piątek, 17 listopada 2023

Variety Show: Madame, lata '00, Shadowpact i woda toaletowa!

Nadszedł piątek, nadszedł weekend, nadchodzi... Variety Show! Co dziś znajdziemy w przeglądzie komiksowych głupotek?

It's that time again!

...so, uh, Madame Web - of all people - is getting a movie now.

Miejmy tę perłę komedii za sobą - Dakota Johnson, gwiazda Fifty Shades of Grey, rusza na podbój poletka superbohaterskiego wraz z rodziną postaci whose whole shtick is tying people up; say what you will, there is a lot of bondage jokes here

Komiksowe doświadczenie uczy, że każda postać jest czyjąś ulubioną... ale poważnie, Madame Web? Nie pamiętam chyba ani jednego komiksu - a trochę ich czytałem - w którym byłaby angażującą centralną bohaterką; mam wrażenie, że to jak robić ekranizację X-Menów, a na pierwszym planie postawić Cerebro: system służący do lokalizacji mutantów. For me, Madame Web has always been more of a plot device than a character - ale, szczerze mówiąc, taką rolę sugeruje też trailer, w którym tytułowa Madame zbiera trzy młode bohaterki. I tak, pani tytułująca się "Madame" biorąca pod opiekę grupę dziewcząt brzmi lekko sugestywnie, więc w ten żart może nie będę już może brnął!

A skoro już mówimy o tej trójce protegowanych: WOOOO ARAÑA! Anya "Araña" Corazon to postać z wczesnych lat '00, do której mam uczciwy sentyment: na próżno szukałem jej w animowanym Across the Spider-Verse (niby tam była, ale bardzo in name only i w mocno alternatywnej wersji), i proszę bardzo: dowiadujemy się, dlaczego trafiła na margines w tamtym projekcie. Czy oznacza to, że podobnie nieobecna Silk również jest zarezerwowana przez inną produkcję? Pozostaje mi mieć nadzieję!

W tym roku wróciłem do pierwszej serii Anyi Corazon, Heart of the Spider - części inicjatywy Marvel Next, która miała w 2005 zawojować serca dojrzewających millenialsów. Były to komiksy o młodych superbohaterach i superbohaterkach (a więc wiecie - moje poletko zainteresowań), a towarzystwo było całkiem zacne: stamtąd wywodzą się Runaways oraz Young Avengers, do tej pory jedne z najbardziej uznanych teen books Marvela. Nie da się ukryć, że w tym zestawieniu Araña to trochę runt of the litter; jeśli tamte komiksy okazały się sporymi sukcesami, które doczekały się kontynuacji oraz wznowień... to pisana przez Fionę Avery Araña po prostu przyszła i przeminęła, dzieląc los wielu innych pajęczych postaci. Może to kwestia tego, jak bardzo zatopiona w latach '00 była to seria?

Tak, tak, to trawestacja ikonicznej frazy "welcome to the X-Men, Kitty Pryde - hope you survive the experience!", ale zwróćcie uwagę na coś innego - ten długi płaszcz pozytywnego bohatera, te garniaki goniących ich zbirów!

W ukazanej w tym komiksie wersji lat '00 wszyscy żyją nadal gdzieś pomiędzy Matrixem a World of Darkness, i inspiracje te są noszone na pełnym widoku. Z jednej strony mamy świat nowoczesnej technologii, hakerów i komórek; z drugiej: new age'owego mistycyzmu, wiekowych sekretnych stowarzyszeń (niektóre są tak antyczne, że pochodzą - uwaga - z Europy), zwierzęcych totemów i apokaliptycznej atmosfery przełomu millenniów. Długi płaszcz i ciemne okulary to strój obowiązkowy - obojętnie, czy jesteś znającym kung-fu hakerem, czy włóczącym się po gotyckich klubach wampirem. 

Nowoczesna komórka - jeszcze sprzed ery smartfonów! Musisz wybrać swoje superbohaterskie hasło kodowe, "kinda lika a handle on the Internet"!

Chichrałem się już z Emplate'a - nemezis Generation X - że jego włosy wyglądają jak zdjęte z jeża Sonica; w przypadku Anyi Corazon jest to podwójnie prawdziwe. Rysunki czerpią z popularnego wówczas mangowego stylu; robią to raczej imitatorsko i kreska nigdy nie jest, moim zdaniem, szczególnie dobra, ale jest to bez wątpienia element tej kapsuły czasu! To w końcu jeszcze okres, kiedy przyjaciółka bohaterki mogła mówić do niej "Anya-chan" i robić to zupełnie nieironicznie:

FUZZY, głosi koszulka Anyi - czyt to komentarz na temat kolczastej fryzury? I czyżby Lynn nosiła ciemne okulary i długi płaszcz - z gołym brzuchem pod spodem, bo przecież nie nosi go z zimna? Tak jest, to zdecydowanie lata '00!

Trochę się nabijam, ale wyłącznie z czułością - Araña naprawdę była pewnym powiewem świeżości i już za sprawą samej tożsamości latynoskiej nastolatki wybijała się na tle pajęczych postaci dominujących w latach '90. Na topie była też biotechnologia; świat żył wciąż rewolucjami takimi, jak klonowanie czy sekwencjonowanie DNA. Zamiast napełnianych glutami mechanicznych webshooterów z lat '60 Araña załapała się więc na symbiotyczny, organiczny pancerz: 

 Latynoska nastolatka pokrywająca się niebieskim symbiotycznym pancerzem o robaczym motywie - brzmi znajomo? Anya wyprzedzała jednak Blue Beetle z DC o dwa lata!
 

Autorka wyraźnie bawiła się doskonale w kwestii kostiumu! Gdy Anya musi stworzyć jakąś heroiczną tożsamość, zostaje zabrana na zakupy, gdzie ekipa stara się skompletować w miarę spójny look. Wśród odrzuconych pomysłów widzimy na przykład...

...matrixową Trinity, Sailor Moon i Wonder Woman!

To dosyć klasyczna komediowa sekwencja, ale podkreśla ewolucję zachodzącą w komiksowych latach '00 - wychodzimy już z Dark Age, a akceptowalny strój superbohaterki przestaje przypominać skąpy kostium kąpielowy. Fiona Avery, ustami swojej bohaterki, mówi na ten temat parę słów; skonfrontowana z kolejnymi kiepskimi wizjami Araña bez wahania pyszczy wszystkim dookoła.

Do stylówy na Trinity dołącza też kostium a'la Uma Thurman w "Kill Billu", który zresztą był przecież pastiszem stroju Bruce'a Lee. Anya szuka jednak czegoś oryginalnego!

I tak właśnie dostajemy jeden z moich ulubionych komiksowych non-costumes: adidasy, t-shirt, plecak na sprzęt; dla zamaskowania tożsamości - poręczne gogle, które można szybko schować do kieszeni, a żeby chronić ręce przy wspinaczce: sportowe rękawice.

Paleta kolorystyczna - błękit, czerwień i biel - odwołuje się jednak do klasycznego kostiumu Petera Parkera!

W odróżnieniu od Spider-Mana, Araña nie strzelała jednak sieciami - korzystała z mechanicznego grappling hook z pajęczym motywem. Sam nie wiem, dlaczego ten projekt tak bardzo do mnie trafia; nie jestem szczególnym fanem "realistycznych" superbohaterów, i męczyło mnie na przykład mozolne konstruowanie stroju Batmana jako "praktycznej" zbroi szturmowej w filmach Nolana. Fiona Avery trafia jednak moim zdaniem w idealny balans - jestem w stanie uwierzyć, że nastoletnia superbohaterka z lat '00 tak właśnie by się ubrała. There's enough flair in it to be superheroic, and enough thought for it not be too ridiculous. No i, oczywiście, wyszczerzona radośnie japa pomaga sprzedać całą tę kompozycję!

Uczciwie oceniając, Araña: Heart of the Spider nie jest serią szczególnie dobrą; heroiczna droga naszej bohaterki jest bardzo formulaiczna, a Fiona Avery konstruuje wszystko powolutku - i zanim na dobre rozstawi planszę i zaludni ją obsadą bohaterów oraz łotrów, komiks dobiega już końca. Wiele konceptów, które wtedy były cool, dziś budzi też raczej wesołość - jak na przykład nemezis Anyi: gotycki nastoletni egipski zawodowy morderca (ależ pakiet przymiotników!). Heh, it's the Yu-Gi-Oh kid again, myślałem nad kolejną stroną, ale jednak mieli uczciwie fajną dynamikę: wróg doceniał heroiczną naturę bohaterki na tyle, że owszem, nadal był gotowy ją zabić - do tego go wynajęto - ale zgodnie z kodeksem honorowym, bez osobistej niechęci i głupich personalnych zagrywek. Moja ulubiona wersja Arañyi pojawiła się chyba później w Ms. Marvel, gdzie sama Carol Danvers przyjęła Anyę jako praktykantkę - Brian Reed fajnie zarysowywał tam dynamikę i charaktery obu postaci, i wspominam ten epizod jako jeden z najlepszych momentów oryginalnej Civil War.

Czy Madame Web - by wrócić już do filmu - okaże się równie interesującą mentorką, co Captain Marvel? Jakoś śmiem wątpić, i szykuję się raczej na to, że dostaniemy rozwleczoną origin story - gdzie przez 90% seansu będziemy widzieć pajęcze dziewczęta przed założeniem masek. Ale i tak obejrzę ten film dla samej Anyi Corazon; she was a fun kid back in the day, i - jeśli zatrzymać trailer w odpowiednim momencie - widać ją już nawet w kostiumie i z markowym grappling hookiem:

Ale hej, gdzie t-shirt i plecak?

Madame Web nie zapowiada się na dobry film... lecz przyznam, z coraz większą sympatią patrzę na wysiłki studia Sony. WB ucięło nagle bardzo zaawansowaną produkcję filmowej Batgirl tłumacząc, że "film nie spełniał ich kryteriów jakości"; Sony tymczasem wymyśla jakiś projekt absolutnie z kosmosu (Morbius, Kraven, Madame Web), kręci coś, co wygląda jak pilot serialu stacji CW i sru, na kinowe ekrany na całym świecie! If nothing else - you have to admire the chutzpah; i kto wie, może będą tak rzucać o przysłowiową ścianę tak długo, aż coś w końcu się przyklei. I salute you, Sony Pictures.

Z innej beczki: po bardzo przyjemnej lekturze Justice League Dark zapragnąłem dłużej pozostać w magicznych rejonach uniwersum DC; cofnąłem się więc do pisanej przez Billa Willinghama serii Shadowpact z 2006, w prostej linii przodka JLD - chociaż tak naprawdę jedyną postacią twardo łączącą obie drużyny jest Detective Chimp. Ale czy to nie wystarczy?

O właśnie, szybka wstawka! Na tegoroczne Halloween po raz pierwszy przebrałem się w strój komiksowy - i był to właśnie world's greatest detective... Detective Chimp!

Oto jedno z moich rzadkich zdjęć! Jak widzicie, strój po prostu stworzony dla mnie; wystarczyło dokupić odpowiednią czapkę i założyć marynarkę. Obok kolega Sz. przebrany za eukaliptus - nie pytajcie; photo cropped to protect the innocent.

Wracając do Shadowpact - to sympatyczna, eklektyczna drużyna identyfikująca się jako champions of lost causes; Bill Willingham, najbardziej znany z Fables, ma dobre ucho do dialogów i solidne wyczucie magicznych klimatów. A że przed chwilą chwaliłem Arañyę za kostium, zacznijmy omawianie Shadowpact właśnie od tej kategorii! 

Już na początek dostajemy cios między oczy, bo pierwsza przeciwniczka drużyny ma Power Girl-style boob window - ale, ponieważ to komiks o magicznych zakątkach DC, jest to boob window w kształcie głowy kozła.

To zarazem jeden z najgorszych i absolutnie najlepszych pomysłów! Hey, lady, how does it stay on?

Głupie pytanie; it's magic! Ubawiło mnie też mrugnięcie okiem do filmowego Hellboya, który wyszedł niedługo wcześniej; po jednym ze starć Blue Devil - aktor, który podpisał cyrograf z piekłem, ale wykorzystuje demoniczne moce w służbie dobra - otrzymuje cenną radę:

"...like that red guy in the movies?"

Innym uroczym nawiązaniem jest Phantom Stranger - kosmiczny byt DC, a zarazem narrator komiksu - trawestujący Roberta Browninga:

...chociaż podejrzewam, że to hołd nie tyle dla Browninga, co przede wszystkim dla Stephena Kinga - który inspirował się poematem "Childe Roland to the Dark Tower Came" tworząc cykl Mrocznej Wieży.

Ostatnie dwa tomy wyszły w 2004 - wtedy, co filmowy Hellboy! Mamy więc kolejną kapsułę czasu, choć Willingham unieśmiertelnia nieco odmienne aspekty popkultury, niż Fiona Avery.

Podobnie jak późniejsza Justice League Dark,  Shadowpact operuje z Oblivion Bar - położonego poza konwencjonalną przestrzenią lokalu, do którego wstęp mają generalnie tylko osoby władające magią... oraz różnej maści nadnaturalne stworzenia. Co ciekawe, barmanem w tym okresie jest niejaki Eddie Deacon:

Ach, "looking at the Internets"!

Eddie Deacon to co prawda nieco ćwok, ale jest kolejną postacią, do której mam długi sentyment! Występował on bowiem w pierwszym komiksie z Batmanem, który w życiu przeczytałem. Wtedy był jeszcze małym chłopcem; chłopcem występującym z objazdową trupą dziwolągów, gdyż urodził się zdeformowany - zamiast rąk i nóg posiadał focze płetwy. W kulminacyjnej scenie historii łotr groził, że zrzuci go z wieży:

Wspomnienie na łamach Shadowpact...

...i oryginalna scena - wydana po polsku w 1991 w tomie Przysięga zza grobu!

Widać, że rysownik Shadowpact pracował dosłownie z rysunkiem Neala Adamsa w ręce! W oryginale: "A Vow From a Grave!", Detective Comics #410, kwiecień 1971

Miesiąc temu ściągnąłem ten komiks z półki, by zrobić kilka zdjęć; daję słowo, że od tego czasu zdążył się nieco bardziej rozpaść - najwyraźniej przez samo to, że został otwarty. Może klej już się kruszy, może niektóre kartki latają luzem, ale tom ten zawsze będzie jednym ze skarbów mojej kolekcji! Żeby nie nadwerężać go za bardzo, od razu zrobiłem jeszcze jedno zdjęcie z tej samej historii; oto...

...KLESZCZE JUDO!

Coś w sformułowaniu "kleszcze judo" tak do mnie przemówiło, że nawet trzydzieści lat później wołam czasem KLESZCZE JUDO! trzymając kogoś; albo, kiedy gramy w coś z kolegami i wyjdzie mi niezły ruch, obwieszczam nad stołem "ooo mam cię teraz w kleszczach judo". Jak to mawia kolega R., this guy and his self-made memes! Hej, self-made są najlepsze; ręczna robota, butikowa jakość, bogaty kontekst historyczny.

Wracając do Shadowpact, jest tam naprawdę sporo uroczych konceptów. Blue Devil, przykładowo, zostaje w pewnym momencie zdegradowany w piekielnej hierarchii (czyli w praktyce awansowany, bo w piekle im niżej, tym lepiej) i wskakuje na poziom bycia rhymer - demona komunikującego się rymem, jak Etrigan (gone, gone the form of man - rise the demon Etrigan!). Blue Devil nie czuje się raperem i wolałby tego uniknąć... ale za co właściwie otrzymał awans obniżenie pozycji? Ano za to, że jego superbohaterska kariera to świetny marketing dla piekła!

"Ah, yes, you've made us cool."

Piekło i tamtejsze transgresywne zabawy to w ogóle powracający motyw; gdy dochodzi do diabelskiej rozprawy sądowej, zamiast na Biblię przysięga się na...

"Sure, why not?"

Bawiłem się przy Shadowpact solidnie, i chociaż pewne aspekty komiksu trącą już nieco myszką - to hej, mają prawo, wychodził niemal dwadzieścia lat temu! Jeśli podoba wam się Justice League Dark, jest to jednak chyba nadal najlepszy komiks w podobnym klimacie; paradoksalnie lepszy nawet niż pierwsza wersja JLD, ta z 2011. Ale o tym może kiedy indziej!

I ostatnie już głupotki: jeden z podręczników do angielskiego zaskoczył mnie ćwiczeniem dotyczącym... serialu Riverdale, jednego z moich ulubionych seriali komiksowych - kolorowego, dziwacznego i szalonego, a przy tym zaskakująco pełnego nawiązań do Archie Comics oraz amerykańskiej kultury ogółem!

I think it's sensational, too! When it comes to cheesy, trashy fun - it's hard to beat 💖

A na koniec - jeszcze jedna przerażająca opowieść! Robiłem zakupy w sklepie typu "wszystko za grosze", gdy w moje oko wpadł ten oto przystojny dżentelmen:

Aquaman firmujący... wodę po goleniu!

Pokusa była zbyt ogromna; wysupłałem Piętnaście Nowych Polskich Złotych i postanowiłem przetestować ten morski wynalazek.  

KING OF ATLANTIS OCEAN RIDER

Surprising absolutely no one, it's pretty crappy; zapach to wysoce wyrafinowany bukiet "nic - z nutką mydła", ale w jednym oddam sprawiedliwość: nie podrażania skóry po goleniu, w przeciwieństwie do niektórych płynów kosztujących pięć razy tyle (palcem pokazywać nie będę). Ważne, że koledzy zazdroszczą - za 15 ziko zdobyłem fajne pudełko na karty i pysznego drinka alkoholowego; od czasu do czasu pytają, czy dokonałem już degustacji. Co 80%, to 80%!

Chyba zachowam go jednak na specjalną okazję, a dziś wysączę coś innego! I was zachęcam do przyjemnego spędzenia wieczoru; skorzystajmy z weekendu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz