środa, 6 października 2021

Black Cat

Ostatnio całkiem pozytywne wrażenie zrobiła na mnie seria Magic, którą pisze Jed MacKay. Nie było to może nic głębokiego, ale akcja była wartka, postacie sympatyczne, a dialogi przyjemne - czy nie wystarczy to czasami w zupełności do wieczornego relaksu? Zapowiedziałem więc, że dam też szansę pisanej przez niego marvelowskiej serii Black Cat - i jak powiedziałem, tak zrobiłem!

Do serii nie podszedłem wcześniej chyba przez okładki, które rysuje J. Scott Campbell; artysta popularny w latach '90, którego styl zmienił się bardzo nieznacznie od tego czasu. Nie mam nic przeciwko dobremu cheesecake art, ale you have cheescake art and then you have "there is something creepy going on with your anatomy" art

Kim jest tytułowa Black Cat?  Zanurkujmy nieco w historię komiksu! Zadebiutowała o a w 1979 na łamach zeszytu The Amazing Spider-Man #194 jako przeciwniczka Spider-Mana. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że stanowi ona mało subtelną kopię istniejącej od 1940 Catwoman - they're both cat burglars, obie są z bohaterami w relacji antagonistyczno-romantycznej, obie skaczą po dachach w czarnej skórze. To jednak dobry przykład tego, jak zbliżone założenia mogą ewoluować w odmiennych kierunkach i być różnie realizowane!

Felicia Hardy - Black Cat - jest postacią nieco bardziej lekką i komiczną; co tu kryć, pomiędzy kolorowym Spider-Manem a mrocznym Batmanem jest pewna różnica tonu. Catwoman zahacza więc o tematy naturalistycznej, ulicznej przestępczości; pojawiają się w jej komiksach wątki związane z prostytucją (w jednej z interpretacji Selina sama wywodzi się zresztą z sexworkingowego środowiska, gdzie chłostała klientów pejczem w zgoła innych celach), korupcją policji i trudnościami wyrwania się z półświatka. Heavier stuff, krótko mówiąc. Felicia jest dalej od realizmu; ma nawet swoją zabawną superpower - przynoszenie pecha, jak na czarnego kota przystało - która często pisana jest ze slapstickowym wręcz zacięciem. Nie jest to rzecz jasna stuprocentowa reguła, ale Catwoman, moim zdaniem, lepiej funkcjonuje w nastroju hardboiled noir; Black Cat to raczej fun heist comedy.

Lepiej chyba tych smaków nie mieszać. Rezultaty bywają dyskusyjnej jakości - by wspomnieć tylko niesławną miniserię Kevina Smitha (tak, tego od Clerks) zatytułowaną The Evil That Men Do. Niesławną z kilku różnych powodów: po pierwsze, nie spieszył się przesadnie i sześć zeszytów wychodziło na przestrzeni pięciu lat (2002-2006); to właśnie powód, dla którego wydawnictwa komiksowe często są dosyć nieufne wobec kinowych scenarzystów. Po drugie, Smith pisał ją jak napalony nastolatek; mało która strona przechodzi bez jakiegoś sex joke czy Black Cat mówiącej coś o swoich walorach fizycznych czy dekolcie kostiumu.  

Jeśli udało wam się trafić w internecie na jakiś panel z Black Cat, to strzelam, że właśnie na powyższy! Co tu kryć, zrobił się z niego swego rodzaju mem.
Poza sex jokes były też cat jokes - a nawet "Cats" jokes!

Jaki był trzeci i największy feler tej serii? Absolutnie nie rysunki Terry'ego Dodsona; hej, może ta seria nie należy do jego najlepszych prac - ale Dodson to mimo wszystko jeden z artystów, którego zeszyt z autografem mam na ścianie gabinetu! Jasne, współcześnie kojarzy się głównie jako cheesecake artist i wleciał w szufladkę tego, że jego zawodowa specjalność to tematyka pani z biustem - ale fajnie pracuje liniami, a jak się postara, to umie ładnie nawiązać do estetyki art noveau czy wejść we wręcz odrealniony, baśniowy klimat. Nie, trzecim felerem była...

...ostra zmiana nastroju na przestrzeni serii.
Jak ostra? Powiedzmy tak: mało kto zaczynając serię z głupkowatymi dowcipami i rysunkami Dodsona spodziewał się, że mniej więcej od połowy pójdzie ona twardo w tematykę przemocy (i to z gatunku "masakra tasakiem"), dilerki heroiną i gwałtów (o ile dobrze pamiętam, trzech). To coś, co nazywamy w tym biznesie complete tonal mess, i te różne tony to nie taki fajny kontrast jak podczas zabawy na rollercoasterze - raczej nieprzyjemny zgrzyt podobny do szarpnięcia ostrego hamowania w samochodzie. A że było to napisane bardziej z naciskiem na "szok" niż pogłębioną dyskusję, seria ta pozostaje swego rodzaju plamą w historii wszystkich zaangażowanych. Trochę ironicznym jest, że Felicia podsumowuje to chyba najlepiej na panelu powyżej - people in costumes shooting lasers? Fun; but hardly anybody really wants mutilation, drugs and rapes in their Marvel comics.

Ależ Anglisto, zapytacie być może, czy nie wspominałeś nie tak dawno temu z rozrzewnieniem serii Green Lantern/Green Arrow i nie chwaliłeś jej za podejmowanie społeczno-narkotykowej tematyki? Owszem, ale różnica jest w klasie scenariusza i kontekście historycznym. Denny O'Neil, pokazując źródła uzależnienia i młodego bohatera cierpiącego po odstawieniu narkotyków, przełamywał tabu, wyznaczał pewne nowe kierunki oraz przede wszystkim ukazywał to w sposób empatyczny i relatywnie realistyczny. U Kevina Smitha była to prosta, niedojrzała wręcz shock value; a poza tym, czy kogokolwiek z początku XXI wieku mogła naprawdę szokować przemoc i narkotyki? By daleko nie szukać, w okresie wychodzenia tej serii na kinowe ekrany zdążyły wejść trzy części serii Piła - i nie był to "kulturowy szok", tylko popularne, głupawe filmy, na które nastolatki chodziły piszczeć z colą w ręce. Tak więc cóż - Kevin Smith nie był tu finalnie ani szokujący, ani mądry, i w sumie szkoda tylko wysiłku rysownika.

Uff, poważnie się zrobiło, ale w dyskusji nad współczesnym sportretowaniem Black Cat The Evil That Men Do to taka mina, którą wolę już z początku rozbroić. Może ktoś w wydawnictwie ogarnął, że był to ruch w złą stronę - bo późniejsze serie z Felicią były już zdecydowanie lżejsze. Crime? Bad guys? Jasne, ale była to już rozrywkowa comic book crime i comic book bad guys.

I taki ton przyjmuje właśnie seria, którą w 2019 rozpoczął Jed MacKay! Felicia i jej dwóch pomagierów - wielki jak góra Bruno oraz lekko niestabilny geniusz, Boris - podejmują się serii efektownych skoków.

Czy mogą być lepsze imiona dla przestępczych sidekicków niż Boris i Bruno? Od razu czuć, w jakim klimacie jesteśmy!

Zaczynają skromnie, od klasycznego rąbnięcia z galerii cennego obrazu; na liście ich celów jest jednak Doktor Strange, Fantastyczna Czwórka czy Iron Man. To bardzo fajny manewr; skoro Felicia jest superwłamywaczką, to ile można ją widzieć w bankach czy sklepach jubilerskich? Niech weźmie się za superskoki! Jak zatem obejść magiczne zaklęcia chroniące Sanctum Sanctorum Doktora Strange'a, futurystyczną technologię bezpieczeństwa Fantastycznej Czwórki, czujność mistrza kung-fu Iron Fista? Każdy numer to sympatyczna mała przygoda... ale i szybko dowiadujemy się, że zdobywane skarby to tylko narzędzia do jeszcze większego superwłamania. Akt własności wyspy Manhattan? Maszyna do podróżowania między wymiarami? To wszystko raptem cząstki planu, który Felicia wykoncypowała razem ze swoim starym przestępczym mentorem.

Nie, mentorem tym nie jest Wolverine, ale i on przewija się tam na chwilę! Wiecie swoją drogą, że Wolverine i Black Cat występowali przez chwilę wspólnie w serii pod tytułem "Claws"? Because they both have claws, I guess? It was kinda weird.

Naczelne pytanie brzmi jednak: is it fun? Yes; yes, it is! Dokładnie tego spodziewałem się po tym autorze; nie są to jakieś głębokie dylematy tożsamościowo-społeczno-moralne, a już w ogóle na szczęście nie są to jakieś próby zagrania Black Cat na mrocznie i poważnie, jak w tej nieszczęsnej serii Kevina Smitha. Felicia organizuje kolejny śmiały skok i śmieje się przed, po i trakcie; Felicia umawia się na randkę z innym small-time villian i oczywiście najlepszą zabawą jest dla nich wspólne okradanie jakiegoś bogatego apartamentu; Felicia pije szampana ze swoimi pomagierami i z cierpliwością i dobrym humorem toleruje ich błazeństwa - bo przecież wszyscy wzajemnie daliby się za siebie pokroić. To naprawdę worek dobrej zabawy! Parę paneli na dowód:

Batroc the Leaper - klasyczny francuski antagonista Kapitana Ameryki - wie, jak zdobyć przychylność na randce!
 
There are some sex jokes, ale są fajniejsze i bardziej naturalne niż u Smitha - plus tym razem to raczej Felicia wpatruje się w cudzy tyłek...

...i generalnie dialogi w ogóle są urocze, nawet w prostej rozmowie z mamą na ulicy!

Mój ulubiony moment póki co? Chyba ten, w którym Felicia i Wolverine trafiają przypadkiem na nielegalny ring, gdzie na oczach entuzjastycznej publiki walczą z potworami Frankensteina. It's pure comics - Wolverine rzuca wręcz Felicii, że gdyby pobyła z X-Menami, to by dopiero zobaczyła dziwne rzeczy - ale najbardziej ujął mnie moment na koniec. Tłum po walce skanduje w ekstazie Wolverine! Wolverine!, na co Felicia odwraca się...

BLACK-CAT! BLACK-CAT!

Ta roześmiana, entuzjastyczna twarz muppeta i skandowanie na własną cześć sprzedaje dla mnie tę sekwencję stuprocentowo! Dodatkowy plus - to jeden z tytułów, które pamiętają o tym, że Wolverine tradycyjnie jest raczej kurduplowaty:

No ale co tu się dziwić, że ludzie o tym zapominają, jeśli tyle lat grał go niemal dwumetrowy Hugh Jackman!

Widzicie już pewnie, ze bawiłem się przy lekturze bardzo dobrze - i zamierzam nadal, gdyż kolejne zeszyty tej serii wciąż się ukazują. Czy mam więc jakieś zastrzeżenia?

Parę i owszem. Po pierwsze, na przestrzeni dotychczasowych zeszytów parę razy zmieniają się rysownicy; rozpoczyna Travel Foreman, który nadaje serii stylu - kojarzę go przede wszystkim z ciekawego Animal Mana z 2011, który był utrzymany w konwencji horroru; dobrze więc zobaczyć, że Foreman odnajduje się też w lżejszych klimatach! Zastępujące go osoby starają się trzymać mniej więcej stylu poprzednika, ale kolejne zmiany są mimo wszystko widoczne.

Drugi problem? Jak zwykle - crossovery Marvela. Seria Black Cat dochodzi do numeru #12, po czym zostaje przerwana trzema numerami ówczesnego Wielkiego Wydarzenia pod tytułem King in Black - jakieś tam venomy, symbionty, inwazja obcych; ma się to do reszty przygód Felicii nijak, ale na szczeście po tym krótkim zejściu z torów seria wraca na poprzednie tory. Uważajcie tylko jak zwykle na numerację zeszytów, bo podczas tego wydarzenia Black Cat ponownie rozpoczęła numerację od #1. Wydanie zbiorcze Grand Theft Marvel - to nasz dzisiejszy punkt wejścia!

No i właśnie, problem trzeci: seria wymaga jednak chociaż trochę wcześniejszej znajomości marvelowskich realiów - i to mniej na poziomie wiem, kim jest Iron Man, a bardziej wiem, kim jest Blastaar. Nie żeby znajomości bez tego Blastaara fabuła miała być niezrozumiała... ale może to zmienić czytelniczą reakcję z parsknięcia śmiechem na zwykłe oh, it's some space monster I guess, OK. Dużo dowcipu i zabawy płynie nie tylko z włamań do siedzib kolejnych bohaterów i łotrów, ale wręcz z odwołań do konkretnych scen z innych komiksów; jako miłośnika Squirrel Girl mocno rozbawił mnie na przykład poniższy dialog:

...i oczywiście, Squirrel Girl nie tylko faktycznie rąbnęła raz Iron Manowi zbroję - kto mu zresztą nie rąbnął zbroi - ale i spotkała się z Black Cat w sprawie rozmawiania z kotami. Rozumiecie, logiczne - skoro ona potrafi komunikować się z wiewiórkami, to wypadałoby, żeby któraś bohaterka z wariacją na temat cat w pseudonimie znała kocią mowę. 

Niestety, Black Cat była jednym z wielu rozczarowań wiewiórzej bohaterki!

Jest to po prostu fajny sygnał, że Jed MacKay zna pracę innych scenarzystów, a do tego umie w niej kopać i wyciągać zabawne rzeczy: coś, na co zwracałem już uwagę przy okazji jego pracy nad Magic. Koniec końców, podobnie jak tamta seria Black Cat jego autorstwa nie jest żadnym głębokim dziełem literatury - ale sprawnie chwyta charakteryzację postaci i dostarcza zarówno akcji, jak i komedii. It can get a bit messy at times - skaczemy po różnych zakątkach uniwersum Marvela, no i ten nieszczęsny tie-in wydarzenia King in Black nie pomaga - ale cieszę się, że dałem temu tytułowi szansę. It can be funny without being stupid, emotional without being sentimental and sexy without being tasteless; jeśli więc jakoś przeżyjecie zmieniających się rysowników i ewentualny brak znajomości tego staruszka Blastaara, to można tu wykopać sporo solidnej komiksowej rozrywki!   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz