środa, 17 sierpnia 2022

Po sezonie: Ms. Marvel

Ms. Marvel - Kamala Khan, nastolatka pakistańskiego pochodzenia - to jedna z najważniejszych postaci ostatniej dekady wydawnictwa. Komiksom z nią poświęciłem już osobny wpis; by szybko streścić, kluczowe są w jej przypadku trzy aspekty. Po pierwsze: Kamala kontynuuje tradycję teenage superheroes, uwspółcześnia ją i klarownie wykorzystuje gatunkową metaforykę do mówienia o dorastaniu; po drugie, komiks był właściwie spontanicznym projektem, w założeniu przewidzianym może na pięć zeszytów - a osiągnął sukces taki, że drukowany jest nieprzerwanie już niemal dekadę; po trzecie, był to krok milowy w otwieraniu się komiksowego Marvela na narracje i perspektywy inne, niż "zamożni biali faceci w Stanach". 

W związku z tym jej serial był dla mnie szczególnie interesujący! Jasne było, że nie powtórzy roli kulturotwórczej materiału źródłowego - inne medium, inne czasy, inna publiczność - ale trzymałem kciuki, by był chociaż solidny. Donoszę zatem, że jestem usatysfakcjonowany: serialowa Ms. Marvel umiejętnie czerpie z oryginału, ale - z drugiej strony - cierpi nieco przez sztywny marvelowski format sześcioodcinkowego sezonu.

Spoilery poniżej? Praktycznie brak - to zresztą klasyczna fabuła, w której trudno nawet dużo spoilerować. She's a teenager, she gets superpowers, she has to deal with it; all that jazz.

Tak jak w komiksach mamy twórców i twórczynie drugiego lub nawet trzeciego pokolenia - osoby, które przeszły drogę od fandomu do profesjonalnej twórczości - tak i Kamala Khan jest bohaterką kolejnej generacji. Nie mam tu na myśli wyłącznie aspektu bycia legacy hero; to w końcu nic nowego, za symboliczny początek Silver Age uważa się przecież rok 1956, w którym młody i nowoczesny Barry Allen zastąpił dostojnego herosa Jaya Garricka na stanowisku Flasha. 

Okładka z 1961 - spotkanie obu speedsterów! Wierzcie w to lub nie, ale nawet dziś można spotkać ludzi narzekających na "ten nowomodny pomysł z podmienianiem postaci na inne wersje". Dudes, serio, mówimy tu o procesie *dosłownie wpisanym* w DNA gatunku superbohaterskiego!

Tożsamość Kamali jako bohaterki "nowego pokolenia" polega na czymś odmiennym: podobnie jak czytelnicy i czytelniczki, jest ona fanką. Dla nas rozwalająca statki kosmiczne Carol Danvers to komiksowo-filmowa superbohaterka; dla nastoletniej Kamali: a cool real-life celebrity. Można wrzucić jej zdjęcie na ścianę, pisać o niej fanfiction, cosplayować na konwencie; krótko mówiąc, Kamala dokonuje fanowskiej ekspresji w ten sam sposób, w jaki dzieje się to w prawdziwym świecie. W ciekawy, lekko postmodernistyczny sposób miesza to granice fikcji i rzeczywistości: dla fikcyjnej Kamali dorosła Captain Marvel jest, szczerze mówiąc, również fikcyjną postacią - tak jak dla nas gwiazdy kina, muzyki czy sportu są odrealnione i larger than life - co zbliża perspektywę czytelniczą oraz jej jako postaci. 

W komiksach Kamala próbuje początkowo wejść w strój Carol Danvers z lat '70 - czarny kostium a'la Phoenix zaprojektowany przez Cockruma i Claremonta - w serialu punktem odniesienia jest zaś nowocześniejszy uniform kinowej Captain Marvel.

Motyw ten był w poprzedniej dekadzie (muszę w końcu przyzwyczaić się do mówienia o latach -nastych jako o "poprzedniej dekadzie") coraz częściej eksplorowany; w komiksie Maxa Bemisa Worst X-Man Ever główny bohater zna się na X-Menach jak na Pokemonach i zadaje im pytania, które chodzą nam po głowie z czytelniczej perspektywy; w rewelacyjnej serii The Unbeatable Squirrel Girl współlokatorka głównej bohaterki zabija czas na wykładach tworząc w zeszycie komiksowy fanfik o Thorze... jako kocie:

Fanfikowy "komiks w komiksie"!

Kamala - na tę coraz bardziej zamazaną linię postać/fanka/czytelniczka - nanosi swoje kulturowe barwy: nie jest stereotypowym pryszczatym nerdem z piwnicy (choć pamiętajmy: stereotyp ten to głównie owoc lat '90, kultura komiksowa wcześniej i później miała kompletnie inne oblicze), a muzułmańską nastolatką. Co ważne, w komiksach jej pochodzenie nie jest rozgrywane jako prosta tokenizacja, a jest okazją do spojrzenia na nieznaną wielu odbiorcom i odbiorczyniom kulturę. Jak wygląda u Kamali codzienne życie rodzinne? Co jest ważne, gdy jej brat się żeni? Które wydarzenia historyczne nadal rezonują w jej otoczeniu? Jaka jest społeczna rola religii dla przeciętnej dziewczyny, która nie jest ani szczególną buntowniczką, ani ortodoksyjną tradycjonalistką?

Ślub Aamira - brata Kamali - jest jednym z wątków również w serialu!

Próby rozegrania tych wątków na ekranie są generalnie dobre, ale mam kilka zastrzeżeń. Po pierwsze - i jest to moja główna krytyczna opinia o całym serialu - brakuje na nie czasu. Wątki, które w komiksach realizowane były w serializowanej formie na przestrzeni miesięcy lub wręcz lat tutaj upchane są jeden na drugim, jakby twórcom brakowało pewności, czy otrzymają drugi sezon i starali się upchnąć w sześciu odcinkach kompilację the greatest hits. Ślub Aamira, przeszłość rodziny w Pakistanie, relacje matka/córka - wszystko to wybrzmiałoby lepiej w spokojniejszej, długofalowej narracji. Ms. Marvel to komiks działający niemal idealnie jako współczesna superbohaterska soap opera; to właśnie relacje rodzinne czy koleżeńskie są jego prawdziwym sercem. Tutaj czułem, że poszczególne wątki były obecne, ale brakowało mi spokojnych wypełniaczy, które nadawały komiksowi autentyczności. Przydałyby się znane z oryginału sceny w rodzaju pozbawionego większych konsekwencji dialogu na temat jedzenia w sklepie czy Tyeshy - narzeczonej Aamira - rzucającej anegdotkami o własnej rodzinie. Format sześciu odcinków na sezon nie służy leniwemu budowaniu tła oraz nastroju; ktoś może powiedzieć, że to dobrze i w rezultacie otrzymujemy "samo gęste" - ale dla mnie to "gęste" powinno jeszcze w czymś pływać. Więcej sosu, więcej przypraw!     

Rysowanie tła raz wychodzi, raz nie. Stałe wspominanie o Partition - podziale brytyjskich wówczas Indii na Indie i Pakistan w 1947 - było nieco powtarzalne i nie potrafiło mnie faktycznie wciągnąć... aż w końcu serial przypomniał sobie o regule "show, don't tell" i osadził jeden z odcinków w tym okresie!

Swoją drogą, przedstawienie tego wydarzenia - niezaprzeczalnie wielkiego kryzysu migracyjnego - wzbudziło nieco dyskusji: słychać było zarówno głosy mówiące "uproszczone i zafałszowane, gubi ważne aspekty", jak i "super, że zostało to pokazane, moja rodzina wspomina to podobnie". Jak to więc często bywa z reprezentacją - dobrze, że w ogóle jest, ale nie jest jeszcze idealna. Absolutnie nie poczuwam się do bycia historykiem tego okresu, ale (nawet pomimo niedoskonałości) doceniam wciągnięcie tej problematyki do rozrywkowego mainstreamu; może być chociaż przyczynkiem do dyskusji "co Ms. Marvel przedstawiła dobrze, a co można poprawić i pogłębić".

Moce Kamali zmieniły się względem komiksowego pierwowzoru - tam jest elastyczną zmiennokształtną (nieco jak Mr. Fantastic czy Elongated Man), na ekranie tworzy zaś konstrukty ze światła a'la Green Lantern

O tej zmianie wspominałem już przy okazji trailera i zdania nie zmieniłem; same moce to sprawa drugorzędna wobec charakteru postaci. Co ciekawe, serial próbuje zachować choć trochę z tematycznej metaforyki oryginału - mówimy w końcu o nastolatce, której ciało nagle zaczyna zmieniać się, rosnąć i wydłużać w niekomfortowy sposób! Na ekranie widzimy...  

...Kamalę ukrywającą się w szkolnej toalecie, gdyż jej nos zaczyna świecić, oraz Nakię - jej przyjaciółkę - próbującą wspomóc ją w tych trudnych chwilach!

Podobnie jak z reprezentacją kultury  czy wątków rodzinnych - to nie to samo i nie tak dobre jak w komiksach... ale pokazuje jednak, że adaptacji nie dokonywano na ślepo i próbowano chociaż zaznaczyć pewne wątki. To już plus! Zawsze doceniam, kiedy przy przenoszeniu komiksu na ekran ktoś próbuje zachować nie tylko dekoracje w rodzaju mocy czy kostiumów, ale też pracującą pod maską problematykę. Bez tego silnika całość byłaby dużo mniej interesująca!

Jeśli ktoś pragnie jednak rzeczy prosto z komiksów: tożsamość Kamali jako fangirl pozwala na zupełnie odmienne nawiązania do materiału źródłowego!

Wiele smaczków widać przykładowo w dekoracjach jej pokoju: wiszący w tle plakat Captain Marvel...

...to na przykład okładka autorstwa Terry'ego Dodsona, prosto z serii z roku 2012!

Napisy końcowe naszpikowane są rysunkami wyjętymi prosto z komiksu i wkomponowanymi w miejski krajobraz jako murale i graffiti; bardzo mi się to podobało, chociaż - jak przypadku serialu Hawkeye - nie mogłem uciec od zastanawiania się, czy artystom i artystkom udało się zobaczyć z tego tytułu jakiegoś dodatkowego dolara.    

"After Adrian Alphona", możemy tu przeczytać - to właśnie Alphona nadał komiksowej Ms. Marvel unikalnego wizualnego charakteru! Ekranowy ukłon jest miły... ale co twarda kasa, to twarda kasa.

Grająca tytułową rolę Iman Vellani dobrze pasuje do postaci - marvelowskie projekty ogólnie przyzwyczaiły mnie już do solidnego castingu i jest to stale jedna z ich najmocniejszych stron. Kiedy trzeba, Iman jest energiczna i zaraźliwie entuzjastyczna, by w innej scenie sprawnie sprzedać nastoletnią awkwardness czy chwilową panikę. Super - i o reszcie obsady mogę wypowiadać się równie pochwalnie! Nie zrozumiałem tylko decyzji stojącej za jedną zmianą: Bruno Carrelli - będący włoskiego pochodzenia przyjaciel Kamali - wygląda na ekranie jak Marty McFly z Powrotu do przyszłości:

I mean, sure, but... why, exactly?

Może to mój brak spostrzegawczości, ale nie wyłapałem elementów związanych z pochodzeniem Bruna - he kinda was just another smart white teenager, trochę budżetowy Peter Parker z New Jersey, który konstruuje Kamali pierwsze gadżety. Myślę, że można było zarysować go ciekawiej!

Pakistańskie tło Kamali pozwalało twórcom pobawić się nieco z muzyką, co bardzo przypadło mi do gustu! Przewodnia intryga pierwszych sześciu odcinków nie wyrwie nikogo ze skarpet - to (i mówię to z całą czułością) klasyczny superhero nonsense: dziwne energie, inne światy, takie tam bzdurki. Doceniam jednak, że tematycznie fabuła wiązała się z motywem rodziny i rodzinnej historii!

Przeniesienie na ekran jednej z moich ulubionych okładek serii!

Ogólnie rzecz biorąc, it's a good start. Nie oczekuję, że Kamala zrewolucjonizuje MCU podobnie, jak zrobiła to z komiksami - jak już pisałem, to już inne medium, inna publiczność, inne czasy - ale Ms. Marvel jest solidnym, dobrze obsadzonym serialem o nastoletniej superbohaterce. I - jak każda nastolatka - Kamala potrzebuje teraz przestrzeni na wzrost! Do tej pory zobaczyliśmy właściwie jej origin story - a bohaterka oraz jej otoczenie spokojnie mogą udźwignąć format telewizyjnej soap opery na dziesiątki odcinków. Trzymam więc kciuki za kolejny sezon... lub sezony!

It can also self-correct quite well. W trakcie oglądania myślałem, przykładowo, "hm, brakuje mi tu pełniejszej realizacji wątków rodzinnych"... po czym Ms. Marvel realizowała je lepiej w kolejnym odcinku; myślałem "hm, brakuje mi trochę nastoletnio-szkolnego tła"... po czym kluczowa sekwencja akcji rozgrywała się w liceum Kamali i dostarczyła mi akurat upragnionej porcji teenage hijinks. Widać, że ktoś nad tym myśli po drugiej stronie - i sądzę, ze to bardzo dobry znak!



A teraz mały bonus: DAMAGE CONTROL!

W serialowej Ms. Marvel jednymi z antagonistów młodej bohaterki są agenci Department of Damage Control - organizacji przedstawionej na ekranie jako rządowe zbiry polujące na nastolatków z supermocami. To dla mnie straszna strata - komiksowe cameo o wartości ujemnej, if you will - gdyż oryginalna Damage Control wyglądała całkowicie inaczej! To świetna komediowa seria z końca lat '80, która dostarcza nam odpowiedzi na pytanie - kto właściwie sprząta po tych wszystkich superbohaterskich nawalankach, kto odbudowuje zniszczony po raz trzeci w tym miesiącu Nowy Jork?

Odpowiedź brzmi: Damage Control, firma działająca na styku budowlanki i ubezpieczeniówki!

Dwayne McDuffie - twórca między innymi postaci Statica, of Static Shock TV series fame, oraz jeden z głównych scenarzystów Justice League Unlimited - stworzył tu przezabawną office comedy, w której na barki pracowników i pracownic tytułowej firmy spada ciężar posprzątania po tych wszystkich superbohaterskich absurdach. Będą więc wspólnie z klientami rozpracowywać zawiłości umów ubezpieczeniowych...

"Mr. Grimm, do you think you could growl for me? ...The Thing doesn't really seem to be taking this very well. Maybe I should send him over to discuss this matter with you in person... I thought you might come to that conclusion."

Jest to wiadro pięknych absurdów, które tak kocham w tym gatunku -  Punisher zostaje ustawiony do pionu przez urzędniczkę absolutnie odmawiającą mu rozmowy, jeśli nie weźmie jak wszyscy numerka; Doktor Doom - kiedy nikt nie skacze mu do oczu z pięściami i laserami - okazuje się rozsądnym facetem, który bez zbędnych cyrków ureguluje zaległą fakturę.

Jest w końcu superłotrem, a nie jakimś barbarzyńcą!

And it's so in character!

Doskonale wspominam tę serię - trochę więc szkoda, że Damage Control z serialu nie ma nic wspólnego z Damage Control z komiksów. Po co marnować taką dobrą humorystyczną markę, szczególnie przy lekkim ostatnio tonie MCU? Osobiście wolałbym, żeby w serialu wprowadzono zamiast nich H.A.M.M.E.R. - złego odpowiedniego S.H.I.E.L.D. z okresu, w którym Norman Osborn de facto rządził Stanami. MCU idzie równiutko po kolejnych marvelowskich wielkich wydarzeniach, w końcu więc dobrniemy do Dark Reign... a dzięki wprowadzeniu teraz organizacja H.A.M.M.E.R. nie wyskoczyłaby wtedy zupełnie znikąd. I może nawet udałoby się wpleść zgrabną fabułkę o tym, jak powołane w szczytnych intencjach instytucje mogą stać się narzędziami opresji? No trudno!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz