środa, 24 marca 2021

The Sensational She-Hulk

W jednym z ostatnich wpisów wspominałem o kilku klasycznych superbohaterskich postaciach komediowych - oczywiście, zdrowa porcja komedii to popularny element gatunku, ale przy niektórych postaciach jakby nieco bardziej. DC ma przykładowo swoją Harley Quinn (wywodzącą się zresztą prosto z kreskówki z Batmanem - to w niej pojawiła się po raz pierwszy i dopiero potem zaadaptowano ją do komiksów), Marvel wypromował Deadpoola (i padł w przedbiegach próbując wypromować Kaczora Howarda - pamiętacie film z 1986?) - tych postaci trudno współcześnie nie kojarzyć. Ale co ze wspomnianą w tamtym wpisie She-Hulk? Dziś może zbytnio jej nie widać na wielkim ekranie (jeszcze - zobaczymy ją w serialu w przyszłym roku), ale zaufajcie mi - pod koniec lat '80 była ona niekwestionowaną królową marvelowskiego humoru.

Pierwszy raz pojawiła się w 1980 i - jeśli wolno mi tak powiedzieć - nie było to nic szczególnie sensacyjnego; ot, Jennifer Walters - kuzynka Bruce'a Bannera - trafiła do szpitala i potrzebowała ratującej życie transfuzji. Bruce był pod ręką... ale jego napromieniowana promieniami gamma krew zmieniła Jen w damską wersję Hulka. Różnica była taka, że Jennifer potrafiła kontrolować swoje przemiany wedle woli oraz zachowywała pełnię władz umysłowych również w formie zielonego alter-ego. Ba, nawet preferowała formę She-Hulk i podkreślała, że czuję się w niej silniejsza (także pod kątem charakteru), mniej zakompleksiona i pozbawiona niepotrzebnych zahamowań. 

Krótko mówiąc - takie tam superheroing, nic nowego. Sensacyjne zmiany pojawiły się dopiero, gdy She-Hulk dostała w 1989 swoją drugą serię, której autorem był John Byrne.

And she'll do it, you better believe it

John Byrne to komiksowa szycha - rysował klasyczne numery X-Menów czy Fantastycznej Czwórki, siadając do She-Hulk miał więc w dużej mierze wolną rękę. A tym, na co Byrne miał w tym przypadku ochotę, była a cheesecake book - czyli seria, której połowa atrakcyjności polega na tym, że atrakcyjna pani pręży się i wdzięczy na kolejnych pin-upowych panelach. A że - jak wiadomo - najlepszym sposobem na dodanie cheesecake book odrobiny klasy jest dobroduszny i lekki humor, wszystko poszło właśnie w tym kierunku.

Rdzeniem tego humoru było to, że według koncepcji Byrne'a She-Hulk była doskonale świadoma bycia bohaterką komiksu. Wykłócała się więc z autorem, krytykowała jego głupie pomysły fabularne, a gdy czuła się już wymęczona - domagała się cięcia i wstawienia w zeszycie jakiejś sub-plot z kimś innym, żeby mogła odpocząć. Krótko mówiąc, czwarta ściana była w tej serii nie tyle przebijana, co całkowicie rozbita wielkim młotem i zgruzowana gdzieś za sceną.

She-Hulk chciała jakichś porządnych marvelowskich kosmitów, a tu rzeczywistość skrzeczy

Przygody She-Hulk również były odpowiednio absurdalne - Byrne pokopał w marvelowskich archiwach w poszukaniu co głupszych konceptów, i odnalazł perły takie jak Spragg, Żyjące Wzgórze, Toad Men z panelu powyżej czy - jak zwykło się ich czule nazywać w fandomie - ludzie-szparagi z planety zniszczonej kiedyś przez Dark Phoenix. Oczywiście, She-Hulk również ignoruje poważną nazwę z apostrofami i innymi cudami i mówi na nich ludzie-szparagi.    

Czasem She-Hulk prosiła o przejście do jakiejś sub-plot, bo był zmęczona; czasem by się w spokoju przebrać; a czasem by spuścić komuś łomot tak potężny, że Comics Code nie puściłby tego na łamy
Żarty z Comics Code - o którym też już wcześniej wspominałem - są w ogóle jednym ze stałych gagów; hey, it's a Code-approved book!, temperuje z udawanym oburzeniem czyjś bardziej pikantny dowcip bohaterka. W innej sekwencji jej przyjaciółka nie może się nadziwić, że pomimo heroicznego boju z łotrem numeru i przebicia się przez parę ścian sukienka She-Hulk nie podarła się ani odrobinę i nadal zakrywa to, co zakrywać powinna:
Comics Code najlepszą ochroną

Przyjaciółka She-Hulk - Weezi - też jest wspaniałą postacią; w latach czterdziestych znana jako Blonde Phantom, w serii Johna Byrne'a wraca jako odpowiednio starsza kobieta, również świadoma tego, że jest postacią komiksową. Celowo wprasza się ona na łamy magazynu, gdyż - jak wiadomo - superbohaterowie i superbohaterki się nie starzeją; przynajmniej tak długo, jak ich przygody są wydawane. Weezi miała czas, by jej wiek poszedł nieco naprzód od ostatniego pojawienia się w druku, ale decyduje położyć temu kres:

Joan Blondell, dla waszej wygody! Czytelnicy z epoki mogli kojarzyć ją z Grease - jednej z jej ostatnich ról - ale gdy była młodsza, mogłaby z powodzeniem grać Blonde Phantom!

Weezi ma już lata praktyki w byciu postacią komiksową, uczy więc Shulkie (bo tak z czułością zdrabniano She-Hulk) paru sztuczek. Wśród nich jest na przykład przechodzenie wprost pomiędzy panelami:

Super metoda transportu - niezależnie, czy trzeba szybko dostać się do restauracji, czy do odległej galaktyki!

Takie zabawy formalne idą jeszcze dalej - She-Hulk potrafi przebić się pięścią na drugą stronę kartki komiksu, zrobić sobie skrót przez kolumnę z ofertami sprzedaży i wydrzeć sobie wyjście z drugiej strony:

Kliknij, by powiększyć do metatekstualnych rozmiarów! Warto, bo w drobnym tekście fikcyjnych ogłoszeń i wycen zeszytów znajduje się kolejny worek gagów. 

Nie mówiąc już o tym, że im dalej w las, tym częściej nasza bohaterka zwraca się również do czytelników, patrząc nam z komiksowego panelu prosto w oczy; a poza jej autorem w ramkach i przypisach zaczyna pojawiać się również Renée Witterstaetter, redaktorka serii - która komicznie naciera uszu Byrne'owi, gdy ten robi nieprzewidziane wojaże w inny styl rysowania, albo spiera się z She-Hulk o to, kto właściwie prowadzi tu narrację i jakiego rodzaju:

She-Hulk jest prawniczką, swoją drogą, i jedna z jej późniejszych serii idzie mniej w kierunku metatekstualnym, a bardziej w stronę komedii sądowej. Co zobaczymy na serialowym ekranie? Kto wie!
Najstraszliwsza kara dla autora! Renée nie zna litości, ale ktoś ich tam musi trzymać w ryzach.

Autoironiczne wymiany mają też miejsce pomiędzy postaciami - jak wtedy, gdy Weezi komentuje kilka ostatnich paneli, w których She-Hulk wdzięczyła się w pin-upowych pozach zdroworozsądkowym kobieto, tu się w głowę puknij:

O faktycznie, tła jakieś takie słabe!

A że seria ta - z racji na humor i sympatyczne postacie - była popularna także wśród czytelniczek, cheesecake był też też okazjonalnie uzupełniany przez swój męski odpowiednik, czyli tak zwany beefcake art - tak jak wtedy, gdy partner She-Hulk po kolejnym boju oddawał jej koszulę (bo tym razem najwyraźniej nie założyła Comics Code approved sukienki):

Zwróćcie uwagę na cieniowanie na klacie Wyatta; She-Hulk marudziła wcześniej właśnie o nowocześniejszy styl cieniowania ("Byrne, wiem że w innym komiksie go robisz, wysil się może tutaj też, co?!")

Tak więc - tak, jest to niezaprzeczalnie a cheesecake book, ale przy tym też pełna uroku i inteligentnego humoru. Współcześnie jej metatekstualny i autoironiczny humor nie jest już być może tak rewolucyjny, jak pod koniec lat '80 - trochę bardziej przyzwyczailiśmy się do przebijania czwartej ściany w różnych mediach - ale nadal jest to rzecz, którą warto znać, a może i wręcz nabiera teraz dodatkowego uroku retro. Znaczące moim zdaniem jest, że w fanowskiej pamięci The Sensational She-Hulk zapisała się nie jako ta seria, gdzie She-Hulk pozuje jak na sesji zdjęciowej, ale jako ta zabawna seria, gdzie She-Hulk rozwala czwartą ścianę. Bohaterka robi w niej to samo, co później Deadpool - i to, moim zdaniem, pod wieloma względami w lżejszy i bardziej naturalny sposób. I nawet ten cheesecake art, gdy już się pojawia, jest zrealizowany w odpowiednim stylu i smaku; tak jak stare grafiki pin-upowe robiony jest z uśmiechem, kolorem i mrugnięciem okiem, nigdy nie dryfując w przesadnie dosadne rejony. It's a Code book, after all.

Skąd mój impuls do powrotu do komiksów z She-Hulk? Poza wpisem, w którym przelotnie o niej wspomniałem, jest ona jedną z postaci w sympatycznej kooperacyjnej karciance Marvel Champions, w którą ostatnio grywamy i o której z pewnością też trochę kiedyś napiszę; no i, jak już wspomniałem na początku dzisiejszego spotkania, w przyszłym roku powinniśmy zobaczyć serial z Jen Walters w roli głównej! Ma on być utrzymany w komediowym tonie, zobaczymy więc, czy pójdzie w stronę przebijania czwartej ściany i She-Hulk będzie wychodzić z planu, trąci reżysera łokciem i przejdzie prosto przez studio do innego kawałka scenografii; czy może będziemy mieć gatunkowo serial prawniczy w stylu Ally McBeal (yup, I'm dating myself here) z superbohaterami - który też może być mocno metatekstualny, gdyż w sądowej rozprawie She-Hulk potrafiła wyciągnąć jako dowód konkretny zeszyt komiksu i pokazać ławie przysięgłych, co oskarżony superłotr zrobił w numerze #43. WandaVision pokazała, że Marvel nie boi się w telewizji odrobiny formalnych zabaw - mam więc nadzieję, że z She-Hulk poszaleją jeszcze bardziej!

Ja tymczasem wynurzę się z tej wyprawy w komiksową historię i rozejrzę za bardziej współczesnymi numerami She-Hulk!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz