Jaki jest twój ulubiony film? Jaka jest twoja ulubiona książka? - podręczniki i maturalne zestawy egzaminacyjne są pełne takich pytań, i sam miałbym duży problem z uczciwym udzieleniem na nie odpowiedzi. Doradzam więc zwykle uczniom i uczennicom, żeby - w razie problemów - nie namyślać się za bardzo i po prostu podać pierwszy tekst kultury, który przyjdzie im do głowy; w zadaniu takim nie chodzi przecież o to, żeby poznać tak naprawdę czyjś gust, ale po prostu upewnić się, że osoba taka potrafi komunikować się na tematy związane z kulturą - użyć trochę słownictwa w rodzaju plot czy character, rzucić, ze film był gripping, a książka była a real page-turner i maksimum punktów już w kieszeni.
Nie miałbym jednak problemu z odpowiedzią na przynajmniej jedno z pytań tego typu: moim ulubionym artystą jest zdecydowanie Mark Knopfler. Nie sądzę też, by coś mogło zagrozić jego pozycji; to nie tylko kwestia samego stylu muzycznego - który tak zręcznie lawiruje pomiędzy rockiem, country oraz elementami folku; to nawet nie tylko kwestia sprawności gitarowego warsztatu, nie tylko tonu i barwy głosu, nie tylko tekstów, które są gęste od odwołań i inspiracji historyczno-kulturowych; to wszystko może docenić każdy.
Mark Knopfler jest moim ulubionym wykonawcą, gdyż jego muzyka jest nierozerwalnie spleciona z moimi wspomnieniami. Jego płyta była pierwszym albumem CD, który kupiłem w życiu za własne pieniądze; jego muzyka była moim tłem, gdy kolejną jesienią wprowadzałem się do kolejnej stancji na studiach, trzysta kilometrów od domu; jego duet z Emmylou Harris był pierwszym, co poszło z głośników na naszym weselu. Rozumiecie więc chyba, że pod kątem personal meaning - he just can't be beat!
Nie jest to muzyka, której słucham najczęściej - ale gdy już słucham, to robię to całymi albumami i delektuję się okazją. Słuchanie kompletnych albumów - i, oczywiście, umiejętność artystycznego stworzenia albumu, a nie prostego zbioru pojedynczych piosenek - to coś, o czym moim zdaniem zawsze warto pamiętać; odbiór różni się dla mnie jak obejrzenie krótkiego klipu na youtube skontrastowane z całością filmu, z którego ten klip został wycięty. Klip też może być fajny - ale nie będzie miał całej emocjonalnej i tematycznej podbudowy, którą daje dłuższa forma.
Muzyczne Poniedziałki poświęcone są jednak pojedynczym utworom, zaproponuję więc wam dzisiaj kawałek, w którym spotykają się moje dwie pasje: muzyka Marka Knopflera i gin!
Już sam tytuł - Madame Geneva - jest klarownym nawiązaniem do ginu. Jak pisze strona guidelondon.org.uk:
Gin became so popular that it took on an identity – Madam Geneva. Geneva was the name initially given to the drink by the English and derives from the Dutch name for it, “Jenever”, which itself comes from the Dutch for Juniper – the berry that gives gin its distinctive flavour. Geneva was eventually shortened to Gin. To understand the figure of Madame Geneva, it should be noted that this was around the same time that the figure of Britannia came into being. Today you’ll find statues of Britannia all around London – from government buildings to national museums and train stations. A lady with a helmet and trident, she represented Britain’s growing self-confidence as a seafaring nation in the 1700s. One could see Madame Geneva as Britannia’s alter-ego, a figure that represented another aspect of Britain – the part that enjoyed a good, stiff drink. There were no statues made of Madame Geneva, but people would praise her, raise toasts to her, write poetry and pamphlets about her and, eventually, hold funerals for her.
Inne nawiązania - czym była Gin Lane, o co chodzi ze sprzedawaniem confessions for a penny a sheet i tak dalej - zostawię już może waszej własnej dociekliwości, by nie przedłużać tego wpisu w nieskończoność. Zachęcam do pokopania w tekstach Marka Knopflera - bo zdecydowanie jest w czym kopać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz