Wybiła godzina grozy. Oto przerażający moment, którego wyczekiwaliście i wyczekiwałyście z lękiem. Oto... JEDZ Z ANGLISTĄ.
![]() |
Previously on JEDZ Z ANGLISTĄ: robiliśmy schabik |
Dobra, przechodząc do konkretów - będziemy dziś marynować jaja.
Co, zakrzykniecie w przerażeniu, jak to marynować jaja? Anglisto, czy należy wezwać Legion of Super-Heroes, by wyprowadził cię z tego bluźnierczego szaleństwa? Czy na pewno chcesz to robić? Tak, czytelniczki i czytelnicy! Słuchajcie - marynowane jaja to klasyk amerykańskich przydrożnych barów; tajemniczy stojący na kontuarze słój, w którym unoszą się te właśnie pyszności. Marynować można zresztą wszystko; któż nie miał okazji skosztować marynowanego śledzia? A jeśli myślicie, że marynowany śledź jest dobry, to moja teściowa robi marynowanego kurczaka w panierce i jest to jedna z najsmaczniejszych rzeczy, jakie w życiu jadłem! Zapraszam więc was w podróż poza granice wyobraźni; w podróż w jedną stronę; w podróż, w której będziemy marynować jaja.
Jak to mawia moja młodsza siostra: fujka.
Zaczynajmy!
Oto nasze składniki! Co musicie mieć pod ręką, by dołączyć do grona marynatorów jaj?- litrowy słoik
- osiem do dziesięciu jaj
- BUTLA OCTU (starożytne mistrzynie doradzają jabłkowy, ale ja mam akurat spirytusowy)
- cebula, sztuk jeden
- curry
- ziarna gorczycy
- kilka ząbków czosnku
- cukier
No dobra, tak naprawdę nie potrzeba całej butli octu (szklanka wystarczy), ale kupcie świeżą butlę - ocet się w domu zawsze przyda i zawsze jest go za mało. Składniki na miejscu? No to do roboty!
Jaja już obrane! Możemy brać się za przygotowanie zalewy. Z zalewą będzie trochę tak, jak z zalewą do ogórków - wszyscy mają swoją recepturę i będą obstawać przy fakcie, że woda z lokalnego źródełka, pół liścia dębu i noga muchy to obowiązkowe składniki; myślę jednak, że należy po prostu znaleźć własne proporcje. To, co wam proponuję, traktujcie jako po prostu baseline. Nie bójcie się eksperymentować! Od marynowanych jaj nikt jeszcze nie umarł [citation needed].
Oto składniki zalewy! Szklanka octu, gorczyca, czosnek, cebulka, cukier, curry - proporcje to takie eh, whatever. Ja tym razem użyłem dwóch łyżek stołowych cukru, większości torebki curry, jednej cebulki i dwóch ząbków czosnku. Potrzeba też nieco wody, której tu nie uwieczniłem - pół szklanki powinno być OK. Reguła mówi, że im większa proporcja octu do wody, tym lepiej jaja się zakonserwują - wiele przepisów mówi nawet o proporcjach pół na pół, ale Anglista woli err on the side of caution - szklanka octu, połówka wody.
Wszystkie
składniki mieszamy w garnuszku i gotujemy na małym ogniu. Jak długo?
Przyjęta mądrość mówi, że tak długo, aż ocet się zagotuje, a cebulka
zacznie robić się przezroczysta. Podkreślmy - zacznie; nie chodzi
tu o to, by zrobił się z niej bezbarwny flak, ale gdy zobaczycie, że
krawędzie zaczynają tracić kolor - to jest to. Poczekajcie wtedy
pięć-dziesięć minut (ja preferuję bliżej pięciu), aż zalewa wystygnie.
Zachęcam też do wąchania zalewy; jeśli pachnie wam apetycznie, to i z
jaj będziecie później czuć zadowolenie. Uważajcie tylko, by nie
zaciągnąć się za bardzo wonią gotującego się octu - albo zaciągnijcie
się, raz się żyje!
It's showtime! Zalewamy jaja zalewą. Octowa zalewa powinna przykrywać jaja kompletnie, tak, by żadne nie wystawało ponad powierzchnię. Jeśli zalewy jest za mało, zagotujcie szybko nieco octu - ocet gotuje się błyskawicznie - i dolejcie do słoika. Powtórzę raz jeszcze, bo to faktycznie ważne - zalewa ma całkowicie zakrywać jaja, żeby uniknąć nieprzyjemności. Nie bójcie się; robię marynowane jaja chyba od drugiego sezonu Arrow - czyli od dziesiątek lat - i nikt nigdy nie doświadczał nieprzyjemności żołądkowych. Wszystko dlatego, że zalewa całkowicie zakrywa jaja.
Produkt końcowy! Niemal, gdyż jaja w zalewie powinny teraz wystygnąć i trafić do lodówki. Na jak długo? Akademickie spory trwają, ale konsensus mówi - przynajmniej kilka dni. Moim zdaniem jaja dobrze przechodzą smakiem zalewy po minimum dwóch tygodniach. Teoretycznie można je ponoć trzymać poza lodówką, ale nie szalejmy - jaja lodówkowane na pewno będą bezpieczniejsze.
Liczę na to, że marynowane jaja przyniosą wam dużo radości. Są generalnie dwa scenariusze, i to oba wesołe: pierwszy - wyciągacie słój z jajami na imprezie, opisujecie co to, po czym wszyscy zaczynają się krzywić; wciągacie wtedy takie jajo ze słoja i zdobywacie reputację jakiegoś szalonego imprezowego satyra. Scenariusz drugi - wyciągacie słój z jajami i budzi to wśród zebranych entuzjazm; w takim przypadku wszyscy wciągają po jaju i jest to nagrodą samo w sobie!
Marynowane jaja można jeść jak dusza zapragnie - same, z dodatkami, jako zagryzkę, na chlebie; co tylko przyjdzie wam do głowy. Jak wyjdzie ta partia? Przekonamy się już niedługo - na waszym ulubionym blogu komiksowo-planszówkowo-książkowo-muzyczno-kulinarnym!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz