środa, 20 października 2021

Inkblot

Moja relacja z fantasy jest nieco skomplikowana. Naczytałem się tego gatunku chłopięciem będąc; Sapkowski, Tolkien, le Guin, Howard, Leiber, Pratchett - cały panteon klasyków, plus oczywiście groszowe pulpy różnej maści. Nawciągałem się settingów fantasy w różnych grach komputerowych i karcianych; prowadziłem parę lat sesje papierowych erpegów. Wszystko to sprawia, że obecnie trzeba już jakiegoś dodatkowego punktu zaczepienia, by fantasy mnie zainteresowało - i tak, mam świadomość, że fantasy to łatka tak pojemna i ogólna jak na przykład kryminał - ale tysiąc razy szybciej skusi mnie na przykład planszówka o hodowaniu ptaków, połowach kutrem czy szyciu kocyka niż kolejne tłuczenie orków w magicznej krainie.

Jakim haczykiem może mnie więc złowić historia fantasy? Może to być nazwisko autora lub autorki (ostatnio chciałem na przykład zapoznać się z nagradzoną twórczością N.K. Jemisin); może to być związek z już i tak lubianą przeze mnie marką (jak komiksowy Magic); może to też w końcu być uroczy kotek.

Inkblot opowiada o rzeczywistości składającej się - nieco jak w nordyckiej mitologii - z kilku odrębnych światów. Pieczę nad nimi sprawuje rodzina potężnych czarodziejów i czarodziejek, rzecz jasna pełna wewnętrznych problemów i konfliktów; ochłodzenie osobistych relacji może oznaczać zamrożenie dyplomacji między królestwami, a kłótnia zwaśnionych sióstr może łatwo przeistoczyć się w trwającą stulecia wojnę. Jedna z czarodziejek - występująca jako the Seeker - nie jest jednak zainteresowana bojami i rządami; jest już od stuleci spokojną kronikarką, archiwistką i historyczką perypetii swojej rodziny.
 
Pewnego dnia, w chwili nieuwagi, the Seeker strąca kałamarz z kronikarskiego pulpitu; a że wszystko jest w jej bibliotece przesiąknięte magią, czarny tusz wzywa do jej cichej siedziby straszliwego stwora z innego wymiaru.

Mow.
PRRRR PRRRR PRRRR
The Seeker wie, że monstrum takie musi zostać czym prędzej schwytane - ale naprawdę przerażona robi się dopiero, gdy kot zdradza swoje umiejętności podróżowania w czasie i przestrzeni. Kocia psotność wiedzie go bowiem tam, gdzie może zamotać historię jak kłębek wełny - drobnymi akcjami wzniecić powstanie, uratować komuś życie czy zainspirować kogoś innego do zmiany losu krain. To prześmieszna, anarchistyczna zabawa, ale ścigająca i badająca kota the Seeker nie może uciec od pytania - a co, jeśli Inkblot (po naszemu Kleks) jest i zawsze był elementem historycznej tkaniny, a jego kocie figle przywracają bieg dziejów na właściwe tory?

Coś ty znowu uczynił, Inkblocie!
It's a blast. Cała seria jest zabawnie napisana i ślicznie narysowana, a przy tym udaje się jej przekazać skalę świata i jego problemów. Wątpliwe, by w standardowych okolicznościach zajęły mnie perypetie królestwa elfów - ale kiedy, po pierwsze, są one przedłużeniem dynamiki rodzinnej, a po drugie motorem napędowym fabuły jest uroczy kotek - trudno mi się temu wszystkiemu oprzeć!

Niby epickie starcie sióstr-czarodziejek, ale skrzydlata koza przypomina, by nie brać tego szczególnie poważnie!
 
Żeby nie było zbyt jednostronnie - odczytanie listu w powyższej formie było dla mnie dosyć męczące; przez wizualnie zgiętą kartkę miałem problemy z odnalezieniem kolejnej linijki. Lepiej byłoby podać ten tekst w dymkach narracji - ale jedno z moich nielicznych zastrzeżeń!
Warto też zauważyć, że autorką serii Inkblot jest Emma Kubert, artystka komiksowa w trzecim pokoleniu. Jej dziadek, Joe Kubert, wsławił się pracą na przykład przy oryginalnym Hawkmanie - ale współcześnie pewnie kojarzy się go bardziej jako założyciela słynnej szkoły rysunku komiksowego. Andy Kubert, jego syn, rysował Batmana, serię Flashpoint czy Marvel 1602; Emmie również - sądząc po Inkblocie - wróżę same sukcesy! Kolejną interesującą fałdką tych relacji jest sposób, w który Emma zainteresowała się na dobre tworzeniem komiksów: sama przyznaje, że było to zasługą tytułów Amandy Conner, scenarzystki i ilustratorki znanej z pracy przy Harley Quinn oraz Power Girl... która do tego jest absolwentką szkoły Joe Kuberta, dziadka Emmy. Śledzenie środowiskowych powiązań i inspiracji bywa równie ciekawe, co drzewo rodzinne postaci z serii Inkblot!

 Amanda Conner, poza Harley Quinn i Power Girl, tworzyła też komediową serię Harley Quinn and Power Girl. No cóż, lubi te postacie!
Oczywiście, Emma nie robi wszystkiego sama... ale prawie. Jej artystycznym partnerem jest Rusty Gladd, i dodatek do pierwszego tomu ilustruje ich twórczy proces. Nad scenariuszem (lub "scenariuszem", jak piszą) myślą wspólnie; później Emma robi rysunki, Rusty tusz; następnie Emma nakłada kolory, a Rusty bierze się za finałowe dialogi i liternictwo. Może właśnie dzięki autorskiej naturze tego projektu - i miłości do kotów, do której przyznają się oboje - Inkblot jest tak pełen stylu i charakteru!

Doskonałe przypomnienie, że komiks jest bardzo często rezultatem twórczej współpracy!
Inkblot to komiks, który mogę na tym etapie tylko chwalić; nie przesadzę mówiąc, że czekam na każdy kolejny zeszyt. To historia o rodzinie, która próbuje się dogadać; to niechronologicznie opowiadana fabuła o podróżach w czasie złożona akurat na tyle, by śledzenie wątków i związków przyczynowo-skutkowych było przyjemną zabawą. I, przede wszystkim, są to - na chwilę obecną - już dwa zbiorcze albumy z wyjątkowo uroczym (i kocim w swoim charakterze!) kotem!
Luźno latający strzępek bandaża? Kto mieszka z kotem - nie ma chyba wątpliwości, co tu się zaraz stanie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz