Vampire Survivors! Gra na każdą kieszeń - w pełnej cenie kosztuje aktualnie jedenaście złotych - i dodatkowo indie darling ostatnich miesięcy. Jak mógłbym nie spróbować?
![]() |
Widzicie brzydki ślad po interfejsie Steama na screenshocie? To jedna z oznak, że gra jest jeszcze w early access. |
Krótko mówiąc, Vampire Survivors to Crimsonland dla nowego pokolenia - przyprawiony zgrywą z klasycznych gier z serii Castlevania. Malutka postać biega po mapie i strzela do nadciągających ze wszystkich stron hord wrogów; na ekranie bywają ich dziesiątki, jeśli nie setki. Zdobywane doświadczenie służy do kupowania kolejnych ulepszeń (większej szybkostrzelności, regeneracji życia) - ale, koniec końców, nasza postać i tak umrze; albo przytłoczona hordami wrogów, albo skoszona przez samą Śmierć po trzydziestu minutach.
![]() |
Siedzi wiedźma se na miotle, strzela w nietoperze / wszystko w mocno rozpikselowanym dzieje się plenerze |
W czym Vampire Survivors prześciga wiekowy Crimsonland? Przede wszystką w mechanice rozwoju postaci. Doświadczenie nie jest naliczane automatycznie po pokonaniu wroga; zamiast tego musimy podnieść upuszczony przezeń klejnot. Ta pozornie drobna zmiana nadaje rozgrywce zupełnie innego rytmu - w Crimsonland po prostu uciekaliśmy po planszy, tu zaś staramy się trzymać przeciwników na dystans... ale jednak na tyle blisko, by móc podnieść upuszczane klejnoty. Zamiast stałego budowania bezpiecznej odległości mamy wojnę podjazdową, premiującą ryzyko i kontrataki.
![]() |
Co parę minut na mapie pojawiają się nietypowe utrudnienia - w tym przypadku zacieśniający się krąg wytrzymałych roślin! |
Sympatyczny jest też system ulepszeń. Nie zbieramy losowej broni z podłogi, a wybieramy jedną z kilku opcji podczas awansu; przy kolejnych poziomach możemy ją następnie ulepszać. Wyższe obrażenia, pole rażenia lub liczba pocisków? Wszystko jest możliwe! I w końcu: możemy komponować piękny wachlarz uzbrojenia, gdyż naraz możemy strzelać z sześciu jego typów. Jak nad tym zapanować? Ano tak, że Vampire Survivors to nie klasyczny twin-stick shooter, a jeszcze bardziej minimalistyczny single-stick; strzelanie odbywa się automatycznie, kierujemy tylko ruchem postaci. Magiczna różdżka namierza zawsze najbliższego wroga; noże są rzucane do przodu; bicz najpierw wali z frontu, potem zabezpiecza plecy, a magiczne pioruny tłuką w losowych wrogów na ekranie. Dobieranie uzupełniającego się oręża to cała sztuka!
![]() |
Zazwyczaj do wyboru są tylko trzy opcje - ale z podbitą statystyką szczęścia mamy szansę na dodatkową! |
Co więcej, poza bronią mamy sześć slotów na rozmaite meta-zdolności: powiększenie obszaru rażenia lub obrażeń wszystkich posiadanych broni; czterolistną koniczynę dającą szansę na ekstra nagrody; podniesioną prędkość poruszania się. Jeśli zaś dysponujemy określoną parą broń+zdolność, pojawia się możliwość ewolucji oręża do elitarnej formy - bicz w parze z dodatkowymi punktami zdrowia może zmienić się w krwawy bicz, którego każde uderzenie regeneruje nieco nasz pasek żywotności. Niemal każda broń ma swoją formę elitarną, co dodaje nieco decyzji przy wyborze ulepszeń - wziąć coś uniwersalnie dobrego czy może składnik poszukiwanego komba?
![]() |
Hej, to Bayonetta z czterema pistoletami! A przynajmniej jej pikselowa, parodystyczna wersja. |
Gra oferuje niemal trzydzieści postaci, każda z osobnym charakterystycznym bonusem oraz inną bronią startową. Ktoś zadaje więcej obrażeń, ktoś inny szybciej zbiera doświadczenie, strzela dodatkowymi pociskami lub jednorazowo regeneruje się po śmierci; nie są to może diametralnie odmienne style gry, ale zapewniają nieco różnorodności. Nie chcesz grać domyślnym osiłkiem z biczem? No to może czarodziejka... albo szkielet, piesek lub niedźwiedź? Część postaci można kupić za zbierane złoto, inne trzeba wyzwolić ze strzeżonych trumien w trakcie gry.
![]() |
Ekran globalnych ulepszeń - największa zaleta i zarazem największa wada gry! |
No właśnie - podczas każdego podejścia zdobywamy nieco złota, za które - wzorem Rogue Legacy - możemy kupić "globalne" ulepszenia, mające odtąd wpływ na wszystkie postacie. W każdej kolejnej próbie jesteśmy więc nieco silniejsi; z początku problemem może być przeżycie 10 minut, lecz dzięki wykupywanym premiom przekroczymy śmiało 15, 20 i 30.
I to właśnie mój główny problem z Vampire Survivors - postępy zależą mniej od umiejętności, a bardziej od złota wpompowanego w ulepszenia. Czułem, że to postać robi się lepsza, nie ja jako gracz - bo nie oszukujmy się, sama rozgrywka ma głębię kałuży: łaź po planszy, nie daj się bić potworom i zbieraj klejnoty. Nie zrozummy się źle - to odprężająca i lekka zabawa, a kolekcjonowanie nowych broni i zdolności przynosi satysfakcję... ale to bardziej zabawa, timewaster, niż wymagająca kombinowania gra.
![]() |
Lista osiągnięć i nagród to fajny pomysł! |
Widać to chociażby na powyższej liście osiągnięć. Daje ona fajne, konkretne cele, a początkowe unlocks - pierwsza ewolucja broni, pierwsze przejście etapu - są faktycznie kamieniami milowymi. Im dalej w las, tym jednak prościej; postać jest już przypakowana, więc nawet onieśmielające z początku "przejdź cały challenge level" czy "doprowadź postać na poziom 100" robiłem dosłownie jednym kciukiem, a momentami i jednym okiem, skupiony bardziej na audiobooku niż rozgrywce. Setny poziom postaci? Pff, nabijam czasem sto czterdzieści, o czym my tu rozmawiamy.
![]() |
Im bliżej finałowej trzydziestej minuty, tym bardziej gra przypomina produkcje z gatunku bullet hell... |
Gra jest obecnie w fazie zaawansowanego early access, ale na rewolucje się nie zanosi - twórcy zapowiadają jeszcze jeden główny poziom i kilka dodatkowych broni oraz zdolności. Dla dopakowanej postaci brakuje już zwyczajnie wyzwania - i tak, można na upartego dokręcać sobie śrubę aktywując kolejne poziomy curse (każdy z nich podbija nieco statystyki wrogów), ale właściwie po co? Nic nowego już nie odblokuję ani nie odkryję, nawet kosmetycznych collectibles.
O stronie graficznej nie ma co się rozpisywać - jest wyraźnie służebna wobec rozgrywki. Animacje są proste, ale płynne, zaś małe pikselowste sprite'y umożliwiają ładowanie ich w ogromnych ilościach na ekran bez przegrzania sprzętu. Chiptune'owa muzyczka jest zaskakująco dobra i ma autentyczny klimat retro - czasem odpuszczałem sobie audiobooka, by po prostu jej posłuchać! Sporo jest też humoru: zdrowie regenerujemy zbierając pieczone floor chickens (podobne znajdźki były w Castlevanii zwane wall chickens), zaś startowa postać - walczący z wampirami gość z biczem - to wypisz-wymaluj Simon Belmont. Zabawne są też "angielskawe" nazwy przedmiotów, jakby celowo koślawo tłumaczone - woda święcona to santa water i tak dalej.
![]() |
Kosy, kości, krucyfiksy-bumerangi! |
Koniec końców, mam względem Vampire Survivors nieco ambiwalentne odczucia. Czy gra ta dała mi wieczorami jakieś trzydzieści godzin zręcznościowej radochy? Tak, i jak za jedenaście złotych jest to fantastyczny kurs wymiany złotówek na relaks! Z drugiej strony - po tych trzydziestu godzinach boleśnie jasnym staje się, że trzy czwarte jej atrakcyjności to prosta psychologiczna sztuczka z marchewką na kijku. Gonienie za tą marchewką odpręża i można odblokowywać nowe małe atrakcje przez godziny... ale, gdy kolekcja będzie już kompletna, Vampire Survivors trafią raczej do wirtualnego odpowiednika zakurzonej szuflady. There's just not much to it.... ale przecież i proste rozrywki mają swój urok! Gdzie więc trafią Vampire Survivors na mojej komputerowej liście przebojów?
Myślę, że idealną pozycją będzie miejsce pomiędzy Roundabout - inną płyciutką grą nadrabiającą dowcipem - oraz Vigil: the Longest Night, około-castlevaniowym polowaniem na wampiry i inne potwory. Mamy więc nowy numer 21! To zaskakująco nisko jak na taki inoffensive chill timewaster, ale może dokładnie o to chodzi - to właśnie bardziej inoffensive chill timewaster niż *gra*. Koniec końców, jedynym wyzwaniem jest tu liczba godzin, którą jesteśmy w stanie poświęcić na grindowanie - ale miłośnikom prostego, zręcznościowego grindu jak najbardziej mogę Vampire Survivors polecić!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz