niedziela, 30 lipca 2023

Panele na niedzielę: rycerze i jaskiniowcy!

Powtórzę tytuł wpisu, ale to naprawdę kluczowe: rycerze, jaskiniowcy! Dzisiejszy zeszyt Teen Titans jest całkowicie szalony zarówno w warstwie fabularnej, jak i metatekstualnej. Ale nie będę psuł niespodzianek! Historia: A Mystical Realm, A World Gone Mad; autor: Steve Skeates (...OR IS HE?), data: marzec-kwiecień 1971. Startujemy!

Faktycznie wygląda bardzo mistycznie! Pamiętajmy, że tak właśnie (zamczyska, potwory) w Teen Titans wygląda Wielka Brytania; czyżby Tytani znowu lecieli na gościnne występy do Europy?

Ha, fat chance! Ale zanim przejdziemy do samej fabuły - rozpracujmy warstwę interpersonalną, gdyż (jak lubię powtarzać) zakulisowe przetasowania w branży komiksowej to często soap opera nie gorsza, niż ta w samych zeszytach!

Pamiętacie redaktora Dicka Giordano? Od 1968 czuwał on nad Teen Titans, a do tego udzielał się w kolumnie korespondencyjnej magazynu, gdzie potrafił zgasić jak peta autora (lub autorkę!) niefajnego listu. Giordano pracował wcześniej w wydawnictwie Charlton Comics (tym, z którego wywodzą się Blue Beetle czy Peacemaker); do DC został wciągnięty, by wnieść trochę świeżej krwi do starzejącej się już redakcyjnej kadry. W 1971 Giordano odszedł z DC do Continuity Associates, alternatywnego studia artystycznego założonego przez Neala Adamsa - które nie zajmowało się stricte komiksem, ale przede wszystkim storyboardami do filmów czy grafikami komercyjno-reklamowymi. W rezultacie na redaktorski wakat w Teen Titans wskoczył weteran Murray Boltinoff - reprezentant wydawniczej starej gwardii (urodzony w 1911, a więc w 1971 już sześćdziesięciolatek).

Boltinoff zbliżał się już do emerytury, a jego pamięć - i zdrowie - nie były już takie jak kiedyś. Czuł się więc bardziej komfortowo otoczony starymi współpracownikami... i dlatego właśnie ściągnął z powrotem do Tytanów ich oryginalnego scenarzystę: Boba Haneya. Dzisiejszy zeszyt jest więc ostatnim, który napisał Steve Skeates; przy czym sztafetowa zmiana pałeczki była tak nagła, że Skeates napisał początek dzisiejszego zeszytu, zaś Haney - końcówkę! Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Skeates miał gotowy scenariusz całego zeszytu, ale Haney i tak zmodyfikował zakończenie, by lepiej pasowało do fabuł zaplanowanych na przyszłość.

Skeates nie był szczególnie zadowolony z takiego obrotu spraw, i w rewanżu nie omieszkał wbić koledze szpili, gdy miał okazję po raz kolejny pisać Tytanów (ale już nie na łamach Teen Titans). Ale to już historia na kolejny wpis! Przejdźmy już do dzisiejszej fabuły; być może nawet uda nam się dokładnie zidentyfikować od którego momentu stery przejął Bob Haney! Czas na ceremonialne pytanie: cóż tam dziś słychać w dekadzie disco?

Otóż słychać dziwne rzeczy, gdyż Kid Flash i Mal podróżują przez czas!        

Otwarcie in media res!

Wszystko zaraz się wyjaśni! Póki co widzimy tylko, że nasz młody sprinter musiał cofnąć się w czasie, wyciągnąć z przeszłości czarnego kolegę... a teraz wracają już do lat '70. Ale... 

Efektowny double-page spread Cardy'ego wydaje się zapowiadać to, co Jack Kirby będzie robił od 1972 na łamach serii Kamandi!

No ładnie! Wygląda na to, że Kid Flash (wzorem swego mentora) namieszał coś w przeszłości, odpalił jakiś Flashpoint event i w rezultacie wraca do zupełnie innych lat '70 niż te, które opuścił. Zamczyska, potwory, rycerze, wieśniacy - krótko mówiąc, najwyraźniej nasz chłopak zmienił Stany w Anglię! A world gone mad indeed.

Wspomniani wieśniacy z miejsca ruszają na chłopaków dzierżąc kosy i haczki: 

"Treadmill" to tzw. Cosmic Treadmill, tradycyjny gadżet Flasha do podróży w czasie!

Szarża wieśniaków nie trwa jednak długo, gdyż - w komediowym klasyku - za plecami chłopaków pojawia się niepostrzeżenie smok z okładkowej sceny. Wally i Mal uciekają przed nim do pobliskiej jaskini, gdzie mają przynajmniej czas na złapanie oddechu i krótką retrospekcję. 

Tym razem to nie Kid Flash jest winowajcą, a przynajmniej nie jedynym - za przypadkową podróżą w czasie stoi nieudany eksperyment pana Jupitera, nowego opiekuna i sponsora Tytanów!

Eksperymentalna maszyna oparta na "time theory" nagle zaczyna dymić...

...a do laboratorium akurat wchodzi radosny Mal z pudłem w rękach. Where do you want this stuff? Zanim ktokolwiek zdąży zareagować, maszyna eksploduje - rzucając najnowszego Tytana z podróż przez czas!

"Then again, they don't look like they're planning to attack..."

...they're almost bowing towar me! Look almost reverent! Jak głosi stara mądrość: jeśli ktoś bierze cię za bóstwo, nie zaprzeczaj - spotkanie Mala z praszczurami przebiega więc zaskakująco spokojnie. Spokój nie jest za to dany panu Jupiterowi, który robi sobie (zasłużone) wyrzuty:

Tytani kombinują nad misją ratunkową, Mal tymczasem staje się obiektem westchnień lokalnej jaskiniowej piękności...

...co budzi zazdrość jednego z prehistorycznych dżentelmenów. Nim Mal się zorientuje - a chwilę mu to zabiera, gdyż nie ma przecież szans na głosową komunikację - zostaje wyzwany na tradycyjny pojedynek na maczugi:

Kosmiczna Bieżnia w akcji, zaś moce Lilith znowu pełnią rolę fabularnego wytrycha! Widzi w wizji jaskiniowców, więc wysyła Kid Flasha do prehistorii. Gdzie dokładnie?

Eh, who cares; chłopak jakoś się tam zorientuje. Wally trafia w idealny moment: akurat na pojedynek na maczugi! Trzeba pochwalić Skeatesa za dobre, dynamiczne tempo historii...

...a Cardy'ego za rysunki! Chociaż walka oddana jest w najgrzeczniejszej chyba formie (strona podzielona na sześć równych paneli), to cała sekwencja i tak bardzo mi się podoba. Dynamika to jedno - ale zwróćcie też uwagę na wykorzystanie przestrzeni negatywnej!

Nie przypominam sobie podobnego manewru wcześniej na kartach Tytanów - białe, jednolite tło pozwala sylwetkom postaci dodatkowo się wybić! Jak świadome jest wykorzystanie przestrzeni negatywnej przez Cardy'ego widzimy w panelach na kolejnej stronie:

Białe tło jest tu skontrastowane z kolorem, który wyznacza granice kompozycyjne! W pierwszym panelu sugeruje na przykład, że Mal przekroczył punkt równowagi balansując na urwisku; w drugiej zieleń cofa się, symbolizując coraz bardziej niebezpieczną sytuację. Świetne są też ptaki w pierwszym panelu, które wyraźnie mówią "nie, nie zapomniałem o kolorowaniu - ta biel to celowy manewr!"

Chwalę Nicka Cardy'ego przy każdej okazji; to naprawdę jeden z moich ulubionych artystów komiksowych lat '60 i '70. Trudno za to szczególnie chwalić Kid Flasha, którego interwencja co prawda ratuje Mala... ale też dokłada kolejną ofiarę do czarnej listy Tytanów:

KLOMP

Long story short - to właśnie śmierć jaskiniowca-zazdrośnika odpala ten punkt zapalny, Flashpoint event; jednego długowłosego kolesia mniej - i Stany lat '70 zamieniają się już w magiczną krainę zamków, smoków i rycerzy (=Anglię).

Bardzo podoba mi się też efekt wizualny kończący flashback - niemal słychać telewizyjne rozmycie obrazu, "BLBLBLBLBL"!

Cóż począć? Chłopaki debatują trochę nad implikacjami sytuacji, ale nie są w stanie cofnąć się w czasie i naprawić problemu bez Kosmicznej Bieżni; a nawet gdyby jakoś im się udało - to i tak tricky business, gdyż Flash właściwy ostrzegł już młodego wychowanka o paradoksach czasowych, wpadaniu na samego siebie i tak dalej. Ale to już technikalia, którymi chłopaki będą się przejmować, jeśli w ogóle uda im się wrócić do prehistorii! Zakładają, że skoro wieśniacy wzięli ich za czarodziejów - to zaczną od zlokalizowania prawdziwych czarodziejów tej krainy. Kid Flash zakłada - zgodnie z bon motem Arthura C. Clarke'a - że prosty lud called them sorcerers, but they could be scientists! Czas więc na klasyczną heroiczną podróż.    

Ten właśnie panel na piętnastej stronie zeszytu to według mnie punkt, gdzie stery przejął Bob Haney! 

Zmiana jest uderzająca; Steve Skeates szedł w dialogach w stronę realizmu, zaś Bob Haney wraca do swojego przerysowanego stylu z lat '60. Nie chcę, by brzmiało to pejoratywnie; it's energetic, colorful and bouncy, i za to właśnie lubię Haneya! But boy oh boy, Bob Haney jest bardzo przejęty tym, że na kartach Tytanów zagościł w końcu czarny bohater; nie da wam o tym zapomnieć w żadnej chyba kwestii!

Hungry ghetto kids to jeszcze nic. Gdy Mal i Wally docierają do zamczyska czarodzieja, nie są w stanie pokonać wypełnionej potworami fosy - a my zapnijmy pasy na ten dialog: 

Bob Haney smaruje grubo "czarność" Mala... potem sięga do słoika i nakłada kolejną warstwę, i kolejną!

Like the old honky saying... - określające białych słówko "honky" stanowiło początkowo kontrę do rasistowskich epitetów kierowanych w stronę czarnych, ale na tym etapie widzimy już raczej niewinne jego wykorzystanie!

Black is still beautiful on you, buddy! - warto przypomnieć: chociaż wychodziło mu czasem niezgrabnie, Bob Haney był bardzo progresywnym autorem i miał jak najlepsze intencje; dialogi z tego numeru to naprawdę "szanuję cię, biały kolego" - "a ja ciebie, czarny kolego"!

Like ghetto flats always come with rats to nie tylko barwne porównanie, ale też echo rymującego slangu młodzieżowego z lat '60; zaś to, że wibracje Kid Flasha nie są po prostu super, a wręcz super-duper, to kolejny flourish bardzo w stylu Haneya!

Kolejną poszlaką sugerującą powrót starego scenarzysty jest metoda pokonania fosy - skok o tyczce, który widzieliśmy już na łamach Teen Titans w wykonaniu akrobaty Robina. Ale tym razem nie obędzie się bez historii z getta:

"Love your white soul, brother Titan!" "Love your black one, Mal -- and if I've got any soul -- you taught me how!"

Brother! Soul! Aż sam nie wiem, jakie jeszcze słówka związane z czarną kulturą Haney mógłby tu jeszcze wcisnąć. Grunt jednak, że skok chłopaków jest udany - zaś w zamczysku wita ich pan Jupiter Jupiterius:

Ano tak, "bolts" - Jupiterius podczas skoku rozwalił tyczki magicznymi pociskami, ale Mal i Wally jakoś i tak wdrapali się na mury. Musimy więc chyba stwierdzić, że funkcja obronna zamku był grubo przereklamowana.

Czy mag pomoże naszym bohaterom? Może pomoże, może nie pomoże; najpierw trzeba się spotkać z lojalnymi wasalami:

Dzięki, Wally, nie zgadłbym.

Czapa z odyńca na głowie Green Arrow bawi mnie niesamowicie; byłoby przecież tak proste wsadzić mu na łeb zielony kaptur! Ale Oliver Queen i tak przecież standardowo nosi stylówę na Robina Hooda, nawet w rzeczywistości nijak niezmienionej przez paradoksy czasowe - zabawne więc, że Cardy ubrał go w dziką świnię, żeby odróżnić go od oryginału.

Tak czy inaczej, nie wiem czy strzelecka tarcza na piersi to taki super pomysł. Może szydzi w ten sposób ze swoich przeciwników? Come on, take your shot!

Noble lords, zaczyna Jupiterius, these youths have come seeking my mystic aid. Should they gain it so easily -- or earn it so hard?

Doskonałe nauczycielskie panele, które powinienem wyświetlać przed każdym sprawdzianem! "Print it on a shirt", doradził kolega R.

Jupiterius brzmi tu dosłownie jak stereotypowy nerdowaty mistrz gry, a rada lordów - jak starzy gracze szykujący świeżakom inicjację... chociaż Dungeons & Dragons wyjdą dopiero w 1974!

Mal i Wally nie mają dużo do gadania; mogą podejść do wyzwania albo zbierać się z zamku. Jupiterius wykonuje magiczny gest i okazuje się, że chłopaki staną w szranki z... Lilith oraz Speedym! Ale to oczywiście nie ich Lilith i Speedy, chociaż ciuchy mają normalne:

Jak zwykle - czuję, że Bob Haney bawi się pisząc te dialogi jak wieprz w błocie!

Pierwszym krokiem testu jest pojedynek łuczniczy; celem jest... dziurka od klucza:

VARLET IN SCARLET 💖

OK, zapomnijcie o Kid Flashu; Varlet in Scarlet to od teraz oficjalny nickname Wally'ego! Kto widział jakikolwiek film z Robinem Hoodem, nie będzie tu zaskoczony - pierwsza strzała trafia idealnie w cel, druga musi ją rozszczepić, etc., etc.:

...ale Varlet in Scarlet wypuszcza wibrującą strzałę, która od razu otwiera zamek!

No dobra, chociaż nigdzie nie mamy tu wytłumaczenia, skąd Wally raptem potrafi strzelać z łuku - i to na tyle sprawnie, by rywalizować ze Speedym. Lepiej za bardzo się tym nie przejmować; Dungeon Master Jupiterius allows it, anyways.

Historia na dwa zeszyty? No raczej!

Yup, it's silly as all get out, but it's still fun - i to z rysunkami Cardy'ego, więc nie mam na co narzekać! Struktura historii jest nieco bardziej wyrafinowana niż zwykle, z rozpoczęciem in media res, późniejszą akcją w alternatywnej linii czasowej oraz flashbackiem, który wszystko spina w całość - a wszystko to na standardowych 22 stronach.

The elephant in the room to oczywiście kwestie Mala, które - gdyby padły we współczesnym komiksie - zostałyby pewnie z miejsca odczytane jako rasistowska karykatura. Dlatego właśnie nie sposób odczytywać tekstu sprzed 50 lat przez soczewkę dzisiejszych norm; oczywiście, Haney w żaden (absolutnie żaden) sposób nie jest tu wyrafinowany z tym ghetto, brother i soul... ale weźmy pod uwagę, że widzimy tu dosłownie pierwszego czarnego superbohatera w historii wydawnictwa DC. Co prawda Mal nie dostał jeszcze mocy czy kostiumu (jesteśmy wszak w erze seriousness, wiecie - z jaskiniowcami i czarodziejami), ale to tylko kwestia czasu - jest już jednak bezdyskusyjnie członkiem Tytanów, i stąd właśnie jego historyczny tytuł "pierwszego czarnego superbohatera DC". Scenarzyści wkraczają więc na nowy grunt; dopiero kalibrują głos, z którego będą korzystać. I jak zwykle, niech drzewa nie przesłonią nam lasu: Mal Duncan jest pisany przede wszystkim jako sympatyczny, kompetentny chłopak, który funkcjonuje na równej stopie z całą resztą zespołu.

Co zobaczymy za tydzień? Nie chcę zdradzać za dużo, ale jak pamiętacie być może z historii The Million-Year-Old Teenager, Bob Haney freaking loves cavemen. Szykujcie się!


~.~

Missed an episode? Chronologiczną listę wszystkich naszych dotychczasowych spotkań z Tytanami możesz znaleźć klikając tutaj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz