środa, 5 maja 2021

Komiksiarstwo na ekranie: The Falcon and the Winter Soldier

The Falcon and the Winter Soldier (polski tytuł: Żołnierz Zimowy i Ptak Metalowy) nie dał mi szansy, by napisać standardowe dwa wpisy o serialu - rach, ciach i po balu, sześć odcinków i koniec! Dzisiaj więc od razu spotykamy się Po sezonie, a więc - jak to zwykle w takich sytuacjach - spoilery wliczone są w cenę biletu. Kto chce doświadczyć wszystkiego samodzielnie, może zawsze wrócić tu później!

Nadal ze mną? W takim razie zacznijmy od najważniejszego: tak, podobało mi się - serial przypominał mi komiksy z Kapitanem Ameryką z okresu, gdy pisał je Ed Brubaker - a więc bardziej klimat thrillera polityczno-szpiegowskiego, inspirowana kryminałem poetyka wizualna i tak dalej. Nie, żeby nie było tu efektownych sekwencji akcji - w otwierającej scenie serialu naprawdę czuć kinową, blockbusterową jakość - ale równie ważne, jeśli nie ważniejsze, są tu dialogi prowadzone nad szklanką whiskey czy polityczne konferencje. Fabularny punkt wyjścia - Steve Rogers umarł, ktoś powinien kontynuować jego dziedzictwo - to ten ciekawszy wątek serialu; intrydze polityczno-terrorystycznej (w której organizacja Flag Smashers domaga się światowej uwagi) brakowało moim zdaniem nieco pazura.
 
Może to dlatego, że organizację tę zrodził nagły powrót - po pięcioletniej nieobecności - ludzi wypstrykanych przez Thanosa i wypływające z tego konsekwencje; trochę zahacza to o realne zagadnienia w rodzaju kryzysu migracyjnego, ale chętnie zobaczyłbym jeszcze wyraźniejsze paralele z naszymi aktualnymi problemami. Powiedzmy tak - serialowa Supergirl była moim zdaniem bardziej politically relevant; rozgrywała metaforę obcych jako imigrantów, zajmowała się problemem ruchów alt-rightowych/faszyzujących i ich genezą - i tak dalej. A jeśli Supergirl - która w sercu jest very much a silly superhero show - poważniej rozgrywa problemy polityczne niż Kapitan Ameryka (którego przecież centralną metaforą jest dyskusja o tożsamości narodowej!), to można tu trochę podnieść poziom. 

Bardzo podobał mi się za to sposób, w jaki rozegrano przekazanie tytułu Kapitana Ameryki. John Walker, w ręce którego tarcza trafia najpierw, to postać celowo antypatyczna; agresywna, impulsywna, zakompleksiona. Twórcy przewidują tu, że przekazanie tytułu komukolwiek będzie budziło niechęć - bo mało kto lubi zmiany - więc decydują się najpierw oddać go w ręce Johna, którego całym zadaniem jest tę niechęć prowokować i podkręcać. By użyć wrestlingowej terminologii, jest on świetnym heel - postacią, która ma zostać wybuczana, która ma skupić na sobie niechęć widzów. W rezultacie nawet najbardziej zatwardziałym fanom Steve'a łatwiej będzie przełknąć, że to Falcon będzie nowym Kapitanem Ameryką; uff, przynajmniej to nie John, powiedzą sobie w duchu. Proste i efektywne!

Kontrast Johna Walkera (komiksowego U.S. Agent, którą to tożsamość przyjmuje zresztą w finale) i Sama Wilsona był dla mnie satysfakcjonujący jako dyskusja zagadnienia różnych twarzy patriotyzmu. Johna widzimy przede wszystkim jako żołnierza; Sama jako członka małomiasteczkowej rodziny. John w świetle reflektorów wygłasza mowy i rozdaje autografy; Sam, jak zwykły robotnik, brudzi ręce naprawiając starą łódź. John zostaje Kapitanem Ameryką z rządowego, oficjalnego nadania; Sam przejmuje ten tytuł w bardziej organiczny sposób, jako reprezentant społeczności. John korzysta z militarnych, agresywnych metod; Sam jest bardziej dyplomatą dążącym do dialogu. Krótko mówiąc, nasze komiksowe postacie rozgrywają tu kontrast patriotyzmu tradycyjnego, wręcz szowinistycznego oraz bardziej nowoczesnego - otwartego i inkluzywnego. 

Nie jest to może dyskusja przesadnie subtelna, ale bywa miejscami dość odważna - czy w jakiejkolwiek polskiej produkcji (i to w mainstreamowym, rozrywkowym serialu, nie w podziemnym teatrze) słyszałem ostatnio - i to z ust postaci, z którą mamy sympatyzować! - krytykę symboli i barw narodowych jako kłamliwych i reprezentujących tylko część społeczeństwa? Cały wątek z Isaiahem Bradley - pierwszym czarnym superżołnierzem - był (i w komiksach, i w serialu) bardzo czytelną analogią do prawdziwych eksperymentów medycznych przeprowadzanych na czarnych w Tuskegee. Co to za kraj, który tak traktuje swoich ludzi? Chcesz nosić jego barwy? Mnie by to brzydziło, słyszymy mniej więcej, i moim zdaniem warto docenić obecność tej dyskusji na ekranie.

Nie jest to super wyrafinowana symbolika, ale działa

Symbolika w wielu miejscach jest grubymi nićmi szyta: Sam wycierający z tarczy krew, którą ubrudził ją John czy siostrzeńcy Sama wołający za nim uncle Sam, uncle Sam to nie wyżyny subtelności. Ale, z drugiej strony, czy nie jest to część uroku historii superbohaterskich? Czasem metafora jest silniejsza właśnie dlatego, ze jest prosta... ale tego uncle Sam to już mogli sobie darować.

Jest też w tym wszystkim Bucky, który reprezentuje z jednej strony traumę weterana, z drugiej strony poczucie krzywdy kogoś, komu wojsko i rząd (nie amerykańskie co prawda, but still) dosłownie wyprały mózg - i kto stara się po tym wszystkim zbudować i odzyskać własną tożsamość. Pod wieloma względami jest on moim zdaniem najsmutniejszą postacią serialu; zamknięty w sobie i emocjonalnie wytłumiony, stoi czasem na ekranie jak żywy wyrzut sumienia podczas tych dyskusji o patriotyzmie.

To może przejdźmy do weselszych tematów! Już przy okazji pisania o WandaVision cieszyłem się, że konsekwentnie zbierany jest zespół Young Avengers. The Falcon and the Winter Soldier dają nam kolejnego członka tej nastoletniej grupy:

Patriot to wnuk Isaiaha, Elijah Bradley. W komiksach początkowo imitował posiadanie zdolności dzięki magicznym supersterydom, ale po jakimś czasie otrzymał transfuzję krwi od dziadka - sytuacja bardzo podobna do Hulka i She-Hulk, swoją drogą - i stał się już prawdziwym, stuprocentowo organicznym superżołnierzem, zero chemii. 

Fajnie też, że na ekranie pojawiła Valentina Allegra de Fontaine, częściej znana po prostu jako Contessa. Jest ona postacią z otoczenia Nicka Fury; czasem jego love interest, czasem konkurentką, czasem sojuszniczką - jak to w historiach szpiegowskich bywa, strony i lojalności zmieniają się jak w kalejdoskopie. Najpierw się strzelają, potem idą do łóżka, następnie okazuje się, że na do widzenia nawzajem powykradali sobie jakieś tajne dokumenty - i w sumie oboje się tego spodziewali, ale przynajmniej szampan był niezły i kolacja smaczna.

Relacja Nicka i Contessy na jednym panelu
Panel powyżej z czasów, gdy komiksowy Nick Fury był jeszcze biały - czarny był najpierw w jednej marvelowskich alternatywnych rzeczywistości, ale popularność Samuela Jacksona na kinowym ekranie zrobiła swoje i teraz główny Nick Fury też jest czarny. Tak czy inaczej, liczę na to, że zrobią z Contessą coś ciekawego! Ma potencjał bycia dobrą antagonistką, i związane z jej postacią wahanie dla którego zespołu gra teraz? może przynieść sporo zabawy na ekranie.
 
A co do kwestii czarnych postaci, nie mogę odmówić sobie mojej ulubionej anegdotki o Falconie: jak pisze Sean Howe w książce Marvel Comics: the Untold Story, Stan Lee otrzymał kiedyś pytanie, czemu w tych ich komiksach tak mało ciemnoskórych. Ale jak to, odpowiedział Stan, mamy przecież takie super postacie, jak heroiczny Black Panther czy nasz złoczyńca Man-Ape! 
Odpowiedź była zaiste popisowym strzałem w kolano (z podwójnym saltem i telemarkiem wręcz) i ktoś musiał chyba sprzedać Stanowi wychowawczą blachę w potylicę, bo do grona tych czarnych postaci dorzucił on szybko jeszcze jedną: no i poza Man-Ape jest jeszcze, uhh, ehh... nowy najlepszy czarny przyjaciel Kapitana Ameryki... Falcon! Tyle tylko, że Falcon jeszcze wtedy nie istniał, ale słowo się rzekło - i jakiś czas później Sam Wilson pojawił się na komiksowych łamach.
 
No i może jeszcze jedna wesoła głupotka - jeśli uważacie (słusznie), że U.S. Agent is a silly name, to śpieszę donieść, że wydawnictwo DC Comics ma w swojej galerii łotrów postać znaną jako KGBeast. A KGBeast ma swojego ucznia o ksywie NKVDemon.

Być może i ich zobaczymy kiedyś na ekranie! Tymczasem przejście dziedzictwa Kapitana Ameryki w nowe ręce rozegrano moim zdaniem sprawnie; i tak, jak pisałem przy okazji WandaVision - po raz kolejny przekonuję się, że wolę Marvela na telewizyjnym ekranie nawet bardziej, niż w kinie. Czekam więc na kolejne serialowe produkcje z tego studia - w końcu to już niedługo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz