Spotykamy się już po sezonie, w tekście są więc drobne spoilery! |
Hej, pamiętacie tę bandę dziwaków?
Jeśli ktoś nie pamięta - to zeszłoroczny The Suicide Squad! |
A kto pamięta i żywi do nich sympatię - tough cookies, bo na ekranie (poza króciutkim montażem z początku) nie zobaczymy żadnej innej postaci z tego filmu. Pierwsze skrzypce dostaje grany przez Johna Cenę Peacemaker, "a man who loves peace so much that he's willing to fight for it", jak mówi jego stary komiksowy tagline. W filmie Peacemaker okazał się zdrajcą zespołu i dostał kulkę, ale jakoś się wylizał... a rządowi mocodawcy mają dla niego kolejne zadanie.
Zanim jednak pomyślicie, że to jakiś mroczny thriller szpiegowski:
...tytułowy kadr powinien wprowadzić was w nastrój! |
Kadr? Ale czymże jest jeden kadr; żona by mi nie wybaczyła, gdybym nie umieścił tu całej sekwencji tytułowej!
To niezwykłej urody intro prezentuje za jednym zamachem właściwie wszystkie pierwszo- i drugoplanowe postacie! Koleś wyglądający jak mroczny narciarz to niejaki Vigilante, inny z (anty)bohaterów DC, zaś wyskakujący spod podłogi dżentelmen w zielonym - Judomaster, podobnie jak Peacemaker wywodzący się jeszcze z wydawnictwa Charlton.
Orzeł nazywa się Eagly i nie ma (póki co) swojego komiksowego odbicia.
Dlaczego podchodziłem do Peacemakera z pewną dozą niepewności? Głównie za sprawą Jamesa Gunna oraz Johna Ceny. I mean, they're both fine; Gunn sprawdził się świetnie jako reżyser Guardians of the Galaxy... ale w sequelu jego humor i styl nieco już mi się przejadł. Podobnie z Johnem Ceną - wiem, że potrafi poradzić sobie na ekranie (The Suicide Squad jest dobrym dowodem), ale czym innym jest wystąpić w filmie, a czym innym brać na swoje barki cały serial.
Our hero! |
Co do Gunna - wyszło mniej więcej tak, jak sądziłem; reżyser trochę za bardzo polega tu na swoim komediowym stylu wszyscy na siebie krzyczą - ktoś woła fuck! - ktoś inny robi dziwną minę i krzyczą na siebie dalej. Wyczucie czasu niektórych gagów do mnie nie trafiło; bywały jak na mój gust zbyt długie, ale zarazem jeszcze niewystarczająco długie, by zatoczyły pełne koło humorystycznej żenady i znowu stały się zabawne.
...i to w sumie prawie cała krytyka tego serialu, którą mam do zaoferowania, gdyż cała reszta is pretty darn awesome!
Spójrzcie tylko na tych dwóch ćwoków na drugim planie! |
Pojedyncze gagi mogły czasem nie wypalać, ale cała tonalna koncepcja Peacemakera jest utrafiona w dziesiątkę. Nieustanna lawina absurdu pędzi zarówno od strony scenariuszowej, jak i wizualnej; wyjęty z lat '60 kolorowy kostium z błyszczącym sedesem na głowie wybija się w realistycznych dekoracjach jak wirująca kula disco na pogrzebowej stypie; jego surrealistyczna grawitacja jest tak potężna, że zmienia postrzeganie całych scen. Niby jest to jakaś w miarę (w miarę) poważna intryga o tajnej rządowej agencji i inwazji obcych... ale ten koleś jeździ samochodem z tresowanym orłem.
Superbohaterowie również siedzą na przykrytych śmierdzącym kocem zdezelowanych meblach i nieporadnie ze sobą rozmawiają |
Reszta zespołu Peacemakera to nowa zbieranina rozmaitych weirdos and losers, każde z nich niedoskonałe na swój unikalny sposób. Nie chcą pracować razem, lecz cierpliwie wychodzą z profesjonalnego założenia all right, this is a crap assignment and this dude is really mentally damaged, let's get this over ASAP. Niemal w każdym odcinku odkrywamy jednak czyjś sekret czy nieznaną wcześniej motywację, i ta banda wykolejeńców splata się z czasem... no, może nie w spójną grupę, ale jest między nimi nieco mniej tarcia. Ich charaktery to raczej klisze - a tough professional woman, a nerdy IT guy - ale konieczność użerania się z tym osobliwym "superbohaterskim" światem i tolerowania w kwaterze faceta z nocnikiem na głowie zapewnia zabawną perspektywę.
Hm, he might be a bad guy! |
A z drugiej strony - te absurdalne akordy zmieniają nieco wydźwięk, gdy dowiadujemy się, że ojciec Peacemakera od zawsze był przemocowcem oraz szychą neonazistowkiej organizacji. Nasz bohater z jednej strony jest więc superżołnierzem, zaś z drugiej - smutnym i żałosnym klaunem, który chowa się za tarczą kolorowego kostiumu oraz głupich bon motów, lecz w istocie cały czas próbuje jakoś wyjść z cienia relacji z ojcem. To potrzebny wątek; bez niego Peacemaker zmieniłby się po prostu w jednowymiarowy gag.
Nie jest to jednak wątek dominujący - przez większość czasu Peacemaker robi głupoty, tańczy i śpiewa, bo w końcu przyszliśmy tu po rozrywkę! |
Uwaga, teraz chyba najbardziej spoilerowy akapit: w ostatnich odcinkach okazuje się, że motywacją owadopodobnych kosmitów jest przejąć kontrolę nad Ziemią... ale tylko po to, by ocalić ludzkość przed problemami, które doprowadziły do zagłady ich rodzimą planetę: katastrofą klimatyczną, zbrojnymi konfliktami, populistycznymi przywódcami i tak dalej. The overall sentiment is nice, but it feels a little unearned; motyw ten wyszedłby moim zdaniem lepiej, gdyby wcześniej pojawiło się trochę więcej dylematów moralnych. Gdyby na przykład Peacemaker musiał zastrzelić służącego robalom miliardera, który byłby zarazem robiącym mnóstwo dobra aktywistą klimatycznym i filantropem? Dude, but he's a really good guy!, mógłby zawołać ktoś z zespołu, na co Peacemaker i tak nacisnąłby spust mrucząc eh, I don't follow the news - i byłoby to zarówno w charakterze, jak i mogłoby stanowić pasujący do nastroju serialu krwawy gag. Sama deklaracja na koniec to jeszcze trochę mało, żeby ten wątek "ratowania ludzi przed nimi samymi" w pełni wybrzmiał.
Większość serialu jest nakręcona w miarę realistycznie, ale jest parę sekwencji z fajnymi efektami specjalnymi! |
Nie spodziewałem się, że tak będzie, ale czekam z entuzjazmem na zapowiedziany już drugi sezon Peacemakera! Pojedyncze gagi i sekwencje bywały hit and miss, ale podobało mi się to rozegranie campowości i absurdu; nie podejrzewałem, że to właśnie Peacemaker wniesie ten nastrój na telewizyjny ekran, but well, here we are! Ale może to właśnie brak mainstreamowej popularności pozwala na takie eksperymenty z tą postacią? Bawiła mnie też otwartość DC w nabijaniu się z własnej stajni bohaterów; każdy odcinek zawierał jakiś obowiązkowy gryps, w którym Peacemaker darł łacha z Aquamana, Green Arrow, a nawet... Matter-Eater Lada, członka Legionu Superbohaterów! Miód na moje fanowskie serce.
Parę moich ulubionych momentów na koniec:
Goryl! Bo, jak wiadomo, małpy to klucz do komiksowego sukcesu |
Peacemaker uczy młodzież życia! |
I będzie to odrobinę deep cut, ale zobaczycie teraz jeden z - moim zdaniem - absolutnie najlepszych gagów serialu: gdzie mieszka Peacemaker?
Otóż gnieździ się w takim oto domku-przyczepie... |
...marki Pacemaker! |
No powiedzcie, że to nie cudowne!
I jeszcze jeden drobny bonus na koniec: John Cena to weteran amerykańskiego wrestlingu - rozrywki, do której
żywię niekłamany sentyment. Co prawda od dobrych paru lat nie śledziłem
wydarzeń w squared circle, ale wciąż pamiętam, jak widziałem Cenę na żywo podczas występu w Polsce! Był to rok 2012:
Na deskach leży obity Kane - ależ w tym meczu się działo! W ruch szły krzesła, stoły, nawet gong sędziego! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz