Anglisto, zapytacie, czy jest jakaś marka komiksowa, która cię przytłacza? Czytasz te bzdury od dekad, ale czy są jakieś zakamarki komiksu superbohaterskiego, gdzie czujesz się czasem jak dziecko we mgle? No jasne! Są to X-komiksy, które stanowią de facto całe osobne pod-uniwersum Marvela (moim zdaniem ciekawsze oraz koncepcyjnie spójniejsze niż "główny" Marvel). Chociaż przeczytałem ich tony, zawsze wydaje się być ich więcej, więcej i więcej; mam wrażenie, że na każdy znajomy X-Factor znajdzie się piętnaście serii typu Excalibur, w których dzieje się... Profesor X tylko raczy wiedzieć co.
Nie znaczy to, że nie mam na tym polu doświadczenia - czytałem X-Men od samych początków w Silver Age, od oryginalnej piątki mutantów Stana Lee i Jacka Kirby'ego. Ówczesny magazyn - wtórny zarówno wobec Doom Patrol, jak i własnych komiksów Marvela z epoki - był raczej wydawniczą klapą; nowego życia nabrał dopiero w 1975 pod piórem Chrisa Claremonta (oraz z rysunkami Dave'a Cockruma, który wniósł tam sporo genów Legionu Superbohaterów z DC - jego Wolverine to przecież Timber Wolf z odpiłowanym numerem seryjnym).
W latach '80 X-tytuły zaczęły się mnożyć, a ja - z moją sympatią do nastoletnich postaci - poszedłem ku The New Mutants; przez tę dekadę towarzyszyli mi Cannonball, Magik, Wolfsbane i reszta dzieciaków. Lata '90 to prawdziwa eksplozja (lub X-plozja, by trzymać się nomenklatury!) komiksów z mutantami; jasne, trudno czytać X-Menów i nie znać Age of Apocalypse oraz podobnych eventów z epoki, ale ja wolałem przeczekać te trudne czasy razem z nową młodzieżą: towarzyszyli mi wówczas Jubilee, Chamber, Husk i reszta Generation X. Lata '00 to dla mnie głównie nowa inkarnacja The New Mutants - Academy X, z której wywodzą się Surge, Dust czy wiecznie zabawny Rockslide, zaś lat '10 nie śmiem jeszcze podsumowywać - lubię mieć kilka lat perspektywy historycznej!
Anyhoo, widzicie chyba, że w moich komiksowych podróżach wędruję - jak na nauczyciela przystało - razem z kolejnymi klasami i rocznikami młodych mutantów. Śledzę potem z pedagogicznym entuzjazmem ich kariery; o, Wolfsbane, pracujesz teraz w agencji detektywistycznej? Ładnie! Magik, jesteś jedną z Phoenix Five? Ale awans! Jubilee, teraz ty też jesteś mentorką młodego pokolenia? Przybij piątkę! Bardzo rzadko wracam jednak do głównych serii X-Menów, tak samo jak rzadko czytuję Avengers czy Justice League. Wolę pływać w tych pobocznych odnogach, w tych seriach o mniejszej skali - często znajduję tam więcej dobrej pracy charakterologicznej oraz ciekawszą kreskę.
I jedno, i drugie znalazłem na łamach dzisiejszego komiksu. Oto Magneto Cullena Bunna z roku 2014!
Cullen Bunn jest autorem horrorów, najlepiej znanym chyba z wydawanej pod szyldem Dark Horse serii Harrow County - na tyle popularnej, że nawet doczekała się ostatnio adaptacji jako planszówka. Styl horroru jest wyraźnie wyczuwalny na łamach dzisiejszej serii, gdzie Magneto - wieloletni antagonista X-Menów - nie pojawia się bynajmniej od razu na pierwszej stronie. O nie; he's the boogeyman, he's the monster in the dark - słyszymy relacje świadków, którzy mieli niefart go zobaczyć...
...później zaś widzimy na ulicy jedną z jego ofiar. Na tym etapie komiksowej sagi Magneto jest osłabiony, to już nie bóg jednym gestem zgniatający łodzie podwodne i ściągający asteroidy z orbity; teraz, starszy i bardziej zmęczony, jest zmuszony pracować z metalowymi plombami czy spinaczami. But if anything, it makes him even more scary.
Gdy widzimy po raz pierwszy naszego protagonistę, dzieje się to w bardzo stonowanych scenach; to zwykły mężczyzna w czarnym golfie, spokojnie robiący sobie kawę w motelu. Spokojnie planujący cudzą śmierć - oczywiście, jak wierzy, uzasadnioną; planuje zemścić się na kolejnym mordercy mutantów. I może ten morderca oddał się już w ręce policji... but a whole 'nother brand of justice is coming to him:
Widać to chyba i bez mojego komentarza, ale podkreślę - Gabriel Hernandez Walta is absolutely killing it as an artist, a kolorystka - Jordie Bellaire - doskonale czuje nastrój grozy. Nic dziwnego: doczekała się nagrody Eisnera między innymi za pracę przy komiksowych X-Files! Im więcej o tym myślę, tym bardziej wszystko nabiera tu sensu: Magneto już od pierwszego zeszytu budzi skojarzenia z Archiwum, a gdyby w drugim numerze śladem Mistrza Magnetyzmu ruszyli Mulder i Scully, pokiwałbym pewnie głową i pomyślał no pewnie, no tak, oczywiście. Tym razem, po prostu, to monster of the week jest protagonistą.
![]() |
Magneto - nawet osłabiony - nadal jest czymś więcej, niż tylko mordercą czy potworem w ciemności; jest siłą natury, co Bunn podkreśla niejednokrotnie! |
Szybki aside: rozpływam się tu w pochwałach, więc uczciwie przyznam, że Magneto to mój ulubiony łotr Marvela - a może i ulubiony komiksowy złoczyńca, kropka. Standardową fanowską odpowiedzią na pytanie o ulubionego łotra wydawnictwa jest zwykle Doktor Doom - i ja sam też kocham dobrego Doktora; he's so gloriously over the top, he's so endlessly entertaining! Magneto jest dla mnie jednak więcej niż tylko entertaining; jest charakterologicznie fascynujący.
Jest on, moim zdaniem, jednym najdoskonalszych przykładów komiksowej evolution by iteration. Zaczynał w Silver Age jako dwuwymiarowy maniak marzący o WŁADZY NAD ŚWIATEM! (koniecznie wielką czcionką i z wykrzyknikiem); później, w erze Claremonta, doczekał się pierwszego głębszego zniuansowania jako ofiara Holokaustu.
![]() |
Retrospekcje w okupowanej Polsce! |
Później, na przestrzeni dekad, każda pisząca go osoba dokładała swoją cegiełkę do charakteru Erika/Maxa/Magnusa. Wiele z tych cegiełek było banalnych lub marnych - te filtrował czas oraz czytelnicze uznanie. Kilka z nich okazało się jednak trwałych; seria po serii, charakteryzacja po charakteryzacji, otrzymaliśmy w końcu po sześćdziesięciu latach pracy (równa sześćdziesiątka stuknie we wrześniu tego roku!) złożony i interesujący portret.
Ale Anglisto, zapytacie, przecież dobry powieściopisarz czy powieściopisarka jest w stanie stworzyć angażującą, złożoną psychologicznie postać samodzielnie, w parę miesięcy czy lat; a ty zachwycasz się tu, że Magneto jest świetnym łotrem... po sześciu dekadach pracy? Macie jak zwykle rację, ale Magneto ma coś, czym te "oryginalne" postacie o indywidualnym autorstwie nie dysponują: historyczny autentyzm. Nie wchodząc w pretensjonalne wywody, w jego przypadku czas jest składnikiem, a upływ realnych lat to technika literacka. Magneto - przez większość swego istnienia postać zaangażowana społecznie - odbijał trendy oraz wrażliwości kolejnych dekad; czasem bywał lustrem karykaturalnym, ale kolejne jego wersje wygładzały, ulepszały oraz reinterpretowały takie niedoskonałości.
Jak pogodzić to, że był wojownikiem o prawa mniejszości oraz rasistowskim ekstremistą? Zarówno terrorystą, jak i głową własnego państwa? Ofiarą jednej z największych zbrodni w historii ludzkości oraz wielokrotnym mordercą? Jest coś niebywale ikonicznego w tej postaci; kolejne pokolenia twórców i twórczyń coraz świadomiej wydają się podkreślać, że Magneto jest karą, na którą sami sobie, jako ludzkość, zasłużyliśmy.
![]() |
"You no longer fit my picture of a mutant" - czy Magneto tylko ironicznie parafrazuje filozofię morderców... czy może jednak uczciwie się z nią zgadza? |
Cullen Bunn - nie on pierwszy zresztą - bardzo mocno nawiązuje do wszystkich tych warstw tożsamości i historii. Holokaust wraca w retrospekcjach; jego echo wybrzmiewa w kolejnych tragediach: hekatombie szesnastu milionów mutantów na Genoshy, późniejszym Decimation (z "No more mutants" padającym z ust Scarlet Witch) czy dosłownych obozach koncentracyjnych, które budują kolejni wrogowie homo superior. To często bardzo ciężkie metafory... ale wszystkie czemuś służą, i niejednokrotnie są punktem wyjścia do ciekawych refleksji.
![]() |
"...but conviction." |
Chociaż Magneto jest protagonistą tej serii, Bunn ma pełną świadomość, że na pewno nie bohaterem. Tak, okresowo kolejny autor lub kolejna autorka próbuje odkupić winy Erika, zmazać jego przeszłość, pozwolić mu działać ramię w ramię z X-Menami. Ale przecież pewnych win nie można odkupić, bolesnej przeszłości nie można zapomnieć, zaś nawet najlepszy X-Menowski PR nie pozwoli ludzkości zapomnieć, że Magneto to widmo zrodzone z ruin, obozów i śmierci. Widmo, na które sami sobie zasłużyliśmy; widmo, którego nie można oczyścić, zrehabilitować, udomowić. To, że próbowano - tekstualnie i metatekstualnie - to kolejna siła ewolucji tej postaci; we tried, and we failed time and time again.
![]() |
Magneto jest najbardziej efektywny jako łotr - ale, pomimo całej charyzmy, może być raczej obiektem refleksji niż podziwu. |
I kolejna rzecz, dzięki której Magneto jest tak potężną figurą - jego motywacje są całkowicie zrozumiałe. Są wręcz, jak to u najlepszych łotrów, szczytne; obrona uciśnionych, sprawiedliwość za krzywdy, postawienie tamy fali nienawiści. Rozumiemy go; zgadzamy się z nim. On po prostu idzie w swoich metodach o krok dalej, niż my byśmy poszli... a potem jeszcze o krok. Z punktu widzenia każdej stygmatyzowanej mniejszości bardzo łatwo zrozumieć, jak atrakcyjną figurą może być Magneto; zgoda, jest mordercą, ale jest zarazem obrońcą. Mścicielem.
He's more of an avenger than the Avengers are.
Pod koniec serii - drobny spoiler - Magneto ponownie staje twarzą w twarz z oprawcą z obozu, esesmanem Hitzigiem (mniejsza z tym, jak - it's comic book stuff). Dostajemy wówczas jedną z najlepszych kwestii destylujących charakter naszego protagonisty:
![]() |
"...are the furnaces still burning?" |
You know they are!, krzyczy Magneto; to oczywiste. Na pierwszym poziomie - tak, ponieważ ta nienawiść nadal istnieje; ponieważ od wojny pewne rzeczy się nie zmieniły. Na drugim - tak, ale to ja podsycam ogień. Na trzecim...?
![]() |
"As it should." |
Cullen Bunn uwielbia tę postać - podkreślał w wywiadach, że jego marzeniem jest zostać zapamiętanym za wkład do portretu Mistrza Magnetyzmu. Ambitny cel, ale - moim zdaniem - spełniony! Nie wiem, czy Magneto z 2014 to definitywna seria prezentująca postać... lecz jest naprawdę blisko, i trudno byłoby mi podać z miejsca kontrkandydata.
Największy feler komiksu wynika - jak w wielu tytułach z tego okresu - z polityki wydawniczej Marvela. Finał historii zbiega się z... a może nie tyle zbiega, co jest wymuszony przez apokaliptyczne wydarzenie Secret Wars, czyli plus-minus marvelowską wersję wcześniejszego o trzydzieści lat Crisis on Infinite Earths DC. Zamiast osobistego zwieńczenia osobistej historii mamy więc widowisko z fajerwerkami, worlds ending i podobny comic book nonsense - lecz nawet w tych dekoracjach Bunn stara się jednak pożegnać postać z odpowiednim patosem (w obliczu zagłady całego świata jest tam nieco wspomnień, nieco interakcji z córką; mogło być gorzej). Nie wiem jednak, czy w pełni uczciwie byłbym w stanie polecić tę serię jako punkt wejścia; sporo w niej różnych X-konceptów, które stanowią wartość dodaną i pogłębiają wrażenie z lektury. Jeśli nigdy nie mieliśmy w ręce Messiah Complex z 2007, to pojawiający się Predator X będzie po prostu jakimś tam białym potworem; jeśli nie czytaliśmy Mutant Massacre z 1986, to Marauders będą po prostu złymi klonami. Bunn jest na tyle sprawnym scenarzystą, by sygnalizować role wprowadzanych postaci - ale czym innym jest rozumieć, że te mają one jakąś wzajemną historię, a czym innym jest ją pamiętać i czuć. Bez przesady, oczywiście; narracja nadal będzie klarowna oraz sensowna, ale niektóre emotional beats stracą na intensywności.
But it's an X-book, so the labyrinthine continuity is a given. Hej, przewija się tam nawet Sugar Man!
![]() |
Okładki też są super! |
X-komiksy są nosicielami tych samych genów, które tak kochałem w starszym Legionie oraz Doom Patrol. Wspominam tu często, że jak na "House of Ideas" Marvel zaskakująco sporo tych ideas zerżnął od DC; pamiętajmy jednak, że nie jest to czarno-biała good guy/bad guy situation. Po pierwsze: często inspiracje te były związane po prostu z międzywydawniczymi ruchami kadrowymi artystów oraz scenarzystów; ot, choćby taki Dave Cockrum, który wziął swojego lubianego Timber Wolfa z Legionu i przerobił go na Wolverine'a. Po drugie: nawet jeśli Marvel podbierał wyjściowy koncept (Doom Patrol → X-Men), to późniejsze lata odrębnej twórczej ewolucji zmieniały kopię w nową, oryginalną i osobną gałąź. Nikt chyba nie może dziś uczciwie powiedzieć, że Legion Superbohaterów, Doom Patrol oraz X-Men to jedno i to samo! Chociaż komiksy te łączy wspólne DNA, lata dojrzewania poprowadziły je w indywidualnych kierunkach.
Dzięki tej właśnie ewolucji otrzymujemy postacie oraz tytuły takie jak Magneto. Uwielbiam Legion, uwielbiam Doom Patrol, ale trudno na ich kartach znaleźć łotra podobnego kalibru! Mistrz Magnetyzmu - jak każda chyba ewoluująca przez dekady postać komiksowa - bywa pisany lepiej lub gorzej, ale Cullen Bunn rozumie go moim zdaniem jak starego znajomego. Jeśli więc Magneto nie jest wam obcy i chcecie zobaczyć go we współczesnej interpretacji, w solowej serii z zacięciem horroru a'la X-Files - moim zdaniem warto!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz