Omawialiśmy już Generation X w ogólnej perspektywie, pojawił się wpis o śladach ówczesnej popkultury na łamach komiksu - dziś więc pora na wszystkie drobiazgi, o których chciałem wspomnieć, a które zbyt mocno rozdęłyby poprzednie teksty! Która scena jest moją ulubioną z serii? Co ciekawego działo się na tych łamach pod kątem reprezentacji? Jak potoczyły się losy Generation X po odejściu Scotta Lobdella i Chrisa Bachalo, oryginalnych twórców? Zróbcie sobie kawę, jako i ja zrobiłem, and let's dive in!
Zacznijmy od ulubionej sceny właśnie! Otóż, jak to w superbohaterskich przygodach bywa, podczas jednej z misji Generation X została pojmana przez łotrów. Problemem numeru była obecność w uczniowskiej grupie Leecha - młodego chłopaka, którego mocą jest tłumienie zdolności innych mutantów dookoła. Telepatka Emma Frost nie mogła więc po prostu standardowo rozpykać niegodziwców, czego ci byli w pełni świadomi... ale znalazła bardzo efektowne wyjście z sytuacji! Gdy tylko Leech stanął obok:
![]() |
"I can't believe she did that!", wołają bohaterowie i łotrzy pospołu! |
Tak jest, double dropkick, luj ogłuszacz, prosto w chłopięce zęby! Leech wchodzi w status off, więc jego moce również się wyłączają - i telepatyczne zakończenie konfrontacji zabiera odtąd Emmie jakieś trzy i pół sekundy.
It's such a cool little scene, and it encapsulates a lot of Emma's character - jest w końcu byłą członkinią Hellfire Club, spędziła lata jako przeciwniczka X-Menów, i nie jest jej obce przełamywanie granic dla osiągnięcia celów. Ale celem tym - tak wtedy, jak i teraz - często jest dobro jej uczniów i uczennic; by zapewnić im bezpieczeństwo, jest gotowa kopać dzieci w ryja - and I think it's beautiful.
![]() |
"White Queen? Please don't kick Leech again." |
Możecie więc wyciągnąć swoje notatniczki z informacją, że ulubioną sceną Anglisty z crossovera Inferno jest opętana przez demona lornetka wygryzająca kolesiowi oczy, i dopisać pod spodem, że jego topową sekwencją z Generation X jest nauczycielka kopiąca ucznia do nieprzytomności. Ciekawych rzeczy się tu o mnie dowiadujecie, ale cóż zrobić - takie są fakty! Uspokoję was, osobiście nigdy w życiu nie skopałem ucznia, but then we don't get captured by supervillains quite as often.
Do młodzieżowych X-tytułów przychodziłem zawsze głównie po młodzież, ale to właśnie nauczycielka Emma Frost jest stałą gwiazdą Generation X. Już wcześniej, w The New Mutants, pokazywała bardziej złożone oblicze jako mentorka łotrowskiej grupy Hellions, ale tutaj gra już wybitnie pierwsze skrzypce - i słyszałem wiele osób, dla których Generation X była de facto okazją do polubienia Emmy (zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że to ta seria ugruntowała Emmę jako zreformowaną antagonistkę na tyle skutecznie, by od trzydziestu lat była jedną z najbardziej rozpoznawalnych bohaterek X-komiksów).
I mean, everybody loves a villain working with the heroes, a Emma ma do tego wiele do powiedzenia na temat zawodowej specyfiki X-Menów; jak wiemy, praktycznie kontraktowym zobowiązaniem tej grupy jest bycie regularnie zniewolonym w jakimś lochu:
![]() |
It comes with the membership! |
Więcej o Emmie później; przejdźmy lepiej do wątku obecnego w Generation X już od oryginalnych zeszytów Lobdella i Bachalo: jedna z uczennic nie jest neurotypowa. Sprawę identyfikuje gościnnie obecny doktor Hank McCoy, Beast, zaś uczennicą in question jest Monet:
![]() |
Cliffhanger! |
To nie pierwszy moment, kiedy autyzm pojawił się na kartach X-tytułów; wcześniej jako autystyk określony był na przykład David Haller, Legion (ponownie - można tu wrócić na łamy The New Mutants, a konkretnie do roku 1985). Ze współczesnej perspektywy przedstawienie to nie było szczególnie realistyczne, a obecnie w ogóle odeszło się od kojarzenia autyzmu z tą postacią, ale warto mimo wszystko oddać Claremontowi sprawiedliwość: poruszył temat jeszcze mocno przed Rain Manem (1988), który na dobre wprowadził autyzm do publicznej percepcji.
So anyways, autyzm M przejawia się w postaci występujących nieregularnie spells; Monet odcina się wówczas od świata i zewnętrznych bodźców. Jak zaznaczał wyżej doktor McCoy, nie jest to powiązane z jej genem X - to po prostu dodatkowa warstwa jej tożsamości; los sprawił, że mutanką oraz autystką, ale brak tu korelacji przyczynowo-skutkowej. Skonfrontowana z diagnozą M nie przyjmuje informacji dobrze:
Docieramy tu do bardzo emocjonalnej sceny, w której Monet - do tej pory obecna przeważnie jako szkolna mean girl, all rich and perfect - rozkleja się kompletnie przy nauczycielu (Sean Cassidy, Banshee, też potrafi latać, toczą więc osobisty dialog wysoko między chmurami). Stawia to pod znakiem zapytania, na ile wcześniejszy obraz nastolatki - często wyniosłej i opryskliwej wobec rówieśników - mógł wynikać z bycia na spektrum:
![]() |
To naprawdę kluczowy moment dla M! |
Czy jest to dobra reprezentacja? Tak i nie; największym felerem jest, moim zdaniem, późniejsze pociągnięcie wątku w stronę komiksowych bzdurek - z supermocami, zamianami ciał i tak dalej. Monet byłaby dużo ciekawsza, gdyby (jak sugerował z początku Beast) twardo oddzielać tę strefę jej życia od superbohaterskiej metafory! By pomóc sobie w ocenie reprezentacji sięgnąłem po pracę Representation of autism in fictional media: A systemic review of media content and its impact on viewer knowledge and understanding of autism (2023). Autorki sugerują tam następujące kryteria oceny:
![]() |
Autorki: Sandra C. Jones, Chloe S. Gordon oraz Simone Mizzi. |
Non-human othering and disablism oznacza w tym ujęciu szeroko pojętą dehumanizację; traktowanie postaci jako "robotycznych", określanie ich jako "crazy" i tak dalej. Monet (za sprawą genu X) w oczywisty sposób nie jest human, ale oddzielmy metafory - rozumiemy przecież, że to tylko narracyjna dekoracja; historie o X-Menach to historie o ludziach, o mniejszościach w szczególności. Motyw autistic person as heroic odnosi się do stereotypowego przypisywania osobom na spektrum nadludzkich mocy - i ponownie, Monet potrafi co prawda latać czy rozbijać pięścią cegły, ale zdystansujmy przygodową superbohaterską metaforę od portretowania charakteru: nigdy nie jest pisana jako sawantka, który to obraz skleił się z autyzmem od czasów wspomnianego Rain Mana, ani nie wchodzi w topos "ekscentrycznego geniusza". One-dimensional odnosi się w ujęciu autorek badania do robienia z autyzmu jedynej cechy charakteru (co Monet zdaje śpiewająco, gdyż przed diagnozą poznaliśmy ją już jako kompletną postać) oraz medialnej nadreprezentacji autystyków jako białych mężczyzn hetero (co Monet ponownie zalicza bez trudu jako woman of color). No i w końcu mamy lack of personal narrative; ukazanie autystyków tylko jako postaci tła albo wręcz narzędzi, z których korzystają "prawdziwi" protagoniści (powiązane z toposem sawanta/geniusza-ekscentryka). Po raz kolejny, Monet radzi sobie świetnie; jest jedną z centralnych protagonistek serii, a jej relacje rodzinne to oś konfliktu mniej więcej połowy zeszytów; przykładowo Emplate, arcynemesis drużyny, to jej rodzony brat.
Nie chcę analizować punktu po punkcie, ale zwrócę jeszcze uwagę na aspekt socially dysfuncional: Monet is anything but. Jest inteligentna, bogata, piękna, doskonale odnajdująca się w teenage social games lat '90; nie jest społecznym wyrzutkiem, a królową szkoły - pozostałe dziewczęta wiedzą dobrze, że nie mają startu do bycia jak ona (i radzą sobie z tym na różne sposoby). We wcześniejszym wpisie charakteryzowałem młodzież lat '90 jako wiecznie pozostającą w pozycji komfortowego, ironicznego dystansu, zanurzoną w cynizmie oraz będącą socially mean to each other (przez socially rozumiem tu akceptowalną, przyjmowaną za dobrą monetę formę ekspresji społecznej); w przypadku M możemy się zastanawiać, na ile te cechy wypływają z bycia na spektrum, a na ile z odgrywanej roli mean girl, która nie pozwala nikomu podejść zbyt blisko. Tak czy inaczej, na pewno nie jest stereotypowy obraz autystki jako cichej myszki zamkniętej w bibliotece!
Trudno traktować wątek M jako nie wiadomo jak doskonałą reprezentację - głównie za sprawą chaosu, który wkradł się tam przy okazji odejścia oryginalnego zespołu kreatywnego (trzeba było szybko domknąć niektóre kwestie albo dostarczyć rozwiązania zagadek, i wyszło to wszystko pośpiesznie oraz nieprzekonująco). Jest to jednak reprezentacja o niebo lepsza niż Legion w poprzedniej dekadzie, i nawet przy współczesnej analizie można docenić wiele jej aspektów - tym bardziej, że mówimy o tekście z lat '90!
Wszystko to poważne kwestie, odbijmy więc ku lżejszej tematyce! Chwaliłem bardzo annuals, doroczne wydania specjalne wychodzące pod szyldem The New Mutants; wspominałem przywiązanie do alternatywnego etosu oraz undergroundowego stylu w Generation X. Oba te trendy przecinają się w zeszycie... Generation X: Underground Special!
![]() |
...którego autorem jest Jim Mahfood! Podpis mówi '97, ale komiks trafił na stojaki w marcu 1998. |
Mahfood to twórca związany ze street artem oraz kulturą rapu, hip-hopu, jazzu i funku; stanowił idealny wybór na stanowisko autora, który mógł zinterpretować Generation X w autentycznie undergroundowym stylu. W amerykańskim komiksiarstwie mamy comics, ale mamy też comix, przez x; wydawnictwa niszowe, zwykle w czerni i bieli, tworzone po garażach i klepane gdzieś na powielaczach, a później kserokopiarkach; często rozsyłane pocztą bezpośrednio do zainteresowanych, trochę jak klasyczne fanowskie ziny. Taką właśnie estetykę widzimy na łamach Underground Special!
Historia nie jest tu za mądra - szkolne dziewczęta jako Banshee's Angels spuszczają wpierdziel łotrowi numeru - ale to nie koronkowy storytelling chodzi, a o styl, rytm, kreskę wręcz wibrującą dźwiękiem:
![]() |
To z kolei jedna z moich ulubionych wersji Jubilee - właśnie ta w interpretacji Jima Mahfooda, pakująca taśmę podpisaną FUNK do wielkiego magnetofonu! Na tym blogu szanujemy Jubilee |
A, byłbym zapomniał: łotr numeru ma armię robotycznych super-alfonsów. Well, it was the style at the time!
![]() |
"THE RAW FUNK IS DESTROYING THEM!!" |
Jim Mahfood stworzył też kolekcjonerskie karty z członkami i członkiniami Generation X, a nawet poinstruował, w jaki sposób maksymalnie się nimi nacieszyć:
![]() |
"They're extremely illegal!!" |
Zrób se ksero! Podklej na kartonie! Podrób podpis Jima Mahfooda i sprzedawaj po pięćdziesiąt dolców sztuka - pure profit! Jestem zauroczony tym konceptem; nie dość, że kreska Mahfooda jest tak ekspresyjna, to mamy tu cały ten GenXowy etos jak na dłoni: be cool, be different, be alternative. Inne postacie Marvela mogą mieć swoje oficjalne, poważne trading cards; Generation X nabija się z tego i zachęca od odpalenia kserokopiarki. Jest tu mrugnięcie okiem, jest podskubywanie wydawniczej ręki, która cię karmi, jest autoironia; as far as concepts go, it's pretty much perfect. I spójrzcie na Emmę Frost, która jakby urwała się w tej kurtce z planu jakiegoś Reality Bites! To w ogóle właśnie ten moment, kiedy Emma coraz częściej zaczynała być nazywana po prostu Emmą, nie White Queen jak za łotrowskich lat - ale Jim trzyma się tu jeszcze klasycznej nomenklatury. I jeszcze jedna strona ze szkicami, gdyż ten special jest po prostu zbyt dobry, by jej nie zamieścić:
![]() |
Autorskie spojrzenie za kulisy, wspólne komentowanie szkicownika - kolejne elementy sprawiające, że czytelnicy i czytelniczki mogą czuć się "in"! |
Jim Mahfood wybił się w komiksiarstwie ilustrując Clerks Kevina Smitha dla wydawnictwa Oni Press; fucha, którą dostał... właśnie za sprawą wrażenia, które zrobił swoją pracą na łamach Generation X. It all started here, folks!
Ano właśnie, jacy inni artyści i scenarzyści pracowali nad Generation X po odejściu oryginalnego zespołu? Największym nazwiskiem wśród kontynuatorów był zapewne Terry Dodson, o którym na tym blogu wspominałem już przy okazji serii Black Cat oraz Uncanny X-Men. Był to jego pierwszy angaż w roli stałego rysownika jakiejkolwiek serii (1998), i już wtedy specjalizował się w - jak to się branżowo mówi - good girl art:
![]() |
To jeszcze wczesny Dodson; nie ma tu tych uroczych akcentów art nouveau, za które naprawdę go lubię; jest raczej suwak kombinezonu Emmy rozpięty prawie do pępka. |
Swoją drogą, powyższa poza Emmy (podparcie dłońmi o boki, biust naprzód) to w pewnym okresie taka go-to Dodsona, że można zrobić drinking game z wyłapywania, kiedy znowu się pojawi! Ale, jak mówiłem, ogólnie lubię jego styl wystarczająco, by mieć na ścianie gabinetu zeszyt z autografem; it's a bit cartoony and it carries that sense of colorful action and adventure - dobry wybór dla fabuł, które idą mniej w stronę psychologii i horroru, a mocniej w superhero action.
Larry Hama, z kolei... Będę dyplomatyczny i powiem, że nie są to najlepsze scenariusze Generation X. Bywają tam zeszyty, które są całkiem w porządku, ale nieco starszy Hama chyba niekoniecznie czuł młodzieżowego ducha tytułu. Na jedną z jego postaci wpadłem nawet w tym roku w artykule opisującym najmniej udane postacie Marvela (w kontekście "tego raczej nie zobaczycie w MCU - i całe szczęście"). Mowa o jednostrzałowej przeciwniczce Emmy Frost: przed wami Bianca LaNeige oraz jej kosmiczne krasnoludy! Tak, ma ona wyciągnięty dosłownie z kosmosu motyw Królewny Śnieżki:
![]() |
Trudno nie domyślić się, że Hama pisał tę fabułę z myślą o, jakby to ująć, artystycznych atutach Dodsona! |
Telepatia akurat nie działa, ponieważ srututu cośtam cośtam szersze uniwersum, so it's pretty much two boobtastic ladies having a catfight - i jeśli myślicie, że Emma miała głęboko rozpięty zamek w panelu wyżej, to you ain't seen nothin' yet. Jest to wszystko popisowo durne (z kosmicznymi siedmioma krasnoludami, pamiętajmy), ale jakimś cudem nie trafia w żadne pozytywne pole; I'm all for silliness, I'm all for camp, lecz tonalnie zwyczajnie to nie wypaliło. Brakuje właśnie warstwy humoru, autoironii; Hama wyszedł pewnie z założenia, że ten remiks Królewny Śnieżki będzie śmieszny sam w sobie, but it's just... bizarre.
Larry Hama miał swoje przebłyski, ale zdecydowanie bardziej podobał mi się kolejny stały scenarzysta - Jay Faerber. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że Generation X jego autorstwa jest u swego rozrywkowego szczytu! Lobdell i Bachalo stworzyli co prawda postacie, koncepty, zrobili rzeczy najciekawsze artystycznie oraz nadali serii jej dynamikę, ale Faerber oferuje po prostu solidny superbohaterski miesięcznik - z humorem, akcją i wplecionymi w to wszystko dobrymi character moments (jednak już niczym tak spektakularnym, jak kopanie uczniów do nieprzytomności). Bardzo ubawiła mnie na przykład sekwencja, w której Jubilee - z właściwym sobie wdziękiem i wyczuciem - broni Emmy jako nauczycielki. Tak, miała w swojej historii ciemne strony, ale za to jaka jest odważna!
Faerber pewnie nie miał z tym nic wspólnego, ale nawet suwak kombinezonu Emmy podjechał o... no, powiedzmy, że całe trzy centymetry do góry! Dodson już tak niepotrzebnie nie szarżuje; na wszystko jest czas i miejsce.
Podobało mi się też podejście Faerbera do klasycznego problemu: dlaczego mutanci są tak znienawidzeni, skoro marvelowska opinia publiczna traktuje Avengersów czy Fantastyczną Czwórkę jako kochanych celebrytów? Oto na przykład Skin, który sprawnie uspokaja ratowanego właśnie biedaka o dosyć wstecznych poglądach:
![]() |
Scenarzysta fajnie bawi się tym absurdem! |
I chociaż sam zwykłem powtarzać, że uprzedzenia te nie mają sensu i X-komiksy działałyby lepiej w kompletnym oderwaniu od reszty Marvela... to jednak Faerber, ustami Syncha, podaje mocny kontrargument. Gdy Angelo traci cierpliwość do gapiących się przechodniów, otrzymujemy taką oto wymianę zdań:
![]() |
"No one ever said fear and hatred had to make sense." |
Brzmi to może nieco jak zamiecenie problemu pod dywan... but is it, though? To niestety smutna prawda; uprzedzenia nawet w realnym świecie rzadko są logiczne czy sensowne; mamy zwykle worek naukowych, moralnych czy emocjonalnych argumentów przeciw nim - a jednak i tak istnieją, i tak wracają, i tak trudno je wypłukać z cudzej (lub własnej!) głowy. Jak mówi Synch, that's kinda what makes it so tragic. To pozornie prosty komentarz, ale też jeden z bardziej przenikliwych, jeśli chodzi o relację mutantów oraz innych superpostaci.
A jak Faerber radził sobie na czysto przygodowym gruncie? Nieźle, i chcę pokazać tu ewolucję, która zaszła od The New Mutants pisanych przez Roba Liefelda! Ponieważ obie drużyny udawały się na Daleki Wschód, naszym papierkiem lakmusowym będzie porównanie takiej właśnie przygody. Jak być może pamiętacie, Liefeld zaludnił strony swojego komiksu postaciami o tak orientalistycznym rysie, że aż w zębach wibruje: był tam latający gość nazywający się Kamikaze (of course), azjatycka pani nazywająca się Dragoness (of course) oraz koleś uprawiający sumo nazywający się Sumo (of course). Poniżej zaś mamy szybkie przedstawienie oponentów Generation X z podobnej wyprawy:
![]() |
Tough Love <3 |
Nadal nie są to jakieś fajerwerki kreatywności - gość będący dosłownym japońskim motocyklem, ninja i tradycyjny wojownik - ale jest tu przynajmniej jakiś głębszy ślad charakteru, humoru, kreatywności. Nikt nie ładuje w takie postacie przesadnej kreatywnej mocy (to nadal jednostrzałowcy pod pojedynczą przygodę) ale widać już pewien postęp; I would read more about Tough Love.
Faerber nawiązuje też do historii postaci oraz nastoletnich X-tytułów; na tym etapie możemy już mówić o osobnej klasie "nastoletnich X-tytułów" właśnie. W jednej z fabuł Generation X budzi się w ciałach oraz kostiumach Hellions - pierwszej grupy młodzieży pod opieką Emmy. Już samo to jest niepokojące, a dodatkowym problemem jest...
![]() |
...że to dokładnie dzień, kiedy Hellions zginęli. Dodson długo chyba czekał na okazję do narysowania White Queen w klasycznym stroju! |
I don't think "dressed" is the right word for it, komentuje Jubilee, lecz ja nie będę się wyzłośliwiał; to już od lat '80 jeden z najbardziej ikonicznych strojów w galerii X-Menowskich łotrów! Ale dość już zahaczania o pojedyncze przygody; grunt, by wiedzieć, że Jay Faerber robił w Generation X dobrą robotę - może nie wybitną, ale miesiąc w miesiąc fundował udany miesięcznik z przygodami, luzem i humorem.
Ostatnie zeszyty Generation X are, honestly, anything but milestones. Do scenariusza zatrudniony został Warren Ellis (znany z Transmetropolitan) w duecie z Brianem Woodem, gdyż konceptem Counter-X było takie właśnie zestawienie star writers z paziami-praktykantami. Ale nie jest to uczciwe określenie Wooda, który - kiedy został już w serii sam - dostarczył zeszytów lepszych, niż te Ellisa!
Powiedzmy tak: trudno oczekiwać od autora Transmetropolitan subtelności. Była to seria, w której główny bohater - a "very cool" journalist surrounded by semi-naked ladies - darł japę i strzelał do ludzi pistoletem wywołującym sraczkę (because politicians are full of shit, see?). Miało to jakiś swój gówniarski urok, ale od lat boję się wracać do tej serii - a ujawnienie, że Ellis miał na koncie historię molestowania i inne niefajne zachowania dodatkowo zniechęcają do takiej podróży (po tej aferze jego kariera właściwie się skończyła; wydawnictwa DC, Image oraz telewizyjne projekty się od niego odcięły).
Przykry temat, ale niech nie zabarwi nam analizy samego komiksu - zeszyty Ellisa są bowiem słabe nawet niezależnie od jego obyczajowych wyskoków. Przeciwnikiem mutantów jest w nich The House of Correction, dystopijny poprawczak pod wodzą apodyktycznego dyrektora. The kids rebel against authority, wymyślił Ellis, więc mój łotr będzie ucieleśnieniem establishmentu! Man this is clever! Jest w tym potencjał, ale wykonanie leży i kwiczy; wszystko, co powinno być podteksem, zostało bowiem wyłożone jak krowie na rowie jako tekst:
![]() |
"I am the establishment. I am the authority. I am, as you say, the Man." Skwituję to chłodnym uśmieszkiem oraz eyeroll emoji. |
Cała fabuła jest do tego tak dark & edgy, jak tylko komiksy z wczesnych lat '00 być potrafią - płaczące dzieci zmienione w zdeformowane mordercze cyborgi błagające o śmierć, te klimaty. It's deadly serious and deadly boring, nie trafiając w żadne akordy, które z sukcesem wybrzmiewały w Generation X przez kilkadziesiąt wcześniejszych numerów. Ale nawet to jest swoistym dokumentem epoki; we wczesnych latach '00 nie wystarczyło już być alternatywnym; trzeba było pociągnąć to o krok dalej, na fali była już edginess.
Gdy Warren Ellis poszedł być edgy gdzie indziej, Brian Wood dostał już właściwie serię przeznaczoną do skasowania - ale przez pozostałych mu kilka numerów dał jednak z siebie trochę serca. Jego najfajniejszą fabułą była chyba solowa przygoda, w której Chamber wybiera się na miasto i flirtuje ze spotkaną w sklepie muzycznym głuchoniemą dziewczyną (numer #71). It's a good character piece, short and sweet... ale jednak przesiąknięty goryczą.
![]() |
Jonothon, jak zwykle, sabotuje sam siebie. |
W jakich okolicznościach rozstajemy się z kolejnym pokoleniem mutantów? Otóż Chamber otrzymał list od Profesora X zapraszający go do wstąpienia w szeregi dojrzałych X-Menów - i cała reszta decyduje, że to dobry moment, by pójść już własnymi dorosłymi ścieżkami. Just like that; one day you wake up and realize that you're not a teen anymore.
To również uroczy metatekstualny komentarz odnośnie natury komiksowego status quo; przecież już nie jesteśmy nastolatkami, ile można być w szkole, ile razy można mielić te same historie, słyszymy z ust samych postaci. Czas rozejść się w swoje strony; czas ruszyć na spotkanie świata, good or bad.
![]() |
To nieco wcześniejszy panel, ale dobrze oddaje nastrój finałowych zeszytów! |
I tu właśnie zakończymy nasze dzisiejsze spotkanie! Generation X nie skończyła się with a bang, ale byłoby to wręcz nieodpowiednie dla tego pokolenia; once again, it's quiet, understated, a bit ironic - just like the kids were for the longest time. Nie ma tu wyrzucania w powietrze absolwenckich beretów, nie ma efektownego pokonania arcywroga; jest pełznąca świadomość, że nie jesteśmy już dzieciakami i zwyczajnie czas już na dorosłą codzienność. Wszyscy się tego spodziewają, ale nikt nie jest na to przygotowany; nawet ostatnie rozstanie jest wypełnione wymienianymi z przyzwyczajenia towarzyskimi złośliwościami - lecz to już tylko echo wspólnie spędzonych lat, odruch wyrobiony w czasach, które niepostrzeżenie zdążyły się zmienić.
If noting else - it's fitting.
My jednak jeszcze nie żegnamy się z Generation X; przed nami finałowe spotkanie, które - mam nadzieję - jednak będzie tym wyczekiwanym bang na koniec. Skupimy się na filmowej adaptacji tego komiksu! Co, zapytacie, była w ogóle filmowa adaptacja? Na to mogę odpowiedzieć wyłącznie: szykujcie się; szykujcie siły i szykujcie wątroby, gdyż bez drinków będzie ciężko...
...but that's part of the fun!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz