Powiedzieć o mojej kolekcji winyli, że jest eklektyczna, to jak nie powiedzieć nic! Pierwszy odtwarzacz winyli kupiłem prosto z hipermarketowej półki, kiedy byłem jeszcze studentem; kosztował około stu złotych i służył mi przez lata. Gdy w końcu wyzionął ducha - okazało się, że jest spory kłopot z jego rozmontowaniem, bo zbudowano go w magicznej technologii bez użycia śrub; było to po prostu pudło ze sklejki sklejone na fest klejem do drewna. Gdy moje otoczenie się o tym dowiedziało, przy najbliższej większej okazji otrzymałem bardziej profesjonalny i nowoczesny sprzęt, za co jestem wdzięczny do tej pory!
Wracając jednak do kolekcji winyli, rodzina szybko zwietrzyła, że jest w końcu co zrobić ze wszystkimi tymi starymi płytami zalegającymi po szafach i strychach. Przywiozłem/przywiozłam ci płyty! było przez jakiś czas stałym refrenem spotkań - a poza rodzinnymi starociami trafiały też do mnie zbiory z ulicznych wystawek (przejeżdżałem, widziałem i przypomniałem sobie, ze masz odtwarzacz, może coś tam znajdziesz dla siebie) czy już skrojone bardziej precyzyjnie pod mój gust prezenty od znajomych.
W rezultacie wśród moja winylowa kolekcja to przekrój od Ireny Santor do podziemnej klubowej elektroniki; od niemieckich szlagierów z lat '70, przez rosyjskie pieśni ludowo-biesiadne po progressive rock operę; od pierwszego wydania pierwszej płyty Lombardu po najnowszy świąteczny album Dolly Parton.
Anyways, dosyć tego wstępu, bo nie doczekacie się tej muzyki na dziś! Otóż odsłuchiwałem pewnego dnia jedną z niemieckich Schlager płyt, gdy usłyszałem poniższy wesoły utwór; teledysk jest obowiązkowy, choćby dla samej mody z epoki!
Muszę przyznać, że jestem miłośnikiem country (i w klasycznym, i w bardziej nowoczesnym wydaniu!), a moje składanki tego gatunku są słynne jak Kaszuby długie i szerokie - więc potrzebuję nieco świadomego samozaparcia, by country nie zdominowało za bardzo naszych Muzycznych Poniedziałków!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz