piątek, 12 stycznia 2024

This right here calls for a toast!

A cóż to za okazja?

Luke, Misty i Colleen walnęli się co prawda o jedną świeczkę i pomieszali imiona, ale liczy się pamięć!

To trzecie urodziny bloga! Jestem najwyraźniej sentymentalny, gdyż rok w rok nie umiem odmówić sobie tego podsumowującego wpisu. Nie będę powtarzał tego, co wcześniej - że pisanie zawsze poprawia mi nastrój, że wspaniale mieć długoletnie hobby - powiem więc po prostu, że cieszę się, że nadal tu jestem.

I chociaż częstotliwość naszych spotkań nieco spadła (przeprowadzka!), to - z perspektywy - ten rok i tak był lepszy niż poprzedni. Nie ma takiego urwania głowy z terminami, podwykonawcami, zakupem materiałów; mieszkamy już w nowym domu, i chociaż dużo pracy jeszcze przed nami (drzwi wewnętrzne, trochę malowania, ułożenie podłóg w kolejnym pokoju...), to jednak siedzę teraz na fotelu, przy biurku, patrząc na ustawione regały i przetransportowaną kolekcję komiksów. We did it!

Cały ten wysiłek odbił się na innych sferach życia: rzadziej mieliśmy okazję usiąść pograć w coś z żoną, a ja poświęcałem czas raczej na wiercenie, stukanie młotkiem i przycinanie paneli podłogowych, nie komiksowych z myślą o kolejnym wpisie. Ale myślę, że zebrałem już siły - i za tydzień powinienem wrócić do klasycznego pisania o komiksach! Najpierw pozwolę sobie jednak na małą komiksową retrospektywę; akurat, by zorganizować się na przyszłość.

Trzeci rok blogowania zaczął się bardzo przyjemnie: od opisania komiksów z Silk, sympatyczną świeżą pajęczą bohaterką ("ale Anglisto, Silk ma prawie dziesięć lat, czemu nadal ją sprzedajesz jako nowość" - bo w tym lodowcowo poruszającym się hobby dziesięć lat to akurat tyle, żeby dobrze zarysować postać i dać jej dwie-trzy dobre serie!); niedługo później cofnęliśmy się w lata '80, by zaszaleć razem z Dazzler - mutantką/królową disco. Dazzler często jest współcześnie redukowana do żartobliwej ramotki, ale jej oryginalna seria jest fantastyczna; it's just bonkers crazy, start to finish - na tyle, że Dazzler doczekała się nawet własnego otagowania na blogu.

Drżyj przed mocą kuli disco, Spider-Manie!

W lutym - by zostać w klimatach mutantów - wziąłem na warsztat serię Magneto Cullena Bunna z 2014. Jest solidnie napisana, świetnie narysowana i pięknie kolorowana przez laureatkę Eisnera, Jordie Bellaire... ale z perspektywy mijającego roku najważniejszą rzeczą w tym wpisie był dla mnie sam wstęp. Opisywałem tam moją relację z marvelowskimi X-tytułami, a konkretnie ważną rolę, którą pełniły dla mnie serie z nastoletnimi mutantami: The New Mutants, Generation X i tak dalej. To wtedy zakiełkowało w moim mózgu to ziarno, którego owoce zbieram do dziś - urządzić sobie wielki re-read wszystkich tych tytułów po latach!

Ale żeby nie było - sama seria jak najbardziej godna jest uwagi! Magneto to zresztą w ogóle mój ulubiony superłotr, kropka.

Marzec nadal upływał pod znakiem X-Menów - tym razem flagowego tytułu marki, Uncanny X-Men, z okresu, gdy scenarzystą był Matt Fraction. Fraction to z kolei mój ulubiony współczesny scenarzysta, ale w tej serii nie do końca rozwinął jeszcze skrzydła... a najpewniej nie miał po prostu możliwości, gdyż Uncanny to seria-moloch z ponad pięćsetką zeszytów na karku; takie sobie miejsce na kreatywne eksperymenty. Ale była to lekka, kolorowa zabawa ze znajomymi postaciami, w sam raz na wciąż długie wieczory!  

Nawet przeprosiłem się nieco z ostro wykorzystującymi tracing grafikami Grega Landa! Może i wszyscy wyglądają jak z rozkładówek, ale Land solidnie dostarczał jednak rysunków miesiąc w miesiąc - i jest tam parę efektownych momentów, jak Domino powyżej!

Kwiecień nadal upływał pod znakiem X-Menów (widzicie wzorzec?), a konkretnie powrotu do The New Mutants! Miał to być jeden wspominkowy wpis, ale nie wiadomo kiedy rozrósł się do czterech: o śladach ówczesnej popkultury na łamach tego miesięcznika, o obecnych tam wątkach fetyszystycznych, a w końcu - o scenarzystkach i scenarzystach późniejszej ery. Obecnie oznaczyłem to wszystko osobnym tagiem, retroaktywnie doczepiając do cyklu również opinię o pełnometrażowym filmie z młodymi mutantami w roli głównej! Nie, nie zdryfuję tu znowu w gadanie o The New Mutants, ale najwyraźniej wstrzeliłem się w jakiś dziwny zeitgeist...

...gdyż omnibusy całej klasycznej serii są właśnie wydawane przez Marvela; trzeci tom przyszedł do mnie w tym tygodniu!

Do tego The New Mutants doczekali się nawet rodzimego wydania pod szyldem Egmontu, ale jak to z polskimi wydaniami: kolekcja zawiera tylko zeszyty #18-31, i przy całym szacunku dla tłumacza - fraza Claremonta nigdy nie będzie brzmiała po polsku równie dobrze, co w oryginale. Tak czy inaczej, coś wyraźnie wisi w powietrzu, że w tylu miejscach wraca się do tej czterdziestoletniej serii.

Żeby nie było wyłącznie tak X-Menowo - koniec kwietnia i początek maja był również początkiem nowego cyklu Paneli na niedzielę, tym razem po raz pierwszy wkraczającego w Bronze Age of Comics: lata siedemdziesiąte. Przyglądamy się im na przykładzie Teen Titans, i jest tam sporo interesujących aspektów: pierwszy czarny superbohater DC, przykładowo, i stałe luzowanie konwencji konserwatywnego Comics Code - pozwalające na coraz śmielsze przedstawianie wątków społecznych, horroru czy seksu. Aqualad jako noirowy detektyw? Osobiste szpile wbijane jednemu scenarzyście przez drugiego? Wymuszona ewolucją rynku zmiana formatu historii? Działo się tam, i wszystkie osoby zainteresowane historią komiksu mogę tylko zaprosić do wspólnej podróży!

W czerwcu odbiłem ku wydawnictwu Image oraz Paper Girls - ślicznie narysowanej (Cliff Chiang!) serii autorstwa Briana K. Vaughana, która z pewnością przypadnie do gustu osobom lubiącym Stranger Things, Lost... ale i klasyczną science-fiction. Szczerze polecam!

W lipcu odprężałem się zaś między innymi przy czerpiących ze street artu Batgirls, zaś w sierpniu - przy Mind MGMT, przesiąkniętym paranoją autorskim projekcie Matta Kindta (planszówka na podstawie tego komiksu też jest super, swoją drogą).

Wrzesień rozpocząłem wpisem o Bombshells, jednym z tzw. Elseworlds wydawnictwa DC - tytułem, do którego mam spory sentyment, choć powstał dosłownie na podstawie linii kolekcjonerskich figurek. To doskonały dowód na możliwość stworzenia czegoś fajnego nawet w - z pozoru - najbardziej przekalkulowanym, korporacyjnym projekcie! Wystarczy dobrze czująca medium autorka, jak Marguerite Bennett... i nie zaszkodzą nieco eteryczne rysunki innej Marguerite, Sauvage. Pisanie o Bombshells było też zabawne, gdyż przez dwa i pół roku zapowiadałem na blogu, że kiedyś poświęcę wpis temu komiksowi - aż w końcu się udało! Mówiłem to samo również o innych tytułach, w tym serii The Immortal Iron Fist... i, wink wink, nudge nudge, szykujcie się niebawem na realizację również i tej obietnicy! A ponieważ jestem z okazji rocznicy w śmiałym nastroju, złożę jeszcze kilka nowych: All-New Wolverine! X-Factor! Power Girl! Green Arrow/Black Canary! Journey Into Mystery! Czy zrealizuję je wszystkie w czwartym roku blogowania? Only one way to find out!

Październik i zbliżające się Halloween były świetnym czasem na lekturę Justice League Dark - a konkretnie drugiej inkarnacji tego zespołu, z Wonder Woman, Zatanną i Detectivem Chimpem. Byłem dosyć ostrożny w pochwałach dla tego miesięcznika, określając go jako solidny, ale w sumie nic rewolucyjnego; z czasem moja sympatia tylko wzrosła, i myśląc o komiksach z tego okresu jednak będę pewnie się zastanawiał: czy były tak dobre, jak Justice League Dark? Czekam właśnie na zbierający tę serię omnibus; co tu więcej mówić.

W listopadzie zacząłem pisać o Generation X - kolejnym X-tytule opowiadającym o młodych mutantach, tym razem już w latach '90. Jubilee, Chamber, Husk! Była to kolejna wspaniała wyprawa w przeszłość, i tutaj również nie zakończyło się na jednym wpisie: powstał już kolejny dotyczący tropów popkulturowych, a w planach mam jeszcze dwa, z czego jeden prawdziwie przerażający. Drżyjcie już dziś!

A grudzień? No cóż, grudzień był miesiącem przeprowadzki - spuchła liczba wpisów nijak z komiksiarstwem niezwiązanych... chyba, że uwzględnimy horror stories związane z przenoszeniem kolekcji. Wszystkie siniaki oraz wylany pot były jednak tego warte! Dziękuję raz jeszcze za wszystkie słowa wsparcia, a nierzadko i doraźną, fizyczną pomoc - na szczególny laur zasługuje tu kolega E., który zasuwał po schodach jak Rocky Balboa i taszczył razem ze mną nawet najbardziej onieśmielające lustrzane drzwi ikeowskiej szafy Pax! Cóż to były za wyzwania, cóż to były za przygody.

 

Dosyć już wspomnień! Czas zebrać owoce całej tej pracy; wyłączyć komputer, zrobić drinka, znowu zagrać z żoną w planszówkę przy muzyce; wyciągnąć nogi i obejrzeć na kanapie serial. A blogowanie? Ponad trzy lata, ponad pięćset wpisów, no end in sight! Dzięki, że nadal tutaj wpadacie - to dzięki wam jest to dla mnie przyjemność innego rodzaju, niż proste pisanie do szuflady. And so - a toast!

Za czwarty rok blogowania - i wiele kolejnych!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz