piątek, 26 listopada 2021

Worst X-Man Ever

Nie, to nie internetowa lista najdziwaczniejszych konceptów z okolic X-Menów! Worst X-Man Ever to honest to gosh tytuł miniserii z roku 2016, której autorem jest  Max Bemis.

Pisanie komiksów to dla Maxa poboczna kariera - głównie jest on muzykiem, znanym przede wszystkim jako wokalista zespołu Say Anything. Możecie kliknąć tutaj po próbkę jego twórczości; nie powiem, przeniosło mnie to na chwilę w erę indie/punka z lat '00, z przesterowanymi gitarami i tak dalej! Ale dosyć o muzyce; co Max Bemis serwuje nam jako scenarzysta?

Bailey jest nastolatkiem, który w żaden sposób nie jest cool. Nie jest ani jednym z towarzyskich, popularnych, roześmianych dzieciaków - ani młodocianym alternatywnym buntownikiem i wyrzutkiem; he kinda just is, egzystując jak ludzki wafel ryżowy: inoffensive, but really, really bland. Gdy przychodzi do zapraszania dziewcząt na prom, jego przyjaciel ma dla niego słowa prawdy: nie jest ani sportowcem, ani artystą, ani intelektualistą.

Aż chciałoby się napisać "wszystko zmienia się, gdy Bailey dowiaduje się, że jest mutantem" - tyle tylko, że w gruncie rzeczy nie zmienia się nic. Zamiast do lokalnego liceum trafia do Instytutu Xaviera, który przecież pełnił rolę Szkoły Magii i Czarodziejstwa na dekady przed Hogwartem - tyle tylko, że Bailey absolutnie nie pełni roli wybrańca, zmutowanego Harry'ego Pottera, a staje się po prostu jednym z dzieciaków tła. Jego mało przebojowy charakter to jedno; pozostaje też fakt, że jego supermocą jest... wybuchnąć.

Po prostu wybuchnąć; jeden raz, bez składania się potem do kupy. Boom - that's it; you're dead, kid.  

A żeby dodatkowo pognębić naszego młodzieńca, kiedy wraz z rodzicami opuszcza gmach Instytutu Xaviera, nadziewają się akurat na atak Sentineli - polujących na mutanty robotów.

Ta czerwona plama na stopie Sentinela? To rodzice Bailey'a.

Ma teraz nawet martwych rodziców - superbohaterski trop, o którym mówiliśmy nawet podczas naszych niedzielnych spotkań - ale nawet to nie jest w stanie uczynić go cool; zmienić jego życie, popchnąć go w poszukiwaniu zemsty, skłonić do heroicznego chronienia innych od własnego losu. Bailey był, jest i pozostaje zwykłą nastoletnią bułą. W paru komicznych sekwencjach widzimy, jak bardzo nie pasuje do żadnego z zespołów mutantów; X-Force? X-Factor? Nic z tego.

Hej, to New Mutants! O ich filmie możecie przeczytać tutaj - nie jest on ani szczególnie dobry, ani szczególnie zły, trochę jak Bailey!

Pierwszą osobą, z którą nawiązuje więź, jest Miranda; podobnie stojąca na uboczu mutantka, która  pod kątem mocy jest lustrzanym odbiciem Bailey'a - posiada bowiem reality warping powers, potężne na tyle, że X-Menom trochę strach wysyłać ją do akcji. Bo kto wie, może coś pójdzie nie tak i dziewczyna niechcący wymaże z rzeczywistości pół kontynentu?

Come on, you know you want to listen to it now!

No i, żeby komplikacji było dosyć, niepozorny nowy uczeń staje się doskonałym celem dla tych złych mutantów - niezbyt asertywny Bailey może stać się ich wymarzoną wtyczką w Instytucie!

Bawiło mnie nieustannie, że Bailey kojarzył wszystkie persony z X-Menów i okolic - trochę jak celebrities, trochę jak pokemony!

Czy zatem Bailey oprze się manipulacjom Bractwa? Czy zobaczymy na kartach komiksu, jak nasz mutant Czechowa wykonuje w ostatnim akcie swoją jedną, jedyną eksplozję? A jeśli tak, to w jakich okolicznościach - i czy będzie to w ogóle miało znaczenie? 

Odpowiedzi poznamy dosyć szybko, bo Worst X-Man Ever to pięciozeszytowa miniseria - scenarzysta nie marnuje tu czasu, wszystko jest podane w oszczędny, zorganizowany sposób. Rysunki Micheala Walsha oraz kolory Ruth Redmond wybrzmiewają w przyjemnym, intrygującym dysonansie z treścią; akwarelowe kolory oraz nieco karykaturalna kreska (te wielkie uszy Bailey'a!) sprawiają wrażenie, jakbyśmy oglądali ilustracje do jakiejś zabawnej książki dla dzieci. Humor w Worst X-Man Ever jest jednak raczej czarny, a metatekstualne komentarze pomyślane dla dojrzałego odbiorcy.

Cool, uncool, not cool, reverse cool, anti-cool

Tu na przykład Bailey zabawnie zwraca tu uwagę na pewną niekonsekwencję wbudowaną w koncept drużyny X-Men: niby są oni społecznymi wyrzutkami, ale są zarazem - przynajmniej kilka klasycznych ekip - atrakcyjnymi osobami w seksownych kostiumach, dla który ratowanie świata i making out with each other to równie kluczowe zajęcia. Pomimo całego smutnego trucia o the world that fears and hates us nadal są cool and sexy - po prostu, porównując ich do szkolnych klik, nie jest to bycie popular kids cool, lecz raczej alternative kids cool; anti-cool is just a different type of cool. Bailey nie jest cool w żaden sposób - i nie mogąc sobie znaleźć miejsca wśród X-Menów demaskuje odrobinę ten ich tematyczny zgrzyt. Nie jesteście wcale takimi totalnymi wyrzutkami, na jakich się kreujecie, zdaje się mówić.

Gdybym miał prześledzić historyczne źródła tego problemu, wróciłbym (oczywiście) do lat '60. Pamiętajmy, że pierwsza drużyna X-Men zerżnęła koncept z Doom Patrol Arnolda Drake'a; dobra, nie ma na to żelaznych dowodów, ale w żadne pozwy nie będziemy się tu bawić! Stan Lee najwyraźniej w imitatorskim pośpiechu nie zajarzył jednego: ich wyobcowanie działało dlatego, że Doom Patrol był drużyną nie atrakcyjnych nastolatków, a dosłownych potworów.

To nie problem z perspektywą, Rita faktycznie jest ogromna

Negative Man miał twarz nieustannie ukrytą pod bandażami, jak Niewidzialny Człowiek z klasycznej historii grozy. Rita Farr jako manipulująca kształtem i rozmiarem ciała Elasti-Girl przywodziła na myśl bohaterkę filmu Attack of the 50 Foot Woman, zaś Robotman - dowolnego z szerokiego wachlarza złowrogich robotów, których pełne były wówczas ekrany kin samochodowych. Ciekawe jest, że w toku kilkudziesięcioletniej ewolucji X-Men również zaczęli wprowadzać postacie bardziej potworne i nietypowe - ale nie oszukujmy się, galaretowany Glob czy Beak o ptasiej głowie nieprędko wyprą z czytelniczej świadomości charyzmatycznego przystojniaka Gambita czy rozmiłowaną w skąpych gorsetach Emmę Frost.

Co, myśleliście, że będzie tu Emma Frost w gorsecie? Nic z tego, oto Glob i Beak!

Scenarzysta podszczypuje też nieco inne koncepty związane z X-Menami - jako to na przykład jest, że losy świata drżą w chwiejnej równowadze już od tylu lat? Dlaczego bohaterowie i złoczyńcy nadal związani są niekończącym się cyklem zwycięstw, porażek, śmierci i powrotów? Dlaczego realne zmiany w status quo - czego nie obiecywałyby okładki najnowszego crossovera - zachodzą z tempem spływającego lodowca? My, z czytelniczej perspektywy, wiemy oczywiście dlaczego... ale zabawnie jest obserwować postać, która stawia te same pytania z perspektywy mieszkańca tego świata.

Odpowiedź udzielana przez Hanka McCoya - futrzastego Beasta - stara się spleść wytłumaczenie realistyczne oraz to in-universe. Ale, oczywiście, it also can't really make too much sense! 

To sympatyczna seria. Przy tym słowie zostanę - nie przełomowa, nie ryzykownie awangardowa, po prostu sympatyczna. Nawet te uszczypliwości i nabijanie się z X-Menowych głupotek nie są przekazane złośliwie, ze złą wolą czy poczuciem wyższości; to po prostu cierpliwa, dobroduszna autokrytyka, szybkie spojrzenie za kulisy magicznej sztuczki. Yeah, it's all kinda silly. It has its own problems. And often it's the same stuff over and over again - but, somehow, we keep coming back to it.

Isn't it ironic? Doncha think?

Teraz macie w głowie tę piosenkę na kolejne 25 lat!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz