Tymczasem ostatnie filmy dobitnie mnie przekonały, że może nawet lepiej nie oglądać za dużo (czuję przykładowo, że nowy Doktor Strange zyskałby bez kontekstu WandaVision). Nie dajcie więc sobie wkręcić jakiegoś fear of missing out; przecież i tak w każdym kolejnym filmie wytłumaczą wszystko jak krowie na rowie; przecież spokojnie można się cofnąć, jeśli coś pominiętego okaże się jednak super, i obejrzeć achronologicznie.
![]() |
Dużo widziałem narzekania na słabe efekty, ale - szczerze mówiąc - eh, whatever, nie wydawały mi się takie złe; ale wiecie, mówię to z pozycji entuzjasty Arrowverse! |
Choć serial ustami samej Jen zaklinał, by nie uważać go "za ten serial z tymi wszystkimi gościnnymi występami" - daremne to życzenia, próżne błagania! I, szczerze mówiąc, tym lepiej - nie wiem czy zamierzenie, ale zagęszczenie tych gościnnych występów było dla mnie jednym z lepszych gagów. Lubicie cameos?, wydawała się pytać scenarzystka; no to otwierajcie japę, bo jedzie pociąg! Teraz ten gość! A teraz tamten! A teraz...!
Zróbmy więc z tego oś organizacyjną wpisu; jak tam podobały mi się kolejne gościnne występy - i co ciekawego można o nich powiedzieć? Poczynając od najważniejszych:
![]() |
PORCUPINE! |
Nie będę kłamał, jakieś 90% mojej sympatii do Porcupine'a bierze się z jego sportretowania w skierowanej do dzieci starej serii komiksowej Spidey Super Stories (pozostałe 10% to sympatyczna postać kolejnego Porcupine'a ze Spider-Woman: Shifting Gears). Podziwiajcie proste wprowadzenie, które tłumaczy zawiłości natury kolczastego kryminalisty:
![]() |
Come on... |
![]() |
...this is sublime stuff. |
Po drugie:
![]() |
Wong! |
Scenariusz zakłada, że wszyscy kochają Wonga - i nie jest to, przynajmniej w moim przypadku, dalekie od prawdy. Moja żona - widząc Wonga na ekranie - kiwa zawsze głową i szanuje go jako jednego z najlepszych sojuszników z karcianki Marvel Champions; ja z kolei bardzo lubię tę jego lekko cwaniaczkowatą żyłkę. Jak dla mnie: może spokojnie wpadać na cameo do absolutnie każdego marvelowskiego projektu, szczególnie jeśli - jak tutaj - w niezręcznym momencie po prostu otwiera portal i wychodzi. I must depart!
Sekret: pewnie czuję z Wongiem duchowe pokrewieństwo, bo w studenckich latach tak właśnie opuszczałem nudne imprezy. No, bez portalu, ale wiecie; I'm needed elsewhere!
![]() |
Hulk i jego syn z innej planety, Skaar! |
Obecność Skaara wziął mnie kompletnie z zaskoczenia! Dosłownie mignął w końcówce, ale jego występ oznacza odkopanie wątku, który dawno uważałem w MCU za pogrzebany: przygody Hulka na planecie Sakaar. Opowiadający o nich komiks Planet Hulk to jedna z najciekawszych historii tej postaci w ogóle! Krótko mówiąc: Hulk - po kolejnej skutkującej zniszczeniami awanturze - zostaje karnie wystrzelony w kosmos przez swoich "kolegów" z Avengers, ale zamiast na przeznaczonej dla niego idyllicznej planecie ląduje na brutalnym, barbarzyńskim świecie. Podróż go osłabiła, więc przechodzi tam drogę od niewolnika do gladiatora, a następnie od gladiatora do przywódcy powstania przeciwko dekadenckiemu cesarzowi - może i Gladiator z Russellem Crowe wszedł scenarzyście odrobinę za mocno, ale to naprawdę epicko opowiedziana i kreatywnie narysowana fabuła!
Anyways, niejako po fakcie okazuje się, że podczas pobytu na Sakaar Hulk doczekał się syna - a że Hulk znany był na obcej planecie jako "Green Scar", jego syn przybrał imię... Skaar. Jeśli Hulk odgrywał w tej fabule gladiatora Maximusa, to Skaar był raczej Conanem Barbarzyńcą:
No i oczywiście - największa non-surprise, szumnie zapowiadany od samego początku Daredevil:
![]() |
Prawnik Matt Murdock fajnie pasuje do prawniczego show Jen Walters - a do tego fika salta w swoim klasycznym żółtym kostiumie! |
Nie wiem jak u was (biorąc pod uwagę personalizowany feed newsów oraz banieczki informacyjne), ale zapowiadany od samego początku występ Daredevila był dla mnie jednym z najbardziej nużących elementów marketingu She-Hulk. Tak, rozumiem, że serial ugruntowuje go formalnie w MCU - ale czy nie miało to już miejsca w najnowszym Spider-Manie? Fajnie, że Matt wraca, ale... come on. Naczytałem się też o ludziach narzekających na weselsze niż u Netflixa sportretowanie postaci; dla mnie to osobiście żaden problem, a w uczęszczanych przeze mnie komiksiarskich zakątkach powszechna jest generalnie akceptacja tego, że postacie mogą - i wręcz powinny! - być portretowane różnie.
![]() |
Abomination! Znowu - po krótkim występie w Shang-Chi. |
Co oczywiście prowadzi do zielonego słonia w pokoju - chociaż serial został recenzencko przyjęty raczej ciepło, w wielu miejscach w internecie na serialową She-Hulk wylały się standardowe (choć - dziwnym trafem - zwykle powtarzające się przy komiksowych produkcjach z kobietami w roli głównej) wiadra pomyj: że "nieśmieszna", że "szaleństwa politycznej poprawności", że "niszczy postacie" i tak dalej. Zwykle zbywam takie komentarze rześkim pfffff, ale tutaj sprawa jest ciekawsza: serial wszedł bowiem z takimi seksistowskimi nerdami w bezpośrednią polemikę, robiąc z nich de facto łotrów sezonu.
Stąd też podobał mi się finał, w którym Jen nie schodzi na poziom nerdów-seksistów, a odmawia uczestniczenia w finale ze schematyczną nawalanką i dosłownie wychodzi z kadru, żeby wynegocjować lepszy scenariusz (czuć tu mocne echa Johna Byrne'a). Jest w tym mądrość, której mi czasem brakuje; czasem najlepszą reakcją na profesjonalnych internetowych oburzaczy jest po prostu ich zlać i pójść gdzie indziej: nie generować klików, nie generować odsłon, nie wchodzić w polemikę. Sam przecież nie jestem bez winy - nieraz kliknąłem na proponowany przez
algorytmy nagłówek jakiegoś polskiego serwisu o popkulturze tylko po to, by zobaczyć, jakie głupoty napisali tym razem. I nieważne, że robię to w celu ich obśmiania; klik jest klik, biznes jest biznes. Nie oszukujmy się; tak
właśnie działa cała machina outrage journalism ("journalism" w wielkich nawiasach)!
Wiem, wiem; już w erze internetu łupanego mawiało się don't feed the trolls - ale dzisiejsze trolle to już nie pojedynczy mizantropi na listach dyskusyjnych, a zorganizowani kolesie dosłownie reklamujący się nawzajem oraz inkasujący realne pieniądze za to, że ktoś klika w ich obliczone na sztuczną kontrowersję kanały. Jeśli więc chodzi o morały - ten z She-Hulk nie był wcale najgorszy!
![]() |
Nie mam na nią lepszego miejsca, więc... Madisynn, nowa psiapsi Wonga! Była jak najbardziej odpowiednio zabawna, nie powiem, ale marketing serialu robił z niej nie wiadomo jakie objawienie. |
Już w tekście na temat komiksowej The Sensational She-Hulk Johna Byrne'a z 1989 podkreślałem, że metatekstualność oraz przebijanie czwartej ściany to chleb powszedni Jen Walters. Serial pod tym kątem nie rozczarowuje! W komiksach She-Hulk nabijała się z absurdów Comics Code czy - rozerwawszy kartkę, na której wydrukowano jej przygody - robiła sobie drogę na skróty biegnąc przez stronę z reklamami. Serialowa Jen celnie śmieje się z całego MCU jako z Daddy Issues: The Series; uprzejmie transformuje się poza kadrem, by nie dokładać wydatków na efekty; oraz...
![]() |
...wykorzystuje interfejs Disney+, żeby opuścić szczególnie głupią scenę i przejść gdzie indziej! |
Chętnie zobaczyłbym jeszcze mocniejszy nacisk na metatekstualność i więcej zabaw formą; jak to często bywa, MCU plays it a bit too safe for my taste. Okazjonalna kwestia wprost do widzów jest OK, ale czy nie byłoby ciekawie zobaczyć całej fabuły, które kręciłyby się dookoła Jen świadomej własnej fikcyjności? Dawaj, Matt, jedziemy teraz, kaskaderzy grający zbirów mają przerwę!
Nie będę tu pisał z przekory wobec internetowych narzekaczy, że serialowa She-Hulk to czysty geniusz, same delicje i zdumiewająca nowa jakość. Meh, bez przesady, niech Marvel sam robi swój marketing - całość serialu jest nieco chaotyczna; odrębne cząstki sitcomu prawniczego oraz metatekstualnej zabawy nie kleją się szczególnie synergistycznie; nawał gościnnie występujących postaci sprawia, że mało kto dostaje satysfakcjonującą historię. Looking at you, Titania; what was that all about?
![]() |
"Dostajesz w zęby na weselu i już nie wyglądasz ładnie" wydawało się zakończeniem wątku nieco... nie wiem, małostkowym? |
Jako stary komiksiarz jestem jednak zadowolony z adaptacji She-Hulk. Z interpretacji Johna Byrne'a wzięto metatekstualne, humorystyczne zabawy; z wersji Dana Slotta wątek z superbohaterską firmą prawniczą oraz rozmaitych dziwaków z nią związanych; z rdzenia postaci - centralny dylemat: She-Hulk jako tę confident, sexy and glamorous stronę Jen... którą zdrowo jest odłożyć czasem na półkę i pobyć po prostu codzienną Jennifer, bez silenia się na nie wiadomo co (nie jest to skomplikowany symbolizm, ale w jedynym faktycznie udanym wątku romantycznym widzimy tuż przed cięciem-przyzwoitką blade nogi Jen, nie zielone She-Hulk).
Gdybym miał stworzyć prywatną listę oczekiwań względem adaptacji - byłyby to dokładnie elementy powyżej. So... yay, good job! Nie był to serial, przy którym śmiałem się na głos - the best I could do was a sensible chuckle - ale robił to, do czego go skrojono: zapewniał szybką dawkę rozrywki w małych, strawnych porcjach. Czy zapomnę 90% She-Hulk za rok lub dwa? Pewnie tak, ale co się odprężyłem oglądając głupkowate cameos oraz fabułki rozpisane na dwadzieścia minut - to moje!
A skoro już wspomniałem dziś nieskończenie zabawną serię Spidey Super Stories - jeszcze jeden kadr na koniec, tym razem z samą She-Hulk!
![]() |
Staje w obronie zagrożonych gatunków! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz