piątek, 30 kwietnia 2021

Dzikie kraje w komiksach

Ile można pisać historie, które rozgrywają się wyłącznie w Ameryce? Od czasu do czasu nawet wydawnictwa takie jak DC czy Marvel zapuszczają się poza granice Stanów - niekiedy dla odrobiny egzotyki, innym razem by pokazać, skąd biorą się ci wszyscy mafiozi i handlarze narkotyków, a okazjonalnie by ukazać nieco szerszej historii świata. Dziś przyjrzymy się temu, jak prezentowana na komiksowych łamach jest jedna z najdzikszych i najbardziej tajemniczych krain: 

Polska.

Kadr powyżej pochodzi z serii Bombshells, która osadzona jest w alternatywnej rzeczywistości lat '40 i sama w sobie jest na tyle osobliwa, że też o niej z pewnością kiedyś napiszę! Od panelu tego rozpoczynam, ponieważ ilustruje świetnie główne skojarzenia z Polską: wojna oraz cyrk. Zgodzicie się ze mną na pewno, że to bardzo precyzyjne oddanie duszy tego wschodnioeuropejskiego kraju!

Nie będę dziś może skupiał za bardzo na tych poważniejszych wojennych ujęciach, są zresztą zwykle dosyć podobne: czyjaś rodzina uciekła podczas wojny, ktoś inny leży pogrzebany na polskim cmentarzu, generalnie obraz europejskiego old country mocno przyprawiony cierpieniem i tragedią. Za reprezentację tego poważniejszego ujęcia niech posłuży nam na przykład Kate Kane, posiadającej żydowskie korzenie Batwoman:

Lżejsze ujęcie tematu to oczywiście osadzona w Polsce war adventure: tajna wojskowa misja zaprowadziła Kapitana Amerykę czy Wolverine'a do nazistowskiej fabryki albo obozu, są efektowne strzelaniny, eksplozje i skakanie przez zasieki. Tego - szczególnie w formie jednopanelowej retrospekcji - jest dosyć sporo i zazwyczaj są to ilustracyjne scenki, które równie dobrze mogłyby rozgrywać się we Francji pod okupacją czy na terenie Niemiec, na nich też nie będę więc może się skupiał.

Ciekawszy moim zdaniem jest na przykład Batman na Powązkach:

Potwierdzam, byłem kiedyś na Powązkach i wyglądają dokładnie tak

A cóż tu zagnało Człowieka-Nietoperza? Otóż w trakcie kolejnego detektywistycznego dochodzenia jest zmuszony odwiedzić grób Janosa Prohaski, sławnego pilota z okresu drugiej wojny, który krył się pod pseudonimem Blackhawk. A dlaczego polski pilot nosi węgierskie nazwisko? To kolejna ciekawostka: Blackhawk był długo znany po prostu jako Blackhawk, i dopiero w latach '80 doczekał się nadania mu cywilnego nazwiska - a że Polak, Węgier dwa bratanki, nazywając go uhonorowano autentycznego aktora.

Janos Prohaska zwykł grać - by nie owijać w bawełnę - małpy. Małpy oraz inne stwory, które odgrywano w pełnym kostiumie:

 

Tak czy inaczej, łażenie nocą po Powązkach nie jest bezpieczne! Batman zostaje zaatakowany przez - i teraz smakujmy każde słowo - gigantyczną mechaniczną nazistowską ośmiornicę

Potwierdzam, byłem kiedyś na Powązkach i dokładnie takie rzeczy tam się dzieją

Plusem wycieczki jest jednak to, że spotyka tam się z Lady Blackhawk - dziedziczką heroicznego tytułu polskiego pilota, członkinią Birds of Prey oraz posiadaczką mikrospódniczki - z którą łączy siły w rozwikłaniu zagadki.

Potwierdzam, byłem kiedyś na Powązkach i też musiałem ubrać mikrospódniczkę

Dalsze losy Bruce'a i Zindy są już jednak mniej interesujące z perspektywy badania dzikich krain - przenieśmy się więc z Powązek tylko troszkę dalej!

Potwierdzam, byłem kiedyś w pałacu prezydenckim i zdecydowanie muszę wymyślić już nowy żart, ile można

Tę historię może znacie, gdyż parę lat temu wspominały o niej krajowe media! X-Meni podróżują po świecie i zmagają się z różnego rodzaju nierównościami i prześladowaniami; a jaki kraj przychodzi do głowy, gdy trzeba trochę kogoś podręczyć? Tak jakoś czułem, że będziecie wiedzieć! Tym razem na celownik naszego rządu trafiają mutanci:

Żartem nie jest to, że panele można powiększyć i poczytać dialogi

Prezydent podpisał akt mocno dyskryminujący mutantów - ale nie martwcie się, zrobił to będąc pod telepatyczną kontrolą łotra numeru. Przecież wiemy, że prezydent Polski normalnie nigdy nie podpisałby żadnej dyskryminującej ustawy! Ustawa ta, swoją drogą, musi naprawdę mieć niezłego prawnego kopa - bo nie dość, że mutanci uciekają z kraju, to jeszcze wojsko ich ściga:

Czy to sopockie molo w tle?

X-Meni lądują na bałtyckiej plaży, starając się nie dopuścić do eskalacji przemocy, ale sytuację dobitnie kończy Namor - pierwszy mutant ery nowożytnej u Marvela i ichni odpowiednik Aquamana zarazem - który wychodzi z zimnych fal i mówi mniej więcej ej, Polaki, może i plaża wasza, ale Bałtyk mój, sugeruję dać tu spokój moim znajomym, bo wam zrobię morsowanko

A co tam w Kaliszu?

A w Kaliszu jak to w Kaliszu

W alternatywnych rzeczywistościach DC Comics jest też taka, gdzie Deadman, King Shark, Ragdoll i Dick Grayson podróżują po świecie jako wędrowni cyrkowcy. Przypominam o mocnym komiksowym skojarzeniu Polska = cyrk

Polska jest też obecna w przynajmniej jednym anglojęzycznym idiomie: gdy ktoś pyta o oczywistości, może natknąć się na taką odpowiedź:

"Animal Man" Granta Morrisona

Is the Pope Polish?, albo również is the Pope Catholic?, to potoczny konwersacyjny odpowiednik czy woda jest mokra? albo czy niedźwiedź sra w lesie?; ta ostatnia fraza jest zresztą dosyć często humorystycznie łączona z pierwszą, by powstało pytanie does the Pope shit in the woods? Oczywiście, popularność wersji z Polish spadła już nieco z wiadomych przyczyn:

Za sterami śmigłowca snuje tu zresztą rozważania Zinda Blake, znana nam już Lady Blackhawk

No a wiadomo, jak papież wyleciał z Polski, to wleciały narkotyki. Można je kupić na przykład na postoju ciężarówek w znanym polskim mieście Vost. Co, nie wiecie, gdzie leży Vost? Spodziewałem się po was lepszej znajomości geografii! Vost znajduje się oczywiście u podnóża tych pokrytych wieczną zmarzliną gór:

Polscy truckerzy, jak widać, bezbłędnie umieją zidentyfikować rasy obcych

To bowiem Starfire - członkini Teen Titans - trafiła do Polski, gdyż na truck stopach handluje się u nas nie tylko narkotykami, ale i kosmicznymi narkotykami! Nie każdy jednak przyjeżdża do kraju nad Wisłą w poszukiwaniu chemicznego relaksu; taka Black Canary nie ma u nas chwili wytchnienia. Wklejam całą sekwencję, jest bowiem rzadkiej urody - podziwiajcie szczególnie tłumaczenie:  

Szczególnie rozczula przełożenie "new orders"  na "nowe zamówienia"

Szczecin - wszystko jasne

Strój Black Canary powyżej nie należy do moich ulubionych; tak tylko wspominam, żeby mieć pretekst do wklejenia tu zestawienia rozmaitych strojów i interpretacji Black Canary na przestrzeni dekad - i w komiksach, i w animacji, i w wersjach aktorskich!

Autorem zestawienia (które też można oczywiście powiększyć) jest Otto Schmidt

Niezależnie od kostiumu, Black Canary udaje się z sukcesem zakończyć misję w Polsce, ale ledwie, ledwie:

Filthy, wet Polish basement - turystyczny klasyk

To może wróćmy do Marvela? W bardzo dobrej serii Hawkeye duetu Fraction/Aja - o której też planuję niebawem napisać - poznajemy w pewnym momencie przeszłość antagonisty:

Piękne kombo - cyrk i wojna to po raz kolejny komiksowy obraz Polski! Zostawiając na chwilę żarty, skąd ta popularność cyrkowych motywów? Gdybym miał spekulować - sądzę, ze w zagranicznej świadomości obraz Europy Wschodniej zlewa się trochę w jedną zupę; wiadomo, że druga wojna światowa, ale też trochę dostajemy tu stereotypem związanym z Rumunią: Transylwania, Romowie, kolorowe wozy i wędrowne cyrki. 

Polszczyzna w Hawkeye jest obecna również językowo - i to z mniejszą liczbą błędów, niż w szczecińskiej przygodzie Black Canary:

Dlaczego większość wypowiedzi jest zamazana? Ponieważ numer ten pisany jest z perspektywy psa - który rozumie najbardziej istotne dla siebie frazy, reszta dialogów jest zaś pozostawiona czytelniczej inwencji. Dobra psina, mówi Kazimierz, i to jest dla psiego ucha w pełni zrozumiałe; dialog dotyczący przestępczych interesów - już mniej.

Poza przestępczością Polacy trudnią się również muzyką i edukacją. Przyjaciółka Robina wspomina na przykład:

Może idę za daleko, ale i tu widzę jakieś autorskie skojarzenie typu pianista, Szpilman, gruzy Warszawy

Czas już jednak na finał finał dzisiejszego wpisu! Wszystkie powyższe panele są w miarę współczesne, ale wiecie doskonale, że potrafię podróżować w czasie niby członek Legion of Super-Heroes; porywam was zatem do roku 1965, w sam środek komiksowej Silver Age - a konkretnie do zeszytu Rip Hunter, Time Master #28.

Rip Hunter to podróżnik w czasie - jego chrononautyczne wyczyny mogliśmy podziwiać na przykład w serialu Legends of Tomorrow (💖) - przekazuję was więc w jego ręce, by zabrał was do Polski XVIII wieku! Bo, jak pamiętacie z lekcji historii, wtedy to się ostro działo.

Rip dowiaduje się, że czarownik o niemal-krakowskim imieniu Kraklow sieje (siał?) zamęt w odległym miejscu, w odległym czasie. Zbiera więc drużynę śmiałków i rusza do akcji! Wywiązują się perypetie, a ambicją Kraklowa okazuje się - jakżeby inaczej - panowanie nad Polską; każdy superłotr w końcu o tym marzy. Na razie jednak na tronie zasiada prawowity król Stanislaus, którego czarownik chce się pozbyć dzięki futurystycznej broni Ripa; Rip z kolei musi mu służyć, bo czarownik magicznie go szantażuje. Krótko mówiąc - jak to często w takich historiach bywa - ingerencja podróżnika w czasie przynosi więcej zamętu, niż pożytku.

Który ze Stanisławów został tu uwieczniony?

Na szczególną uwagę zasługują pomagierzy podłego polskiego czarownika - oto mój ulubiony osiemnastowieczny Polak:

"Pretty accurate", stwierdziła moja siostra

Czapa, fryzura, strój - bez zarzutu! Wydawnictwo DC Comics zna się na rzeczy. Najpiękniejsza jest jednak taneczna radość Kraklowa i jego sługusów, gdy król Stanisław składa kapitulację:

KRAKLOW RULES ALL OF POLAND! WHOOPIE! WHEEE

Nim jednak zeszyt się skończy, Rip Hunter i kompania przywracają oczywiście historię na właściwe tory - choć w sumie może trochę szkoda. Czarownik Kraklow wydawał się zorganizowanym i dobrym przywódcą; miał plan, miał poparcie, miał ambicje. Kto wie - być może pod jego panowaniem historia naszego kraju potoczyłaby się lepiej?

Możemy tylko spekulować! Pewnym można być wyłącznie tego, że gdy znajdę na komiksowych łamach kolejne odniesienia do naszego kraju, z pewnością się nimi z wami podzielę. I pamiętajcie:



taki obraz nasz

wtorek, 27 kwietnia 2021

Komiksiarstwo na ekranie: Invincible

 

Scenarzysta Robert Kirkman znany jest najbardziej z dwóch swoich serii: The Walking Dead, czarno-białego postapokaliptycznego horroru o zombie, oraz Invincible - historii superbohaterskiej, która lawiruje pomiędzy byciem klasyczną coming of age story młodego bohatera, byciem pełnym nawiązań love letter do historii komiksu oraz pastiszem gatunku jako takiego. I tę właśnie serię możemy od niedawna oglądać na ekranach w wersji animowanej!

Fabularny punkt wyjścia? Mark Grayson jest zwykłym nastolatkiem; chodzi do liceum, dorabia sobie po zajęciach w burgerowni, przeżywa pierwsze miłości - ale w jednym różni się od rówieśników: jego ojcem jest Omni-Man, lokalny odpowiednik Supermana. Cały świat stworzony przez Kirkmana jest zresztą pełen postaci, które stanowią czytelne aluzje - zamiast Justice League operują w nim Guardians of the Globe, z rozpoznawalnymi analogami Batmana, Wonder Woman, Flasha i tak dalej. Tak czy inaczej, w końcu nadchodzi dzień, w którym moce Marka budzą się do życia - i rozpoczyna on swoją przygodę jako młodociany odpowiednik Superboya; uczy się korzystać z nowych umiejętności, więcej niż raz ląduje po locie twardo na tyłku (lub na twarzy), dołącza do swojego pierwszego superbohaterskiego zespołu... równolegle, rzecz jasna, przeżywając wszystkie dramy związane ze szkołą, podwójną tożsamością, randkowaniem i tak dalej. Zapowiada się to na kolorową i lekką zabawę...

  ...ale pod koniec pierwszego odcinka Omni-Man - jego ojciec - brutalnie i krwawo morduje pozostałych członków Guardians of the Globe. Dlaczego to zrobił? Czy Mark i jego matka odkryją jego sekret? Jakie są perspektywy życia w świecie, w którym wszechpotężny Superman okazuje się mordercą? To będą wiodące wątki pierwszego sezonu Invincible.

Starałem się wybrać w miarę stonowany kadr; sceny walk zahaczają wręcz czasem o estetykę gore

Tu drobna dygresja - motyw "złego Supermana" to dla mnie jeden z najbardziej wymęczonych "zaskakujących i niegrzecznych" tropów w narracjach superbohaterskich. A co, gdyby Superman był zły?, pyta autor, na co moją odpowiedzią jest przeważnie a co, gdybym tego nie czytał po raz kolejny? I jasne -  w Invincible jest więcej subtelności, niż tylko Superman but baaad i schemat ten realizowany jest ciekawiej niż zwykle, ale osobiście widziałem go już tyle razy, że usypia mnie samo jego wspomnienie. Czy to w The Boys, czy w Injustice, czy w wielu innych tekstach - zazwyczaj służy albo postawieniu przed bohaterami groźnego przeciwnika (i sięga po najbardziej oczywisty archetyp), albo cynicznemu komentarzowi o tym, jak to moc i władza deprawują. Słowem, pod kątem tematycznym są to dla mnie narracje mało interesujące. Podkreślę jednak - Omni-Man, choć rozpoczyna serię jako morderca, ma w sobie dosyć charakterologicznej głębi, by nawet mnie przyjemnie się tę historię śledziło.

Ale mniej o moich gustach, a więcej o serialu! Invincible - zarówno w formie komiksu, jak i na ekranie - próbuje wziąć narrację superbohaterską i nadać jej pozorów realizmu. Mamy więc sygnały podkreślająca, że całość kierowana jest do dojrzalszego czytelnika - postacie mówią fuck, pity jest alkohol, a rodzice Marka prowadzą życie intymne (co oczywiście niesamowicie go krępuje); takie tam zabiegi, by nikogo nie zwiodła kolorowa oprawa i nie dać tej historii nieletnim. A lepiej, by nie był to ich pierwszy superhero comic, gdyż widzimy w nim tę brzydką stronę heroicznego życia - z jednej strony brutalną i niszczycielską naturę niektórych mocy (ktoś uderzony przez Omni-Mana nie pada z siniakami, a raczej krwawo eksploduje), z drugiej - postacie pod maskami, które potrafią być cyniczne, realizować swoje cele za wszelką cenę czy być kompletnie niedojrzałe emocjonalnie. Nie jest to może jeszcze epatowanie cynizmem i naturalizmem na poziomie wspomnianych już  The Boys - to, mimo wszystko, nadal historia dojrzewania młodego bohatera, okraszona humorem i podana w kolorowej stylistyce - ale trzeba być przygotowanym na to, że od czasu do czasu dominującym kolorem będzie głęboka czerwień. W scenach akcji tryska krew, pociski powodują rany wylotowe, a urwane kończyny można zbierać do kosza.

Jak na mój gust - można by spokojnie zredukować te krwawe fajerwerki o 30% i serial nic by stracił; nadal jasne byłoby, że odgrywanie superbohatera zgodne z prawami fizyki i pozorami realizmu to nie wyłącznie fun and games. Nie żebym był bardzo wrażliwym chłopcem - nie takie rzeczy już widziałem - ale siedząc na kanapie i oglądając, jak Omni-Man miażdży komuś dłońmi głowę niczym w imadle myślałem raczej, hmm, 17-year-old kids would probably think it's so cool and edgy; dla mnie sceny takie nie mają już bardzo shock value - a kiedy nie mają shock value, po już przy pierwszym powtórzeniu robią się kinda pointless. W ogóle w pierwszych odcinkach czułem drobny przesyt scenami akcji; mam wrażenie, że realizatorzy byli nieco zachłyśnięci możliwościami, jakie daje animacja.

Pani z "1" na piersi to Dupli-Kate, lokalna odpowiedź na Triplicate Girl - tyle tylko, że jej liczne klony giną krwawo na prawo i lewo

Ano właśnie! Animacja, ponieważ serial jest zrealizowany jako kreskówka dla dorosłych - i to, co ciekawe, w klasycznym serialowym czterdziestominutowym formacie. Moim zdaniem to świetna decyzja - nieco łatwiej w końcu przedstawić inwazję z innego wymiaru, lot w kosmos czy sekwencję zniszczenia planety, gdy nie wymaga to pakowania milionów w przekonujące efekty komputerowe. Możecie więc liczyć tutaj na high concept, efektowne sekwencje akcji oraz barwne postacie o wizualnie ciekawych mocach i tożsamościach. Klatki serialu wyglądają dosłownie jak ożywione kadry komiksu - i często dokładnie tak zresztą jest!

Pod kątem aktorstwa głosowego Invincible to zdecydowanie pierwsza liga; seria zebrała wianuszek dobrze dobranej i doświadczonej obsady, i chyba żadna postać nie brzmiała dla mnie nieprzekonująco. Może w tym też być zasługa wzorowania rysunków postaci na aktorach i aktorkach podkładających głosy; niby detal, ale uroczy. Czułem jednak w stronie audio jeden mankament: reżyseria dźwięku pozostawia moim zdaniem trochę do życzenia. Trudno było mi oglądać ten serial na jednej głośności - dialogi są czasem mamrotane, za to krzyki i eksplozje w sekwencjach akcji podkręcone są na tyle, ile fabryka dała.    

Ekranowa wersja Invincible to póki co jedna z najwierniejszych adaptacji komiksu. To nie adaptacja postaci i jej mitologii - taka Batwoman, na przykład, może inspirować się wątkami komiksowymi, ale wiele intryg i postaci pisanych jest dla potrzeb telewizji od zera; Invincible w miarę wiernie adaptuje wprost swoją serię komiksową, praktycznie zeszyt po zeszycie. Pewne zmiany są widoczne - autor zaczynał pisać komiks w 2003, prawie dwadzieścia lat temu - ale są to zmiany moim zdaniem na lepsze, związane głównie z rozbudowaniem ról niektórych postaci drugoplanowych czy zmianą rytmu intrygi na ciekawszy. Pomyślcie o tym tak: nawet jeśli Avengersi adaptują na kinowy ekran historię z Thanosem, to i tak jest to luźna wariacja na temat; nawet jeśli serialowy Flash bierze komiksowy wątek z różnymi forces, to znów jest to tylko pożyczenie bazowych klocków i zbudowanie historii po swojemu. Invincible dosłownie traktuje momentami materiał źródłowy jako storyboard - dokłada animację, głosy, muzykę... i działa to bardzo dobrze. Nie mówię, że taki powinien być standard - bardzo doceniam kreatywną adaptację i nowatorskie interpretacje postaci czy fabuł - ale tu macie okazję obcować z podejściem przeciwnym; niemal nie adaptacją, a wręcz transpozycją na inne medium.

Wiem, że z opisu można odnieść wrażenie, że serial jedzie na shock value, mówieniu fuck (that's how you can tell it's for adults!) i krwawej akcji. No i do pewnego stopnia tak jest - ale pomyślcie, że to wszystko elementy obliczone na ściągnięcie przed ekrany kids & teenagers; zakazany owoc i tak dalej. Ważne jednak, że i dorosły odbiorca znajdzie w Invincible rzeczy dla siebie - piętrzące się intrygi, sympatyczne postacie i świetnie zrealizowaną stronę techniczną.

Give it a try; maybe you'll like it. Ja na pewno wrócę na resztę sezonu!

I wiecie, co było dla mnie najbardziej szokujące z całego arsenału Invincible? Zorientowanie się, że komiks, który postrzegałem zawsze jako very much a contemporary thing zaczął wychodzić niemal dwadzieścia lat temu. Może to jest ta shock value dla dorosłych ludzi?

Dobrze rozegrane, Invincible. Dobrze rozegrane.

poniedziałek, 26 kwietnia 2021

Muzyczne Poniedziałki: ogniska i satyry

Nie może być przypadkiem, że Walpurgisnacht zbiega się w czasie z zakończeniem roku maturzystów! Czy będą wtedy palić rytualne ognie, by odpędzić zarazę? Kto wie!

Niestety, gdybym przy aktualnej pogodzie miał celebrować na dworze Walpurgisnacht, to mój strój satyra musiałby mieć dużo, dużo futra; jeszcze wczoraj padał u nas śnieg. No cóż, może w okresie sobótkowym będzie cieplej!

niedziela, 25 kwietnia 2021

Panele na niedzielę: Computo the Conqueror

Wspominałem już kiedyś, że wśród licznych zasług Legionu dla gatunku superbohaterskiego znajduje się wczesna akceptacja historii, które kończą się źle - albo przynajmniej w mocno słodko-gorzki sposób. Mówimy tu o łotrze uciekającym bezkarnie, bohaterach i bohaterkach oddających życie za sprawę, ktoś inny może zostać wydalony z Legionu... i cała ta sytuacja nie jest bynajmniej odkręcona na dwóch ostatnich stronach. To prawda - czasem zostaje odkręcona w kolejnym numerze (lub później), nie można jednak ignorować zmiany trendów, która miała miejsce w latach sześćdziesiątych.

Dzisiaj mało kogo szokują superbohaterskie śmierci; manewr ten z wyjątkowego wydarzenia zmienił się w nadużywany schemat, odpowiednik taniego jump scare w horrorach. Kiedy umiera postać drugoplanowa - jest to często dokładnie tani jump scare; kiedy zaś los dopada Kapitana Amerykę, Supermana, Wolverine'a, Batmana, czy Hulka - odpowiada to bardziej wysłaniu na ławkę rezerwowych; wcześniej czy później zobaczymy ich z powrotem. Nie powiem, by nie miało to sensu - warto dać czytelniczkom i czytelnikom odpocząć czasem od danej postaci; absence makes the heart grow fonder i tak dalej. Osobiście w ogóle bardzo lubię historie, w których maskę martwego bohatera przejmuje nowa, młodsza postać - ciepło wspominam Dicka Graysona jako Batmana, X-23 przyniosła mi dużo radości jako nowa Wolverine, zaś przejęcie schedy po Kapitanie Ameryce możemy teraz nawet oglądać na telewizyjnym ekranie. 

Praktycznie jedyna sytuacja, kiedy nie mam pewności co do superbohaterskich wskrzeszeń to team books w rodzaju X-Men czy Legionu, gdzie postaci jest tyle, że te uśmiercone mogą pozostawać w tym stanie bardzo długo. No i właśnie - w ten sposób docieramy do dzisiejszej historii, w której - by od razu uciąć spekulacje - ponury los spotyka Triplicate Girl.   

Potraficie już powiedzieć, czy historia ta ma miejsce przed, czy po epickich wydarzeniach z epopei "The Super-Moby Dick of Space"!
Okładka ta to ciekawy przykład podwójnego blefu. Komiksowe okładki z tego okresu, w nadziei na zwabienie czytelnika, pokazywały zwykle jakąś absurdalną scenę; dlaczego wściekły Superboy dusi błagającego o życie kolegę? Ano pewnie dlatego, że odgrywają jakąś scenkę, by nabrać łotra numeru. Jeśli ktoś na okładce umiera - to można śmiało założyć, że albo udaje, albo to tylko robot. Jeśli ktoś zachowuje się bardzo nietypowo lub pojawia się ktoś, kto pojawić się nie miał prawa - to pewnie zmiennokształtny Chameleon Boy lub Proty II odstawiają jakiś kabaret. Mało kto zapewne patrzył więc na powyższą okładkę i myślał, że Triplicate Girl faktycznie umrze!

Nie uprzedzajmy jednak faktów. Pewnego dnia Star Boy i Element Lad, jak to dobrzy koledzy, pukają do drzwi laboratorium, w którym urzęduje od dłuższego czasu Brainiac 5. Wiadomo, że izolacja nikomu nie służy, czego najlepszym dowodem jest reakcja zielonoskórego geniusza:

No niefajnie, myślą koledzy, ale cóż mają zrobić - sforsować drzwi laboratorium siłą? Niedługo potem w podobny sposób całuje klamkę Chameleon Boy, i dopiero wtedy - gdy Brainiac 5 ma już spokój - widzimy, nad czym tak tyrał dnie i noce:
Możecie czuć się bardzo cool ze swoimi smartfonami, ale pamiętajmy, że porządnemu komputerowi w roku 1966 wypadało zajmować cały pokój! Trochę może przesadzam, ale nie aż tak bardzo; jeśli interesuje was historia komputeryzacji, zachęcam do pokopania na stronie internetowej Computer History Museum - na zamieszczonej tam linii czasu nie docieramy co prawda do trzydziestego wieku, ale od tego jest ten blog!

Po co w ogóle Brainiac 5 buduje superkomputer na kołach? Odpowiedź pierwsza i zasadnicza: because he can; odpowiedź druga: ponieważ Computo ma być wsparciem dla wiecznie wsparcia potrzebującej ludzkości. Rozpoczyna się więc proces karmienia supermaszyny danymi - a jak najbardziej efektywnie te dane wprowadzić? Na przykład dając maszynie książki.

Głód wiedzy Computo nie może jednak zostać zaspokojony byle encyklopedią - maszyna pojmuje więc swego stwórcę, oplątuje go kablami i zaczyna karmić się danymi prosto z jego mózgu. To jednak dopiero pierwszy krok planu Computo!
I w tym momencie patrzycie być może na te panele i myślicie sobie hm, supernaukowiec, który w szczytnych celach buduje sztuczną inteligencję, która obraca się przeciwko niemu, buduje swoje kopie i staje się światowym zagrożeniem... czy nie grali tego w kinie? No pewnie, że grali, tylko pod szyldem Marvela; zbliżoną historię opowiada przecież Age of Ultron. Z drobnych ciekawostek: w komiksach stwórcą Ultrona był nie Tony Stark, a dopiero później wprowadzony do kinowego uniwersum Hank Pym - i poczucie winy związane ze stworzeniem androida-mordercy to stały element charakteryzacji Pyma. Czas w tym miejscu na znany nam refren - the Legion did it first; Computo pojawił się na komiksowych łamach w 1966, dwa lata przed Ultronem, który zadebiutował w 1968.

Rzecz jasna, motyw złego komputera to popularny element popkultury i trudno poważnie twierdzić, by - pomimo pewnych podobieństw - Ultron miał być świadomą kopią wcześniejszego Computo. Gdyby pogrzebać jeszcze trochę, myślę, że prawdopodobnym tropem inspiracji komiksowego scenarzysty może być film Alphaville z 1965... ale to też tylko gdybanie. Twarde fakty są takie, że Computo decyduje się pochwycić jeszcze więcej światłych umysłów - jak na przykład sławnego projektanta androidów - by coraz bardziej poszerzać swoją wiedzę; pomaga mu też to, że przezroczyste bąble na górze maszyny nadają się doskonale do przetrzymywania jeńców. Super design, Brainiac 5!

"I feel so low, I could walk under a snake's belly wearing a high hat!"
To kolejny drobiazg, na który warto tu zwrócić uwagę: w roku 1966 do języka Legionu zaczyna się już przesączać hip slang z epoki. W staraniu, by nadać językowi członków i członkiń Legionu więcej youth appeal i autentyczności scenarzyści wkładają w ich usta rozmaite cute phrases, dowcipy i skróty; zamiast ostrzegania Superboya przed zielonym kryptonitem Phantom Girl zawoła watch out for the green K, Supie!; Ultra Boy staje się często U Boy - i tak dalej.

Computo - mackami swoich kopii - zaczyna demolować Metropolis, zaś Legion jest raczej bezradny, gdyż maszyny grożą, że w razie ataku dokonają autodestrukcji i pozabijają zakładników. Pojmany specjalista od konstrukcji androidów zachęca jednak Superboya i Ultra Boya, by ci spróbowali; blefują, nawet maszyna nie zniszczy się sama, argumentuje. No i lekko się przelicza.

Jasne, wiem co oznacza "lick somebody" w slangu z epoki, ale i tak bawi mnie wizja Ultra Boya z wywalonym jęzorem

Sytuacja Legionu jest więc niewesoła, a szybko robi się jeszcze gorsza - Computo (tak jak później Ultron) decyduje bowiem, że czas na upgrade. Mighty as I am, I must become mightier!

RIPPP BLAMM ZOKK SMASHHH!

Jeśli myślicie, że czas już na punkt, w którym odwraca się karta i Legionowi zaczyna iść lepiej - mylicie się grubo; teraz dopiero zaczynają dostawać jeszcze potężniej w tyłek. Computo wyssał przecież wiedzę z mózgu Brainiaca 5 (Superboya oraz Ultra Boya niby też, ale to nie są przesadnie bystre chłopaki) i zna przecież wszystkie sekrety Legionu, z tajnymi kodami i sygnałami włącznie. Wysyła więc wezwanie, które wabi wszystkich do Legion Clubhouse... ale w międzyczasie zdążył zmienić budynek w skomputeryzowaną pułapkę!

GROZA NA DWÓCH NOGACH
That boiler-factory Benedict Arnold! Kim był Benedict Arnold, do którego odwołuje się tu Brainiac 5? Najkrócej mówiąc, nazwisko to pełni w kulturze amerykańskiej rolę podobną, co u nas Targowica; stanowi synonim zdrady najwyższego kalibru, gdyż Benedict Arnold przeszedł na brytyjską stronę w trakcie wojny o niepodległość Stanów. Wiąże się też z nim pewna urocza ciekawostka; spójrzcie!
Było nie było, Arnold miał swoje zasługi na polu bitwy; został nawet ciężko ranny w nogę i przygnieciony własnym koniem w służbie rewolucji. By upamiętnić ten militarny sukces oraz poświęcenie, postawiono Arnoldowi symboliczny pomnik przedstawiający jego but - bez nazwiska, bez twarzy, gdyż mówimy w końcu o później okrytym hańbą zdrajcy rewolucji. Oto wasz segment edukacyjny na dziś!

Legion - na skutek knowań znającego ich doskonale Computo - traci tymczasowo moce, ale udaje im się przynajmniej uciec z ożywionego Clubhouse. W trakcie ucieczki macki maszyny owijają się dookoła Triplicate Girl... i rezultat znamy już od pierwszych zdań tego wpisu:

Triplicate Girl ginie na przedostatnim panelu tego zeszytu. Ostatni to tylko podkreślenie tego, że Legion przegrał i lepiej niech się zbierają z Ziemi - ta należy teraz do Computo!

Shell out 12¢ for the next issue, comics lovers!

I to jest marketing! Nie ukrywajmy - za historiami dłuższymi niż jeden zeszyt była motywacja nie tylko artystyczna - można było opowiedzieć w końcu bardziej złożoną fabułę - ale i czysto finansowa; wieloodcinkowe przygody dobrze robiły na sprzedaż i motywowały comics lovers, żeby nie odpuszczać żadnego wydania. Większa i coraz bardziej rosnąca continuity miała tę samą rolę - nawet, jeśli jakaś konkretnie przygoda Legionu nie brzmiała zbyt porywająco, to może właśnie w niej pojawi się nowy bohater, może poznamy czyichś rodziców, może Light Lass pocałuje Chameleon Boya? Takie rzeczy warto wiedzieć o naszych ulubionych postaciach! To ten model stoi po części za sukcesem ekranizacji Marvela; nawet osoby, które nie tknęłyby normalnie Guardians of the Galaxy czy Doctora Strange'a pójdą chętnie do kina by zobaczyć, jak nowe elementy wpasowują się w szerszą układankę uniwersum.

Swoją drogą, sprawdziłem w kalkulatorze inflacji i 12 centów w 1966 miało moc nabywczą mniej więcej taką, jak współcześnie jeden dolar. Nie musicie jednak płacić mi ani centa; ruszajmy do kolejnej części tej przygody, ale najpierw - coffee break!

Kolejny zeszyt rozpoczyna się od jednostronicowego streszczenia wydarzeń dla osób, które nie miały szczęścia kupić ostatniego. Widzimy więc maszyny terroryzujące Metropolis, pojmanych legionistów (i jedną legionistkę - Saturn Girl), śmierć Triplicate Girl oraz Legion uciekający z podkulonym ogonem. Czas lizać rany i oddać hołd poległej; Brainiac 5 konstruuje więc super-urnę, która zbiera z powietrza rozproszone cząsteczki martwej bohaterki:

Sob, sob! / Choke!

Ha, na pewno ta super-urna będzie jakąś metodą wskrzeszenia Triplicate Girl!, myślicie; kolejne pudło! Legion składa na urnie swoje podpisy, po czym ta startuje z cząstkami poległej, by zabrać je... no właśnie, dokąd?

 ...toward co? Shanghalla to oczywiście zbitka dobrze znanej nordyckiej Valhalli oraz Shangri-La, himalajskiej doliny szczęścia; idealna nazwa dla superbohaterskiego cmentarza. Urna ląduje, a my mamy też okazję poznać kilkoro innych postaci, które oddały życie za galaktykę:

Sam ten panel jest wart przynajmniej dwunastu centów! Mog Yagor, Beast Boy (nie ten) czy Nimbok of Vaalor to takie tam tło, ale Leeta 87 i Hate Face to już inna liga! Dla waszej wygody:

NONE COULD BEAR HIS REVOLTING VISAGE! Dlatego właśnie i ja występuję na blogu w masce.
Gdy zakończy się mój żywot, pochowajcie mnie tak, jak żyłem - w gigantycznym shakerze!
Widzimy tu coś, co niezmiernie kocham w superhero comics z tego okresu - i późniejszych zresztą też. Z jednej strony mamy mamy prawdziwy patos - Ziemia pod butem najeźdźcy, towarzyszka zginęła, mowa pogrzebowa, łzy w oczach - a z drugiej na kosmicznym cmentarzu Leeta 87 wyrąbała się na skórce od kosmobanana. The mood whiplash can break your neck; jedna osoba powie, że to wada i brak tematycznej spójności; ja powiem, że patos i humor ramię w ramię to tradycja stara jak Szekspir!  

Ale cóż to? What do you mean... my death?!, pyta nagle znajomy głos; do kryjówki Legionu wkracza nikt inny, a sama Luornu (bo takie futurystyczne imię nosi Triplicate Girl). Okazuje się, że śmierć była prawdziwa, ale dopadła tylko jedno z jej trzech ciał!


No i co teraz, Anglisto, mówiłeś, że to była prawdziwa śmierć! Rozumiem wasz punkt widzenia - ale przecież była! Od tego momentu Luornu nie tylko trwale występuje już jako Duo Damsel, to do tego nieco ją to zmienia; część niej w końcu już nie istnieje. To, moim zdaniem, najlepszy rodzaj superbohaterskiej śmierci; wpływa ona faktycznie na historię w sposób inny, niż tylko skreślenie jednej z postaci i krótka żałoba innych. Lightning Lad traci rękę i angstuje z tego powodu; Luornu mija się z kompletnym unicestwieniem o włos i widać jej traumę w postaci późniejszej utraty pewności siebie i zmiany życiowych priorytetów. It's heavy stuff for 60s comics, i ślady tych narracji widzimy w gatunku superbohaterskim do dzisiaj.

No właśnie - to po części jest powód, dla którego tak lubię pisać o Legionie. Historie, o których tu wspominam, to kamień węgielny mitologii Legionu na kolejne sześćdziesiąt lat. Jeśli nawet zmienią się autorzy i realia, jeśli rzeczywistość zostanie nadpisana przez kolejny kryzys, jeśli postacie te po raz kolejny zostaną poddane nowej interpretacji dla nowego pokolenia - można mieć pewność, że Lightning Lad straci rękę, Bouncing Boy pokaże, że charakter jest ważniejszy niż efektowne moce, a Luornu - jak radzić sobie z traumą. To, że historie te wracają, że są reinterpretowane, opowiadane ponownie i ponownie, że z każdym opowiedzeniem rosną w kontekst i znaczenie - to właśnie powód, dla którego rozpatruję je w kategorii mitologii, w kategorii przypowieści, w kategorii legend. Mocne słowa, wiem, ale dajcie mi poszaleć - niech mam coś z tego literaturoznawstwa na starym dyplomie! 

Wracając do samego Legionu: zeszyt ten zajmuje się w dużej mierze rozmaitymi tzw. perypetiami; młodzi bohaterowie i bohaterki prowadzą wojnę podjazdową z potężnym Computo, próbują zmylić i ogłupić go różnymi sztuczkami - ale największym sukcesem jest odbicie części pojmanych, o otwartej konfrontacji nie ma mowy. Computo rozpracowuje nawet najsekretniejsze bazy Legionu - i przełom następuje dopiero, gdy Sun Boy zdradza zespołowi, że zna pewną starą jaskinię...

That electronic Lucifer!
Pisałem o rozpatrywaniu superhero stories w kategoriach legend i mitologii, i proszę bardzo - tysiąc lat w przyszłości legenda Batmana jest nadal żywa! Szanowna komisjo, uznaję moją tezę za udowodnioną. Computo dopada jednak Legion nawet tam i wzywa do ostatecznej konfrontacji, ale  tym razem Super-Hero Club ma asa w rękawie; Brainiac 5 zdołał uruchomić tysiącletnie urządzenie odzyskane z Batcave. A cóż to takiego? Jaka potęga może zniweczyć plany wszechwładnego Computo?
"Palaver" to kolejne ładne i niecodzienne słówko - idle talk, misleading or beguiling speech; "cut the palaver and get down to business"
Brainiac 5 wahał się z wykorzystaniem tej technologii do tej pory, gdyż była zbyt niebezpieczna - ale Legion nie ma już innych opcji. Projektor ten otwiera bramę do anti-matter universe, a - jak wiemy, a Brainiac 5 w razie czego przypomina - materia i antymateria anihilują się przy kontakcie. I z tego właśnie anty-świata wyłazi stworzenie, które wygląda jak żywa eksplozja, minimalnie tylko kontrolowana przez starożytną maszynerię, by nie zniszczyć samą swoją obecnością całej planety - lub całego systemu słonecznego. Krótko mówiąc, ostatnią kartą Legionu jest wezwanie praktycznie lovecraftowskiej istoty z innego wymiaru. Powiedzieć, że Legion jest hardcore - to jak nie powiedzieć nic.
W ogólnym chaosie udaje się odbić ostatnie pojmane osoby, a Computo i jego kopie nie mają szans. Niezniszczalne do tej pory pola siłowe topią się pod mackami antymaterii jak masło pod rozgrzanym nożem, i taki jest koniec demonicznej sztucznej inteligencji; ale - jak to przy przywoływaniu istot z innych wymiarów bywa - przychodzi czas na zapłatę. A Computo to małe miki w porównaniu z wyzwolonym ucieleśnieniem zniszczenia :
Czerwone niebo to w komiksach DC pewna oznaka apokalipsy

Finałowo jednak umysł Brainiaca 5 fires with a sudden last-ditch inspiration i - dzięki partyzancko dokonanej na polu bitwy modyfikacji tysiącletniego projektora - udaje mu się ocalić kosmos, wypychając istotę z powrotem do jej własnego wszechświata. Saturn Girl zauważa zaś - choć nie trzeba do tego telepatycznych mocy - że Brainiacowi 5 robi się wyraźnie lżej, że to on zakończył kryzys, który w końcu sam wywołał budując sztuczną inteligencję.

Computo the Conqueror to jeden z klasyków Legionu, i zachęcam do spojrzenia na niego oczami czytelnika sprzed półwiecza. Jasne, dzisiaj widzimy przede wszystkim slang z lat '60, fryzury z epoki oraz kolorowe, pocieszne roboty niewiele bardziej przerażające niż klasyczni Dalekowie z przepychaczką do kibla w roli ramienia (rok 1963, dla osób śledzących historię popkultury); ale tak jak pokolenia brytyjskich dzieci chowały się za kanapą na widok Daleków na ekranie, tak i Computo był wówczas poważnie wyglądającym technologicznym zagrożeniem.

Bez trudu jestem w stanie wyobrazić sobie tę historię zrealizowaną we współczesny kinowy sposób, jak blockbustery Marvela - ze zmodernizowanym designem postaci, efektami z górnej półki i symfoniczną muzyką. It's very much a horror story at it's core - naukowiec tworzy potwora, potwór triumfuje nad naukowcem - ale w istocie mamy tu wszystko, co powinna mieć dobra historia superbohaterska - zagrożenie, zwroty akcji, patos, humor, charakter. Oczywiście, że nasza perspektywa jako odbiorców i odbiorczyń kultury jest już inna; mamy już inne doświadczenia oraz inną wrażliwość. Postarajmy się jednak nabrać umiejętności patrzenia na starsze teksty popkultury w odpowiedniej perspektywie - i poczujmy tę łączność z kimś, kto w latach sześćdziesiątych przeżywał takie awesome superhero thrills, jakich my doświadczamy dziś przy wysokobudżetowych wyczynach Avengersów.

Podczas naszego następnego spotkania weźmy się może za coś lżejszego! Myślę, że dobrym pomysłem byłoby przyjrzeć się galerii pewnych lovable losers - ale to, jak już dobrze wiecie, dopiero... w przyszłosci!