Niedawno zakończył się pierwszy sezon What If...? - serialowego projektu, który stanowił dla mnie jedno z największych zaskoczeń w obecnej rozpisce marvelowskich produkcji. Pogadajmy więc trochę o samych serialu, trochę o jego komiksowych korzeniach - a trochę o... grach na komórkę?
 |
Spotykamy się po sezonie - spoilery wliczone w cenę biletu! |
O komiksach opisujących alternatywne rzeczywistości oraz różnej maści imaginary tales pisałem już trochę przy innych okazjach - zachęcam do rzucenia okiem, a tu podsumuję tylko: tego typu zabawy mają długą i piękną tradycję. Jak wyglądałby Batman w dziewiętnastym wieku? Co by było, gdyby Superman nie wylądował w Ameryce, a w sowieckiej Rosji? Ten typ narracji pozwala ująć znajome postacie od niecodziennej strony; wrzucić je w nietypowe otoczenie, inne ciuchy, pobawić się klasycznym dylematem nature vs. nurture czy dać szansę na spotkanie się bohaterom, którzy standardowo nie mieliby takiej okazji. Dlaczego więc telewizyjne What If...? było dla mnie zaskoczeniem?
Najkrócej mówiąc: bo żeby móc się bawić, trzeba mieć czym. Kinowy Marvel, pomyślałem automatycznie, nie ma przecież jeszcze historii i biblioteki postaci tak bogatej, jak komiksy... ale potem zorientowałem się, że może jednak się mylę. Spójrzmy na to tak: Marvel zaczął na dobre publikować w 1961, zaś pierwsza regularna seria komiksów pod szyldem What If..? to rok 1977; szesnaście lat działania wydawnictwa. Pierwszy film we współczesnym MCU pojawił się w 2008; trzynaście lat temu. To nie jest jakaś straszna różnica, nawet biorąc pod uwagę, że porównywanie komiksów (szczególnie w tym okresie często narracyjnie bardziej napakowanych) oraz filmów i seriali obarczone jest pewnymi problemami!
 |
Serial zachował nawet obecnego w komiksowym oryginale kosmicznego narratora, Uatu the Watcher!
|
Co zatem mam do powiedzenia o serialu? Generalnie same pozytywy. Dobrze działają krótkie odcinki i format antologii (i to z klasycznym narratorem!); historie szybko wprowadzają centralny koncept (co by było, gdyby... Peggy Carter przyjęła serum superżołnierza? ...wypadek doktora Strange'a wyglądał inaczej? ...Killmonger zakumplował się z Iron Manem?), trochę się nim pobawią i kończą, zanim cokolwiek zacznie się dłużyć. Ten właśnie format - małe, samodzielne historie - to dla mnie największy atut What If...?; finał z super-Ultronem i powrotem wprowadzonych wcześniej postaci nie wywołał u mnie przesadnych emocji, chyba czułem już trochę zbyt mocno budowanie własnej mitologii i continuity w projekcie, który tego właściwie nie potrzebuje.
Rozumiem, czemu zdecydowano się na taki krok - przede wszystkim szkoda byłoby nie zatrzymać aktorów i aktorek, a kto wie, może któraś z nowych wersji postaci sprawdzi się na animowanym poligonie i trafi do live action? Sam super-Ultron to przykład tak zwanego power creep łotrów; Loki chciał podbić świat, Thanos wszechświat, no to teraz czas na łotra dybiącego na cały multiverse. I mean, it's nothing new - ale przypomina wyłącznie, że dobry łotr to przede wszystkim charakter i motywacje, nie same efekciarsko pompowane moce. No i nie da się ukryć, że w animacji nieco łatwiej o efekty wizualne, których wymaga antagonista skaczący z rzeczywistości do rzeczywistości!
 |
Technicznie cała rzecz wydawała mi się po prostu OK - nie jest mój ulubiony styl animacji, ale nie miałem problemu z przyzwyczajeniem się
|
Właśnie, sama animacja! Wydawała mi się po prostu funkcjonalna; bez fajerwerków, bez jakiegoś szczególnego artystycznego sznytu - po prostu ilustracyjna wobec opowiadanych historii. Działa? Działa, i wystarczy. Coś za coś; jeśli w jednej serii mamy mieć sceny z drugiej wojny, odległego kosmosu, rozwiniętej Wakandy, postapokaliptycznego pustkowia... to animacja jest rozwiązaniem, by zrobić to w telewizyjnym budżecie.
Podobało mi się również, że niektóre z fabuł - podobnie jak w komiksowym oryginale - kończyły się smutno, źle czy wręcz tragicznie; nie dlatego, żeby strasznie podniecały mnie przykre historie, ale są one oznaką pewnej narracyjnej swobody. Nie trzeba obchodzić się z bohaterem jak z korporacyjnym złotym jajem - jeśli historia będzie lepsza dzięki jego śmierci, hulaj dusza! Gwoli uczciwości nadmienię, że trochę komiksowych what if...? stories zmieniało się w "szokujące" masakry znanych postaci bez jakiejś szczególnej wartości dodanej - liczę więc, że scenarzyści wykażą w przyszłości dość wyczucia, by ominąć podobne leniwe rejestry. I tak już dużo w internecie nabijania się, że odcinek bez zabicia Tony'ego Starka to odcinek stracony!
 |
Odcinek z zombie nawiązuje nie tylko do tradycji What If...?, ale i opowiadającej o superbohaterach-żywych trupach serii Marvel Zombies. Dodatkowy mały dowcip: cały koncept ten wziął się stąd, że "Marvel zombies" było kiedyś humorystycznym określeniem fanów wydawnictwa, którzy kupowali wszystko jak leci - byle z logiem Marvela na okładce!
|
Moja ulubiona historia do tej pory? Pewnie ta z Killmongerem; wydawała mi się fabularnie i emocjonalnie najciekawsza, i w dwudziestu minutach zbudowała interesująco relację postaci, które na kinowym ekranie nie miały szansy się spotkać. Ogólnie zaś bawiłem się więc solidnie przy całym sezonie - raz lepiej, raz gorzej, ale z przyjemnością rozpoczynałem serialowy wieczór od What If...? w roli przystawki.
A skoro jest okazja - przyjrzyjmy się jeszcze komiksowej serii pod tym samym tytułem! Otworzył ją w 1977 poniższy zeszyt:
...i miała ona być miejscem na realizację najciekawszych fanowskich pytań zadawanych w listach do redakcji. Co ciekawe, współcześnie wiele z tych pomysłów doczekało się pełnoprawnej realizacji w komiksowym kanonie! Co by było, gdyby Bucky - partner Kapitana Ameryki - nie zginął podczas wojny? - dziś już wiemy, że wróciłby jako Winter Soldier. Co by było, gdyby Elektra przeżyła? Po latach już niekoniecznie wszyscy pamiętają pewnie, że jej śmierć była sporym wydarzeniem! Albo...
 |
...Jane Foster jako Thor? Nie dość, że koncept ten był z powodzeniem realizowany na łamach serii Mighty Thor, to zobaczymy ją też już niedługo na kinowych ekranach!
|
 |
Tak było, nie zmyślam
|
Albo kolejne pytanie - co by było, gdyby Conan Barbarzyńca trafił do współczesnych czasów?
 |
Tak jest, słynny barbarzyńca Roberta E. Howarda również jest w bibliotece postaci Marvela! To co by się z nim stało współcześnie?
|
 |
Nie musimy się obecnie zastanawiać - byłby na przykład członkiem zespołu Savage Avangers! Nazwa tej grupy to mrugnięcie okiem do jego dawnego tytułu, Savage Sword of Conan
|
Jeśli jednak drugi sezon What If...? potrzebuje komiksowej inspiracji, służę pomocą - najchętniej zobaczyłbym przeniesienie na ekran numeru What If The Watcher Were A Stand-Up Comedian?, który cały poświęcony jest krótkim głupkowatym gagom. Parę moich ulubionych:
 |
Who watches the Watchers?
|
 |
"Distinguished Competition" to rzecz jasna wydawnictwo DC, które w swojej bibliotece postaci ma zarówno Wonder Woman, jak i Power Girl! Power Man, gdyby ktoś nie pamiętał, to stary pseudonim Luke'a Cage'a.
|
 |
Ten pasek sprzedaje dla mnie wysiłek Watchera związany z hodowaniem włosów i hipisowska satysfakcja po, prawie w stylu Roberta Crumba!
|
 |
No i na koniec dowcip starszy niż węgiel, ale w marvelowskim wydaniu!
|
Zbliżamy się już do końca - a gdzie w tym wszystkim obiecane gry na komórkę? Otóż widzicie, już od dobrych paru lat (a konkretnie od 2013) istnieje mobilna match-3 game pod tytułem Marvel Puzzle Quest, kolejna w serii, którą w 2007 zapoczątkował tytuł PuzzleQuest: Challenge of the Warlords (z obiema spędziłem sporo czasu - kto nie lubi się odprężyć przy match-3 games). Centralnym wyróżnikiem tych gier było połączenie mechaniki match-3 z pseudo-erpegową walką drużyn postaci o rozmaitych umiejętnościach; dopasowywanie kolorowych żetonów dawało manę w różnych kolorach, którą można było wykorzystać na odpalanie bojowych zdolności. Po zebraniu dziewięciu czerwonych żetonów Hawkeye posyłał w kierunku przeciwnika wybuchową strzałę; dzięki wykorzystaniu dwunastu zielonych Squirrel Girl wzywała na pomoc stado wiewiórek. Ale dlaczego piszę o tym we wpisie poświęconym serialowi?
 |
Sam długo grałem w Marvel Puzzle Quest, ale w końcu zebrałem drużynę wymaksowanych pięciogwiazdkowych postaci i zrobiło się monotonnie. Jeśli jednak lubicie i Marvela, i komórkowe klikacze - śmiało spróbujcie!
|
Ano dlatego, że Peggy Carter w roli Kapitan Ameryki wywodzi się właśnie z Marvel Puzzle Quest! W roku 2016 - było to 75-lecie stworzenia oryginalnego Kapitana Ameryki - zespół stojący za tą grą uczcił okazję wypuszczeniem nowej postaci: Peggy Carter, która wzięła serum superżołnierza zamiast Steve'a Rogersa. Pomysł i projekt bohaterki spodobał się tak bardzo, że taka interpretacja Peggy pojawiła się dwa lata później w komiksach...
 |
...w serii Exiles, również skupiającej się na alternatywnych rzeczywistościach...
|
...a w końcu Kapitan Carter trafiła na telewizyjny ekran! Tak, tak, w serialu ma tarczę z Union Jackiem, ale koncepcyjnie to przecież nadal ta sama postać. Zdumiewająca droga - ale żyjemy w wyjątkowym świecie multiwersum, gdzie właśnie taka ewolucja zaszła! Pomachajcie oglądającemu nas teraz z pewnością Watcherowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz