niedziela, 23 maja 2021

Panele na niedzielę: świeża krew!

Kto będzie bohaterem naszego dzisiejszego spotkania? Lightning Lad? Mon-El? Chamelon Boy? O nie, czytelnicy i czytelniczki, dziś pójdziemy w nieco innym kierunku; głównym bohaterem naszej dzisiejszej dyskusji będzie Jim Shooter - autor, który przejął stery Legionu w 1966.

Jim Shooter to interesująca postać. Pochodził z raczej ubogiej rodziny polskiego pochodzenia, i w okolicach roku 1963 doszedł do wniosku, że komiksy DC potrzebują tego młodzieżowego kopa, potrzebują tego bycia cool and trendy, które uosabiało wówczas młodziutkie (dopiero dwuletnie!) wydawnictwo Marvel Comics. Jim postanowił więc popisać nieco historii, które korzystałyby z postaci DC, ale były napisane w bardziej nowoczesnym stylu Marvela - i przesłał swoje propozycje do redakcji. Mort Weisinger, szycha z wydawnictwa DC, w 1966 zdecydował się kupić te historie i zatrudnić Jima. Najbardziej interesująca rzecz?

Jim miał wówczas 14 lat.

Jego rodzice potrzebowali finansowego wsparcia, zgodzili się więc na to, by chłopak pracował już w tym wieku (a Mort Weisinger - w epoce poczty - nie miał pojęcia, że zatrudnia nastolatka). Nie było to łatwe, bo Mort miał reputację człowieka wyjątkowo opryskliwego i trudnego we współpracy - miał w zwyczaju wydzwaniać do pracowników i spuszczać im (zasłużone lub nie) bury przez telefon, w tyrańskim stopniu kontrolował treść publikowanych historii oraz i krzywo patrzył na każdą innowację, która nie była jego pomysłem. Słowem - niemal stereotypowy trudny szef. Wspominam o tym, bo kiedy Jim Shooter lata później - w 1978 - został redaktorem naczelnym Marvela, podobne oskarżenia (głównie narzucanie fabuł i ręczne sterowanie tytułami, których sam nie pisał) pojawiały się wobec niego samego; Jim sam przyznawał, że trudno było pozbyć mu się stylu zarządzania, którego doświadczył ze strony Morta.

Na razie jesteśmy jednak w roku 1966 - Jim Shooter jest zdolnym czternastolatkiem, który pisze i wstępnie szkicuje własne historie. A co może być bardziej pociągające dla młodego autora, niż dorzucić do Legionu nowe, własne postacie?

Kto może być zdrajcą - no nie wiem, nie wiem, trudna zagadka, ale nie wybiegajmy zbyt daleko!

Współcześnie bawi nas często znany z innych mediów Karate Kid, więc od niego zacznijmy. Po raz kolejny wniosę zawołanie the Legion did it first!, na co dowód macie wprost przed oczami. Komiksowy Karate Kid nie był też wcale jakimś trzecioligowcem; jako jeden z niewielu członków Legionu doczekał się własnej serii. Twórcy filmowego Karate Kida z 1984 dogadali się z wydawnictwem DC, by móc wykorzystać ten wpadający w ucho pseudonim. Ale po kolei!

Historia ta zaczyna się, gdy w szeregi Legionu planują wstąpić cztery nowe osoby - Karate Kid, którego mocą jest super-znajomość rozmaitych form walki; Princess Projectra, która jest honest to gosh księżniczką planety Orando i posiada moc projekcji iluzji; Ferro Lad, który zmienia się w żywy metal (jak Colossus z X-Men, ale 9 lat wcześniej) oraz Nemesis Kid, którego supermoce są płynne i zawsze dostosowują się do przeciwnika, z którym walczy - dokładnie tak, by go pokonać.

Zanim przejdziemy dalej, jeszcze jedna ciekawostka: zwróćcie uwagę na górną część okładki tego zeszytu, gdzie widzimy charakterystyczną szachownicę. W latach 1966-1967 komiksy wydawnictwa DC miały właśnie taki wzór u szczytu. Dlaczego? Był to koncept marketingowy; jako że komiksy były wówczas sprzedawane najczęściej z pionowych stojaków, można było jednym rzutem oka zlokalizować magazyny DC.

Zarówno Projectra, jak i Nemesis Kid od razu robią wrażenie na Legionie i zostają jednogłośnie przyjęci. Ferro Lad również, ale przyjrzyjmy się stronie z jego debiutem:

Inconceivable!

Jim Shooter nie kłamał, kiedy mówił o wprowadzaniu wpływów Marvela - Ferro Lad jest mutantem, i tym razem the Legion did not do it first; X-Men pojawili się u konkurencji w roku 1963. Nie było to jednak zwykłe małpowanie najbardziej poczytnych konceptów drugiego wydawnictwa; X-Men w swojej pierwszej inkarnacji nie byli jakimś hitem, na to trzeba było poczekać do 1975, gdy w Giant-Size X-Men #1 pojawił się nowy, międzynarodowy zespół - wiecie, Storm, Nightcrawler, Wolverine, ta drużyna.

Zwróćmy też uwagę na pewną zmianę stylu; na stronie powyżej mamy duże, efektowne kadry bez przesadnej ilości detali, skupione niemal stuprocentowo na postaci Ferro Lada i jego dynamicznych pozach. Mniej tekstu, więcej akcji - i wykrzyknik na końcu każdego zdania! Po takim przedstawieniu się i ten kandydat wstępuje w progi Legionu - pozostaje jeszcze tylko Karate Kid:

Nietypowe, pionowo rozciągnięte kadry dodają scenie dynamiki i dobitnie pokazują, że na pokładzie jest nowy zespół!
W postaci Karate Kida czuć, że Shooter miał rękę na pulsie tego, co wówczas było i co dopiero będzie cool and hip. Amerykańskie szaleństwo na punkcie wschodnich sztuk walki to przecież lata '70, z premierą Wejścia smoka w 1973! Karate Kid i Superboy stają więc na ringu; Superboy oczywiście powstrzymuje się jak może, by nie zrobić chłopakowi krzywdy, ale ten - mocą judo - obraca siłę Superboya przeciw niemu samemu, rzuca nim o ścianę, zaciąga mu pelerynę na głowę... no i w sumie to tyle, bo Superboy przestaje się wtedy hamować i posyła karatekę na deski. Even though Karate Kid bit off more than he could chew, anyone who can give me that kind of tussle belongs in the Legion!, oddaje jednak sprawiedliwość pokonanemu stojący nad nim Boy of Steel.

Świeża krew w Legionie z pewnością się przyda, planeta Khund wypowiada bowiem wojnę Ziemi!      

Oczy dosyć migdałowe, zarost w stylu mongolskim, kolor dominujący - żółty, !

Sama nazwa Khunds wydaje mi się dosyć klarowna, nieco jak wojowniczy Huns z domiksowanym początkowym kh jak w khan. I taką mniej więcej rolę - barbarzyńskich, okrutnych najeźdźców - ma to imperium pełnić w przygodach Legionu. To pierwsze jego pojawienie się, ale wydawnictwo DC wykorzystuje ich do tej pory; ewoluowali nieco co prawda od pierwotnego wizerunku (głównie pozbywając się pseudoazjatyckiego bagażu) i są mniej jednowymiarowi, ale jeśli trzeba, to nadal potrafią być groźni. Ale przynajmniej robią niezłe piwo:

Plusem posiadania Green Lantern jako brata jest to, że przywozi czasem z kosmosu fajne drinki
Atak Khundów może jednak zostać odparty przez nowy system obronny Ziemi, którego kluczową częścią jest kilka wież zlokalizowanych w różnych partiach globu. Legion rozdziela się więc, by pomóc w obronie wszystkich... ale pomimo ich wysiłków jedna z wież zostaje zniszczona w wyniku sabotażu. Ślady wydają się być jednoznaczne:

Piękny pan w zielonym to komendant tak zwanych Lec-Men ("men who fire the electro-tower defenses", tłumaczy w ramce editor)
Phantom Girl ma już swoje podejrzenia, ale nie są to jeszcze bezdyskusyjne dowody. Czas na reorganizację wysiłków Legionu:

Bardzo podoba mi się hasło SPACE za Superboyem; nie, nie ma ono w komiksie żadnego kontekstu, po prostu SPACE

Superboy's picked the cream of the Legion power! Gdzie w takim razie dysponujący kryptoniańskim poziomem mocy Mon-El i Ultra Boy? Odpowiedź brzmi: w sumie nieważne; Legion ma już w swoich szeragach ponad dwadzieścia osób i czasem w historiach nie ma zwyczajnie miejsca, by zawrzeć wszystkie - a czasem ktoś po prostu do danej historii nie pasuje i przyjmuje się wtedy, że taki Mon-El jest akurat na kosmicznych wakacjach, Ultra Boy zajmuje się sprawami z własnej przeszłości i tak dalej. Klasę scenariusza Legionu ocenia się czasem po tym, na ile pozwala on błyszczeć różnym postaciom; jest to w końcu a team book. Jim Shooter radzi sobie na tym polu całkiem nieźle i dba zwykle o to, by każda postać miała swoje pięć minut:
Moc redukowania masy brzmi trochę groźniej, gdy jest pisana w ten sposób i Light Lass jest w stanie wysłać każdego prosto w kosmos
Khundowie atakują, ale Legion stoi na straży obronnych instalacji. Triumf na polu bitwy szybko zmienia się jednak w taktyczną klęskę, gdyż zespół pilnujący kolejnej obronnej wieży na poziomie gruntu został uśpiony tajemniczym gazem, a sama wieża - zniszczona. Ziemski system obronny jest więc nieaktywny, a jedynym, co może jeszcze przechylić szalę konfliktu, jest eksperymentalny sprzęt zgromadzony w skarbcu Legionu. Gdy Phantom Girl i Superboy docierają jednak na miejsce...

Ależ mu chodzi ta karate ręka

All right, kid! The game's up! We've got you now!, woła Superboy widząc stojącego nad zniszczoną bronią karatekę. Ledwie tylko padną te słowa, z cieni wyłania się... Nemesis Kid i przyznaje się do winy! To on jest sabotażystą! But how did you know?, pyta blond młodzieniec; how did you find out? 

Jak to mawia młodzież, trochę przypał
Dlatego właśnie lepiej różnicować heroiczne pseudonimy! Karate Kidowi - rychło w czas - zostaje zwrócony honor, zaś Nemesis Kid widząc nadlatującą khundyjską flotę wchodzi w pełny tryb superłotra (The Legion will die, as will all others defenders of Earth! I will be richly rewarded and you will perish!) Nim jednak dokończy monolog, aktywizują się promienie systemu obronnego Ziemi i niszczą lwią część atakujących statków. Jak to, przecież wieże zostały zniszczone?

How? How?

Jak to bywa w Silver Age - jeśli autor nie ma za bardzo pomysłu how?, to zapewne Superboy did it. Wybaczmy jednak Shooterowi, to jego pierwsza opublikowana historia! Promienie z jedynej ocalałej wieży nie wystarczyły jednak, by w pełni odeprzeć atak - i Legion ma tu okazję do wskoczenia w kolejną dużą scenę akcji. A co do każdej postaci mającej swoje pięć minut:

Khundowie najwyraźniej boją się duchów

Zaśmiałem się nieco pod nosem w trakcie lektury tego numeru, gdyż Apparition to pseudonim, pod którym Phantom Girl będzie występowała lata później - w latach '90 uznano bowiem, że Legion pozbędzie się chociaż części tych kid, lass, girl i boy na rzecz bardziej nowoczesnych i cool haseł kodowych. I tak Phantom Girl zaczęła występować jako Apparition, Lightning Lad jako Live Wire, Dram Girl jako Dreamer... ale to jeszcze lata przed nami!

Póki co, Legionowi zostaje jeszcze uporanie się z ostatnim problemem: Nemesis Kidem, który potrafi wszak dowolnie zmieniać moce, by zawsze pokonać swego przeciwnika. Brzmi to może i groźnie w konfrontacji jeden na jeden (i wtedy faktycznie takie jest), ale Kid staje naprzeciw całego Legionu:

Lata później bardzo podobną moc posiadał mutant Darwin z X-Men - mutował na gorąco zawsze tak, by być bezpiecznym w danej sytuacji. I tak jak Nemesis Kid tutaj - postawiony w sytuacji bez wyjścia zwyczajnie z niej uciekał, co - jak wiadomo - jest często najskuteczniejszą formą samoobrony.

Nie jest to może szczególnie nowatorska fabuła - ktoś w Legionie jest zdrajcą było już nieraz grane wcześniej - ale stanowi ona kamień milowy w historii Legionu. Nastoletni Jim Shooter wprowadził do tego komiksu nowy styl; more action-packed, more punchy, more modern. Nie wszystko robił lepiej od poprzedników - ba, nie wszystko robił w ogóle dobrze - ale to i tak niezły kawał roboty jak na chłopaka, który musiał godzić swoje autorskie obowiązki ze szkołą! Nie da mu się na pewno odmówić wyczucia medium i worka pomysłów; nie każdy z nich był może świetny, ale - ujmijmy to tak - statystycznie dużo łatwiej mieć jakiś dobry pomysł, jeśli ma się ich dwieście, a nie dwadzieścia. Jim Shooter - w swoim staraniu się, by komiksy jego autorstwa były bardziej cool and hip with the teenage crowd - dostarczy Legionowi niektórych spośród jego najbardziej rozpoznawalnych wrogów i pamiętnych fabuł, spodziewajcie się więc, że wrócimy do nich... w przyszłości! 

 

 

 

 

I na koniec: 12212

Cóż to za szyfr? Otóż jest to liczba, którą wydeptał mi kot na klawiaturze w trakcie mojego pisania, zaś żona poprosiła o zachowanie jej w roli dokumentu epoki. Oficjalnie mamy więc teraz kota, który pisze i publikuje w internecie. A może tak naprawdę to on pisze te wszystkie rzeczy o Legionie? Z tą zagadką zostawiam was do następnego spotkania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz