piątek, 14 czerwca 2024

X-Force by Benjamin Percy

Na mało którą serię z ery Krakoa wylało się tyle fanowskiej żółci i jadu, co na najnowszą inkarnację X-Force. Postać X jest tu słabo wykorzystywana! Postać Y jest ZNISZCZONA NA ZAWSZE! Jak oni mogli coś takiego zrobić! A jednak - pomimo tych kontrowersji, a może właśnie dzięki nim - X-Force pod piórem Benjamina Percy'ego kwitła stale przez bite pięćdziesiąt numerów, podczas gdy przeciętnie komiksy kończą współcześnie cykl wydawniczy w okolicach dwudziestu.

Skoro poświęcam X-Force cały wpis - domyślacie się już zapewne, że jestem w obozie entuzjastów! 

tl;dr NERDY JAPA CICHO, SUPER KOMIKS

Czy X-Force podejdzie i wam? Najłatwiej przeprowadzić kalibrację na dwóch osiach. Po pierwsze: czy lubicie, gdy wasze komiksy są odpowiednio over the top? Co powiecie na Wolverine'a, który dostaje od Forge'a ostrą jak brzytwa deskę surfingową pokrytą adamantium?

Zanim zapytacie: oczywiście, że podczas surfowania przecina nią na pół rekina-potwora!

Dla niektórych jest to już zbyt durne, and there's nothing wrong with that; different folks, different strokes and all that. Jeśli jednak waszą reakcją - podobnie jak moją - jest szeroki wyszczerz i klaskanie z radości, to X-Force was nie rozczaruje!

Drugą osią - nieco poważniejszą - jest wasza tolerancja na protagonistów robiących złe rzeczy. Stąd właśnie wzięła się frakcja krytyków Benjamina Percy'ego: wielu osobom trudno było oglądać ulubione postacie konsekwentnie dryfujące na ciemną stronę mocy. No dobra, ulubioną postać; na celowniku jest Beast, który na przestrzeni pięćdziesięciu numerów zmienia się z idącego na moralne kompromisy zwolennika pragmatycznej realpolitik... w zbrodniarza wojennego pełną (futrzatą) gębą.

To zresztą nie wypadek przy pracy, a zamierzona trajektoria: spójrzcie chociaż na język wizualny powyżej: ta sylwetka ukryta w cieniach, poprawienie spinek przy mankietach, spoglądanie z góry przez szkła okularów!

X-Force to tradycyjnie tytuł operujący moralną szarością: black ops team mutantów, którego starym hasłem promocyjnym było "the X-Men do not kill; these are not the X-Men"Rick Remender, przykładowo, otwierał serię z 2010 klasycznym dylematem moralnym: czy etyczne byłoby zabić zbrodniarza zanim popełni zbrodnię? Benjamin Percy korzysta zaś w pełni z dobrodziejstw ery Krakoa: mutanci tworzą własne, autonomiczne państwo... a polityka często wymaga ofiar. Jak ujmuje to eks(?)-terrorystka Mystique, zdejmując przykry obowiązek wypowiedzenia tych słów z Profesora X, zespół powinien być a mutant C.I.A.:

"If we're talking C.I.A., there's no moral compass except nationalism. Bring on the blood and blackmail."

Dla Mystique blood and blackmail to chleb powszedni, ale dla Beasta? By przypomnieć, Beast - Hank McCoy - to jeden z czołowych intelektualistów zespołu; pomimo zwierzęcego wyglądu najlepiej czuje się z książką w ręce oraz w laboratoryjnym kitlu. W latach '70 i '80 postać ta była wystarczająco popularna, by stanowić towar eksportowy; wesoły Beast dołączył wówczas do Avengers, by skakać po meblach cytując klasyków literatury oraz komentować poczynania zespołu złotymi myślami historycznych mężów stanu. Był przystępną, pełną dystansu do siebie osobą, pokazując generalnie, że being well-read is cool.

Z drugiej strony - od dawna sugerowano, że drzemie w nim mroczniejszy pierwiastek. Nigdzie nie było to chyba podkreślone równie mocno, co w historii Age of Apocalypse z lat '90; alternatywny Hank był w tej rzeczywistości jednym z najokrutniejszych funkcjonariuszy dystopijnego reżimu, dopuszczającym się tortur oraz eksperymentów na więźniach. Dark Beast, jak nieszczególnie kreatywnie nazwano tę postać, był łotrem na tyle pamiętnym, że przedostał się nawet do głównej rzeczywistości Marvela!

Wśród wielu przywar Dark Beasta znajdziemy brak dbałości o sterylność miejsca pracy.

I chociaż Beast oraz Dark Beast to dwie różne postacie, widać wyraźnie, na jakich fundamentach buduje Benjamin Percy pokazując upadek futrzastego intelektualisty. Nie gryzie mnie to z przynajmniej dwóch dodatkowych powodów: po pierwsze, niemoralne lub błędne decyzje postaci to często pożywka dla dobrych historii (by wspomnieć na przykład romans Cyclopsa i Emmy Frost; oboje zachowywali się wtedy fatalnie, but the drama was delightful); po drugie, X-Meni tak często reformują lub próbują zreformować swoich łotrów, że okazjonalna zmiana barw klubowych w drugą stronę wydaje się wyłącznie fair. Jestem całkowicie w stanie zrozumieć zagorzałych fanów Hanka krzywiących się na tę fabułę, ale - jak mówi porzekadło - na szczęście nie mam osobistej świni w tym wyścigu, łatwo mi więc docenić X-Force Percy'ego.

A jakim to zagrożeniom będzie stawiał czoła black ops team mutantów? Na pierwszy ogień idzie organizacja porywająca mieszkańców Krakoa, by wykorzystywać ich DNA w projektach bioinżynieryjnych. Jak to w sci-fi bywa, scenarzysta bierze współczesny koncept - druk 3D - po czym dokonuje efektownej ekstrapolacji: w tym przypadku do drukowania całych organizmów.

Nowym członkiem zespołu jest Quentin Quire, były uczeń Wolverine'a! Ich pozaszkolna dynamika jest fajnie rozgrywana - Quentin jest już absolwentem, ale nie zapomni przecież okresu spędzonego pod szorstką opieką Logana.

"Zła organizacja porywa mutantów" to mocno sztampowa fabuła, więc z początku ciężar serii jest dźwigany przez pozostałe aspekty: wspomniany smaczek science-fiction, nastrojową stronę wizualną oraz krwawą akcję. Percy oraz towarzyszący mu rysownicy dobrze czują konwencję: to nie naturalistyczny horror, a bardziej fun late night action movie; krwawy, ale z warstwą absurdu przypominającą, że to ostatecznie tylko rozrywka. Mamy więc rekina przeciętego na pół deską surfingową oraz Wolverine'a po prostu przeciętego na pół:     

To trochę konwencja filmu z zombie - tyle tylko, że to Wolverine jest potworem, który nie chce spocząć w grobie! Zresztą nie tylko Wolverine może pozwolić tu sobie na "śmierć"; w erze Krakoa zabici mutanci mogą zmartwychwstać, z czego X-Force robi stały użytek.

Percy nie kryje się z nostalgią do przełomu millenniów, którą widać w stylistyce "krwawego filmu akcji z lat '90", nawiązujących do minionych dekad okładkach Dustina Weavera oraz powrocie do biotechnologii jako modnego trendu. Biotechnologia (tak jak promieniowanie przed nią, a nanotechnologia później) pełniła wówczas rolę komiksowej magii; nawet Spider-Man musiał wtedy mieć organiczne miotacze sieci, z czego żartował po latach film No Way Home. Tak czy inaczej, dzięki świadomej wyspie Krakoa biotechnologia to znowu ważna sprawa w życiu mutantów - od hodowania domów aż po broń dla drużyny uderzeniowej. 

Projektantem tych cudów jest super-inżynier Forge, którego talenty rozciągają się również poza maszyny - i tak, Forge niesie właśnie dolną połowę Wolverine'a! Dobrze mieć kolegów.

I tu właśnie docieramy do autentycznie interesującej już fabuły: fikcyjny środkowoamerykański kraj Terra Verde wyrasta na konkurenta dla Krakoa na polu biotechnologii, bądź - w nomenklaturze serii - telefloronics. A ponieważ ekonomia oraz pozycja strategiczna nacji mutantów opiera się w głównej mierze właśnie na niej, Beast decyduje się dyskretnie śledzić wysiłki rywali... i, od jednej decyzji do drugiej, przejmuje pełną kontrolę nad ich programem biotechnologicznym. A ten wymaga tylko kilku drobnych modyfikacji, by zainfekować populację symbiotycznymi roślinami.  

Co też Beast czyni!

Symbiotyczne rośliny z Terra Verde mogłyby potencjalnie stanowić ewolucyjne zagrożenie dla mutantów, organiczną wersję Sentineli -  Hank decyduje się więc (w imię prewencji) przejąć kontrolę nad umysłami zainfekowanych osób. Krótko mówiąc, he forces a form of mind control upon an entire nation; Krakoa momentalnie zyskuje niespodziewanego sojusznika na arenie międzynarodowej, ale Beast równolegle coś traci. I będzie tak tracił dalej, fabuła po fabule, aż naprawdę trudno będzie go odróżnić od eksperymentującego na więźniach Dark Beasta.

Znakiem firmowym ery Krakoa są wstawki pisane prozą: wyciągi z baz danych, osobistych dzienników, prywatnych maili. Kiedyś podobne metatekstualne manewry widzieliśmy wyłącznie w komiksie autorskim i niezależnym; współcześnie są już twardo obecne w mainstreamie.

A fabuły są w X-Force nieodmiennie efektowne! Nie mówię, że zawsze mądre, ale efektowne? Jak najbardziej. Widzimy na przykład interesujący aspekt życia wyspy Krakoa: gdy rozwija się u niej rakowy guz - cała wyspa jest w końcu świadomym organizmem - narośl zostaje usunięta oraz porzucona w morskich głębinach. Kto jednak mógł przypuszczać, że zamiast naturalnie obumrzeć zainfekuje tamtejszy ekosystem?

Kaiju wieloryb-mutant z roślinnymi mackami zatapiający okręt; nie kłamcie, wam też się podoba!

Innym razem wroga organizacja (ta od drukowania organizmów) przypuszcza atak na Krakoa, ale zlikwidowanie wrogich agentów to dopiero początek problemów - okazuje się, że wewnątrz zwłok czai się sztucznie wyhodowany mniejszy agent, dosłowna biologiczna matrioszka:

It's gross, it's ridiculuous, it's fun - jak dobry telewizyjny horror klasy B!

Wracam stale do tego porównania, gdyż Percy świadomie nawiązuje to tej ery rozrywki: polityczne stawki mogą być wysokie, a dylematy postaci frapujące... ale nie znaczy to, że nie można wrzucić tu surfowania, strzelaniny na snowbordach, jeżdżenia na dinozaurze albo szpiegowskiego spotkania w ekskluzywnej podwodnej restauracji, gdzie nad szklanym sklepieniem pływają żywe rekiny.  

Jak ze strzelbą Czechowa - oczywiście, że sklepienie idzie w drzazgi; takiej okazji nie można zmarnować!

Kupuję tę konwencję bez zastrzeżeń! Co wieczór zastanawiałem się, jaką campowo-bondowską sekwencją tym razem zaskoczy mnie Benjamin Percy; nic, tylko przygotować popcorn i drinki.

Co do drinków: alkohol jest w X-Factor zaskakująco dużym tematem. Wiadomo, stres, krew, trupy, wieloryby z mackami; gdzieś trzeba się po tym wszystkim wyluzować, i tak właśnie widzimy początek Green Lagoon: wyspiarskiego baru dla mutantów.    

Zachęcam do powiększenia; rysownik (Joshua Cassara) przeszedł tu sam siebie i spędziłem długie minuty chichrając się ze wszystkich smaczków! Zapłaciłbym prawdziwe pieniądze za puzzle z tą grafiką.

Oczy was nie mylą! Wolverine i jego syn, Daken, zaliczają tu toporny rodzinny bonding time w ich unikalnym stylu: przy kombinacji gry w butelkę oraz rosyjskiej ruletki - z użyciem szponów. Tę scenę widzimy zresztą bliżej w komiksie i chociaż wszyscy mają tam stale uśmiechy na gębach, to jednak wiemy, że sporo jest z nimi głęboko nie tak.

To oczywiście wybitnie komiksowo przerysowana sekwencja, ale mamy też bardziej realistyczny wątek: alkoholizm Sage.

Beast i Sage dyskutują tu nad kolejnym dylematem: przyjęciem na wyspę uchodźców. Beast opowiada się po pragmatycznej stronie, zwracając uwagę na trudności w ich utrzymaniu oraz zagrożenie potencjalnym wpuszczeniem wrogich agentów, podczas gdy Sage argumentuje z pozycji etycznych. Kryzys migracyjny znajduje odbicie nawet tu!

Sage dostaje na łamach X-Force solidny czas ekranowy, którego od dawna jej w komiksach brakowało! To w ogóle postać o ciekawej historii; zaczynała jako członkini Hellfire Club o imieniu Tessa, ale w latach '00 Chris Claremont - oryginalny scenarzysta serii, trudno więc tu mówić o jakiś retconie - wyjawił, że Tessa była istocie podwójną agentką Profesora X. 

Tessa była prawą ręką Sebastiana Shawa, mającą dostęp do większości jego sekretów - a taką widzieliśmy ją na łamach New Mutants!

Sage współcześnie porzuciła już fetyszystyczne ciuchy Hellfire Club na rzecz okularów i płaszcza; teraz działa oficjalnie jako X-Menka, wspomagając zespół swym komputerowym umysłem - jest w stanie prowadzić wiele procesów poznawczych naraz, praktycznie nie zapomina informacji oraz z łatwością wchodzi w interakcje z systemami informatycznymi. W X-Force pełni rolę organizatorki oraz dowódczyni, "głosu w słuchawce" w stylu Oracle z DC; widzi szerszą perspektywę, niż inni członkowie zespołu, szybko staje się więc ideologiczną przeciwniczką machinacji Beasta - i naszą point of view character. Ciężar tego wszystkiego jest jednak na tyle przytłaczający, że Sage coraz częściej sięga po butelkę... i jest to osobisty wątek zrealizowany na tyle kompetentnie, że po lekturze X-Force z przyjemnością będę wyglądał kolejnych występów tej postaci (i nie jestem w tym najwyraźniej odosobniony, gdyż Sage wróci na komiksowe łamy już w lipcu)! 

Uczciwie gratuluję więc Benjaminowi Percy'emu: sprawił, że zacząłem przejmować się losami Sage, która wcześniej była dla mnie postacią raczej głębokiego tła. Gratuluję również, że nie zaniedbał rozwoju tych postaci, które i tak już lubię: młodego pokolenia X-Menów! Quentin Quire (do tej pory znany jako Kid Omega) pozbywa się w końcu pierwiastka "kid"; jak to w superbohaterskim komiksie, wiąże się to z wizytą u stylisty.  

Quentin Quire przeszedł już długą drogę: od radykała z czasów Granta Morissona, przez uroczo pyskatego gówniarza z komiksów Christiny Strain i Jasona Aarona, aż po ten współczesny, dojrzalszy obraz.

Jak widać powyżej - Quentin zdobywa też w końcu względy Sophie, jednej ze Stepford Cuckoos, które widzieliśmy na łamach Academy X! Tak jest, x-menowska soap opera nigdy się kończy; ich wątek romantyczny również jest bardzo ładny, słodko-gorzki, dojrzały w wymowie - co jest osiągnięciem tym większym, że przecież równolegle Wolverine surfuje na desce z adamantium i rozcina rekiny na pół. Mogę więc uczciwie powiedzieć: osoby narzekające, że Percy nie potrafi pisać tych postaci! najpewniej narzekają tak naprawdę na łotrowską metamorfozę Beasta - który na łamach tej serii, zamiast klasyków literatury, cytuje dla odmiany... Napoleona i Kissingera.

Jest też i Deadpool, który - ku utrapieniu innych - wciąż określa się jako "honorowy mutant" i klasyczny członek drużyny! Najbardziej bawi mnie jako postać właśnie na łamach X-Force, gdzie jest go niedużo, więc się nie przejada, a jego humor jest faktycznie interesująco metatekstualny - subtelniej, niż leniwe "hej hej, czytelniku, wiem że jestem w komiksie!" 

Tu na przykład - w scenie z rządzonej przez Beasta dystopijnej możliwej przyszłości, bo co to za X-Meni bez piętnastu dystopijnych przyszłości - widać Percy'ego czerpiącego z fanowskich komentarzy: hasło BEAST DOES WAR CRIMES było stałym fandomowym żartem, nic więc dziwnego, że Deadpool używa tu właśnie tej konkretnej frazy.

Czy jest to najlepsza seria ery Krakoa? Nie sądzę, ale przez pięćdziesiąt numerów dostarcza stale rozrywki na niezłym poziomie - i to pod piórem tego samego scenarzysty, co zawsze stanowi wyczyn godny uznania. Gdybym był wielkim fanem Beasta, być może pięćdziesiąt miesięcy stałych WAR CRIMES również by mi się przejadło... ale tak to już w dzielonych uniwersach bywa: nie zawsze twój koń może wygrywać. Słyszałem też nieco żalu ze strony fanów i fanek Colossusa, który za sprawą machinacji brata spędza większość ery Krakoa jako psychicznie kontrolowany pionek:

Dla pełnego obrazu: Piotr padł ofiarą rosyjskiego mutanta, którego mocą jest pisanie powieści zmuszających ich protagonistów do konkretnych działań. Czy istnieje bardziej rosyjska supermoc? Chyba tylko balet, ale ten zaklepała już Black Widow.

Dalej czekam na polskiego mutanta o kryptonimie Pieróg, którego mocą jest wypełnianie pustych przestrzeni mięsną masą. Call me for more fantastic ideas, Marvel!

Ale już na poważnie: jeszcze dwadzieścia lat temu nie podejrzewałem, że to właśnie X-Force będzie drużyną dostarczającą mi regularnie tyle zabawy. Klimat filmu emitowanego o 23:00 na jakiejś mniej popularnej stacji; solidna oprawa graficzna (z garścią wybitnych momentów!); dobra praca charakterologiczna (będę się przy tym upierał) - wszystko to składa się na nieco drugoligowy tytuł, któremu mimo wszystko warto dać szansę. Moim zdaniem spełnia postawioną na wstępie obietnicę: dostajemy spojrzenie na brudną stronę tej ery mutantów, na robienie politycznej kiełbasy od kuchni - z moralnymi kompromisami, trudnymi decyzjami oraz - a jakże - WAR CRIMES. A że seria nie jest nigdy nieznośnie poważna i Percy wie, kiedy przełamać klimat radosnym krwawym campem... no cóż, może ucieszy was w wakacyjne wieczory!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz