Ostatnie lata przyniosły falę udanego redefiniowania postaci. Hulk, pod piórem Ala Ewinga, zebrał w jednej serii dekady historii oraz spróbował związać je w spójną tematycznie mitologię; Supergirl otrzymała świetną Woman of Tomorrow, która podobnie zaglądała w przeszłość oraz rysowała charakterologiczny obraz postaci na nową erę. Ed Piskor próbował usystematyzować lata X-Menów w interesującym (choć moim zdaniem finałowo nieprzekonującym) projekcie X-Men: Grand Design. Czegoś podobnego oczekiwałem więc od opowiadającej o Venomie serii Donny'ego Catesa: nadania postaci autentycznego rysu psychologicznego, ogrodniczego przycięcia oraz uformowania dekad dziko rozkrzewionej continuity. I o ile seria Catesa z pewnością stanowi fundament kolejnej ery postaci, o tyle zdecydowanie brakuje jej elegancji wspomnianych powyżej tytułów. Ale od początku!
![]() |
W razie czego - dziś będą spoilery! |
Venom nigdy zresztą nie był przykładem elegancji; rozpoczął żywot jako projekt zabawki (Spider-Man dostał czarny kostium podczas wydarzenia Secret Wars dosłownie po to, by sprzedać więcej modeli gadżetów), a gdy w 1988 pojawił się już jako w pełni uformowany łotr - inspiracje filmowym Obcym były aż nazbyt czytelne (czarna, obła skóra; ociekające śluzem kły). Ale przecież to nie motywacja stworzenia czy oryginalność stanowią o popularności; ważne, że Venom chwycił i stał się jedną z ikon komiksowej Dark Age. Początkowo łotr, szybko (za sprawą popularności) przepchnięty do angażu ulicznego antybohatera - to znajoma trajektoria, którą podążał również Punisher, inny z symboli komiksowych lat '90.
![]() |
Ryan Stegman, rysownik serii, radzi sobie doskonale - czyt to z efektownymi panoramami, czy z mimiką. |
Jak to w przypadku komiksowej postaci, mitologia Venoma komplikowała się z każdym rokiem: Eddie Brock, najbardziej znany nosiciel symbionta, ustąpił z czasem miejsca kolejnym - zaś sam symbiont zaczął się rozmnażać. Jeśli Venoma można uznać za mroczne odbicie Spider-Mana, to mrocznym odbiciem mrocznego odbicia stał się Carnage: czerwony kosmita zespolony z seryjnym mordercą (komiksowe lata '90 były bardzo mroczne). Carnage był całkiem niezły - miał przynajmniej mocną narracyjną rolę - lecz każdy kolejny symbiont (a trochę ich było!) przypominał już coraz bledsze ksero oryginału, odbitkę odbitki odbitki. Postacie w rodzaju Scream czy Agony wydawały się - nieco ironiczne, biorąc pod uwagę początki samego Venoma - pomyślane wyłącznie z myślą o sprzedaniu figurek w nowym kolorze.
![]() |
Venom: Separation Anxiety, 1994. Tyle symbiontów, tyle kolorów! |
Nie było to szczególnie wdzięczne tło dla Donny'ego Catesa, nawet biorąc pod uwagę, że był wieloletnim fanem postaci. Postanowił więc postawić historię symbiontów na głowie - w jego ujęciu to już nie tajemnicze kosmiczne potwory, a cały gatunek: z własną historią oraz mitologią, którą stopniowo odkrywamy. To odsłonięcie kurtyny, zdradzenie tajemnicy ponownie prosi się o porównanie z Obcym: tym razem z Prometeuszem oraz Przymierzem, które (mocno dzieląc fandom) kodyfikowały historię ksenomorfów.
![]() |
"GOD IS COMING" |
Obcy miał architekta w postaci androida Davida, którego eksperymenty (z czarną symbiotyczną mazią!) powołały do istnienia ksenomorfy; patriarchą marvelowskich symbiontów okazał się zaś Knull: starszy niż sam wszechświat bóg mroku i pustki. Podobnie jak w przypadku Obcego, fani szybko podzielili się na frakcje: jedni byli zaintrygowani nową mitologią, dla innych kurtyna została odsłonięta zbyt daleko (nie pomagało, że "antycznych mrocznych bogów, potężniejszych niż wszyscy do tej pory" można u Marvela dostać po tej samej stawce, co maść na szczury). Seria Catesa z 2018 rozpoczyna się od złowieszczego proroctwa "GOD IS COMING"; przez ponad 30 zeszytów, dwa crossovery oraz garść tie-inów obserwujemy historię przebudzenia Knulla oraz jego przybycia na Ziemię. Myślę, że ze współczesnej perspektywy można już ocenić Venoma Catesa jako całość... i, niestety, okazał się rozczarowaniem.
![]() |
Ale te grafiki Stegmana! |
![]() |
Venom w wersji Arnolda z "Commando"; nie kłamcie, też wam się podoba - czysta zabawa w stylu lat '90! |
Ale nie wyrosły; największym wrogiem Eddiego Brocka nie okazał się Carnage czy Knull, a zwykła monotonia. Eddie Brock i Venom rozstawali się, by w SZOKUJĄCYM MOMENCIE wrócić do symbiozy; jeśli dobrze liczę, na przestrzeni serii działo się to z różnych przyczyn nie mniej, niż trzy razy. Słowa "darkness" czy "void" padały tak często, że zatraciły znaczenie; stałe zapowiedzi "GOD IS COMING", "KNULL IS COMING" brzmiały złowrogo w pierwszym tomie, ale z czasem zaczęły najpierw się ogrywać... a potem być wręcz komiczne; Santa Claus is coming to town!
![]() |
Knull byłby bardziej efektywny, gdyby - jak powyżej - pisać *o nim*, a nie wkładać w jego ortodontycznie fascynujące usta łotrowskie monologi. How do you write for Cthulhu? |
Nie pomógł też sam projekt Knulla; niewyobrażalny bóg starszy niż wszechświat, żywa ciemność i pustka.. to właściwie zwykły koleś, neonowy Drakula z wielkim mieczem i malowniczo rozwianymi włosami. Podkreślę: samo to nie jest jeszcze problemem; Marvel już od Galactusa w latach '60 ma bogatą tradycję antropomorfizowania kosmicznych bytów (tłumacząc ludzki wygląd ograniczeniami naszej percepcji w obliczu tak abstrakcyjnej istoty; ludzie widzą Galactusa jako człowieka, Skrulle jako Skrulla i tak dalej). Problem raczej w tym, że pierwotny bóg Knull operuje w zaskakująco małej (małostkowej?) skali: tropi Eddiego oraz jego symbiont, grozi, szydzi, wygłasza łotrowskie przemowy. Superłotr? Jak najbardziej, ale nigdy nie sprawia wrażenia "pierwotnej pustki". Cates wymyśla własnego Cthulhu... i pisze dla niego kwestie dialogowe.
![]() |
Styl Catesa wydawał mi się czasem zgrzytliwie fanfikowy, jak w tej scenie - Knull rozrywa tu wpół Boba Reynoldsa, bohatera znanego jako Sentry. Dwadzieścia lat temu Sentry rozerwał Carnage'a na pół i rzucił go ku słońcu; teraz Cates wchodzi z nastawieniem "TKM" i rękami Knulla dokonuje odwetu. |
Finał wątku z Knullem nastąpił w crossoverze King in Black - i było to kolejne rozczarowanie. Graficznie jest, jak przez większość serii, świetnie; Ryan Stegman tworzy apokaliptyczne, gotyckie krajobrazy, rój symbiontów spada na Ziemię jak zabójczy deszcz, planeta zostaje pokryta kokonem - bardzo to wszystko operowe i efektowne. Ale wielki finał, do którego dążyliśmy przez kilkadziesiąt zeszytów, to deus ex machina w stanie czystym: Silver Surfer przylatuje na Ziemię, daje Eddiemu MOC, a Eddie - dzięki MOCY - pokonuje Knulla. Owszem, jest tam więcej ozdobników, ale generalnie to tyle; jak to mówi młodzież, "olbrzym idzie, olbrzym idzie" przez całą serię, a na koniec wywala się o własne nogi i głupi ryj sobie rozwala.
![]() |
Ale te grafiki Stegmana! |
Wiem, że wątek Silver Surfera został wprowadzony w serii Silver Surfer: Black, dużo lepszym projekcie Catesa (Cates ma niesamowite szczęście do artystów; Tradd Moore robi tam fantastyczne rzeczy). Wiem też, że od wielkich crossoverów nie ma co oczekiwać narracyjnych fajerwerków... więc może lepiej byłoby zakończyć wątek Knulla na łamach własnej serii Venoma? Łatwo mi jednak zwolnić Catesa z odpowiedzialności; dostał zapewne korporacyjny nakaz napisania "wielkiego eventu" (inwazja obcych to dokładnie ten rodzaj fabuły) i pewnie było pogadane.
Podejrzewam też, że seria Catesa paradoksalnie traci w wydaniu zbiorczym. Przy lekturze ciągiem wiele z problemów (monotonia "mrocznego" języka, stałe powtórzenia narracyjnych motywów) zostaje uwydatnionych: co innego raz na miesiąc przypomnieć sobie, że GOD IS COMING, co innego czytać to co chwila. Serializowana forma ukrywała też zgrzyty konceptualne: cały wątek starożytnego Grendela pozostaje na przykład ozdobnikiem, służącym właściwie uzasadnieniu lęku symbiontów przed elektrycznością (bo to nie Beowulf, a Thor pokonał go magicznymi gromami). Wykorzystanie legendy Beowulfa sprowadza się do usymbiotowienia Grendela oraz ukazania krótkiej sceny obrony Heorot; a co z matką Grendela? Przecież - od strony kontekstu - to nie Knull. Co z samym Beowulfem? Wszystko to wisi gdzieś niedokończone. Podobnie jest z tytułem finału oraz przydomkiem Knulla, King in Black; wydaje się to być nawiązaniem do The King in Yellow Chambersa, ale co z tego? Ano - poza samą frazą - nic. Cates chciał chyba nadać serii epickiego rozmachu, ale ślizga się tylko po powierzchni nawiązań.
Podobnie rozczarowująca jest postać Eddiego, który na łamach Venoma nie przechodzi żadnej znaczącej transformacji (poza najbardziej powierzchowną: zmieniają się jego supermoce). Zamiast aktywnym uczestnikiem - wydaje się biernym pasażerem wydarzeń; things happen to him, not because of him. Symbiont odchodzi i wraca, a Eddie może tylko pokiwać głową; nadchodzi Knull, więc trzeba z nim walczyć - trudno, Eddie ponownie nie ma nic do gadania. Emblematyczną sceną jest syn Eddiego dowiadujący się, kto jest jego ojcem - lecz nie był to rezultat przemyślanej decyzji; Eddiemu zwyczajnie się wypsnęło, oboje siedzą więc w pełnej zdumienia ciszy. Można szukać tu elementów realizmu - kluczowe momenty życia potrafią być zaskakująco skromne - ale nie czułem się narracyjnie usatysfakcjonowany.
![]() |
"You're my son. But I can't tell you because everything that ever touches me rots and withers and dies." - eyeroll emoji; cheer up, emo kid! |
Wszystko to frustrujące, gdyż Catesowi zdarzają się wybitne momenty - jak na przykład opisanie młodości Eddiego. Widzimy, jak ten (będąc głupim nastolatkiem) wsiadł po pijanemu za kierownicę i zabił niewinną osobę. Ooooh, so edgy, można tu pewnie przewrócić oczami, ale kluczowe są konsekwencje: ojciec Eddiego wykorzystał wpływy i majątek, by chłopak uniknął kary (na którą Eddie zasługiwał nawet własnym zdaniem). To pomysłowe odbicie spider-manowskiej power & responsibility, incydentu z wujkiem Benem; Eddie chciał ponieść odpowiedzialność, ale zostało mu to odebrane, wdrukowując na resztę życia rolę potwora oraz winowajcy.
![]() |
Eddie jako mroczne odbicie Petera Parkera jeszcze na lata przed zespoleniem z symbiontem - solidny, interesujący koncept! |
![]() |
Ale te grafiki Stegmana... i tym razem nawet fraza jest efektowna! |
Nie rozpoczynałem tego wpisu z zamiarem plucia jadem (see what I did here?) na Venoma; szczególnie pierwszy tom to świetna zabawa obiecująca jeszcze więcej, ale obietnica ta nie doczekała się finalnie spełnienia. Cates popisowo poszerzył mitologię symbiontów i wydawał się doskonale bawić worldbuildingiem, lecz - o ile symbionty doczekały się mnóstwa miłości - o tyle Eddie Brock, nasza centralna figura, gdzieś w tym wszystkim zaginął. Dla fanów Venoma jest to z pewnością lektura obowiązkowa, choćby z racji na duże zmiany status quo, ale czy przyjemna? Pomimo okazjonalnych świetnych pomysłów, gdzieś się to wszystko poplątało - i właściwie to rysunki Ryana Stegmana dociągnęły mnie do końca tej podróży.
![]() |
Koledzy, nie; "omnipotent" oznacza "wszechmocny", "I know everything" to definicja słówka "omniscient". Czy to Cates popełnia błąd, czy Eddie? |
Nigdy nie byłem fanem Venoma, ale właśnie dlatego sięgnąłem po tę serię: liczyłem, że Cates w końcu mi go sprzeda; że dokona nowoczesnej reinterpretacji na miarę Hulka Ewinga czy Supergirl Kinga. Oddam Donny'emu sprawiedliwość: robił, co mógł... ale to jeszcze nie to.
Może za dwadzieścia lat uda się komuś innemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz