Nawet w gorącym okresie maturalnym znajduję czas, by poczytać - lub posłuchać! W co tym razem miałem okazję się zagłębić? Trochę rzeczy lekkich, trochę cięższych, gdyż trzeba w końcu różnicować sobie doznania; zapraszam zatem na Knédżi!
Jest magia sceniczna i magia prawdziwa, i prawdziwi magowie występują przed publicznością, której wydaje się, że it's just a trick - założenie stare jak świat. Dwójka mistrzów sztuk tajemnych wybiera w tej powieści swoich protegowanych - dziewczynę utalentowaną po tacie-magu oraz chłopaka, który nie ma rodzinnych koneksji, ale he's a fast learner - i wystawiają ich do magicznej rozgrywki niczym pokemony. Jakie są jej dokładne reguły? Jeszcze nie wiadomo, ale polem gry jest tytułowy cyrk - podróżujący po całym świecie i owiany tajemniczą sławą; robiący wrażenie takie, że jego miłośnicy i miłośniczki tworzą całe secret society i podróżują za nim, by zobaczyć kolejne występy. I nie mija dużo czasu, a the girl and the boy fall in love; wynikają komplikacje.
It's not really The Light of the Jedi level bad, it's just... unimpressive. Z jednej strony jest to książka, która stara się operować bardzo wizualnym językiem i widziałbym ją być może zaadaptowaną w jakimś graficznym medium, jak komiks czy ekran - dużo uwagi poświęca kolorom, dekoracjom, kostiumom i tak dalej. Z drugiej strony zawala często narracyjne show, don't tell - zbyt często po prostu opisuje jakiś cyrkowy występ jako extraordinary, magnificent i tak dalej, ale jakby brakowało fantazji, by go właściwie opisać. Czytając książkę z takimi założeniami chcę pójść do cyrku, chcę be entertained - a nie do końca byłem, nawet pomimo sztuczek w rodzaju segmentów, które osadzały mnie w roli gościa cyrku i w drugiej osobie opowiadały, co widzę i do którego namiotu kieruję kroki. Największym problemem był dla mnie rys postaci - these are circus people, these are carnie folk, nie mogą być po prostu OK; oczekuję charyzmy, oryginalności i jakiegoś scenicznego flair, którego tu zabrakło. Skupiam się na słabszych stronach, ale nie jest to agresywnie zła książka; jest w miarę kompetentna, ale po prostu it could be so much more.
Muzyka country ma w naszym kraju nieco dziwną reputację; wielokrotnie - gdy jej temat się pojawiał - spotykałem się z albo ze skojarzeniami ze stylem kompletnie archaicznym (jakby mowa była o bardzo tradycyjnym folku), albo z kompletnie absurdalnym hasłem a, takie amerykańskie disco polo. Country tymczasem to jeden z wątków amerykańskiej kultury, które wspaniale ilustrują charakter tego kraju - i nie powiem może, że trzeba zrozumieć country, by zrozumieć kulturę Stanów, bez przesady... ale na pewno to pomaga.
Country Music to fantastyczne opracowanie - z jednej strony pełne anegdot i wspomnień, z drugiej zaś ciekawa analiza kulturowa dotykająca wątków podziałów społecznych (na tle ekonomicznym i rasowym), feminizmu (bo Dolly Parton pracująca Nine to Five czy Loretta Lynn ze słynną The Pill to zaledwie wierzchołek góry lodowej), ewolucji mass mediów i ponadstuletniej historii gatunku, gdyż narracja książki zaczyna się jeszcze grubo w dziewiętnastym wieku.
Warto zawsze przypomnieć, że kowboje i pionierzy z klasycznego country to jedynie nostalgiczne symulakrum, a nie jakikolwiek dokument epoki; moda na śpiewanie o nich przyszła, gdy należeli oni jako grupa już do przeszłości, i ballady takie już w momencie powstania miały reputację trochę sentymentalnego obciachu. Warto przypomnieć, że country nie tylko uformowało się z wielogatunkowej syntezy - folk, blues, tradycje czarne i imigranckie - ale i nie zniknęło magicznie z nadejściem rock&rolla (tak jak pojawienie się country nie zakończyło bluesa jako stylu muzycznego).
Brzmi to wszystko strasznie poważnie, ale Country Music ma też swoją zdecydowanie lżejszą stronę: wspomnienia o tym, jak to Johnny Cash kupił na targu małe kurczaki i wypuszczał je z windy na każdym piętrze hotelu (i hotel ten nie chciał już potem gościć żadnego artysty country); historię innego wykonawcy, który był tak sławny, że sprzedawał wodę ze swojego basenu za dolara po słoik - i ludzie kupowali; albo jeszcze innego, który - wspominając trasy koncertowe - zaznaczał, by trzymać drobne i narkotyki na pobudzenie w różnych kieszeniach, bo raz w ten sposób zażył 35 centów.
Nie da się ukryć, że książka przyniesie najwięcej radości osobom mającym już pewną orientację w historii gatunku. Jeśli rozdział kończy się dramatycznym ...i tym chłopcem, który wprosił się na koncert i dostał autograf był Garth Brooks! - trochę efektu ucieknie, jeśli nie wiemy, któż to.
Dla każdej osoby zainteresowanej tematem amerykańskiej muzyki i kultury Country Music będzie żyłą złota; żartobliwe podsumowanie tego gatunku jako three chords and a truth przewija się w książce nieustannie. Trzeba przyznać, że ta truth może być gorzka i często jest smutna - ale ma w sobie też potencjał ogromnego komizmu, radości życia oraz inspiracji.
Książki Becky Chambers są w moim ścisłym topie współczesnej science fiction. Są interesujące o tyle, że intryga pełni w nich rolę drugorzędną - w centrum uwagi są zawsze postacie, ich charakter, relacje oraz budowanie świata, który zamieszkują.
Sytuacja wyjściowa w The Galaxy and the Ground Within (czwarty tom cyklu, ale są one niezależne fabularnie - bardziej shared universe niż jedna ciągła historia) jest nieco dekameronowa: katastrofa na orbicie uniemożliwia grupie postaci dalszą podróż, siedzą więc razem, spędzają wspólnie czas i dzielą się opowieściami o swoich (i odwiedzonych) planetach oraz kulturach. A że postacie te same należą do rozmaitych kultur, ras, płci i grup wiekowych, w dyskusjach zdarza się czasem cierpliwie tolerowane faux pas, humorystyczna obserwacja czy szokujący moment.
Nie spodziewajcie się tu inżynierskich debat o technologii budowy statków kosmicznych; tematy interesujące dla naszych postaci to na przykład plotki o istnieniu sera, które - ku perwersyjnej uciesze zdegustowanego towarzystwa - potwierdza osoba zaznajomiona z cywilizacją Ziemi. No tak, więc oni piją mleko nawet jako dorośli budzi już pierwsze jęki obrzydzenia, i mają taką technikę, że zakażają to mleko specjalnymi bakteriami i dają mu się w taki kontrolowany sposób zepsuć, i jedzą je dopiero, jak uzyska stałą formę.
Nie, ja o tym nie chcę nawet słuchać!, oburza się ktoś rozbawiony, ale ciekawość zwycięża; ...no dobra, mówże dalej! I dopiero wtedy przychodzi najobrzydliwsza część serowej historii: i słuchajcie, to mleko, które oni piją i przerabiają, to nie jest mleko z ich gruczołów, tylko w ogóle innego gatunku! Towarzystwo zanosi się syczeniem, klikaniem i empatycznymi zmianami kolorów, po czym przychodzi czas na kolejną rasę i kolejny temat... i tak też toczą się powoli dni w ich przymusowej kwarantannie.
A poza humorem i intrygującymi obcymi mamy też nieco przemyśleń o uniwersalnych wartościach - tożsamości, celu życia czy naszych relacjach z innymi - ale wszystko to podane jest w nienachalny, ciepły sposób. Słuchałem tej książki bardzo długo, gdyż po prostu sam sobie ją oszczędzałem i dawkowałem - kiedy czułem się wyprany po całym dniu, położenie się z nią na pół godziny na kanapie relaksowało mnie jak mało co.
Becky Chambers pokazuje coś, co w science fiction czasem przepada: to, że socjologia, psychologia i kulturoznawstwo to również science - i że na ich bazie można stworzyć rewelacyjną fiction.
Ostatnia z pozycji na dziś, Wprowadzenie do kognitywnej poetyki komiksu, może odstraszać akademickim tytułem... i jest to pozycja akademicka, co tu kryć, ale na temat ulubionego medium lubię czytać i akademickie teksty. Bardzo cieszy mnie zawsze, że polskie badania nad komiksem postępują - chociaż czasem gdzieś tam w środku czuję igiełkę zawodu, że nie udało mi się przepchnąć w trakcie studiów komiksowego tematu licencjatu czy magisterki i dołożyć własnej cegiełki to tego pola. Tak to już w życiu bywa!
Nie powinno nikogo zaskoczyć, że książka ta zajmuje się... kognitywną poetyką komiksu - czyli analizą, w jaki sposób odczytujemy wizualno-leksykalny język tego medium i jakim wachlarzem środków się ono posługuje. W mojej lekturze było dużo kiwania głową i mruczenia pod nosem aha, aha, tak, tak; nie dowiedziałem się może szczególnie dużo nowych rzeczy, ale z pewnością pomogło mi to usystematyzować stan wiedzy w tej dziedzinie i nasiąknąć nieco analitycznym żargonem w rodzaju określenia dymków tekstowymi enklawami semantycznymi.
Brzmi, jakbym trochę się nabijał, ale czytanie teorii to zawsze wartościowe przedsięwzięcie - autor zwraca tu uwagę na to, jakim aparatem analitycznym można się posługiwać przy badaniu komiksu, podaje ciekawe i aktualne przykłady (książka jest, jak na tekst o komiksie przystało, bogato ilustrowana) oraz słusznie narzeka nieco na to, na jak archaicznych tekstach i definicjach bazują często polskie badania nad komiksem.
Czułem, że jestem w domu, gdy już na pierwszych stronach cytowana była książka Reading Comics Douglasa Wolka, która też stoi u mnie na półce, zaś często - i pochwalnie, i krytycznie - przywoływana była inna pozycja, Understanding Comics Scotta McClouda (na tej samej półce, nieco dalej). I chyba tak podsumuję tę lekturę: to krok dalej po tych przywołanych tytułach. Jeśli chcecie zagłębić się w analizę komiksu, polecam rozpocząć właśnie od Understanding Comics (wyszła również po polsku) - jak autor Wprowadzenia do kognitywnej poetyki komiksu zauważa, jest to (choć czasami skrótowa i niepełna) niezwykle przystępna pozycja.
I to tyle na dziś! Jak wiadomo, kolejka lektur jest wiecznie nieskończona - spodziewajcie się więc, że Knédżi powrócą!
Drowka ma w swojej ksiazkowej kolejce ustawiona pozycje "Night Circus".
OdpowiedzUsuńAnglista robi wspis w Knedzi o "Night Circus".
Przypadek? Nie sądzę!
Telepatyczne moce nie zawodzą! The Night Circus jest jak najbardziej do przeczytania, ale była to u mnie bardziej kategoria "słucham przy rozwieszaniu prania" niż coś do szczególnego delektowania się.
UsuńWlasnie slyszalam na tyle duzo mieszanych opinii ze jest juz w moim ksiazkowym backlogu dosc dlugo. Z drugiej strony moze najwyzszy czas po prostu dac jej szanse, co pewnie uczynie!
Usuń