piątek, 17 maja 2024

Variety Show: karcianki, koszmary, Trenton i Smallville!

Nazbierało się trochę głupotek, każda z innej beczki - czas więc na variety show! Obiecuję też, że w ramach detoksu w dzisiejszym wpisie nie padnie ani słowo o X-Menach; można wręcz nawet powiedzieć, że to swego rodzaju... detoX.

Oh crap, it's starting to creep in already! Better move on.

Dziś edycja bez komiksowych trailerów!

Na początek - przystaweczka! Po miesiącach oczekiwania otrzymałem w końcu paczkę od wydawnictwa Cryptozoic, a w niej - najnowszy pakiet dóbr systemu DC Deck Building:  

Tematyka wiodąca: Justice League Dark - seria, która bardzo mi się spodobała!

DC Deck Building to od lat ulubiony deckbuilder mój i żony, rokrocznie zajmujący miejsce w pierwszej trójce najczęściej trafiających na nasz stół gier. Świetnie obserwuje się rozwój i ewolucję tego zapoczątkowanego w 2012 systemu; zdradzę, że najnowsze duże pudło - Justice League Dark - wydaje mi się po paru partiach najlepiej zaprojektowaną podstawką do tej pory, ze snajperską precyzją rozbrajającą wiele problemów tego gatunku gier. Ale nie będę się dziś rozpisywał - rozszerzenie to doczeka się z pewnością własnego wpisu!

Wkleiłem zdjęcie całego otrzymanego zestawu, gdyż wydaje się zabawnym zajrzeniem w alternatywną gałąź historii - taką, w której filmy Black Adam, Flash oraz Shazam: Fury of the Gods okazały się hitami. Dwuosobowe pudło linii Rivals to właśnie Shazam! vs. Black Adam, zaś mały crossover pack poszedł w tematykę komiksowego Flashpoint. No cóż, czasami stawia się na konkretną kartę i przegrywa - żaden z wymienionych filmów nie zapisał się raczej w publicznej percepcji... ale jestem przekonany, że zespół projektantów karcianki wywiązał się z zadania (jak zwykle) śpiewająco!

Karciane wydanie Justice League Dark skłoniło mnie do nadrobienia serii z Zatanną z 2010 - co było tym wygodniejsze, że w tym roku ukazała się reedycja jej zbiorczego wydania. Głównym scenarzystą był Paul Dini, znany z pracy przy oryginalnym serialu animowanym z Batmanem (1992-1995) - i to właśnie będzie danie główne dzisiejszego wpisu!

To Zatanna w wersji jeszcze sprzed Justice League Dark, sprzed praktycznego warkocza i długiego płaszcza; raczej czarodziejka sceniczna w cylindrze i kabaretkach.

Kolekcję otwiera 48-stronicowa historia pod tytułem Everyday Magic, wcześniej wydana jako osobny one-shot... i jest chyba najsłabszą częścią całego tomu. Cały problem stąd, że dostała kategorię for mature readers i realizuje tę "dojrzałość" na najbardziej gówniarskie sposoby: pierwsze fuck pada już na drugiej stronie, mamy alkoholowe rzyganie, sporo też golizny; nic szczególnie graficznego, ale w negliżu widzimy Johna Constantine'a, główną bohaterkę, menedżera Zatanny wraz z jego chłopakiem, główną antagonistkę... and it's not even a particularly sexy brand of nudity, gdyż kreska Ricka Maysa jest zdecydowanie kreskówkowa. Jest pewien walor komiczny w tym, że Zatanna znajduje Constantine'a skacowanego i leżącego z gołym dupskiem do góry w jej skotłowanej pościeli - ale, chociaż wszyscy piją, palą i chodzą w negliżu, it all feels more juvenile than mature.

Constantine spędzający kawał w zeszytu w samym płaszczu, jak jakiś magiczny ekshibicjonista, jest nawet zabawny; ale to "bitch" w ustach Zatanna brzmi już jak fałszywy akord.

Yeah, we're off to a rough start here, pomyślałem - ale główna seria Diniego jest już na szczęście w lepszym tonie. Nie jest to też ton idealny; szczególnie na początku there are a lot of kinda pointless cheesecake shots, z czasem jednak sytuacja raczej się poprawia.

Główną serię otwiera francuski rysownik Stephane Roux - i nie żartuję mówiąc o "lots of cheesecake".

Nie mam bynajmniej purytańskiej wrażliwości - I enjoy good pin-up art and all - ale tutaj widzimy klasyczny przykład rozjeżdżania się tonu narracji oraz rysunków. Scenariuszowo mamy już na starcie dobry supernatural horror; są tam demony, morderstwa, niepokojący antagonista. Graficznie zaś jest, jak widać... i owszem, ktoś mógłby powiedzieć, że krwawy horror oraz bohaterka w relatywnym negliżu to sprawdzona kombinacja, ale ten horror musiałby być bardziej klasy B: autoironiczny, humorystyczny, pisany z przymrużeniem oka. As it is, it doesn't really work

A sam antagonista, Brother Night, jest naprawdę niezły! Tutaj pomimo gradu kul, bez zbędnego pośpiechu opuszcza mury więzienia na drabinie zbudowanej z kości - które przed chwilą magicznie wyrwał z ciał będących pod jego urokiem skazańców. Bardzo solidny wizualny horror!

W kolejnych numerach Dini wydaje się korygować kurs: cheesecake factor goes down, comedy factor goes up. Za cześć zeszytów odpowiada nawet Cliff Chiang, jeden z moich ulubionych rysowników - i w jego interpretacji Zatanna nadal jest piękną superbohaterką, ale już nie w stylu boobs out:

Widoczny powyżej Fuseli to demon sterujący koszmarami ofiar...

...co jest uroczym nawiązaniem do słynnego obrazu:

The Nightmare, 1781; autor: Henry Fuseli!

Obraz ten często jest interpretowany jako przedstawienie koszmarów oraz paraliżu sennego, związanego z uczuciem ucisku w piersi oraz wrażeniem czyjejś obecności. Z językowej perspektywy - interesująca jest głowa konia po lewej! Anglojęzyczne słówko nightmare zawiera wprawdzie element mare (jak "klacz"), ale etymologicznie nie ma z końmi nic wspólnego: wywodzi się od słowiańsko-germańskiego mara, ducha sprowadzającego złe sny. Mara nadal istnieje w polszczyźnie - a anglojęzyczne wtórne powiązanie z homofoniczną "mare" można obserwować też  u wielu innych artystów.

Jakie koszmary dręczą Zatannę? Otóż - w historii Pupaphobia - dowiadujemy się, że cierpi na lęk przed różnego rodzaju lalkami i marionetkami. Próbowała go nawet przełamać występując w lokalnym odpowiedniku Ulicy Sezamkowej, ale nie skończyło się to najlepiej:    

Biedny Oskar! Nie dajcie się jednak zwieść głupkowatemu humorowi; to (w udany sposób) jedna z mroczniejszych historii w całym zbiorze.

Inną pomysłową fabułą jest ta, w której naprzeciw Zatanny staje łotr zdolny do krótkoterminowego cofania czasu. Ponieważ modus operandi naszej bohaterki to tak zwana backwards magic - recytowanie zaklęć wspak - jest on w stanie anulować jej moce... aż do momentu, gdy Zatanna zmienia swoje inkantacje w palindromy. Jak jest stack cats od tyłu?

It's cute, it's clever, it's visually silly - czego chcieć więcej!

Co do backwards magic - widzimy też warsztat Zatanny od kuchni; recytowanie słów wspak wcale nie jest nadnaturalną umiejętnością: wymaga ćwiczeń, ćwiczeń i jeszcze raz ćwiczeń. Na szczęście pomaga jej w tym wierna stagehand

Powtórka z fiszek - jako nauczyciel mogę tylko przyklasnąć! Jeśli nie chce wam się robić klasycznych kartonowych fiszek z materiałem, jest współcześnie sporo przeznaczonych do tego aplikacji.

W kolekcji znajdziemy też uroczą historię o młodej Zatannie - niezdolnej do rzucania zaklęć, gdyż właśnie... założono jej aparat ortodontyczny, nici więc z wyraźnego wysławiania się. Na szczęście udaje się jej kreatywnie obejść również i to ograniczenie, a łotr numeru kończy w klatce z tego właśnie aparatu:

"Cool. Gross, but cool."

Tę jednozeszytówkę - o tytule, jakżeby inaczej, Brace Yourself - pisał akurat nie Dini, a Adam Beechen!

Czy mógłbym więc polecić zbiorcze wydanie Zatanny z 2010? Chyba jednak nie do końca, głównie z racji na nierówny poziom. Ta konkretna historia jest udanym horrorem, ta jest zabawną charakterologiczną etiudką, ale ostatecznie wszystko lawiruje od Sasa do lasa, nie klejąc się w spójną kolekcję. Łatwiej byłoby zarekomendować lekturę, gdyby pozbyć się tej kinda sleazy otwierającej historii; w stanie obecnym muszę więc usiąść nieco na płocie i uciec do tego strasznego komunału: nie jest to zły zbiór... ale raczej wyłącznie dla fanów postaci.

A skoro już mówimy o komiksie humorystycznym - dorwałem w końcu nowy tom Damage Control!

Oryginalne cztery miniserie - te autorstwa Dwayne'a McDuffiego - to, mimo upływu lat, wciąż jedne z najlepszych humorystycznych komiksów Marvela: pełne nie tylko żartów, ale też komentarza społecznego (McDuffie był ważną postacią dla reprezentacji czarnej kultury) oraz autentycznie ostrej satyry. Niestety, McDuffie odszedł w 2011; po okresie żałoby markę Damage Control powierzono zaś Adamowi F. Goldbergowi, komediowemu scenarzyście telewizyjnemu.

Goldberg miał przed sobą trudne zadanie i nie spodziewałem się, by dorównał poprzednikowi. No i cóż, faktycznie nie zdołał; jego Damage Control to - szczerze mówiąc - a nothing story. Mamy świeżaka w robocie, przedstawienie konceptu dla nowych czytelników, garść gościnnych występów, trochę żartów; interesującej treści w tym jednak co kot napłakał.

Ach, Edifice Rex; trochę wspomnień dla kumatych!

Najlepszym żartem całości jest chyba stałe darcie łacha z Trenton, stolicy stanu New Jersey:

Pamiętacie być może ten żart z rodzimego podwórka! "Ależ straszne te wojenne zniszczenia", mówił nasz prezydent w trakcie podróży do Kijowa...

..."panie prezydencie, to Rzeszów."

Ostatni kadr to przykład głównej słabości w stylu Goldberga: idzie o krok za daleko, żart byłby bez niego zwyczajnie lepszy, zostawiając puentę w sferze niedopowiedzenia. No i cóż, trzeba spojrzeć faktom w oczy: jeśli najlepszym dowcipem serii jest nabijanie się z New Jersey, nie jest to szczególnie nowatorski czy ryzykowny humor.

Ale jednak bawi!

McDuffie he's not, ale i Goldberg ma swoje urocze frazy; bardzo podobał mi się Kingpin mówiący...

"...kindly show these gentlemen out using light violence." Muszę dodać do własnego nauczycielskiego banku słownictwa!

Chociaż mam na półce stare serie Damage Control, nie skuszę się na własny egzemplarz najnowszej; scenarzysta gra zbyt zachowawczo, zbyt sitcomowo, a w konsekwencji tęskni się za ostrzejszym pazurem McDuffiego.

Zdecydowanie częściej chichrałem się przy serii Fire & Ice: Welcome to Smallville!

Hej, to te dwie buły z Justice League International! A do tego okładki rysuje Terry Dodson, którego znamy z X-Menów i Generation X... aw heck, spaliłem!

Awww! Może uda się następnym razem. Tak czy inaczej, Fire & Ice: Welcome to Smallville to pod wieloma względami seria bliźniacza wobec nowej Damage Control - ale wszystko robi lepiej. Po pierwsze, to kontynuacja starej humorystycznej Justice League International, komiksu równie formatywnego pod kątem humoru dla DC, co Damage Control dla Marvela (a może i bardziej!); po drugie, oryginalny scenarzysta - w tym przypadku Keith Giffen - odszedł już z tego świata; pożegnaliśmy go w zeszłym roku. Pałeczkę przejęły scenarzystka Joanne Starer oraz rysowniczka Natacha Bustos.

Ponownie mamy "pozdro dla kumatych" - wyspa Kooey Kooey Kooey była istotną częścią oryginalnej serii! I zgadza się, lepiej nie skracajmy tej nazwy.

Z przyjemnością donoszę, że obie panie knock it out of the park - i jestem przekonany, że sam Keith Giffen byłby dumny z ich roboty! Widać u nich nie tylko znajomość postaci oraz historii tytułu, ale też podobny styl humoru: durnowate dowcipy podszyte jednak pazurem wartościowego komentarza. Dwayne McDuffie czerpał dużo humoru z dialogu z komiksowym przedstawieniem czarnych; Joanne Starer skupia się zaś na kobiecej perspektywie. And there's a ton of sex jokes, too.

Tak, Gentleman Ghost to prawdziwa postać, stary przeciwnik Justice Society! Drużyna miała z nim nieco problemów, aż młoda Stargirl nakopała mu za sprawą, cóż, wiadomych względów; it was really awkward for everybody.

Starer bierze wiele z tych starych konceptów i kłuje je igiełką humoru. Weterani odnajdą tu postacie sprzed lat, jak brytyjskiego Beefeatera - ale scenarzystka nie bawi się wyłącznie cudzymi zabawkami i daje nam na przykład komiczną Linkę, siostrę Goryla Grodda: 

Beefeater nie kłamie, to naprawdę celebrated cultural tradition! Tym niemniej, Linka też ma rację: *snort*.

Główne bohaterki są dokładnie takie, jak sugerują ich pseudonimy: Fire - Beatriz da Costa - to ognista Brazylijka, ekstrawertyczna i wybuchowa; Ice - Tora Olafsdottir - to władająca lodem wrażliwa, introwertyczna Norweżka. Słowem, to klasyczny komediowy duet, który sprawdza się już od 1988, kiedy pojawiły się na łamach Justice League International!

W najnowszej przygodzie przyjaciółki przenoszą się do Smallville - ojczystego miasteczka Supermana - by rozpocząć w życiu nowy rozdział i otworzyć wspólnie salon urody. Beatriz, standardową sobą będąc, wymyśla jednak durny plan na durnym planie, a wszystko to durnym planem pogania. Ale czego właściwie pragnie Fire? Popularności? Pieniędzy? Dobra oraz komfortu wszystkich dookoła? Well, two out of three ain't bad!

Fire oraz King Shark to, pod pewnymi względami, mniej więcej ten sam poziom!

A ponieważ otwierającą sceną komiksu jest Beatriz siedząca na krawężniku przed płonącym salonem - możecie się domyślać, że panie osiągają sukcesy mniej więcej takie, jak Booster Gold oraz Blue Beetle - inny duet matołków z JLI! Solidne żarty, goryle, dobra karykaturalna kreska - a do tego bardzo barwna zróżnicowana obsada, nawet nie wliczając goryli.

Lokalny barman porusza się na przykład na wózku - ale nie jest przez to definiowany; to przede wszystkim postać o własnych przywarach i poczuciu humoru. Serio, osiem dolców?

Znając komiksowy internet - nie mam też pojęcia, jakim cudem poniższe panele nie stały się jeszcze viralowym evergreenem. Jaka jest główna metoda rozwiązywania problemów Beatriz?    

I mean, if it works...?

Dlaczego więc sex jokes działają bezproblemowo w Fire & Ice, a w Zatannie były jednym ze słabszych aspektów? Po pierwsze: these are actually jokes, something that an actual adult would say; to nie tylko pretekst do wrzucenia w kadr kolejnej rozebranej postaci (Fire & Ice nie epatują zresztą fizycznością). Po drugie, kwestia autorska; tak jak McDuffie mógł - z racji na pochodzenie - swobodnie żartować z rozmaitych "czarnych" toposów, tak i żarty obecne tutaj wybrzmiewają inaczej, gdy są autorstwa dwóch kobiet. Można mówić o śmierci autora aż po blady świt, ale fakt pozostaje faktem: kiedy dwóch facetów robi sex jokes na temat bohaterki, it can easily come off as creepy; kiedy są to dwie panie, kwestia agency, sprawczości oraz tożsamości rozkłada się zupełnie inaczej.

Zresztą w koncepcie śmierci autora nie chodzi wcale - wbrew powszechnemu mniemaniu - o ignorowanie kontekstów historycznobiograficznych, a bardziej o dyskusję z ideą "jedynie słusznej interpretacji". Ale w to już może dziś nie wchodźmy; let's just enjoy a comic with boob jokes!
 

Ale dość już komiksowych wspominków, kolega V. woła właśnie na wspólne granie - a więc weekend czas rozpocząć! Oby i wam humor dopisywał; see you in the funny pages!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz