niedziela, 25 kwietnia 2021

Panele na niedzielę: Computo the Conqueror

Wspominałem już kiedyś, że wśród licznych zasług Legionu dla gatunku superbohaterskiego znajduje się wczesna akceptacja historii, które kończą się źle - albo przynajmniej w mocno słodko-gorzki sposób. Mówimy tu o łotrze uciekającym bezkarnie, bohaterach i bohaterkach oddających życie za sprawę, ktoś inny może zostać wydalony z Legionu... i cała ta sytuacja nie jest bynajmniej odkręcona na dwóch ostatnich stronach. To prawda - czasem zostaje odkręcona w kolejnym numerze (lub później), nie można jednak ignorować zmiany trendów, która miała miejsce w latach sześćdziesiątych.

Dzisiaj mało kogo szokują superbohaterskie śmierci; manewr ten z wyjątkowego wydarzenia zmienił się w nadużywany schemat, odpowiednik taniego jump scare w horrorach. Kiedy umiera postać drugoplanowa - jest to często dokładnie tani jump scare; kiedy zaś los dopada Kapitana Amerykę, Supermana, Wolverine'a, Batmana, czy Hulka - odpowiada to bardziej wysłaniu na ławkę rezerwowych; wcześniej czy później zobaczymy ich z powrotem. Nie powiem, by nie miało to sensu - warto dać czytelniczkom i czytelnikom odpocząć czasem od danej postaci; absence makes the heart grow fonder i tak dalej. Osobiście w ogóle bardzo lubię historie, w których maskę martwego bohatera przejmuje nowa, młodsza postać - ciepło wspominam Dicka Graysona jako Batmana, X-23 przyniosła mi dużo radości jako nowa Wolverine, zaś przejęcie schedy po Kapitanie Ameryce możemy teraz nawet oglądać na telewizyjnym ekranie. 

Praktycznie jedyna sytuacja, kiedy nie mam pewności co do superbohaterskich wskrzeszeń to team books w rodzaju X-Men czy Legionu, gdzie postaci jest tyle, że te uśmiercone mogą pozostawać w tym stanie bardzo długo. No i właśnie - w ten sposób docieramy do dzisiejszej historii, w której - by od razu uciąć spekulacje - ponury los spotyka Triplicate Girl.   

Potraficie już powiedzieć, czy historia ta ma miejsce przed, czy po epickich wydarzeniach z epopei "The Super-Moby Dick of Space"!
Okładka ta to ciekawy przykład podwójnego blefu. Komiksowe okładki z tego okresu, w nadziei na zwabienie czytelnika, pokazywały zwykle jakąś absurdalną scenę; dlaczego wściekły Superboy dusi błagającego o życie kolegę? Ano pewnie dlatego, że odgrywają jakąś scenkę, by nabrać łotra numeru. Jeśli ktoś na okładce umiera - to można śmiało założyć, że albo udaje, albo to tylko robot. Jeśli ktoś zachowuje się bardzo nietypowo lub pojawia się ktoś, kto pojawić się nie miał prawa - to pewnie zmiennokształtny Chameleon Boy lub Proty II odstawiają jakiś kabaret. Mało kto zapewne patrzył więc na powyższą okładkę i myślał, że Triplicate Girl faktycznie umrze!

Nie uprzedzajmy jednak faktów. Pewnego dnia Star Boy i Element Lad, jak to dobrzy koledzy, pukają do drzwi laboratorium, w którym urzęduje od dłuższego czasu Brainiac 5. Wiadomo, że izolacja nikomu nie służy, czego najlepszym dowodem jest reakcja zielonoskórego geniusza:

No niefajnie, myślą koledzy, ale cóż mają zrobić - sforsować drzwi laboratorium siłą? Niedługo potem w podobny sposób całuje klamkę Chameleon Boy, i dopiero wtedy - gdy Brainiac 5 ma już spokój - widzimy, nad czym tak tyrał dnie i noce:
Możecie czuć się bardzo cool ze swoimi smartfonami, ale pamiętajmy, że porządnemu komputerowi w roku 1966 wypadało zajmować cały pokój! Trochę może przesadzam, ale nie aż tak bardzo; jeśli interesuje was historia komputeryzacji, zachęcam do pokopania na stronie internetowej Computer History Museum - na zamieszczonej tam linii czasu nie docieramy co prawda do trzydziestego wieku, ale od tego jest ten blog!

Po co w ogóle Brainiac 5 buduje superkomputer na kołach? Odpowiedź pierwsza i zasadnicza: because he can; odpowiedź druga: ponieważ Computo ma być wsparciem dla wiecznie wsparcia potrzebującej ludzkości. Rozpoczyna się więc proces karmienia supermaszyny danymi - a jak najbardziej efektywnie te dane wprowadzić? Na przykład dając maszynie książki.

Głód wiedzy Computo nie może jednak zostać zaspokojony byle encyklopedią - maszyna pojmuje więc swego stwórcę, oplątuje go kablami i zaczyna karmić się danymi prosto z jego mózgu. To jednak dopiero pierwszy krok planu Computo!
I w tym momencie patrzycie być może na te panele i myślicie sobie hm, supernaukowiec, który w szczytnych celach buduje sztuczną inteligencję, która obraca się przeciwko niemu, buduje swoje kopie i staje się światowym zagrożeniem... czy nie grali tego w kinie? No pewnie, że grali, tylko pod szyldem Marvela; zbliżoną historię opowiada przecież Age of Ultron. Z drobnych ciekawostek: w komiksach stwórcą Ultrona był nie Tony Stark, a dopiero później wprowadzony do kinowego uniwersum Hank Pym - i poczucie winy związane ze stworzeniem androida-mordercy to stały element charakteryzacji Pyma. Czas w tym miejscu na znany nam refren - the Legion did it first; Computo pojawił się na komiksowych łamach w 1966, dwa lata przed Ultronem, który zadebiutował w 1968.

Rzecz jasna, motyw złego komputera to popularny element popkultury i trudno poważnie twierdzić, by - pomimo pewnych podobieństw - Ultron miał być świadomą kopią wcześniejszego Computo. Gdyby pogrzebać jeszcze trochę, myślę, że prawdopodobnym tropem inspiracji komiksowego scenarzysty może być film Alphaville z 1965... ale to też tylko gdybanie. Twarde fakty są takie, że Computo decyduje się pochwycić jeszcze więcej światłych umysłów - jak na przykład sławnego projektanta androidów - by coraz bardziej poszerzać swoją wiedzę; pomaga mu też to, że przezroczyste bąble na górze maszyny nadają się doskonale do przetrzymywania jeńców. Super design, Brainiac 5!

"I feel so low, I could walk under a snake's belly wearing a high hat!"
To kolejny drobiazg, na który warto tu zwrócić uwagę: w roku 1966 do języka Legionu zaczyna się już przesączać hip slang z epoki. W staraniu, by nadać językowi członków i członkiń Legionu więcej youth appeal i autentyczności scenarzyści wkładają w ich usta rozmaite cute phrases, dowcipy i skróty; zamiast ostrzegania Superboya przed zielonym kryptonitem Phantom Girl zawoła watch out for the green K, Supie!; Ultra Boy staje się często U Boy - i tak dalej.

Computo - mackami swoich kopii - zaczyna demolować Metropolis, zaś Legion jest raczej bezradny, gdyż maszyny grożą, że w razie ataku dokonają autodestrukcji i pozabijają zakładników. Pojmany specjalista od konstrukcji androidów zachęca jednak Superboya i Ultra Boya, by ci spróbowali; blefują, nawet maszyna nie zniszczy się sama, argumentuje. No i lekko się przelicza.

Jasne, wiem co oznacza "lick somebody" w slangu z epoki, ale i tak bawi mnie wizja Ultra Boya z wywalonym jęzorem

Sytuacja Legionu jest więc niewesoła, a szybko robi się jeszcze gorsza - Computo (tak jak później Ultron) decyduje bowiem, że czas na upgrade. Mighty as I am, I must become mightier!

RIPPP BLAMM ZOKK SMASHHH!

Jeśli myślicie, że czas już na punkt, w którym odwraca się karta i Legionowi zaczyna iść lepiej - mylicie się grubo; teraz dopiero zaczynają dostawać jeszcze potężniej w tyłek. Computo wyssał przecież wiedzę z mózgu Brainiaca 5 (Superboya oraz Ultra Boya niby też, ale to nie są przesadnie bystre chłopaki) i zna przecież wszystkie sekrety Legionu, z tajnymi kodami i sygnałami włącznie. Wysyła więc wezwanie, które wabi wszystkich do Legion Clubhouse... ale w międzyczasie zdążył zmienić budynek w skomputeryzowaną pułapkę!

GROZA NA DWÓCH NOGACH
That boiler-factory Benedict Arnold! Kim był Benedict Arnold, do którego odwołuje się tu Brainiac 5? Najkrócej mówiąc, nazwisko to pełni w kulturze amerykańskiej rolę podobną, co u nas Targowica; stanowi synonim zdrady najwyższego kalibru, gdyż Benedict Arnold przeszedł na brytyjską stronę w trakcie wojny o niepodległość Stanów. Wiąże się też z nim pewna urocza ciekawostka; spójrzcie!
Było nie było, Arnold miał swoje zasługi na polu bitwy; został nawet ciężko ranny w nogę i przygnieciony własnym koniem w służbie rewolucji. By upamiętnić ten militarny sukces oraz poświęcenie, postawiono Arnoldowi symboliczny pomnik przedstawiający jego but - bez nazwiska, bez twarzy, gdyż mówimy w końcu o później okrytym hańbą zdrajcy rewolucji. Oto wasz segment edukacyjny na dziś!

Legion - na skutek knowań znającego ich doskonale Computo - traci tymczasowo moce, ale udaje im się przynajmniej uciec z ożywionego Clubhouse. W trakcie ucieczki macki maszyny owijają się dookoła Triplicate Girl... i rezultat znamy już od pierwszych zdań tego wpisu:

Triplicate Girl ginie na przedostatnim panelu tego zeszytu. Ostatni to tylko podkreślenie tego, że Legion przegrał i lepiej niech się zbierają z Ziemi - ta należy teraz do Computo!

Shell out 12¢ for the next issue, comics lovers!

I to jest marketing! Nie ukrywajmy - za historiami dłuższymi niż jeden zeszyt była motywacja nie tylko artystyczna - można było opowiedzieć w końcu bardziej złożoną fabułę - ale i czysto finansowa; wieloodcinkowe przygody dobrze robiły na sprzedaż i motywowały comics lovers, żeby nie odpuszczać żadnego wydania. Większa i coraz bardziej rosnąca continuity miała tę samą rolę - nawet, jeśli jakaś konkretnie przygoda Legionu nie brzmiała zbyt porywająco, to może właśnie w niej pojawi się nowy bohater, może poznamy czyichś rodziców, może Light Lass pocałuje Chameleon Boya? Takie rzeczy warto wiedzieć o naszych ulubionych postaciach! To ten model stoi po części za sukcesem ekranizacji Marvela; nawet osoby, które nie tknęłyby normalnie Guardians of the Galaxy czy Doctora Strange'a pójdą chętnie do kina by zobaczyć, jak nowe elementy wpasowują się w szerszą układankę uniwersum.

Swoją drogą, sprawdziłem w kalkulatorze inflacji i 12 centów w 1966 miało moc nabywczą mniej więcej taką, jak współcześnie jeden dolar. Nie musicie jednak płacić mi ani centa; ruszajmy do kolejnej części tej przygody, ale najpierw - coffee break!

Kolejny zeszyt rozpoczyna się od jednostronicowego streszczenia wydarzeń dla osób, które nie miały szczęścia kupić ostatniego. Widzimy więc maszyny terroryzujące Metropolis, pojmanych legionistów (i jedną legionistkę - Saturn Girl), śmierć Triplicate Girl oraz Legion uciekający z podkulonym ogonem. Czas lizać rany i oddać hołd poległej; Brainiac 5 konstruuje więc super-urnę, która zbiera z powietrza rozproszone cząsteczki martwej bohaterki:

Sob, sob! / Choke!

Ha, na pewno ta super-urna będzie jakąś metodą wskrzeszenia Triplicate Girl!, myślicie; kolejne pudło! Legion składa na urnie swoje podpisy, po czym ta startuje z cząstkami poległej, by zabrać je... no właśnie, dokąd?

 ...toward co? Shanghalla to oczywiście zbitka dobrze znanej nordyckiej Valhalli oraz Shangri-La, himalajskiej doliny szczęścia; idealna nazwa dla superbohaterskiego cmentarza. Urna ląduje, a my mamy też okazję poznać kilkoro innych postaci, które oddały życie za galaktykę:

Sam ten panel jest wart przynajmniej dwunastu centów! Mog Yagor, Beast Boy (nie ten) czy Nimbok of Vaalor to takie tam tło, ale Leeta 87 i Hate Face to już inna liga! Dla waszej wygody:

NONE COULD BEAR HIS REVOLTING VISAGE! Dlatego właśnie i ja występuję na blogu w masce.
Gdy zakończy się mój żywot, pochowajcie mnie tak, jak żyłem - w gigantycznym shakerze!
Widzimy tu coś, co niezmiernie kocham w superhero comics z tego okresu - i późniejszych zresztą też. Z jednej strony mamy mamy prawdziwy patos - Ziemia pod butem najeźdźcy, towarzyszka zginęła, mowa pogrzebowa, łzy w oczach - a z drugiej na kosmicznym cmentarzu Leeta 87 wyrąbała się na skórce od kosmobanana. The mood whiplash can break your neck; jedna osoba powie, że to wada i brak tematycznej spójności; ja powiem, że patos i humor ramię w ramię to tradycja stara jak Szekspir!  

Ale cóż to? What do you mean... my death?!, pyta nagle znajomy głos; do kryjówki Legionu wkracza nikt inny, a sama Luornu (bo takie futurystyczne imię nosi Triplicate Girl). Okazuje się, że śmierć była prawdziwa, ale dopadła tylko jedno z jej trzech ciał!


No i co teraz, Anglisto, mówiłeś, że to była prawdziwa śmierć! Rozumiem wasz punkt widzenia - ale przecież była! Od tego momentu Luornu nie tylko trwale występuje już jako Duo Damsel, to do tego nieco ją to zmienia; część niej w końcu już nie istnieje. To, moim zdaniem, najlepszy rodzaj superbohaterskiej śmierci; wpływa ona faktycznie na historię w sposób inny, niż tylko skreślenie jednej z postaci i krótka żałoba innych. Lightning Lad traci rękę i angstuje z tego powodu; Luornu mija się z kompletnym unicestwieniem o włos i widać jej traumę w postaci późniejszej utraty pewności siebie i zmiany życiowych priorytetów. It's heavy stuff for 60s comics, i ślady tych narracji widzimy w gatunku superbohaterskim do dzisiaj.

No właśnie - to po części jest powód, dla którego tak lubię pisać o Legionie. Historie, o których tu wspominam, to kamień węgielny mitologii Legionu na kolejne sześćdziesiąt lat. Jeśli nawet zmienią się autorzy i realia, jeśli rzeczywistość zostanie nadpisana przez kolejny kryzys, jeśli postacie te po raz kolejny zostaną poddane nowej interpretacji dla nowego pokolenia - można mieć pewność, że Lightning Lad straci rękę, Bouncing Boy pokaże, że charakter jest ważniejszy niż efektowne moce, a Luornu - jak radzić sobie z traumą. To, że historie te wracają, że są reinterpretowane, opowiadane ponownie i ponownie, że z każdym opowiedzeniem rosną w kontekst i znaczenie - to właśnie powód, dla którego rozpatruję je w kategorii mitologii, w kategorii przypowieści, w kategorii legend. Mocne słowa, wiem, ale dajcie mi poszaleć - niech mam coś z tego literaturoznawstwa na starym dyplomie! 

Wracając do samego Legionu: zeszyt ten zajmuje się w dużej mierze rozmaitymi tzw. perypetiami; młodzi bohaterowie i bohaterki prowadzą wojnę podjazdową z potężnym Computo, próbują zmylić i ogłupić go różnymi sztuczkami - ale największym sukcesem jest odbicie części pojmanych, o otwartej konfrontacji nie ma mowy. Computo rozpracowuje nawet najsekretniejsze bazy Legionu - i przełom następuje dopiero, gdy Sun Boy zdradza zespołowi, że zna pewną starą jaskinię...

That electronic Lucifer!
Pisałem o rozpatrywaniu superhero stories w kategoriach legend i mitologii, i proszę bardzo - tysiąc lat w przyszłości legenda Batmana jest nadal żywa! Szanowna komisjo, uznaję moją tezę za udowodnioną. Computo dopada jednak Legion nawet tam i wzywa do ostatecznej konfrontacji, ale  tym razem Super-Hero Club ma asa w rękawie; Brainiac 5 zdołał uruchomić tysiącletnie urządzenie odzyskane z Batcave. A cóż to takiego? Jaka potęga może zniweczyć plany wszechwładnego Computo?
"Palaver" to kolejne ładne i niecodzienne słówko - idle talk, misleading or beguiling speech; "cut the palaver and get down to business"
Brainiac 5 wahał się z wykorzystaniem tej technologii do tej pory, gdyż była zbyt niebezpieczna - ale Legion nie ma już innych opcji. Projektor ten otwiera bramę do anti-matter universe, a - jak wiemy, a Brainiac 5 w razie czego przypomina - materia i antymateria anihilują się przy kontakcie. I z tego właśnie anty-świata wyłazi stworzenie, które wygląda jak żywa eksplozja, minimalnie tylko kontrolowana przez starożytną maszynerię, by nie zniszczyć samą swoją obecnością całej planety - lub całego systemu słonecznego. Krótko mówiąc, ostatnią kartą Legionu jest wezwanie praktycznie lovecraftowskiej istoty z innego wymiaru. Powiedzieć, że Legion jest hardcore - to jak nie powiedzieć nic.
W ogólnym chaosie udaje się odbić ostatnie pojmane osoby, a Computo i jego kopie nie mają szans. Niezniszczalne do tej pory pola siłowe topią się pod mackami antymaterii jak masło pod rozgrzanym nożem, i taki jest koniec demonicznej sztucznej inteligencji; ale - jak to przy przywoływaniu istot z innych wymiarów bywa - przychodzi czas na zapłatę. A Computo to małe miki w porównaniu z wyzwolonym ucieleśnieniem zniszczenia :
Czerwone niebo to w komiksach DC pewna oznaka apokalipsy

Finałowo jednak umysł Brainiaca 5 fires with a sudden last-ditch inspiration i - dzięki partyzancko dokonanej na polu bitwy modyfikacji tysiącletniego projektora - udaje mu się ocalić kosmos, wypychając istotę z powrotem do jej własnego wszechświata. Saturn Girl zauważa zaś - choć nie trzeba do tego telepatycznych mocy - że Brainiacowi 5 robi się wyraźnie lżej, że to on zakończył kryzys, który w końcu sam wywołał budując sztuczną inteligencję.

Computo the Conqueror to jeden z klasyków Legionu, i zachęcam do spojrzenia na niego oczami czytelnika sprzed półwiecza. Jasne, dzisiaj widzimy przede wszystkim slang z lat '60, fryzury z epoki oraz kolorowe, pocieszne roboty niewiele bardziej przerażające niż klasyczni Dalekowie z przepychaczką do kibla w roli ramienia (rok 1963, dla osób śledzących historię popkultury); ale tak jak pokolenia brytyjskich dzieci chowały się za kanapą na widok Daleków na ekranie, tak i Computo był wówczas poważnie wyglądającym technologicznym zagrożeniem.

Bez trudu jestem w stanie wyobrazić sobie tę historię zrealizowaną we współczesny kinowy sposób, jak blockbustery Marvela - ze zmodernizowanym designem postaci, efektami z górnej półki i symfoniczną muzyką. It's very much a horror story at it's core - naukowiec tworzy potwora, potwór triumfuje nad naukowcem - ale w istocie mamy tu wszystko, co powinna mieć dobra historia superbohaterska - zagrożenie, zwroty akcji, patos, humor, charakter. Oczywiście, że nasza perspektywa jako odbiorców i odbiorczyń kultury jest już inna; mamy już inne doświadczenia oraz inną wrażliwość. Postarajmy się jednak nabrać umiejętności patrzenia na starsze teksty popkultury w odpowiedniej perspektywie - i poczujmy tę łączność z kimś, kto w latach sześćdziesiątych przeżywał takie awesome superhero thrills, jakich my doświadczamy dziś przy wysokobudżetowych wyczynach Avengersów.

Podczas naszego następnego spotkania weźmy się może za coś lżejszego! Myślę, że dobrym pomysłem byłoby przyjrzeć się galerii pewnych lovable losers - ale to, jak już dobrze wiecie, dopiero... w przyszłosci!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz