Przy okazji wpisu o serialowej Ms. Marvel wspomniałem o komiksowej grupie Damage Control - i, jak to często bywa, wzmianka ta zainspirowała mnie do sięgnięcia na półkę po wydanie zbiorcze tego tytułu. Z przyjemnością donoszę - ta humorystyczna seria jest dziś równie zabawna, co z początku lat '90... a może nawet bardziej!
Czemu właściwie Dwayne nie pisze najnowszej miniserii Damage Control, skoro grupa ta była jego pet project już od 1989? Otóż ten nominowany do Eisnera twórca odszedł od nas w 2011, i to niestety w sile wieku: miał tylko 49 lat. Zanim więc przejdziemy do samego komiksu - warto choć krótko omówić jego dokonania!
![]() |
Te dowcipne profile były świetnym wydawniczym pomysłem! |
Dwayne McDuffie był, moim zdaniem, jednym z najważniejszych czarnych twórców komiksu. Damage Control - seria, którą dziś się zajmiemy - to tak naprawdę jego kreatywna rozgrzewka; cztery lata później, w 1993, założył on wraz z trójką innych czarnych artystów Milestone Comics, wydawnictwo kładące nacisk na reprezentację mniejszości na superbohaterskim poletku. Jak sam mówił w późniejszych wywiadach,
"You only had two types of characters available for children. You had the stupid angry brute and the he's-smart-but-he's-black characters. And they were all colored either this Hershey-bar shade of brown, a sickly looking gray or purple. I've never seen anyone that's gray or purple before in my life. There was no diversity and almost no accuracy among the characters of color at all."
Powyższy cytat - oraz ten poniżej - trafiły nawet na stronę wikipedii Dwayne'a... i nic dziwnego, gdyż zwięźle podsumowują jego twórczą filozofię.
"If you do a black character or a female character or an Asian character, then they aren't just that character. They represent that race or that sex, and they can't be interesting because everything they do has to represent an entire block of people. You know, Superman isn't all white people and neither is Lex Luthor. We knew we had to present a range of characters within each ethnic group, which means that we couldn't do just one book. We had to do a series of books and we had to present a view of the world that's wider than the world we've seen before."
Dwayne wspomina tu o tak zwanej tokenizacji - jeśli w danej fabule pojawia się tylko jedna czarna postać, to trudno jej być tak naprawdę pełnokrwistą postacią; będzie siłą rzeczy stanowiła stand-in wobec całej grupy społecznej, i (nawet jeśli pisana w dobrych intencjach!) ryzykuje łatwe stoczenie się w prosty stereotyp. Gdy mówimy o czarnej amerykańskiej społeczności, sugerował McDuffie, potrzeba szerokiego wachlarza charakterów - bohaterów i łotrów, nastolatków i rodziców, pracowników społecznych i członków gangów. Jeśli dzisiaj nie brzmi nam to jak nic szczególnie rewolucyjnego czy odkrywczego - to między innymi dzięki wysiłkom Dwayne'a i podobnie myślących twórców z tego okresu.
Jednym z największych sukcesów McDuffiego był Static - nastoletni czarny superbohater, który z kart komiksów Milestone (w nieco zaadaptowanej i odmłodzonej formie) trafił na telewizyjne ekrany w latach 2000-2004. Kreskówka z nim była ogromnym sukcesem - doceniona nie tylko przez docelową grupę widzów, czyli młodszych nastolatków, ale również więcej niż raz nominowana do nagrody Emmy.
Chociaż serial wprowadził pewne zmiany względem oryginału (głównie z racji na młodą widownię) Dwayne McDuffie nadal sprawował kreatywną pieczę nad całością. I była to kreskówka, w której pojawiały się ciężkie tematy - bullying, broń w szkole, narkotyki czy rasizm. Jednym z bardziej znaczących odcinków był "Jimmy" (uhonorowany zresztą nagrodą Humanitas), w którym będący ofiarą znęcania się chłopak wraca do szkoły z pistoletem:
Nawet jeśli dziś powyższa sekwencja może wydawać się uproszczona w swojej wymowie, pamiętajmy: po pierwsze, it was a show for kids, but it discussed gun violence in school context nonetheless; po drugie: those were still post-Columbine years, gdy Stany wciąż próbowały jakoś zrozumieć szkolne strzelaniny. Tak, z dzisiejszej perspektywy wiemy, że bullied kid pushed too far to raczej uproszczony wytwór ówczesnych mediów szukających zrozumiałego wytłumaczenia... ale nie da się ukryć, że serce twórców było po właściwej stronie.
OK, zrobiło się poważnie - przejdźmy więc już do Damage Control, którą niezmiennie uważam za jedną z najlepszych serii humorystycznych lat '90! O głównych założeniach tytułu pisałem już króciutko pod koniec wpisu o Ms. Marvel, przypomnę więc tylko key points: Damage Control to firma zajmująca się ogarnianiem Nowego Jorku i okolic, które przecież są w gruzach pięć razy na miesiąc po kolejnych superbohaterskich bojach.
![]() |
I tak, w Avengers #311 faktycznie można zobaczyć te wydarzenia - oraz Nebulę z włosami, których postać ta nie ma w kinowej wersji! |
Kluczem do sukcesu humoru Damage Control jest jego różnorodność. Dwayne McDuffie potrafi wchodzić w satyryczną zabawę gatunkiem i jego toposami...
![]() |
"One of my men just had an origin", odpowiada znękany życiem brygadzista Lenny |
![]() |
Nastoletni bohater Speedball - a zarazem praktykant w biurze - zna reguły gry! |
...ale nie boi się też głupkowatego slapsticku i tortów lądujących na twarzach:
![]() |
W wyniku perypetii (TM) treningowy Danger Room X-Menów atakuje tu kopiami starych ikon komedii: na naszych bohaterów ruszają bracia Marx czy Three Stooges! |
Wróćcie też do biogramu McDuffiego z początku wpisu i zobaczcie, co zmotywowało go do pisania komiksów! Oj, Dwayne, Dwayne. Gdy w progach firmy pojawia się sam Nick Fury, praktykant Bart - noszący dziurawe dżinsy i czapkę z daszkiem tył naprzód, to w końcu lata '90 - z miejsca serdecznie go wita:
![]() |
""...the world-famous secret agent?" |
Ta paradoksalna fraza i ten panel ogółem stanowią świetny przykład dominującego stylu humoru McDuffiego: podobnie jak Bart, he's being a nuisance on purpose - and he knows it perfectly fine. Wiele z naświetlanych przez Dwayne'a absurdów to niejako wymogi gatunku, na które chcąc nie chcąc musimy się godzić - i autor o tym wie... ale czy nie jest zabawnie czasem popatrzeć na kogoś being a nuisance? A fly in the ointment? A spanner in the works? McDuffie rozumie jednak również, że wiele koncepcji gatunku składa się przy próbie polemiki jak domek z kart - stąd też odpowiada sam sobie ustami Nicka Fury'ego: beat it, kid. To tak naprawdę jedyna sensowna odpowiedź; Nick rozumie lekcję wujka Staszka, Mistrza Ciętej Riposty - czasem nie ma co nawet wchodzić w dyskusje.
Damage Control ukazywała się na przełomie lat '80 i '90 jako trzy osobne miniserie. Początkowo miała to być krótka, czterozeszytowa zabawa, ale czytelnicze przyjęcie okazało się na tyle entuzjastyczne, że tytuł ten dostał drugą serią... potem trzecią... potem czwartą, w roku 2008... i właśnie wychodzi piąta. Ten model wydawniczy pozwala na prześledzenie pewnych trendów i ewolucji w bardzo zgrabnej, bite-sized formie. Początek Damage Control to rok 1989, kiedy ekrany kin zawojował Batman w nowej interpretacji Tima Burtona; widzimy więc najpierw odniesienia do "tego drugiego wydawnictwa komiksowego, które zarobiło niesamowite kokosy na tym nowym filmie", a później już bezpośredni komentarz:
Firma Damage Control wynajmuje więc reżysera, którego zadaniem jest stworzyć popularny film z nimi w roli głównej. Jest to punkt wyjścia do nabijania się ze schematyczności ekranowych superherosów - i pod wieloma względami są to żarty nadal aktualne niemal trzydzieści lat później! Mamy więc dziwaczny star casting, i Kingpina gra... Marlon Brando:
![]() |
"Look at him ACT!" |
McDuffie nie odpuszcza też leniwym ekranowym kliszom: metodyczna i bystra managerka Robin zostaje przedstawiona w filmie jako wisząca u ramienia herosa blondyna, która czeka tylko, by wskoczyć z nim do łóżka; główny księgowy - w "rzeczywistości" elegancki intelektualista - ma tego pecha, że jest czarny, więc...
![]() |
"I was born in GROSSE POINT!" |
Gdy wiadomo czego szukać - wątki społeczne i rasowe przebijają przez przez całość Damage Control. Weźmy choćby scenę, w której Albert (ten "prawdziwy") ma w końcu okazję usadzić rasistowskiego finansistę, który wcześniej robił mu osobiste przytyki:
![]() |
Dla kontekstu: blondas wcześniej narzekał na "affirmative action being so tedious" i sugerował, że zatrudnienie Alberta tylko z niej wynika. |
Lata później, w 2008, firma współpracuje z czarnym superbohaterem znanym jako Black Goliath - potrafi on rosnąć do gigantycznych rozmiarów, więc nadaje się w sam raz do przewalania gruzów czy podpierania budynków. Stałym żartem jest, że nikt nie może zapamiętać jego pseudonimu - więc raz zwracają się do niego Big Brother (pamiętajmy o roli słówka "brother" w czarnej kulturze), raz Big Black... aż w końcu sam zainteresowany nie wytrzymuje kolejnej poprawki:
![]() |
Autorski kontekst ponownie zmienia tu wymowę całej sceny |
Gdyby to jakiś biały autor nabijał się z postaci i robił z niego Big Brother, it would be kinda uncomfortable and maybe a bit racist - ale rozumiemy, że pod piórem Dwayne'a McDuffiego jest to krytyka historycznego trendu, w którym ciemnoskórzy herosi niemal obowiązkowo musieli określać się jako "Black Cośtam" - jak Black Lightning czy Black Panther, by wymienić tylko dwa najbardziej znane przykłady. Może już czas odpuścić sobie ten stary kwantyfikator, sugeruje McDuffie; samo "Goliath" w pełni wystarczy.
Ale Damage Control to nie tylko powyższa problematyka. Seria zawdzięczała swój sukces także udanym wycieczkom w stronę office comedy - z sympatycznymi postaciami, pracowniczymi wojenkami, biurowymi romasnami i wszystkim, co z tym gatunkiem się wiąże. O tym, jak bardzo McDuffie lubił swoje postacie niech świadczy, że w ramach dodatku do zeszytów przygotował im notki w formie ówczesnej encyklopedii bohaterów:
![]() |
Z jednej strony - zabawne jest wtłoczenie ich w superbohaterską bazę danych skupioną na tym, kto ile ton wyciska na klatę; ale jest to też fajne miejsce do zaznaczenia, że "super-organizacja" Alberta to National Urban League |
Ważne też, że równie ważne co perypetie biurowe są losy blue-collar workers, których reprezentantem jest brygadzista Lenny - zawsze z tanim cygarem w gębie, zawsze dbający o uczciwe wynagrodzenie dla swoich ludzi, a w razie potrzeby - gotowy do organizacji strajku w ich imieniu.
![]() |
Sam pracowniczy strajk, co ważne, ukazany jest ze zrozumieniem - to coś więcej niż "fabularna komplikacja" |
Mógłbym o tej serii pisać i pisać, analizować żart po żarcie - ale żarty rzadko robią się zabawniejsze od tłumaczenia. Zachęcam więc do własnej podróży! Gdybym miał mieć jakieś zastrzeżenia: czwarta miniseria, ta z 2008, jest rysowana ówczesnym marvelowskim stylem, przez co szczególnie postacie kobiece wyglądają... jak postacie z tego okresu:
![]() |
W przypadku sekretarki Anne ma to nawet sens - od początku była komediową sexpot biura z głębokim dekoltem - ale w przypadku innych postaci... niekoniecznie. |
Ale to już raczej wina rysownika Salvadora Espina, który podkopuje nieco społeczny wydźwięk humoru McDuffiego. Espin pasuje bardziej do Deadpoola - nie ujmując niczego ani jemu, ani Deadpoolowi, który przecież potrafi być czasem inteligentną komedią; hiszpański rysownik nie wniósł raczej do serii 2008 szczególnej wartości dodanej.
Jak będzie z najnowszą miniserią Damage Control? Nie potrafię jeszcze wyobrazić sobie tej grupy w rękach kogokolwiek innego niż Dwayne McDuffie, ale czas pokaże! Trzymajmy więc kciuki... because the damage so far has been pretty great.
I ciekawostka na koniec: wydanie zbiorcze na mojej półce nie zawiera z jakiegoś powodu jednej z najlepszych "previously on..." pages, jakie kiedykolwiek wydrukował Marvel. Nie chcę wchodzić w jakieś przekombinowane teorie spiskowe, ale... inna dowcipna "previously on..." page została przedrukowana, a poniższa już nie:
![]() |
Co tam, czyżby żarcik komuś w biurze za bardzo dopiekł? Uczciwie mówiąc, nawet wolę tak myśleć - dla autora satyry to przecież jak order na piersi! |
Dwayne nabija się tu z tak zwanej event fatigue i wydawnictwa próbującego wmawiać, ze trzeba czytać absolutnie wszystko wszystko wszystko, by osiągnąć mityczne "maksimum zrozumienia i przyjemności" - z analitycznej perspektywy bardzo mnie to bawi, gdyż krytykę dokładnie tego samego słychać dziś w odniesieniu do MCU! Kiedy więc krzykliwy marketing was zmęczy, weźcie sobie do serca powyższe słowa redaktora Nate'a Cosby'ego:
"...or you can just wing it. It's a comic. Have fun."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz