piątek, 12 kwietnia 2024

Ducks: Two Years in the Oil Sands

Komiksy autobiograficzne to dla mnie zawsze trudny temat: są, w analizie krytycznoliterackiej, z miejsca traktowane inaczej niż pozostałe gatunki. Postmodernistyczny, opowiadający o rodzinnym doświadczeniu Holokaustu Maus Arta Spiegelmana (wydany w formie zbiorczej w 1986) dosłownie chwycił krytyków za kark i wepchnął ich nosy pomiędzy kadry; widzicie, ta forma zawsze była dojrzała, to wy ją marginalizowaliście jako gazetowe paski z Myszką Miki. Inna ze słynnych autobiografii, Persepolis Marjane Satrapi (2000), to przejmujące doświadczenie młodej kobiety dorastającej w Iranie - a wersja filmowa to nadal doskonała pułapka na uczniów, których kuszę obietnicą puszczenia na zajęciach "ekranizacji komiksu" (początkowe rozczarowanie szybko mija, gdyż film nadal nieodmiennie robi wrażenie na młodzieży).

Mam mnóstwo szacunku do obu powyższych - oraz innych osadzonych w tej konwencji - tytułów. Stoją jednak poza moimi głównymi zainteresowaniami badawczymi; na tym etapie "komiksowa autobiografia poruszająca poważne kwestie, zaprezentowana w czerni i bieli" brzmi dla mnie trochę jak award bait obliczony na zaimponowanie literackiemu mainstreamowi - oraz wręczenie krytykom szansy, by dokonali performatywnego "docenienia formy komiksu" i poczuli się nowocześni, in with the kids. Autobiografia w czerni i bieli; toż to jak Maus, można bez wstydu pochwalić! Znacie mnie już pewnie wystarczająco, by wiedzieć, że moje podejście jest nieco inne; bardziej interesuje mnie, jak aspekty feministyczne rozgrywa Legion of Super-Heroes, Dazzler czy Wolverine; co o obrazie Stanów mówi Kapitan Ameryka; jak komentuje krajobraz medialny X-Statix, jak traumy historyczne rozgrywane są na stronach Bombshells.

Nie zrozumcie mnie źle; nie chcę stawiać się absolutnie w pozycji "akademia gupia, ja mondry" - chodzi mi raczej o to, że wszystkim tym poważnym autobiograficznym pozycjom dużo łatwiej zyskać uznanie i rozgłos, więc dołączenie do chóru pochwał uznaję zwykle za średnio potrzebne. Wolę pozostać czempionem tych kolorowych, pulpowych durnotek - które przecież często nie są wcale takie durne! Przeciętnemu autorowi tygodnikowej kolumny literackiej łatwiej będzie docenić zamkniętą, realistyczną graphic novel niż zeszyty Journey Into Mystery #622-645... i tak harmonijnie dzielimy się obowiązkami; rzadko piszę więc na tym blogu o "poważnym komiksie".

Ale czasem robię wyjątek - tak jak dziś, dla Ducks: Two Years in the Oil Sands autorstwa nieocenionej Kate Beaton!

Nie był to najzwięźlejszy z moich wstępów, ale czułem potrzebę zarysowania tła!

Dlaczego właśnie Ducks? Ano widzicie, Kate Beaton pamiętam jeszcze z roku 2007, kiedy zaczęła tworzyć komiks internetowy Hark! A Vagrant - cenny klejnot tamtej ery internetu. Był to powiew świeżości w ówczesnej twórczości sieciowej, gdyż zamiast popularnej tematyki gamingowej czy sitcomowo-obyczajowej Beaton brała na warsztat dziewiętnastowieczną literaturę, historię... oraz co na co tylko miała ochotę: 

Siostry Brontë oraz ich dziwne gusta!

Pozornie prosta kreska ukazywała ogromny talent do karykatury. Nie ma nic gorszego, niż tłumaczenie oraz analiza żartu - ale spójrzcie tylko, jak Beaton minimalistycznie, dosłownie paroma kreskami oddaje komiczną mimikę postaci! To właśnie, w połączeniu z zabawną ahistorycznością języka i sytuacji, położyło podwaliny pod późniejszą karierę artystki.

Było też w tym sporo znajomego, transgresywnego humoru; w liceum sami przecież rysowaliśmy na nudnych lekcjach Piłsudskiego jako wojownika kung-fu czy tym podobne bzdury. Beaton robi to po prostu z większą klasą!

Beaton była też dla mnie ważna z uwagi na pochodzenie: jest twórczynią kanadyjską, a to kanadyjska literatura właśnie była moją specjalizacją na studiach. Rysowała nawet okazjonalnie Loiusa Riela, przywódcę kanadyjskich Metysów, postać kluczową dla mojej pracy! To o tyle ciekawe, że Riel - buntownik oraz trybun ludowy - jest zaskakująco żywotną postacią w kanadyjskim komiksie; Chester Brown stworzył w 2003 całą jego komiksową biografię... i można zarysować interesującą paralelę pomiędzy outsiderskością Riela oraz outsiderskością formy komiksowej. Dobra, odpływam w hermetyczne rozważania - wróćmy lepiej do Ducks!  

Na stronach Ducks autorka nadal błyszczy ręką do karykatury, ale - w odróżnieniu od wcześniejszych prac - dużo więcej uwagi poświęca tłom, dekoracjom, rekwizytom. Buduje to dokumentalny autentyzm; ani przez moment nie mam wątpliwości, że patrzę na dokładny model kuchenki z jej domu - tak samo, jak ja doskonale pamiętam żeliwne kręgi naszego pieca.

Beaton rozpoczyna narrację w kluczowym punkcie swego życia: zakończyła uniwersytecką edukację, czas iść do pracy, by spłacić studencką pożyczkę. A gdzie osoba o skromnych kwalifikacjach oraz bez doświadczenia może zarobić sensowne pieniądze? Historie rodziny oraz znajomych kierują ją do pracy na roponośnych piaskach bitumicznych w Albercie, niemalże po drugiej stronie kontynentu. Zakwaterowanie w robotniczym baraku, nocne zmiany, tytaniczna maszyneria oraz kompletnie odmienne środowisko; to już nie nadmorski dom w Nowej Szkocji.

Sam wychowałem się na Kaszubach, więc morskie klimaty zawsze łapią mnie za serce! Zwróćcie uwagę na kontrast pomiędzy realistyczną, pejzażową kreską krajobrazu a uproszczoną, minimalistyczną figurą postaci.

Roponośne piaski równie dobrze mogłyby znajdować się na Marsie - zakład wydobywczy stanowi odizolowaną kolonię, zanurzoną w śniegu i mroku, a poruszające się po niej pojazdy dzieli od kosmicznych wehikułów pewnie tylko kilka warstw poszycia oraz brak własnego obiegu tlenu.   

Porównajcie rozmiar opon z kabiną pilota!

Co prawda Kate nie zostaje rzucona do obsługi jakiegoś wyrywającego ręce i miażdżącego palce wyciągu, ale nawet robota w narzędziowni nie jest łatwa - głównie za sprawą atmosfery w przytłaczająco męskim środowisku (proporcje to około 50:1). Nie chodzi nawet o celowe bycie ćwokiem - mało kto chce być nieprzyjemny dla samego sportu - ale o ten codzienny, czasem niezauważalny dla nieświadomej osoby seksizm, którym przesiąknięte jest środowisko: nieprzemyślane komentarze, ciężkie dowcipy, głupie pogaduchy przy stanowisku pracy.

To nie są źli mężczyźni, orientuje się szybko Kate; mają często żony, rodziny, życie poza placówką. To po prostu barakowa, robotnicza atmosfera oraz oderwanie od cywilizacji odciskają swoje piętno na wszystkich.

Jeśli ciężko wam czasem wytrzymać ze współpracownikami - wyobraźcie sobie, że jesteście z nimi praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę. To najczęściej sympatyczni ludzie, którym również zależy na dobrej atmosferze oraz efektywnej współpracy... ale nerwy potrafią czasem siąść, a zmęczenie zrobić swoje. Ciężar obozowego życia jest mimo wszystko przeplatany sympatycznymi momentami:

A u nas bazuny i śledzie! Pomorza wszystkich krajów, łączcie się 💖

Najtrudniejszym aspektem obozowego życia jest dla Kate dysproporcja pomiędzy mężczyznami a kobietami; nieważne, kim właściwie jest jako osoba - z samej racji bycia kobietą staje się obiektem zainteresowania tłumu facetów. Bycie w centrum uwagi brzmi może na swój sposób atrakcyjnie, ale po pierwsze - nasza bohaterka nie przyjechała do obozu w celach towarzyskich; po drugie - szybko orientuje się, że nikogo nie interesuje tak naprawdę ona sama: jej charakter, zainteresowania, tożsamość. Jest obiektem zainteresowania z racji na płeć, nic więcej.   

Inne kobiety w obozie mają całe spektrum rad, od "korzystaj, póki jesteś młoda", przez "tacy już są faceci, co zrobisz" aż po "ale o co właściwie ci chodzi".

Kate stara się więc być wyrozumiała, ale nie zawsze jest łatwo:

Ale przynajmniej ma z kim pogadać! Zwróćcie też uwagę na to, jak rysowniczka oddaje mimikę zaczepnych panów: to nie jakieś karykaturalne monstra, a zwykli kolesie, którzy za sprawą izolacji na widok kobiety dostają chwilowego małpiego rozumu.

Stała ekspozycja na zaczepki, durne komentarze, a nawet pozornie "równościowe" traktowanie Kate jak "jednego z chłopaków" - wszystko to na dłuższą metę eroduje jej dobre samopoczucie i otwartość na innych. Mały seksistowski komentarz to jedno; można skrzywić się i puścić mimo uszu. Co innego tysiąc podobnych komentarzy stanowiących promieniowanie tła z dnia na dzień:  

Na pewnym etapie Kate jest już po prostu zrezygnowana - może wygadać się koleżance, może wybuchnąć w kwaterze, ale wie, że nie ma co marzyć o zmianie barakowej atmosfery. Osuwa się więc bardziej w stronę apatii oraz dystansu.

Akcja rozgrywa się w pierwszej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku, do miejsca pracy wchodzą już więc pewne współczesne standardy zachowań: firma szczyci się brakiem tolerancji wobec seksizmu czy molestowania, lecz wiadomo - papier przyjmie wszystko. Istnienie procedur oraz standardów antydyskryminacyjnych to krok w dobrym kierunku, ale mało kto ma śmiałość na sięganie po kroki uważane za "drastyczne" i "formalne":

"People are inappropriate all the time and you can't fire everyone! And if you did get someone fired, everyone would fucking hate you for it!"

Docieramy do jednego z najcięższych elementów narracji: Kate sama doświadcza w obozie gwałtu. Jak wiele gwałtów, nie jest to jakiś anonimowy napastnik w kominiarce przyczajony pomiędzy garażami; do zdarzenia dochodzi po jednej z barakowych imprez, gdy kolega posuwa się po prostu zbyt daleko.

Kate - za sprawą alkoholu, zmęczenia, lęku - nie jest w stanie powiedzieć "nie"; i przeciwnie, nie jest również w stanie powiedzieć "tak", nie ma więc mowy o konsensualnej relacji.

Trochę czasu zabiera jej uświadomienie sobie, że był to faktycznie gwałt; poradzenie sobie z wywołanymi nim emocjami - dużo, dużo dłużej. Staje się jeszcze bardziej osowiała i wycofana, odcinając się od świata nawet podczas wypadów do tej "prawdziwej", pozaobozowej rzeczywistości:

Wszyscy widzą jednak, że coś jest nie tak.

Gdy Kate wyrzuca w końcu z siebie prawdę o zdarzeniu, spotyka się z rozmaitymi reakcjami: od bagatelizowania sprawy ("e, byłaś pijana, na pewno sama chciałaś, teraz po prostu ci się odmieniło i masz kaca moralnego") aż po wyznania innych kobiet, którym przydarzyło się coś podobnego - i to wcale niekoniecznie w odizolowanym od świata robotniczym obozie. Tu znajomy, tam kolega ze studiów; ale zawsze ktoś, kto posunął się za daleko, nie otrzymał zgody, a mimo wszystko przekroczył cudze granice. Sprawcy w tych historiach to bynajmniej nie zatwardziali kryminaliści, a zwykli, sympatyczni często faceci - teraz już z uśmiechniętymi, rodzinnymi zdjęciami na facebooku, mieszkający parę miast dalej i wedle wszelkich relacji wiodący porządne życia. 

Szokujący jest nie tylko sam akt, ale też jego pospolitość; powszechność doświadczenia, o której Kate nie miała wcześniej pojęcia.

Nie byłoby jednak uczciwe zredukowanie Ducks: Two Years in the Oil Sands do narracji wyłącznie o przemocy seksualnej. Równie ważnym tematem jest przemoc zupełnie innego rodzaju: ta skierowana przeciw środowisku, ziemi, biosferze. Jej symbolem stają się tytułowe kaczki, które - choć miały być odstraszane sygnałami dźwiękowymi - z winy firmy Syncrude masowo umierają w toksycznej mazi wytworzonej przez proces wydobywczy:

Artykuł przywołany na łamy komiksu możecie przeczytać pod tym linkiem!

Jak dowiadujemy się w tekście z 2008, 

“This is a tragedy and this is unacceptable,” Alberta’s environment minister, Rob Renner, said, “and we’re going to do everything within our power to find out why it occurred” and “to prevent it from occurring again.”

Cheryl Robb, a spokeswoman for Alberta Environment, said only five ducks had survived and been recovered. The episode comes as environmental groups in Canada and the United States are pushing for a slowdown or even a halt to further oil-sands development in northern Alberta.

Rząd pogroził paluszkiem, więc wszystkim jest przykro; wszyscy zgadzają się, że to nieakceptowalne i posypują głowy popiołem; wszyscy obiecują, że teraz już będą grzeczni, że wszystko się zmieni.

Ale, czego by nie obiecywali, pięćset kaczek już nie żyje.

No dobra, ale co w sumie kogoś obchodzą jakieś kaczki, mógłby tu ktoś wtrącić - lecz kaczki są tylko symptomem szerszego problemu, akurat na tyle spektakularnym, że przebił się do krajowych mediów. Mediów, w których na próżno szukać wzmianki o spotykanych na co dzień okaleczonych zwierzętach... 

"Get out of here!", krzyczy na lisa wściekła i smutna Kate, próbując odgonić go rzucanymi śnieżkami. "You stupid god damn fox. You have three legs! This is an operating mine! What do you think is going to happen?"

Kaczki nie są tak daleko od lisów; lisy nie są tak daleko od ludzi:

"Do I even want to know what kind of cancer we'll have in twenty years?"

"Ugh - like, every morning we wipe dust off the computers... and we're inside. There's just... shit, in the air. Just, shit." Ten właśnie niepokój prowadzi Kate ku wsłuchaniu się w głosy lokalnych społeczności, a szczególnie w ten zamieszkujących Albertę Pierwszych Narodów. YouTube to nadal na tyle świeża strona, że firma nie zdążyła jej zablokować na pracowniczych komputerach - jest więc narzędziem, które służy Kate do (jak określa to w posłowiu) przecięcia własnej ignorancji oraz uprzywilejowanej percepcji uczestnictwa w niszczycielskim przemyśle. Mowa konkretnie o nagraniach Celiny Harpe, kobiety należącej do starszyzny Cree; społeczna, ustna tradycja Pierwszych Narodów przestała być zamknięta w salkach kulturowych, a zaczęła przenosić się do ogólnodostępnego internetu. 

"Their almighty dollar comes first. That's pretty sad. You can't eat money. At the cost of our lives - as long as they get their money. They don't care how many of us they kill off."

Celina Harpe parafrazuje tu słynne słowa, które  przypisuje się właśnie nacji Cree: when the last tree is cut, the last river poisoned, and the last fish dead, we will discover that we can’t eat money. Oto nagranie, które zostało odwzorowane w komiksie:

Wszystko to trafia do mnie wyjątkowo mocno; jak mówiłem, zajmowałem się akademicko literaturą kanadyjską ze szczególnym uwzględnieniem tekstów oraz tradycji Pierwszych Narodów właśnie. Mogę więc potwierdzić, że to wszystko nie są rzeczy, które Kate Beaton sobie wydumała - to naprawdę przemyślana prezentacja głosu kulturowego, to tematy emblematyczne dla szerszej społeczności. 

Pod obwolutą anglojęzycznego wydania kryje się pojedyncza kaczka w lśniących, metalicznych barwach plamy ropy. It's haunting.

Przez całość narracji wiedzie jeszcze jeden trop: robotniczego trudu, poświęcenia, solidarności oraz przetrwania. Firma gnoi wszystkich, na zewnątrz i wewnątrz: środowisko dookoła, lokalne społeczności, młodą Kate oraz pozornie twardych, dorosłych facetów. Autorka Ducks nie pozostaje obojętna na ich problemy: ona sama zmagała się przede wszystkim z seksizmem oraz molestowaniem; jej koledzy - z alkoholizmem, depresją, samobójstwami.   

Podziwiam, jak Beaton kontrastuje osobiste sceny oraz wszechobecną maszynerię!

Życie kaczek i ludzi znaczy dla firmy mniej więcej tyle samo; od czasu do czasu trzeba rytualnie się pokajać, ewentualnie zrobić szkolenie (na którym wszyscy śpią, bo identycznych szkoleń zaliczyli już bez liku), ale produkcja musi iść. Załoga jest już znieczulona na tragiczne wypadki, ale od czasu do czasu ktoś przypomni o godnym etosie pracy:

"So have some fucking respect."

I chociaż Kate odnajduje się wśród ludzi pracy, jest jednak dziewczyną po studiach, która wykonuje głównie pracę pod dachem. W pewnym momencie autorka dowiaduje się, że jej kolega śpiewał w zespole Men of the Deeps, górniczym chórze z Nowej Szkocji...


...drażni się więc z nim śpiewając jeden ze standardów - ale górnik nie przyjmuje tego zbyt dobrze:

"Who did you ever lose in the pit! What did you ever lose when they shut them all down."

Jest tu mnóstwo szacunku do tego robotniczego doświadczenia, dla ludzi, którzy - choć mogą mieć problemy z pisaniem - od dekad harują w pocie czoła. Beaton nie romantyzuje, nie upiększa, stara się zarysować zniuansowany portret; moim zdaniem, wychodzi jej to doskonale.    

W teorii literatury kanadyjskiej istotne miejsce zajmuje stworzona przez Margaret Atwood koncepcja victimhood and survival; była to, w latach '70, próba ujęcia narodowej artystycznej tożsamości (odsyłam tu do Survival: A Thematic Guide to Canadian Literature). Atwood twierdziła, że funkcja ofiary jest centralnym motywem kanadyjskiej twórczości, a rolę tę można podzielić na cztery główne pozycje. Pozwolę sobie zacytować wikipedię:

     Position One: To deny the fact that you are a victim.

    This is a position in which members of the "victim-group" will deny their identity as victims, accusing those members of the group who are less fortunate of being responsible for their own victimhood.

    Position Two: To acknowledge the fact that you are a victim (but attribute it to a powerful force beyond human control such as fate, history, God, or biology.)

    In this position, victims are likely to resign themselves to their fate.

    Position Three: To acknowledge the fact that you are a victim but to refuse to accept the assumption that the role is inevitable.

    This is a dynamic position in which the victim differentiates between the role of victim and the experience of victim.

    Position Four: To be a creative non-victim.

    A position for "ex-victims" when creativity of all kinds is fully possible.

Koncepcja victimhood miała stanowić koncept tak centralny dla Kanady, jak dla Stanów Zjednoczonych centralną jest idea frontier, pogranicza (kolonizacja, Dziki Zachód, "space - the last frontier" etc.). Jeśli brzmi wam to nieco redukcjonistycznie (czy polskiej literatury rónież nie moglibyśmy analizować w oparciu o "kanadyjską" victimhood?), wasza opinia nie jest odosobniona - sama Atwood po latach doszła do wniosku, że chyba popularyzatorsko strywializowała nieco zagadnienie. Jest to jednak chwytliwa koncepcja, która nadal wisi nad analizą literatury kanadyjskiej - i trudno wyzwolić się z jej cienia czytając Ducks. Wszyscy, na różne sposoby, są tu ofiarami; wszyscy radzą sobie z osobistą victimhood na własne, ewoluujące sposoby. Kate początkowo uciekająca od nazwania gwałtu po imieniu wypiera swoją tożsamość ofiary; Kate apatyczna wobec seksistowskiej atmosfery jest w pozycji rezygnacji - aż w końcu dochodzimy do Kate Beaton-autorki, która opowiada o swoich doświadczeniach z twórczej pozycji "eks-ofiary".

Macie moje pełne błogosławieństwo do wywróćenia oczami i westchnienia ja pierdzielę, Anglista rozpowszechnia tu teorię literatury sprzed 50 lat - ale jest to teoria tak kluczowa dla Kanady, że warto ją znać choćby po to, żeby móc się z nią świadomie nie zgodzić. Zachęcam więc do szukania własnych interpretacji! Warto jednak zauważyć, że proces twórczy faktycznie pełni dla Kate rolę katalizatora zmian - na łamach Ducks widzimy na przykład, jak zaczyna ze swoim komiksem sieciowym: 

Hej, to Gruby Kucyk, jedna z jej powracających postaci!

To właśnie jeden z powodów, dla których zdecydowałem się poświęcić Ducks: Two Years in the Oil Sands miejsce na blogu. Pamiętam Kate Beaton z tych lat, i niezwykłym doświadczeniem jest obserwowanie jej w bardziej osobistej autonarracji - widzieć, przez co przechodziła i jak dojrzewała w okresie, kiedy sam byłem wśród osób czekających z utęsknieniem na jej internetowe komiksy i piszących jej wooo this is great keep it up! Łezka się w oku kręci, że ta sama młoda zdolna Kate Beaton, która swoimi karykaturami wzięła szturmem świat webcomicsów, stworzyła po latach wielowarstwową, złożoną narację, którą można postawić na jednej półce z Mausem, Persepolis czy Fun Home. Zaryzykuję też stwierdzenie, jest nam intuicyjnie bliższa niż wymienione pozycje - nie opowiada w końcu o Holokauście czy o życiu w religijnej dyktaturze, a o niszczycielskim wpływie kapitalistycznego wielkiego przemysłu, który mieli swymi trybami wszystkie poziomy życia: naturę, społeczność, relacje międzyludzkie, zdrowie psychiczne. Beaton udaje się zarazem uniknąć pułapki wpadnięcia w misery porn; w jej narracji przebłyskuje szacunek do ludzi, empatia, humor, samokrytycyzm. To komiks, o którym myślałem długie dni po skończniu lektury - nie świadomie, celowo go analizując, ale po prostu nie mogąc wyrzucić go z głowy. To komiks, który w zeszłym roku zdobył nagrodę Eisnera, Harveya oraz nagrodę Canada Reads, i w pełni zasługuje na ten wianuszek wyróżnień - a teraz, gdy został w końcu wydany po polsku (jako Kaczki, nakładem Kultury Gniewu), zostaje mi tylko polecać go wszem i wobec!

By nie kończyć tak poważnym akcentem: oto dwa humorystyczne paski z Hark! A Vagrant, w których Kate Beaton nabija się z superbohaterów!

💖 wtedy, 💖 teraz!

No dobra, i jeszcze jeden obrazek, ponieważ kocham go stałą miłością już od długich lat. Kate Beaton just gets me:

Oto dzieło nagrodzonej Eisnerem rysowniczki, autorki jednego z najlepszych komiksów ostatnich lat! Być może jest nadzieja dla nas wszystkich. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz