piątek, 9 lipca 2021

Po sezonie: Batwoman

Drugi sezon Batwoman dobiegł końca - jako pierwszy z tegorocznego rzutu seriali komiksowych z CW! I jak tam?

Spotykamy się po sezonie - spoilery wliczone w cenę biletu!

Ano nieźle. Jak to zwykle, some things I liked, some things not so much, ale ogólnie - biorąc pod uwagę zawirowania personalno-covidowe - poszło lepiej, niż przypuszczałem że pójdzie.

Serialowa Batwoman to nadal przede wszystkim Arrow w śmiesznej peruce (choć peruka ta jest lepsza, niż w pierwszym sezonie); w zależności od punktu widzenia, to zarówno jej siła - jak i słabość. Siła - ponieważ dostarcza znajomych superbohaterskich doznań w sprawdzonej formule; jest tu wielkie miasto nocą, jest bieganie po dachach i pościgi na motocyklach, są sekwencje walk (bardziej dynamiczne niż w pierwszym sezonie) i garść sci-fi gadgets. Z drugiej strony, dokładnie to samo można poczytać za wadę - nie znajdziecie tu przesadnych narracyjnych innowacji. It's a pretty standard superhero soap opera - dylematy rodzinne, powroty zza grobu, miłości aktualne i niegdysiejsze, krzywda z przeszłości domagająca się pomszczenia; fabularne comfort food i raczej niewiele więcej.

Lepsza peruka, lepsze sekwencje akcji

Z jakiegoś powodu z przyjemnością wracam jednak co tydzień na ponowne opowiedzenie tych znanych historii. Pomaga na pewno w tym nowa grupa postaci; protagoniści Arrow byli już na przestrzeni ośmiu sezonów rozpracowani wzdłuż i wszerz, od dzieciństwa po potencjalną przyszłość. Batwoman i jej otoczenie są dopiero na etapie budowania charakterów i ich wzajemnych zależności, wciąż jest to więc uczucie poznawania kogoś nowego, nie wyłącznie spotkania ze starymi znajomymi. Pomaga też, że całość wygląda po prostu ładnie; zdjęcia nocnego miasta to dla mnie zawsze relaksujący masaż mózgu.

Weźcie przykład z postaci - piwo lub dwa i zapomnicie, ze zmienili aktorkę
Z gracją udało się też wyjść z sytuacji spowodowanej zmianą wiodącej aktorki. Pierwszy odcinek i klejenie wątków były jeszcze dosyć naciągane, ale później już historia szła naturalnym rytmem - i komplementem z mojej strony niech będzie, że osoba nieznająca zakulisowych roszad mogłaby zostać z wrażeniem, że zniknięcie dotychczasowej protagonistki i przejęcie jej roli przez nową, bardzo inną kobietę to zamierzony manewr. Zawirowanie to wnosi bowiem do serialu sporo dobrego: nowa Batwoman nie jest kolejną miliarderką-filantropką, ma inną perspektywę na przestępczość, system sprawiedliwości i problemy społeczne - sama w końcu miała z nimi do czynienia. Ściąga to z postaci nieco tej standardowej implikacji, że odgrywanie roli nietoperza to po prostu ekscentryczne hobby faceta, który ma tyle czasu i pieniędzy, że sam nie wie, co z tym robić. Ryan jest osobiście zaangażowana w miejskie problemy; chociaż i jej rodzina padła ofiarą przestępczości w Gotham, zamiast pod opiekę brytyjskiego lokaja w bogatej rezydencji trafiła do systemu adopcyjnego. Zamiast bycia kimś ze społecznych elit, tym mitycznym dobrym milarderem-opiekunem, Batwoman w nowej interpretacji is very much the Other - przynosi perspektywę osoby czarnej, nieheteronormatywnej i przez większość życia funkcjonującej poniżej ekonomicznego standardu. Zna problemy Gotham z autopsji, i to nie z jednego traumatycznego incydentu, a z całokształtu swojego życia. To, moim zdaniem, dużo ciekawe podejście.
Policja w Gotham nigdy nie miała dobrej prasy

Cieszy mnie, że Batwoman nie stara się unikać współczesnej problematyki społecznej. "Policja w Gotham jest skorumpowana i nieetyczna" to fabularny standard w historiach z Batmanem; w dobie protestów związanych z rasizmem i brutalnością policji w Stanach założenie to nabiera nieprzyjemnie rzeczywistego wydźwięku. Serial nie idzie może wprost w systemową krytykę - zamiast policji w serialowym Gotham widzimy głównie The Crows, prywatną, komercyjną agencję pełniącą rolę stróżów prawa - ale analogie są bardzo czytelne. Crows, którym zależy tylko na odbębnieniu dniówki; crows, którzy dorabiają sobie "drobnymi przysługami" dla przestępczego światka; crows, którzy widząc kogoś sięgającego po komórkę od razu będą strzelać, gdyż "czuli się zagrożeni".

Historie superbohaterskie są odbiciem społecznych problemów i bolączek już od przygód Supermana w latach '30, kiedy to zatrzymywał przemoc domową, walczył z bogaceniem się na wojnie i handlu bronią czy zamykał bogatych szefów kopalni pod ziemią, by poczuli na własnej skórze, jakie są konsekwencje ich oszczędności kosztem bezpieczeństwa oraz komfortu pracowników. Równość rasowa, emancypacja kobiet, prawa mniejszości seksualnych - wszystko to znajdowało (i znajduje!) swoje odbicie na kartach komiksów. Osobiście - ciekawym zjawiskiem jest dla mnie, jak wygląda sprawa właśnie w ekranizacjach. DC, dla przykładu, w swoich serialach już od dawna reprezentuje postacie nieheteronormatywne; lesbijska Batwoman, gej Larry Trainor z Doom Patrol, biseksualni Sarah Lance i John Constantine w Legends of Tomorrow (💖), transseksualna Dreamer w Supergirl. Co ważniejsze, orientacja ta nie jest traktowana jako cecha definiująca powyższe postaci; jasne, wyciska się z niej czasem nieco soap operowej dramy, ale nie więcej niż z ekranowych związków hetero. Ekranowy Marvel ociąga się i ociąga tymczasem; kiedy White Canary dzieli już kulminacyjny rom-comowy pocałunek ze swoją partnerką jako centralny punkt odcinka (i wszyscy robią aaaaaw), a w Doom Patrol queerowa społeczność wywala złą rządową agencję ze swojej ulicy, marvelowska reprezentacja to anonimowy facet wspominający szybko o swoim partnerze czy blink and you miss it wpis w aktach Lokiego. Skąd taka dysproporcja? Myślę, że paradoksalnie Marvel jest niewolnikiem swojego komercyjnego sukcesu; po cyklu kinowych blockbusterów wypuszcza produkcje tak ugładzone i tak niekontrowersyjne, że wszedł w rolę tego poczciwego staruszka, jakimś niegdyś było w ich relacji komiksowe DC. DC, jako aktualny B-show pod kątem przenoszenia na ekran, może się zaś wyszaleć, popchnąć standard, zadawać niekomfortowe pytania; przejęli rolę bycia the cool kid, z którą w latach '60 wszedł na rynek komiksowy Marvel. Zaznaczę, że mówię tu tylko o ekranizacjach - w drukowanych komiksach oba wydawnictwa są w miarę blisko - ale odwrócenie klasycznej relacji ról Marvel/DC na ekranie to dla mnie interesująca rzecz z perspektywy historycznej!

Pojawiła się Stephanie Brown, która w komiksach była zarówno Batgirl, jak i Robinem! Liczę na więcej jej w trzecim sezonie
A wracając do samej Batwoman - przyznam, że zaskoczyło mnie fabularne znaczenie roślinki Ryan, którą uważałem za ot, taki tam quirky gadżet mający podkreślić trudną sytuację postaci (i być adresatem refleksji bohaterki); całkiem podobał mi się Black Mask jako negatywna postać; nieszczególne wrażenie zrobił za to na mnie wątek egzotycznej wyspy, który był w dużej mierze ponownym przemieleniem podobnych motywów z Arrow. Safiyah wyszła w sumie jako Ra's al-Ghul w sukni - z własną strażą pełniącą rolę League of Assassins i magicznymi roślinami działającymi niemal jak Lazarus Pit. Zabrakło mi czegoś, co rozdzieliłoby wyraźnie te dwa wątki; ale znowu, jeśli ktoś nie oglądał Arrow, to pewnie nie będzie czuć powtarzalności. Alice, bardzo efektowna antagonistka pierwszego sezonu, trochę złagodniała i dostała humanizujący ją kawałek historii; moim zdaniem zadziałało to tak pół na pół. Z jednej strony wątek ten zapewnił jej ekranową obecność, and she is always a delight to watch; z drugiej - nie był już tak tematycznie spójny, jak jej historia z pierwszego sezonu.

Still a delight
Co do wątku Alice - lata temu scenarzystka komiksowa Gail Simone, scenarzystka Birds of Prey czy Secret Six, spopularyzowała termin women in refrigerators; chodzi o fabularną kliszę zabicia partnerki bohatera tylko po to, by wywołać tani szok oraz dodać mu "motywacji" i "głębi". Martwe dziewczyny, kochanki i żony były klasycznym leniwym motywem komiksowego scenariusza; nazwanie i obśmianie tego zjawiska sprawiło, że dziś jest odrobinę nieco mniej popularne. Dlaczego w ogóle women in refrigerators? Bo taki los - bycie zabitą i wepchniętą do lodówki - spotkał partnerkę jednego z Green Lanterns:

The point is that he is VERY SAD and ANGRY now
Wspominam o tym, gdyż wątek Alice jest rzadkim przykładem zalodówkowania męskiej postaci: sexy boy z jej przeszłości pojawia się pobyć sexy, po czym - gdy dopiero został w miarę zarysowany - dostaje nagłą czapę, żeby Alice było smutno. Tak, rozumiem, że aktor miał zapewne kontrakt na jeden sezon, ale jest to wypisz-wymaluj właśnie wpakowanie go do metaforycznej lodówki.

Wątek powrotu Kate wydaje mi się napisany w sam raz - nie odciąga uwagi od Ryan, nowej głównej bohaterki; nie ma wątpliwości, że tytuł i strój zmieniły już ręce na dobre. Kate pojawia się akurat na tyle, by jej wątek nie był brutalnie ucięty; dostarcza pewnej closure, nawet jeśli w roli tej widzimy już inną aktorkę. Krótko mówiąc, dobrze wybrnęli ze złej sytuacji.

Drugi sezon Batwoman był więc dla mnie satysfakcjonującym doświadczeniem. Nie jest to może perła, która przyciągnie miliony nowych fanów do gatunku superbohaterskiego - but if you're already into it, Batwoman ma dynamiczną akcję, łatwe do polubienia postacie (w tym pojawiająca się na jeden odcinek Stephanie Brown!), ładne zdjęcia - i akurat dosyć komentarza społecznego, by było czuć, że serial ten nie rozgrywa się kompletnie w magicznej krainie za siedmioma górami, ale ma coś do powiedzenia o problemach roku 2021. Tego właśnie oczekuję od cotygodniowej rozrywki, wrócę więc z przyjemnością na kolejny sezon - i to już w październiku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz